sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 14. The night of redemption and...

Blair
Muzyka poruszała moim ciałem we własnym rytmie, odgrywając taneczny duet z alkoholem krążącym w mi we krwi. Unosząc ręce do góry zataczałam półokręgi biodrami biodrami i wiedziałam, jak bardzo nakręca to tańczących obok mnie mężczyzn. 
Pozwoliłam jednemu z nich ułożyć dłonie na mojej talii i nie zareagowałam, gdy zaczął sunąć nimi wzdłuż ciała, zahaczając o pasek obcisłej, skórzanej spódnicy, której śliski materiał zakrywał mi jedynie połowę ud, nie wliczając niewielkiego rozporka po lewej stronie. 
Nagle zostałam gwałtownie przyciśnięta do czyjejś klatki piersiowej i otoczona od tyłu silnymi ramionami, które znałam. Wtuliłam się w to ciało i bardziej wczułam w muzykę. Otarłam się pupą o umięśnione nogi i spojrzałam w dół, na jego palce zaplecione na moim brzuchu długie, proste palce. Z delikatnym uśmiechem na ustach zaczęłam sunąć swoim palcem wzdłuż cienkich, białych pasków na czarnej koszuli chłopaka. 
Zaśmiałam się, gdy jego dłonie zacisnęły się na moich biodrach i odwróciły tak, że stanęłam z nim twarzą w twarz. Przesunęłam opuszkami palców po niewielkim zaroście Mike'a. 
Owinęłam ramiona wokół jego szyi, gdy zbliżył twarz do mojego ucha, by złożyć na nim niewinny pocałunek.
- A więc - wymruczał na tyle głośno, by słowa przebiły się przez dźwięki muzyki, bębniące w moich bębenkach. - Powiesz mi już, co zestresowało cię tak bardzo, że mnie tu zabrałaś?
Westchnęłam ciężko i chwyciłam przyjaciela mocno za dłoń, ciągnąc go do damskiej toalety, gdzie przywarłam do niego ciałem pozwalając jego ustom czule musnąć moje. Ułożyłam dłonie na jego ramionach i wbiłam palce w materiał koszuli, gdy uniósł mnie na wysokość swoich bioder i posadził na umywalce, kontynuując niebezpieczny pocałunek. Zatraciłam się w każdym muśnięciu składanym na mojej szyi, w każdym dotyku jego silnych dłoni i każdym dźwięku wychodzącym z jego ust. I kiedy już chciałam pójść o krok dalej, on ostatni raz ucałował moje usta czule, po czym odsunął się odrobinę, pozostawiając kontakt jedynie przez dłonie owinięte na mojej talii i zetknięte czoła. 
- Powiesz mi? - wyszeptał, patrząc mi w oczy i sprawiając, że cała ta atmosfera oraz wszystkie uczucia, które mną targały przed paroma sekundami, tak po prostu wyparowały, jakby w ogóle nie miały miejsca. - Co się stało?
Odepchnęłam go od siebie i odeszłam na kilka kroków, przymykając oczy we frustracji. 
- Bieber - warknęłam. - Nie zdążyłeś zauważyć, że ostatnio wszystko, co wprawia mnie w ten stan ma związek z nim albo z moim ojcem? Tym bardziej, że teraz wszystko, co dotyczy ojca, dotyczy także Biebera i na odwrót. - Wyrzuciłam obie ręce w powietrze, by jakoś zobrazować moje oburzenie. 
- Co masz na myśli? 
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam najpierw przez chwilę, jak zmienia się wyraz jego twarzy. Kiedy zmarszczki na czole zniknęły, a zaciśnięte usta rozluźniły się, zaczęłam mówić.
- Ojciec znalazł sobie kogoś, twierdzi, że się zakochał. Ja, no cóż, mam to szczerze w dupie, to i tak nie zmieni mojego zdania o nim. Jest i zawsze będzie skurwysynem, choćby nie wiem jak bardzo będzie temu zaprzeczał. Ale mniejsza o to. Ta kobieta nazywa się Pattie Bieber. Coś ci to mówi?
- Czy to...?
- Tak. Więc skoro już wiesz, mógłbyś po prostu dać mi o tym zapomnieć i chociaż na moment oderwać się od tej całej gównianej otoczki mojego życia? Proszę. 
- Wiem czego ci potrzeba - mruknął i pociągnął w kierunku baru.
Po chwili już połykaliśmy kolejne shoty ze szklanych kieliszków, nie zważając na nic, poza dźwiękami muzyki, uderzającymi w nasze bębenki, a każdy następny łyk oddalał nas coraz bardziej od świadomości. Czy to było to, co mogło oderwać mnie od prawdy, od mojego życia? Czy tylko to było w stanie wyrwać mnie ze świadomości, pozwolić zatracić się w ułudzie?


Justin


"Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?

Czy nie pędzi on dni jak najemnik?
Jak niewolnik, co wzdycha do cienia,
jak robotnik, co czeka zapłaty.
Zyskałem miesiące męczarni, 
przeznaczono mi noce udręki.
Położę się, mówiąc do siebie:
Kiedyż zaświta i wstanę?
Lecz noc wiecznością się staje
i boleść mną targa do zmroku.
[...]
Wspomnij, że dni me jak powiew.
Ponownie oko me szczęścia nie zazna.
[...]
Ja ust ujarzmić nie mogę,
mówić chcę w utrapieniu,
narzekać w boleści mej duszy.
[...]
Myślałem: Wypocznę na łóżku,
posłanie to trosk mych powiernik.
Lecz Ty mnie snami przestraszasz,
przerażasz mnie widziadłami. 
[...]
Zginę. Nie będę żył wiecznie.
Zostaw mnie - dni me jak tchnienie.
A kim jest człowiek, abyś go cenił
i zwracał ku niemu swe serce?
Czemu go badać co ranka?
Na co doświadczać co chwilę?
Czy wzrok swój kiedyś odwrócisz?
Pozwól mi choćby ślinę przełknąć.
Zgrzeszyłem. Cóż mogłem Ci zrobić?
[...]
Wkrótce położę się w ziemi,
nie będzie mnie, choćbyś mnie szukał."

Przełknąłem ślinę trochę zbyt głośno, słysząc w głowie szum ostatnich przeczytanych przeze mnie słów. One wszystkie były tak bliskie memu sercu, że nieświadomie zapłakałem cicho, nie chcąc obudzić nikogo. 
Żal i gorycz zalewały mnie od środka i choć wiedziałem, że nie mogę tak się nad sobą rozczulać, nie potrafiłem inaczej. 
Blair miała rację. Chociaż powiedziała to w możliwie najpodlejszy sposób, musiałem jej przyznać rację. Użalałem się nad sobą, nie umiałem stawić czoła problemom każdego dnia. Nie miałem wzorca siły i męskości, który naprowadziłby mnie na właściwą drogę. Zagubiłem się. 
I zatraciłem się w poczuciu zgubienia na tak długo, że po drodze zagubiłem nawet siebie.
Była sobota, czwarta nad ranem, a ja płakałem nad swoją utraconą dumą, nad swoją słabością, nad tym, jak wiele rzeczy na tym świecie mnie zraniło i jaką słabą osobę ze mnie uczyniło. Schrzaniłem swoje życie. Straciłem już rachubę, jak wiele szans już spieprzyłem, ale nadszedł moment, by powiedzieć stop. 
Nadszedł moment, by iść naprzód.
I to właśnie zrobiłem. 
Zamknąłem za sobą drzwi, nie oglądając się za siebie, zbiegłem po drewnianych schodkach i zaciągnąłem się mroźnym, jesiennym powietrzem. Narzuciłem kaptur na głowę i schowałem dłonie w kieszeniach bluzy. Nie przejmowałem się, gdzie zaprowadzą mnie nogi. Dzisiejsza noc była nocą odkupienia.
Szedłem przed siebie ulicą, przeżywając każdy swój pojedynczy oddech, każdą złą myśl i każdą łzę, którą wylałem nad swoim losem. Czy to było tego warte. Potrzebowałem papierosa, szklanki złocistej whiskey i złamanego człowieka, który jak ja, będzie wytapiał smutki w zwierzeniach obcej osobie. 
Pierwszy raz w życiu doświadczałem tych doznań. To było silniejsze niż potrzeba, jakby instynkt nakazywał mi iść tam, pchnąć ciężkie drzwi taniego baru na jednej z tych nędznych ulic, na których się wychowywałem i upić się do nieprzytomności z cichą nadzieją, że nie otworzę ponownie oczu. Iść do baru, w którym ojciec przebywał wraz ze swoją ekipą. Baru, pod którym od jednego spojrzenia rozpoczął się niezwykły romans, pełen miłości, namiętności, a także bólu i cierpienia, romans, który dane było mi poznać jedynie w rozmarzonych opowieściach mojej matki. 
Usiadłem przy młodym mężczyźnie, opartym bezładnie policzkiem na prawej dłoni. Lewą ręką obracał szklanką wokół dna i wpatrywał się w pływające w środku resztki trunku, jakby w nich miał znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania. 
Usiadłem i siedziałem, patrząc się w swoje splecione na ladzie dłonie. Przyszedłem tu chyba tylko patrzeć, jak ludzie piją, patrzeć, jak radzą sobie z problemami. Przyszedłem, sam nie wiem po co, skoro jedyne, co mogłem robić w barze, to myśleć o tym, że nie stać mnie nawet na jedną, lichą kolejkę lewego bimbru spod lady. Cóż, życie to gówno.
- Nie nasyci się oko patrzeniem, nie napełni się ucho słuchaniem. Ale cóż mogę więcej niż patrzeć i słuchać, jak tylko to mi pozostało? - wymruczał niezrozumiale swoje pijackie wyznania obcy mężczyzna. Miał jasne, zmęczone oczy, czarna grzywka opadała mu na czoło, a kilkudniowy zarost pokrywał część policzków i brodę. - Taka piękna, dziewicza, ciepła. Boże, wpadłem po uszy doświadczając jej dobroci i niewinności. 
- Dziewczyna? - spytałem. Pytanie retoryczne. 
- Zabawna historia, że im głębiej w to brnąłem, tym stawała się bardziej niewinna, a gdy w końcu ugrzązłem w tym bagnie na dobre, ta pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nigdy nie wierz kobiecie, stary. Nie wierz kobiecie, którą widzisz przed sobą, bo to cię zgubi. One zawsze grają. A co jest twoim problemem, przyjacielu?
- Zabawna historia to, że też jestem tu przez kobietę. W zasadzie przez dwie. Jedna, która sprowadziła mnie na świat, druga, która sprowadziła mnie na dno. 
- Słabo - podsumował. - Chcesz opowiedzieć mi o tym przy szklance... lub dwóch? Zresztą, kto by się dzisiaj przejmował matematyką? Barman! - kiwnął palcem na młodego mężczyznę w koszuli, stojącego za ladą. - Dwa razy to samo poproszę.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, nie wziąłem ze sobą portfela - mruknąłem, ale po chwili wzruszyłem ramionami. - Chociaż, nawet gdybym go wziął, nie miałbym z czego zapłacić. 
- Spoko stary, jak mam tego do porzygu. A wszystko byłem skłonny oddać dla tej dziwki. A najzabawniejszy jest fakt, jak bardzo to boli. Jakby ktoś rozpruwał ci serce od wewnątrz. I brzuch. I całe ciało kawałek po kawałku. Znasz to uczucie?
- Ja nie kocham. Nie wiem nawet, czy potrafię. Widzisz, przez całe swoje życie byłem uczony miłości. Moja mama ma jej w sobie tak wiele, że czasem czuje się nią przytłoczony, skrępowany, bo, cholera, doświadczyłem w życiu tak wiele przeciwieństw tej całej miłości, dobra czy innego pozytywnego gówna na tej planecie, że po prostu już nie potrafię tego odwzajemnić. Wiesz, jakie to chujowe uczucie, wymuszać uśmiech nawet do własnej siostry, która patrzy ma ciebie tymi swoimi dużymi, brązowymi oczami i pyta czemu jesteś smutny? Wiesz jak to jest, kiedy zewsząd spadają na ciebie pociski spojrzeń, które krzyczą jedną rzecz i wbijają się w ciebie niczym sztylety? Jesteś niczym. Niczym. Niczym. Niczym. Jesteś kurwa niczym. NICZYM. Niczym. 
Otarłem kolejną łzę, spływającą po moim policzku. Nagle ogarnęło mnie uczucie gorąca w całym ciele, ale nie zdejmowałem bluzy, Wlałem łyk gorzkiego trunku do gardła, nawet się zbytnio nie krzywiąc. Wszystko mi było obojętne. 
- Jak miałem trzynaście lat zmarł mój ojciec - wyznałem, beznamiętnie patrząc brunetowi w oczy. - Chociaż zmarł, to trochę za delikatnie powiedziane. On... rzucił się pod pociąg, kiedy ten jeden raz poszedłem za nim, gdy jak co dzień wyszedł z domu do swoich kumpli. Poszedł na dworzec, a ja poszedłem za nim, bo nie słyszał, jak go wołałem. Chciałem mu pokazać rysunek, który zrobiłem dla niego w dniu jego urodzin z dwuletnią siostrą. Byłem taki podekscytowany, taki... szczęśliwy i nagle - urwałem, słysząc, jak załamuje mi się głos. - N-nadjeżdżał pociąg. Nie zatrzymywał się na tej stacji. Było pusto. Nie było nikogo oprócz nas. Myślałem, że zatrzyma się i usiądzie na ławce, ale on nie zrobił tego. Poszedł dalej... szedł- szedł prosto i... Zawołałem go, ale było już za późno. W ostatniej chwili mnie zauważył, a potem już go nie było. Zniknął pod szynami, a ja stałem tam z powiewającym na wietrze rysunkiem wystawionym w jego stronę. Pociąg przejechał, a ja zostałem przyciągnięty do czyjegoś ciała. Jakaś ręka zakryła mi oczy w momencie, w którym chciałem spojrzeć na... na niego. To była mama. Płakała, trzymając się za brzuch, tego dnia szła za nami, za tatą, żeby powiedzieć mu, że jest w ciąży. Jaxon nie miał nawet szansy, by usłyszeć jego głos. To wszystko prześladuje mnie już przez pięć lat. Każdego dnia przeżywam ten dzień od nowa, każdą sekundę, każdą łzę czuję tak samo bardzo. To boli, wiesz? To boli jak cholera i jeśli myślisz, że skoro tu jestem, to dobrze sobie z tym radzę, to  jesteś w błędzie, bo w każdej sekundzie mojego pieprzonego życia czuję, jakbym stał na krawędzi i w tej każdej sekundzie mam ochotę zrobić krok naprzód i jedyne, co jak dotąd mnie powstrzymywało, to zranienie mamy, bo kurwa ostatnią rzeczą, jaką chcę zrobić, to tak bardzo ją skrzywdzić. A teraz jeszcze zakochała się w człowieku, który stworzył kolejne źródło mojego cierpienia. 
- Kobieta? - spytał tylko z nieobecny wzrokiem. Półuśmieszek migotał na jego ustach i sprawił, że również się uśmiechnąłem.
- Z twarzy anioł... - mruknąłem. Była piękna. Ale jakie miało to znaczenie, kiedy na każdym kroku raniła?
- ... lecz wewnątrz...?
- Lecz wewnątrz siedlisko najgorszej szarańczy - dokończyłem. - Ona mnie prześladuje. Jej twarz, jej oczy patrzące z taką odrazą, wpatrzone w moje, jakbym był pieprzonym wybrykiem natury bez prawa istnienia. 
- Powiedz to - wyszeptał.
- Co? - spytałem zdezorientowany, ale po chwili już wiedziałem. - Nie. Nie powiem tego. Nienawidzę jej.
- Wystarczy, że powiesz mi jak ma na imię. 
- Nie - szepnąłem. - Nie, bo wtedy...
- Bo wtedy będę wiedział. I nie będziesz już mógł sobie zaprzeczać. 
Milczałem. Nie chciałem, by tak skończyła się ta noc. Miała to być noc odkupienia, a tymczasem jest to noc słabych zwierzeń obcemu facetowi. 
- A co z tobą i twoim cierpieniem?
- Naprawdę chcesz słuchać mojej dennej historii o złamanym sercu po tym gównie, które z siebie wylałeś? - uniósł brwi, po czym parsknął szyderczo. - Pytanie retoryczne. Nie będę ci opowiadać jak się szczeniacko zakochałem w nastolatce. Nie będę ci opowiadać jak ważne to dla mnie było i jaką przygodę sobie z tego zrobiła. Nie będę ci mówić, jak to boli wciąż ją kochać. To nie jest istotne, bo ważniejsze jest to, co ty czujesz. Co czujesz do niej. 
- Nienawidzę jej.
- Czyżby? 
Nagle wstał, rzucił na ladę kilka banknotów i poderwał mnie z siedzenia. Posłałem mu zdezorientowane spojrzenie, ale on zignorował mnie i wyprowadził z baru. Szliśmy przez chwilę w ciszy, która napawała mnie niepewnością i skrępowaniem, ale jednocześnie sprawiała, że czułem wewnętrzny spokój i lekkość, jakbym w końcu wyzbył się z siebie ciężaru. Wtedy się odezwał. 
- Zabrałem cię na spacer, żebyś mógł odkupić swoje życie, które zmarnowałeś na łzy. Pozwól swojemu ojcu odejść i zaznać spokoju.
- Myślisz, że łatwo jest zapomnieć o tym wszystkim? Mylisz się i jeśli sądzisz, że nie próbowałem, to również jesteś w błędzie. - Wskazałem na niego palcem. - Każdego pieprzonego dnia mam nadzieję, że w końcu dam radę o tym zapomnieć i każdego dnia próbuję, ale nie potrafię. To się za mną ciągnie. To nie jest złamane serce, nieodwzajemniona miłość. To jest kurwa obraz samobójstwa człowieka, którego kochałem ponad wszystko. Człowieka, który był dla mnie wzorem, autorytetem i przede wszystkim moim ojcem. Tego nie da się tak po prostu zapomnieć. 
On tylko spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i szedł dalej. Współczucie i coś nieodgadnionego malowało się na jego twarzy.
- Nie masz zapominać - wyszeptał. - Nie możesz. Ale musisz pozwolić sobie pogodzić się z tym, że jego nie ma i nigdy już nie będziesz tym chłopcem, którym byłeś tamtego dnia. Jesteś facetem, który przeżył w przeszłości tragedię, a teraz musi zacząć żyć na nowo. 
- Gdyby tylko to było takie łatwe - mruknąłem patrząc przed siebie.
Kilkanaście metrów przed nami szli młodzi ludzie, najprawdopodobniej w moim wieku. Równie pijani, jak mój towarzysz i ja, równie beznadziejnie przemierzali tę beznadziejną dzielnicę w poszukiwaniu nadziei. Jak ja kochałem ironię... 
Obserwowałem ich przez chwilę. Nie wiem, dlaczego nie potrafiłem oderwać wzroku od tej dwójki. Patrzyłem jak dziewczyna zatacza się, a jej partner nie pomaga jej utrzymać równowagi, pozwala jej upaść w pijackim stylu i nie racząc jej choćby spojrzeniem, idzie dalej. 
- Młodzież - mruknąłem pod nosem, zdając sobie sprawę, że sam należałem do tej grupy wiekowej. Niemniej jednak, ja byłem inny. Czułem się inny, niż oni wszyscy, ale prawda była taka, że nie znałem siebie na tyle, by stwierdzić wprost, że byłem inny. 
Byłem niedoświadczony. Mogłem opisać wszystkie rodzaje smutku, ale moja wiedza o życiu kończy się w tym samym miejscu, w którym się zaczęła.
Nieświadomie zwolniłem, mijając leżącą dziewczynę i spojrzałem w dół, a gdy moje serce zabiło mocniej w rozpoznaniu, całkowicie się zatrzymałem. Mój towarzysz nawet nie spostrzegł, że nie szedłem już przy jego boku, dopiero po chwili ocknął się z zamyślenia, odwrócił i również spojrzał na dziewczynę. Ciekawość namalowała się na jego twarzy, kiedy wrócił spojrzeniem do mnie. Wyraźnie słyszałem te nieme pytania które mi w ten sposób zadawał.
- Pytałeś mnie co jest moim problemem...



~*~*~*~

Prawie dwa miesiące.... 
Przez tyle czasu nie było rozdziału.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. 
To fanfiction jest dla mnie najważniejsze, ale... no właśnie ale. 
Całkowicie straciłam chęci, wenę i czas. Przestałam czytać, przestałam pisać, przestałam o tym myśleć i zapomniałam. Jest mi z tym źle, więc przepraszam wszystkich, którzy czekali. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy :(