niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 8. But I've got high hopes.

          Na pewnym etapie naszego życia dochodzi do momentu, w którym musimy okazać szczerość, nie zważając na konsekwencje. I nadchodzi chwila, w której nie chcemy już wnosić przykrości do życia drugiego człowieka. Chociaż prawda może zranić, świadomość, że postąpiło się słusznie wynagradza wszystkie przykrości, jakie przyszło nam zadać, bo któregoś dnia ta osoba zrozumie i wybaczy. Na to miał nadzieję Robert, wypowiadając w stronę córki te dwa słowa, które niczym sztylety wbiły jej się w serce. Po chwili jednak w tym samym miejscu rozniosło się rozkoszne ciepło, powodowane przez nieśmiało wychylającą się zza nienawistnego muru, nadzieję. Nie chciała tego. Nie chciała czuć, a jednak poczuła. Zyskała wiarę w to, że teraz wszystko się ułoży, stanie się lepsze. Zza ciemnych, burzowych chmur znowu wychyliło się słońce, oślepiając swoim światłem wszystko i wszystkich. Blair nie wiedziała jeszcze, jak bardzo może się sparzyć. Była napędzana nadzieją, która unosiła kąciki jej ust w delikatnym uśmiechu. 
"Poznałem kogoś" 
Te dwa słowa odbijały się echem w uszach nastolatki. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że nigdy nie słyszała takiego uczucia w wiecznie surowym głosie ojca. Przez osiemnaście lat swojego życia nie poznała tej drugiej strony taty, tej znacznie delikatniejszej i piękniejszej. Nigdy nie okazywał przy niej uczuć innych od złości czy nawet nienawiści, a jakiekolwiek by one nie były, napędzały u niego agresję. 
I wtedy też Blair poczuła lekki niepokój. Kobieta, którą jej ojciec pokochał na pewno nie zasłużyła na zło, które Robert wyrządzał jej przez tyle lat. 
Czy będzie potrafił skrzywdzić również ją? Jego nienawiść do Blair, chociaż chora i zdecydowanie nieodpowiednia, w jakimś sensie była uzasadniona. Blair swoim urokiem i urodą bez problemu dorównywała swojej matce, która złamała jemu serce, jeszcze gdy dziewczyna była małym dzieckiem. Tak bardzo mu ją przypominała, że niekiedy miał wrażenie, że przed nim stoi ta, którą kiedyś kochał szczerze i prawdziwie, ta, której teraz nienawidzi. I nienawidził również swojej córki, chociaż tak dawno temu była jego oczkiem w głowie. Robert radził sobie ze złamanym sercem na swój sposób, w butelce whiskey otwieranej każdego wieczoru i popijanej niemal do dna. 
Dlaczego ciągle bronił się przed uczuciami agresją? Czy właśnie z tego samego powodu Blair krzywdziła wszystkich wokół? Bo tak została wychowana? Taki wzór przez kilkanaście lat dawał jej ojciec. I inaczej chyba nie potrafiła...
"Jesteśmy oboje siebie warci" - pomyślała. - "Nie mnie oceniać, czy ją skrzywdzi, nie mnie decydować, czy ratować ją przed jego silną ręką, przynoszącą tyle bólu. Nie mnie walczyć z nim, bo przecież oboje jesteśmy tacy sami. Oboje bronimy się, raniąc tych, na których nam trochę zależy i po prostu nie potrafimy inaczej. Źli ludzie się nie zmieniają. Ale teraz jest szansa. Jest szansa byśmy byli lepsi dla siebie nawzajem. Skoro nie potrafimy być dobrzy dla innych ludzi, możemy spróbować być dobrzy dla siebie. I wtedy będzie lepiej."
 Jeszcze raz spojrzała na ojca, który wciąż stał oszołomiony tym, co udało mu się wykrztusić, jak i tonem, który po raz pierwszy przyszedł mu z łatwością. I wtedy Blair zrobiła coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała, choćby w najgorszym stanie umysłu, w którym straciłaby kontrolę nad własnym ciałem, nigdy nie przypuszczała, że z bladym uśmiechem na ustach oplecie dłonie wokół szyi swojego ojca i przyciągnie go do siebie w silnym uścisku, nie pozwalając tez, by zobaczył pojedyncze łzy wzruszenia, płynące kilkoma strużkami wzdłuż jej zaróżowionych policzków. 
- Dziękuję - szepnęła i mocniej przytuliła ojca.
- Za co?
- Nie wiem - zaśmiała się nerwowo i otarła łzę roztargnionym gestem. - Chyba za szczerość. Za to, że jesteś tu i mówisz mi, że poznałeś kobietę, która mam nadzieję cię uszczęśliwia. I jesteś taki... normalny. Taki, jaki powinien być każdy ojciec. To takie... przyjemne uczucie, o którym już dawno zapomniałam. Uczucie, którego nie powinnam zapominać. 
Uśmiechnęła się nieśmiało do ojca, co on chyba po raz pierwszy odwzajemnił, a ten uśmiech sprawił, że Blair znowu poczuła się jak mała dziewczynka zapatrzona w swojego tatę niczym w obrazek. 
"Teraz będzie lepiej. Musi być" - pomyślała i wyczuła w sobie desperację. 
Była zdesperowana, by naprawić swoje życie. Po trupach do celu, tak jak zawsze, przez osiemnaście lat swojego życia.

A Justin stał. Stał przed swoją mamą, która właśnie wyjawiła mu swój wstydliwy sekret i choć jednocześnie chciał się roześmiać z ulgą, że wszystkie jego najgorsze przeczucia się nie sprawdziły, jak i przytulić Pattie, wiedząc, że to właśnie powinien zrobić, nie mógł się ruszyć. Wsłuchiwał się w głos swojego serca, które najpierw zabolało lekko, jakby cieniutka igła wbiła się w nie delikatnie, nie głęboko, by następnie rozlać po jego wnętrzu nieznane dotąd uczucie. Było ono jednak na tyle przyjemne, by kąciki ust szatyna uniosły się powoli ku niebu, a jego ręce oplotły wokół wąskiej talii kobiety. 
Był szczęśliwy. Szczęśliwy na tyle, na ile pozwalało mu odrętwiałe z bólu serce, wystarczająco jednak, by uśmiechać się szczerze i cieszyć się radością matki.
"Poznałam mężczyznę, który mnie uszczęśliwia" 
Czyż to nie piękne uczucie widzieć swoją rodzicielkę taką piękną, szczęśliwą, unoszoną wysoko ku niebu na skrzydłach miłości? Justin nie miał zamiaru podcinać tych skrzydeł. Wręcz przeciwnie, chciał dołożyć im wszystkich swych sił, by pięły się jeszcze wyżej i nigdy nie spuściły jej w dół. 
Nikt, tak jak Pattie nie zasługiwał na miłość, która uleczyłaby zranione serce. Nikt, tak jak ona nie zasługiwał na uczucie, na które już dawno straciła nadzieję. 
Kochała tylko raz. Ale jej miłość była tak wielka, że niemal namacalna. Ją się czuło, czuło się, jak wypełnia cię całego, gdy tylko byłeś w jej pobliżu. Jednak był też ból. Ból, który chowała, ukrywała przed wszystkimi, i który był w niej cały czas, a teraz miał tak po prostu zniknąć. Kimkolwiek był ten mężczyzna, musiał ją wyleczyć, bo Justin sam nie potrafił już tego zrobić. 

- Naprawdę myślałeś, że nie żyję? - spytała maleńka dziewczynka, wpatrując się  w swojego starszego brata ze zdziwieniem w dużych, brązowych oczach.
- Naprawdę - zaśmiał się cicho i objął ramieniem siedzącą obok niego mamę.
Jazzy patrzyła w nich i dostrzegła zmianę w wiecznie smutnym Justinie, jak i w Pattie, która od dłuższego czasu dręczona była poczuciem winy. Ta siedmioletnia dziewczynka wbrew pozorom widziała wszystko to, czego nikt nie potrafił dotąd dostrzec. Nie była tylko dzieckiem, zamkniętym w swojej wyimaginowanej wizji wszechświata, gdzie wszystko mieni się w odcieniach różu, a po ulicy biegają jednorożce. Miała dar, a tym darem było widzieć to, co niewidoczne i słyszeć to, co niewypowiedziane. 
Pogłaskała brata po ramieniu. Zawsze czuła, że chłopak potrzebuje jej wsparcia, więc kiedy tylko mogła, okazywała mu je. Na swój własny, dziecięcy sposób.
- Przecież ja bym ciebie nigdy nie zostawiła, Justin. Pamiętaj o tym.
Szatyn poczuł, jak łzy zbierają mu się w oczach, dlatego czym prędzej przymknął powieki. Dlaczego mógł pomyśleć, że jego malutka siostrzyczka przestała walczyć?
Jednak jej serce stanęło i przez chwilę dziewczynka była martwa. Gdyby nie ponowna operacja, którą lekarze przeprowadzili niemal w ostatniej chwili, Jazzy faktycznie nie otworzyłaby oczu ponownie i to najbardziej bolało Justina. Myśl, że przecież nadal jest chora, a ta nieplanowana operacja jedynie odrobinę ustabilizowała jej aktualny stan. 
Nadal jest źle. 


*** 

Następnego dnia Justin i Blair pełni sił i nadziei wrócili do szkoły po weekendzie. Nastolatka, gdy wysiadła z czarnego, lśniącego samochodu z Anthonym za kierownicą, od razu ruszyła w kierunku Mike'a. Zignorowała nawet przyjaciółki, które gdy tylko ją zobaczyły, rzuciły się w jej kierunku, by zdać najnowsze plotki. Zbyła je krótkim "nie teraz".
Mike nie owijając w bawełnę, przeszedł do sedna. Pociągnął przyjaciółkę za róg budynku, gdzie rzadko kiedy ktokolwiek chodził i wyjął z kieszeni telefon, na którym natychmiast włączył filmik.
Nagranie nie było dobrej jakości, jednak wyraźnie można było poznać Justina. Klęczał i płakał niczym dziecko, wyglądał tak żałośnie, że nie sposób było się nie roześmiać, będąc osoba bez uczuć i serca, raniącą wszystkie wrażliwe osoby, które stanęły jej na drodze. Chociaż poczuła lekkie ukłucie, gdzieś na wysokości lewej piersi, zlekceważyła cichy głosik sumienia i dalej z szerokim uśmiechem na twarzy patrzyła, jak Justin wylewa ostatnie łzy, śpiewając piosenkę, napisaną po śmierci ojca. Nie wiedziała o tym. Nie chciała wiedzieć. 
Wolała dalej krzywdzić osiemnastolatka, zdobywać nad nim kontrolę i być tą, która wzbudzi dreszcze, gdy przyjdzie moment konfrontacji. Wiedziała, że była złym człowiekiem i chciała wykorzystać to najlepiej, jak tylko potrafi. Chciała być jeszcze gorsza niż zło całkowite. Chciała być diabłem w ciele anioła, bombą atomową wielkości kolorowej bombki choinkowej, niby niepozornie drobna i słaba, jednak o sile rażenia większej, niż niejedno działo. 
Chciała wojny, więc musiała zmusić go do działania. 
Wyrwała telefon z ręki Mike'a ruszyła biegiem w kierunku boiska. Pokonała je w oka mgnieniu, kierując się po jego przekątnej, aż w końcu stanęła przed nim.
Justin opierał się o betonową ścianę i patrzył w swoje obdarte buty, którymi kopał w ziemi niewielki dołek. Kiedy powoli podnosił wzrok, Blair zdążyła dostrzec delikatne iskierki, tańczące w jego brązowych tęczówkach, ale gdy tylko spostrzegł, kto stoi przed nim momentalnie zbladł, a w jego oczach pozostał jedynie strach. To ona górowała, chociaż chłopak przewyższał ją niemal o głowę. 
- Mam coś, co z pewnością cię zaciekawi, Bieber. 
Nie czekała na jego odpowiedź. Wiedziała, że choćby miał tysiące ciętych ripost w rękawie, nie wypowie nawet słowa ze strachu. Bał się tej chudej, niskiej dziewczyny, tak jak bali się jej wszyscy ci, który nie byli jej przyjaciółmi. To dlatego nie miała w szkole wrogów, choć prawdopodobnie znaczna większość jej nienawidziła. Do niej docierała tylko wersja "każdy kocha Blair McCannel", nic poza tym. 
Wyjęła z kieszeni telefon, który zdążyła schować podczas biegu i podstawiła go Justinowi pod nos, obserwując jego reakcję. 
Najpierw wydawał się lekko zdezorientowany, jednak ten chwilowy stan niemal natychmiast zmienił się w szok. Potem przyszło przerażenie. Oczy szeroko otwarte obserwowały człowieka, który nie mając nic, stracił swoją ostatnią deskę ratunku. Nadzieję. Tamtej nocy umarł na zimnym betonie, by odrodzić się na nowo. Tak sobie to tłumaczył i szczerze wierzył w to, że będzie lepiej. Wierzył do tej chwili. Teraz znowu nie miał nic.
- Nie - szepnął. - To nie może być prawda. Usuń to, błagam usuń. Możesz robić ze mną, co zechcesz tylko usuń ten cholerny filmik. - Upadł na kolana, układając dłonie jak do modlitwy. - Nie rób mi tego, proszę cię! Miej serce chociaż teraz i usuń to. Zrobię wszystko.
- Wszystko? 
- Wszystko. 
- Zastanowię się - mruknęła i odeszła, zostawiając klęczącego chłopaka samego i zrozpaczonego.
Jednak do końca dnia nikt nie dowiedział się o tym, co zaszło na dworcu, nikt nie widział nagrania. Blair w pewnym sensie dotrzymała słowa, ale nie wiedząc czemu, Justin wcale się z tego nie cieszył. Wręcz przeciwnie, był przerażony, wiedział bowiem, że będzie kazała mu zrobić coś, czego nie będzie ani chciał, ani potrafił zrobić. 
Coś, przez co straci godność. Coś, co zmusi go to tego, by raz na zawsze zniknąć z tego świata i już nie zatrzyma go myśl o matce, gdy stojąc na krawędzi mostu spojrzy w niebo, a jego kolor przypomni mu wiecznie błyszczące, głębokie i nieprzeniknione oczy swojej rodzicielki. Po prostu uniesie ręce do piersi i zrobi krok wprzód, gdzie powietrze po prostu ulegnie i wpuści go w odmęty brudnej wody. Niemal widział przesuwający się podczas spadania obraz, czuł wodę, wypełniającą płuca. Chciał zacząć kaszleć, krztusić się powietrzem, ale wiedział, że wszystko, co czuł, było złudzeniem. 
Bał się jedynie pomyśleć, jak bliskie prawdy może ono być.



~*~*~*~

Skończyłam pisać i sprawdzać ten rozdział dokładnie o 2:42 :)
tę godzinę widzę na zegarku właśnie w tym momencie, a jutro muszę wstać o 8:00, bo mam wizytę u dentysty. Módlcie się, żeby, stamtąd wróciła....
Nie mam nie wiadomo jakiego problemu z zębami i właściwie te wizyty w ogóle nie przynoszą mi bólu, a jednak cały czas boję się tam chodzić... :')
ale dentystę mam świetnego, uwielbiam tego gościa

jest 2:44, a ja piszę o dentyście w notce pod rozdziałem, co ze mną jest nie tak?!

no więc, napiszcie po prostu w komentarzu, jak podobał się rozdział :*

komentując, dajecie mi motywację, niezbędną do dalszego działania!

proszę, zostawcie po sobie mały ślad w postaci jednego słowa w komentarzu, którego pisanie zajmie Wam o wiele mniej czasu niż mi pisanie kolejnego rozdziału

<3

kontakt do mnie: ask.fm/trzymiesiace

xx


piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 7. I want you to know...

Osiemnastolatek skulił się na twardym łóżku, czując jakby jego głowę wypełniały tysiące malutkich odłamków szklanej butelki, którą zbił wczorajszej nocy na dworcu, opłakując utratę ojca i swojej maleńkiej siostrzyczki. Nie pamiętał, co działo się tam, kiedy przełknął ostatni łyk wódki i upadł na samo dno, kuląc się wśród własnych wymiocin. Nie pamiętał halucynacji wywołanych reakcją niedoświadczonego organizmu na tak dużą dawkę alkoholu, krążącego w krwiobiegu. Nie wiedział także, że zaniepokojeni jego stanem nastolatkowie, nagrywający upadek chłopaka i śmiejący się z niego do rozpuku, powiadomili służby alarmowe w ostatniej chwili. Gdyby dwaj policjanci pojawili się kilka minut później, lub nie przyjechali w ogóle, organizm Justina powoli przegrywałby walkę i chłopak dławiąc się własnymi wymiocinami opadłby bezsilnie na ziemię, wypuszczając z płuc ostatni, słaby oddech. 
Szatyn z bólem wymalowanym na twarzy otworzył najpierw jedno, potem drugie oko i rozejrzał się wokół własnej osi.
Był sam. Całkiem sam pośród brudnych, białych ścian. W obcym miejscu. W obcym łóżku. Gdyby nie podane mu dożylnie leki uspokajające, z pewnością dostałby ataku paniki, który był ostatnią rzeczą, jakiej chłopak teraz potrzebował. 
Nie wiedział jeszcze, jakich problemów przysporzył sobie i swojej matce w stanie upojenia, jednak gdy poczuł lekki ból paliczków kostek lewej dłoni oraz gdy zobaczył na nich niewielkie zaczerwienienia, wiedział, że przyjdzie mu ponieść konsekwencje, na które nie był gotowy. 
Nagle białe drzwi otworzyły się z impetem i do małego pomieszczenia wszedł umundurowany mężczyzna, uzbrojony w pistolet, pałkę i kajdanki. Zza jego pleców, prosto do oczu Justina dostawały się rażące smugi światła, które tylko wzmacniały rozsadzający czaszkę ból. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo sobie zaszkodziłeś, chłopie. - Policjant nawet nie próbował zniżyć głosu tak, by w jak najmniejszym stopniu drażnić nadwrażliwy słuch chłopaka. Co więcej, specjalnie uniósł głos i podnosił go stopniowo, z każdym krokiem zbliżając się do szatyna. 
- Proszę - szepnął Justin. - Ciszej... moja głowa...
- Boli - dokończył mężczyzna, uśmiechając się diabelsko. - A czy będzie bolała bardziej, gry zrobię to... - powiedział i wyjął z kieszeni niewielki, wielofunkcyjny scyzoryk. Wysunął jedno z ostrzy i przejechał nim po metalowych drzwiach. Biała farba lekko się zdarła, ale dźwięk, który wdał się Justinowi do uszu był niczym w porównaniu z tą niewielką szkodą. - A to... - przymierzał się do wyrządzenia nastolatkowi jeszcze większego bólu, kiedy ten położył dłoń na jego dłoni i posłał mu błagalne spojrzenie.
- Proszę, oszczędź...
- Dobra, młody. Kac morderca, nie ma serca, ale musisz trochę pocierpieć po tym, jak nabiłeś niezłe limo na twarzy mojego kolegi. Masz spore problemy, Bieber. Trzymaj się jakoś. Zaraz powinni ci przynieść wodę i jakieś proszki, ale nic nie obiecuję.
Trzasnął za sobą metalowymi drzwiami, sprawiając, że Justin ponownie skulił się z bólu. Chciał zapłakać nad swoim losem, jak to miał w zwyczaju, ale łzy jak na złość nie chciały opuścić jego oczu, jakby wczorajszej nocy wylał ich ostatnie krople. 

Nie mam nic. - prowadził w swojej głowie rozmowę z samym sobą. - Nawet jednej, nędzniej, pieprzonej łzy, która dałaby ujście temu wszystkiemu, co siedzi w mojej głowie teraz. Nawet skrawka papieru, by wypisać na nim te wszystkie brednie, które pisałem od zawsze. Żeby spisać swoją własną modlitwę, którą wyszepczę prosto do Bożego ucha. A ten jak zwykle jej nie wysłucha. Bóg to kawał chuja. Do cholery, co zrobiłem w swoim życiu złego? Niech mnie ktoś, kurwa, oświeci, bo ja już, kurwa, nie mam sił. A potrzebuję ich kurewsko mocno, bo nadzieja już mnie nie napędza. Nadzieja, choć umiera ostatnia, jest matką głupców. Ja nie będę więcej głupcem zaślepionym przez czułe słówka pokrzepienia, przez które słabłem. Mówienie "będzie dobrze", kurwa, nie pomaga. Kiedy to dotrze do tych wszystkich ludzi, którzy łudzą się, że to prawda? Nie będzie dobrze. Będzie, kurwa jeszcze gorzej i musimy być na to, kurwa, gotowi, bo inaczej polegniemy na zawsze. A życie nie jest pieprzoną grą, gdzie wpisujesz miliony kodów, które mają stworzyć z ciebie szczęśliwego człowieka, a i tak, chociaż paradujesz po mieście z uśmiechem na twarzy, twoje oczy, kurwa, krzyczą, błagają o pomoc, której ślepi ludzie nie zauważą. A wszyscy jesteśmy, kurwa, ślepcami. 
Pamiętam to w Twoich oczach. Ten niemy krzyk, który kierowałaś do nas wszystkich. A my byliśmy ślepi, głusi, na Twoje prośby. Tylko dlaczego będąc krzywdzoną, krzywdzisz? Chcesz, by ktoś pokazał Ci życie bez bólu i cierpienia? To przestań je zadawać. 

Od czego to wszystko się zaczęło? Kiedy mrok pochłonął mnie całego tak, że nie dociera już do mnie światło dzienne? Czy dosięgnął mnie dopiero po śmierci taty, czy może towarzyszył mi, niczym dobry przyjaciel, od samego początku? Nie zamierzał mnie opuścić i, chociaż przynosił tyle cierpienia, byłem mu za to wdzięczny. Człowiek, który ciągle traci kogoś, na kim najbardziej mu zależy, potrzebuje poczucia pewności, że jest na świecie ktoś, lub coś, co zostanie przy nim do samego końca. Ja tego potrzebuję. Bluźnię na samego siebie, powtarzam, że muszę być silny i to przetrwać, chociaż wiem, że i tak jeszcze głębiej wpadnę w bagno, aż w końcu cały się w nim utopię. Ja już nie chcę być silny. Nie chcę stawiać czoła temu wszystkiemu, co napiera na mnie ze wszystkich stron. Jestem kłębkiem sprzecznych emocji. Chociaż chcę żyć, to jedyne, czego tak prawdziwie pragnę i potrzebuję to śmierć. 
Gubię się w samym sobie. Zatracam się we własnych myślach, a potem nie potrafię odnaleźć drogi powrotnej. Gniję w tym gównie, zwanym również darem Boskim, cudem i błogosławieństwem. Gniję w tym życiu, tak bardzo boleśnie, od wewnątrz. Moje serce rozkłada się w mej piersi i zostaje pożarte przez to robactwo, które na każdym kroku czai się, by mnie zniszczyć, by mnie pokonać. Czeka na mój upadek, pomagając stopniowo schodzić w dół, by w końcu dorwać się do mnie i już więcej nie pozwolić mi wstać. Jednak ja jestem szybszy. Podnoszę się, zanim zdołają się zbliżyć, ale dalej brnę wgłąb tego gówna. Jakbym nie mógł odejść z tą pieprzoną godnością i już więcej się nie podnieść. Pozwolić, by ten cholerny rój paskudnych robali dopadł mnie i zagnieździł w moim ciele swoje larwy, które stopniowo, chociaż znacznie szybciej sprowadzą mnie w kierunku, do którego zmierzam. 
Do...

- Wychodzimy, młody - wewnętrzne rozmyślania chłopaka przerwał ten sam policjant, z którym przed paroma chwilami rozmawiał. 
- Już? - zdziwił się. Był niemal pewny, że w tej pustej celi posiedzi co najmniej dobre kilka godzin, jeśli nie dobę.
- Jakie już?! Siedzisz tu od pięciu godzin, Bieber. Migrena minęła, że tak szybko minął ci czas?
Przez chwilę Justin myślał, że policjant robił sobie z niego żarty, jednak, gdy tylko spojrzał na wiszący na ścianie zegar, spostrzegł, że naprawdę minęło tyle czasu. Najwidoczniej tak bardzo zajął umysł wewnętrznym użalaniem się nad swoim losem, że czas upłynął w mgnieniu oka. 
W milczeniu wstał z krzesła, na którym spędził ostatnie godziny i zrównał krok z policjantem. Nie miał ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Chociaż nie pamiętał, jak spędził ostatnią noc, był pewien, że przespał więcej, niż zwykle. Niemniej jednak czuł wewnętrzne wyczerpanie i jedyne, czego chciał to cisza, spokój, wygodne łóżko, i koc, którym okryłby rozgrzane ciało tylko po to, by pod nim schować się przed nienawistnymi oczami świata. Ku ukrytemu niezadowoleniu Justina policjant niemal od razu zaczął rozmowę.
- Jesteś niepełnoletni, Bieber. Byliśmy zmuszeni powiadomić twoją matkę o tym, co wyprawiałeś w nocy i chyba nie muszę mówić, że nie była z tego faktu zadowolona. Tylko ciebie uprzedzam, bo jak podejrzewam, czeka cię długie kazanie na temat picia alkoholu i atakowania policjantów po pijaku - spojrzał na chłopaka znacząco. - Ale masz szczęście. Trzymalibyśmy ciebie do czterdziestu ośmiu godzin, po czym w ramach zadośćuczynienia prawdopodobnie zostałyby nałożone na ciebie kary pieniężne, ewentualnie prace społeczne, ale jakiś tajemniczy super-ktoś wpłacił za ciebie kaucję. - Dopiero teraz zwrócił na siebie uwagę Justina.
- Co? To niemożliwe. My... nie mamy pieniędzy. I nie znamy nikogo, kto mógłby za mnie zapłacić, a nawet jeśli, to w życiu nie spłacilibyśmy długu. To musi być pomyłka. Kto to?
- Nie wiem. Ale to musiał być ktoś ważny. Nalegał, by zachować anonimowość. Wiesz, reputacja i te sprawy. Zresztą, wydawało się, że znał twoją matkę, więc ona ci powie. 
Nim zdążył spostrzec, Pattie podbiegła do syna i zapłakana zarzuciła mu ręce na szyję. Tuliła głowę Justina do swojej piesi i raz po raz przesuwała palcami po długiej grzywce chłopaka, która wychodziła mu już poza linię brwi, drażniąc od czasu do czasu oczy. 
- Justin, synku - załkała. - Co ty dobrego narobiłeś? 


***
Blair czuła się wolna, wyzwolona i taka spokojna, gdy wokół niej biegały dzieci, jedząc pachnące na cały domek wypieki babci. Nawet, jeśli atmosfera gęstniała za każdym razem, gdy ojciec pojawiał się w zasięgu wzroku dziewczyny. Był milczący, więc i ona nie zamierzałam się odzywać. Można powiedzieć, że przyzwyczaiła się do panującej między nimi ciszy, jak i do wrzasków kłótni, jakie prowadzili regularnie. To zresztą jedyny sposób w jaki rozmawiali, zwykle jakiekolwiek informacje przekazywali nastolatce kierowca, bądź gosposia, z którą dziewczyna miała bardzo bliskie kontakty. 
Siedziała właśnie na kanapie i przełączała kanały w telewizorze, w poszukiwaniu programu, który zaciekawiłby ją i pozwolił oderwać myśli od ojca, który ponownie podniósł jej ciśnienie, kiedy zadzwonił telefon. Z cichym westchnieniem dźwignęła się z kanapy i przeszła kilka kroków do stoliczka, na którym leżał jej nowiutki iPhone. Sprawdziła, kto dzwonił i przesunęła po ekranie, odbierając połączenie.
- Halo, B! - zawołał Mike, kiedy dziewczyna przyłożyła komórkę do ucha.
- Cześć Mike, dzięki, że dzwonisz. Myślałam, że zaraz rozkurwię telewizor.
- Co się stało?
- A, szkoda gadać. Ojciec znowu mnie wkurzył.
- Czyli standard? Co tym razem odpierdolił?
- Podczas obiadu zadzwonił do niego telefon. Odebrał i bez słowa sobie poszedł. Gdybyś widział wyraz twarzy babci, gdy tak po protu trzasnął drzwiami i odjechał. Miałam ochotę rozwalić mu pomidora na twarzy. Młotkiem. Zero wstydu i szacunku! Ale naprawdę, szkoda twojego czasu i moich nerwów, by gadać o tym łajdaku. Czemu dzwonisz?
- Mam coś, co może ci się spodobać. Ale najpierw usiądź. Nasz świętoszek wcale nie jest taki święty, jak mogłoby się wydawać. 
- O czym ty mówisz, Mike? Czyżby Bieber jakoś podpadł? - Uśmiechnęła się pod nosem i poprawiła na kanapie, siadając sobie na piętach, a jej oczy zabłysły z ciekawości. W głowie snuła już kolejne intrygi, choć nie wiedziała nawet, co tym razem wyrządzili temu biednemu chłopakowi. Chociaż właściwie, co ten biedny chłopak wyrządził sobie sam.
- Słuchaj, byliśmy z chłopakami na mieście i zobaczyliśmy, jak ten gdzieś biegnie. Poszliśmy za nim i znaleźliśmy go na tym starym dworcu, wiesz gdzie? - uciął, na co dziewczyna tylko pokiwała głową, wiedząc, że przyjaciel i tak noe mógł tego zobaczyć.
Mike zdał jej relację z całego wieczoru. Opowiedział o tym, jak Justin płakał, krzyczał obelgi w kierunku nieba i śpiewał, dławiąc się własnymi łzami. Wspomniał o butelce wódki, którą przez cały ten czas dzierżył w dłoni, i którą niedługo potem całkowicie opróżnił. Z rozbawieniem w głosie opowiadał, jak reagował na alkohol, a w końcu zakończył, podsumowując całą historię cichym chichotem.
- Czyli chłopak się rozpłakał, zaczął śpiewać i dopiero potem najebał się w trzy dupy, przez co miał halucynacje? - spytała, nie do końca wierząc w słowa kolegi.
- Tak było. Jak wrócisz, pokażę ci nagranie. Niewiarygodne. Ludzie jeszcze nie znudzili się ostatnim, a tu coś takiego. - Ponownie zaśmiał się, widocznie rozbawiony całą sytuacją. Nie mógł jednak wyprzeć się tego, że gdy Justin leżąc we własnych wymiocinach posyłał błagania w kierunku cieni, w których widział postać własnego ojca, poczuł niepokój. Ten właśnie niepokój, zrodzony gdzieś w podświadomości, bardzo głęboko, kazał mu zadzwonić pod numer alarmowy. Blair natomiast miała wrażenie, że w jej głowie zapaliła się żółta lampka, sygnalizująca "to brnie za daleko, zatrzymaj to, nim dosięgną cię konsekwencje, których ciężaru nie będziesz na sile unieść". Mimo to zawtórowała Mike'owi i po chwili oboje śmiali się cicho do telefonów, planując epicki upadek kolegi z klasy.
Zbliżał się już wieczór, a niedziela nigdy nie wydawała się Blair taka ponura. Dziewczyna, chociaż jej umysł niezmącony był żadną konkretną myślą, podświadomie topiła się w poczuciu winy i złości. Jej ojciec wciąż nie wracał, był nie wiadomo gdzie i załatwiał swoje sprawy, kiedy ona leżała na miękkim łóżku i tępo wpatrywała się w pojedyncze smugi na dawno pomalowanym, zszarzałym suficie. Obrazy samoistnie przesuwały jej się przed oczami, przypominały chwile jej dzieciństwa, te, które spędziła w beztrosce, kiedy jej ojciec jeszcze czasem się uśmiechał, potem, gdy wszystko zaczęło się sypać, a wszelkie uczucia zlały się w jedną, całkowitą i niezaprzeczalnie głęboką nienawiść do wszystkiego, co sprawiało, że traciła kontrolę nad własnym życiem. A tracić kontrolę można zawsze, wystarczy poczuć brak pewności w kwestii własnych uczuć, bo nawet błahe załamanie potrafi wyrządzić poważne szkody na ciele i umyśle. 
Dziewczyna wpadła w wir myśli i uczuć tak sprzecznych, że wydawały jej się niemal absurdalne. W końcu zerwała się na równe nogi i pokręciła chaotycznie głową, by pozbyć się natłoku myśli, a w tym samym czasie jej uszu doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
Nie chciała witać się z ojcem, nie chciała na niego patrzeć, ani o nim myśleć, bo każda myśl wywoływała w niej burzę złości i uczuć, które choćby były dobre, kumulowały się jako nienawiść. Mimo to poprawiła swoje włosy i mimowolnie spojrzała w lustro, w którym odbiła się jej postać, chuda i zmęczona, jednak nadal piękna, jakby wszystkie te mankamenty jedynie dodawały jej uroku, po czym wyszła na spotkanie z tatą. Przeleciało jej przez myśl, że już niedługo wydarzy się coś ważnego, co zmieni jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Szybko jednak odgoniła te myśli, kiedy spojrzała na ojca. Do ucha przyłożony miał swój czarny, drogi telefon, a jego twarz wrażała... zatroskanie?! 
Blair z wrażenia zmarszczyła brwi i przymrużyła lekko oczy, by wyraźniej zobaczyć, jak szare i pozbawione blasku tęczówki Roberta, połyskiwały lekko, nadając im koloru jasnego, błękitnego nieba. Nie słyszała słów, jakie wypowiadał do telefonu, marszcząc przy tym lekko czoło, ale kiedy zakończył połączenie, wsuwając komórkę do tylnej kieszeni spodni i złączył swój wzrok z uważnym i podejrzliwym spojrzeniem córki, odniosła wrażenie, jakby wszystko dookoła ucichło. W powietrzu natomiast zawisło nieuniknione wyznanie, które naprawdę na zawsze zmieni jej życie, jak i ją samą. Nie wiedziała jednak jeszcze, jak bardzo.
- Tato? - odezwała się nieśmiało. Przez chwilę miała ochotę strzelić sobie samej w twarz, otrząsnąć się z lekkiego szoku i potraktować ojca jedną z ripost, które zawsze miała w zanadrzu. W ostatniej chwili postanowiła ten jeden, jedyny raz schować swoją dumę do kieszeni i odpuścić.
- Chciałbym ci o czymś powiedzieć...


***
- Mamo, kto wpłacił kaucję? - spytał Justin, gdy Pattie odrobinę ochłonęła. Zdołał dostrzec w jej oczach niepewność, jakby zastanawiała się, czy okłamać syna, czy może to jest ten moment, w którym powinna przyznać się do wszystkiego.
Uczucia są czymś normalnym w życiu człowieka. Każdy doświadcza ich na każdym kroku, jednak to właśnie ich ludzie wstydzą się najbardziej. Boją się reakcji bliskich na to, że czują coś, czego ich zdaniem czuć nie powinni. Wyłączają się na to, co podpowiada im serce w obawie, że to poprowadzi ich do zguby.
Jednak, czy właśnie uczucia nie są tym, co przytrzymuje nas na ziemi? Bez nich nie ma nas, więc dlaczego wiecznie się ich wypieramy?
Kobieta usiadła na plastikowym krzesełku z ciężkim westchnieniem. Spojrzała spod rzęs na syna, a znajomy blask w jego oczach przypomniał jej najpiękniejsze, jak i najgorsze chwile w jej życiu. Poczuła, jak delikatny ból ściska jej serce, jakby żal po stracie ukochanego, wypierany przez tyle lat, dopiero teraz dosięgnął jej tak naprawdę. Chciała zacząć płakać, krzyczeć i prosić Boga o cofnięcie czasu, by zjawić się na dworcu kilka minut wcześniej i pochwycić w swe ramiona Jeremy'ego. Chciała zrobić to, co jej syn robił odkąd stracił ojca. Jednak czasu się nie cofnie. Trzeba pogodzić się i iść dalej, nie tracić życia, które każdego dnia stoi przed nami otworem. Wystarczy tylko wykorzystać szansę, dawaną nam przez los. Szansę, której nie dostrzegamy zaślepieni żalem, bólem i rozpaczą. 
Pattie przełknęła głośno gulę w gardle i postarała się o delikatny uśmiech, który z każdą kolejną sekundą nabierał szczerości. 
- W swoim życiu doświadczyłam najpiękniejszej miłości, jaką mogłam dostać od losu. Spędziłam wiele cudownych lat z twoim ojcem i nie żałuję żadnej sekundy, jaką poświęciłam dla niego i dla was. Mimo, że ta miłość przynosiła i nadal przynosi tak wiele cierpienia, to był najlepszy czas w moim życiu, ale teraz... Teraz trzeba żyć dalej. Nigdy nie chciałam dla siebie złego, chociaż sama się na to skazałam. Teraz możemy uwolnić się od tego, co przykre. Możemy zapomnieć o tym, jak bardzo płakaliśmy kiedyś. Możemy zostawić w pamięci wszystkie te piękne chwile, a te złe zakopać w grobie zaraz obok twojego ojca, Justin. Nigdy nie przestanę go kochać, ale...
- Mamo, o czym ty mówisz? 
- Musisz o czymś wiedzieć, Justin. Nie mogę wiecznie tego ukrywać. Nie przed tobą. 




~*~*~*~*~*~*~*~*~

Jest rozdział! 
Miałam nadzieję, że napisanie go zajmie mi mniej czasu, ale jestem człowiekiem leniwym i dopiero uczę się systematyczności hahaha
Mam nadzieję, że ktoś tu ze mną jest :)
Zapraszam Was do czytania!
Napiszcie w komentarzu, czy podobał Wam się ten rozdział i pamiętajcie:

komentując, dajecie mi motywację,
a im więcej motywacji
tym lepsze są rozdziały 
<3

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 6. Where are you now?

Kiedy Justin stanął na znienawidzonym dworcu z półlitrową butelką czystej wódki w lewej ręce, chwyciły go wątpliwości. To miał być jego pierwszy kontakt z alkoholem, nigdy bowiem wcześniej nie miał okazji ani ochoty, by próbować choćby piwa z ojcowskiego kufla. Nie wiedział, jak jego niedoświadczony organizm zareaguje na nawet najmniejszą ilość trunku oraz nie miał pojęcia, czy poczuje to, co tak bardzo chciał poczuć. Pragnął poczuć, że nic nie czuje. 
Mógł się wypierać tego przed samym sobą, ale najzwyczajniej w świecie bał się tego, jak jego ciało zachowa się w stanie upojenia. I nie był pewien, czy naprawdę chce tego doświadczyć. 
Zamiast więc poznać to, co mu nieznane, opadł ponownie tego dnia na oba kolana i zapłakał głośno, nie wiedząc, co jeszcze mógłby zrobić w obecnej sytuacji. Nie miał nic. Nic, co pozwoliłoby mu utrzymać się na powierzchni i nie dać pochłonąć przez niekończące się odmęty ludzkiej rozpaczy. Gdyby tak można było się odciąć, zapomnieć...
Śmierć nie była mu obca, mimo to nie chciał ponownie stawać z nią twarzą w twarz. Nie chciał witać się z nią jak ze starą przyjaciółką, która raz po raz zabierała mu wszystkich, których kochał. 
W głębi duszy jednak za wszystko winił swojego ojca. To on wniósł do jego życia najwięcej bólu. Opuścił go wtedy, kiedy najbardziej go potrzebował i nie było go teraz, gdy oczy chłopaka ponownie pokryła mgła, zza której przebijał się jedynie obraz malutkiej, bezbronnej Jazmyn, jej bezwładnego ciałka i brązowych, pozbawionych blasku życia oczu. 
- Dlaczego, tato? - krzyknął, kierując twarz ku niebu. - Dlaczego mi ją zabierasz? Skrzywdziłeś mnie wystarczająco, odchodząc. Dlaczego więc ranisz mnie jeszcze bardziej? Gdzie byłeś, kiedy płakałem w poduszkę ze strachu przed kolejnym dniem? Myślisz, że gdy żyłeś, moje życie było usłane różami? Myślisz, że nie znałem smaku łez? Że nie znałem strachu? Bałem się. Bałem się głodu. Cały czas powtarzałem mamie, że nie chcę jeść, żeby dała Jazzy, żeby sama zjadła, ale prawda jest taka, że nie pamiętam dnia, w którym żołądek nie skręcałby mi się z głodu. Ale nie mieliśmy pieniędzy, żeby kupić wystarczająco jedzenia, by nakarmić naszą czwórkę. Nie jestem głupi, tato! Wiem, że przepieprzyłeś te pieniądze na swoje cholerne długi i te dragi, przez które stoczyłeś się na samo dno! A ja cię miałem za bohatera! I wiesz co? Dla mnie nadal jesteś pieprzonym bohaterem! Ale cię nie ma. Gdzie jesteś teraz, kiedy najbardziej cię potrzebuję?! No gdzie jesteś?! Ja ci powiem, gdzie... Gnijesz w grobie sześć stóp pod ziemią! A ja płaczę, bo pięć lat temu postanowiłeś się zabić. Bohaterze... - ostatnie słowo wyszeptał, czując, jak ściska mu się gardło. 
Usiadł ciężko na ziemi i jedyne, czego pragnął to kartka i długopis, dzięki którym pozbyłby się myśli, które kotłowały mu się w głowie. Nie miał jednak prze sobie swojego zeszytu, ani niczego, co mogłoby go zastąpić. Nie zauważył nawet, że jego usta opuścił pojedynczy, melodyjny dźwięk, ale kiedy poczuł, że dzięki niemu uwalnia się tak naprawdę, całkowicie, przełknął głośno gulę w gardle i ponownie zanucił znaną tylko sobie melodię.


Where are you now (gdzie teraz jesteś)
When I need you the most (kiedy najbardziej cię potrzebuję)
Why don't you take my hand (dlaczego nie złapiesz mnie za rękę)
I wanna be close (chcę być blisko)

Help me when I am down (pomóż mi, kiedy jestem przygnębiony)
Lift me up off the ground (podnieś mnie z ziemi)
Teach me right from wrong (naucz mnie odróżniać dobro od zła)
Help me to stay strong (pomóż mi pozostać silnym)

So,take my hand and walk with me, (więc chwyć mnie za rękę i chodź ze mną)
Show me what to be (pokaż, jaki mam być)
I need you to set me free (potrzebuję cię, by się uwolnić)

Where are you now... (gdzie teraz jesteś?) 

Where are you now (gdzie teraz jesteś)
Now that I'm half grown (kiedy jestem prawie dorosły)
Why are we far apart (dlaczego jesteśmy tak daleko od siebie?)
I feel so alone (czuję się taki samotny)

Where are you now (gdzie teraz jesteś?)
When nothing is going right (kiedy nic nie idzie dobrze)
Where are you now (gdzie teraz jesteś)
I can't see the light (nie mogę dostrzec światła)

So take my hand and walk with me
Show me what to be
I need you to set me free

I need you, to need me (potrzebuję, byś mnie potrzebował)
Can't you see me, (nie dostrzegasz mnie?)
How could you leave me (jak mogłeś mnie opuścić?)
My heart is half empty (moje serce jest w połowie puste)
I'm not whole when you're not with me (nie jestem cały, kiedy nie ma cię przy mnie)
I want you here with me (chcę, byś tu był, przy mnie)
To guide me, hold me, and love me now (byś mnie prowadził, trzymał mnie i kochał, teraz)

Where are you now...

Where are you now
So take my hand and walk with me
Show me what to be
I need you to set me free*


Kiedy skończył śpiewać po jego policzkach płynęły łzy, a on mocno ściskał w dłoni szyjkę szklanej butelki. Z całych sił zaciskał powieki, jednak łzy nadal torowały sobie kręte dróżki wzdłuż policzków. Nie otworzył oczu, kiedy prawą dłonią odkręcił butelkę, przyłożył ją sobie do ust i przechylił, czując jak gorzki, zimny płyn wędruje przez przełyk prosto do żołądka, gdzie wchłania się do krwi. Już po pierwszym łyku, który wywołał na twarzy Justina nieprzyjemny grymas, chłopak poczuł lekkie zawroty głowy. Nie poprzestał jednak na tym. Gdy szumienie w uszach nie ustało, przynosząc szatynowi upragnione odrętwienie, zapragnął więcej. 
Nie wiedział jednak, że kilkanaście metrów za nim, ukryci za jednym z filarów stali Mike i jego przyjaciele, którzy z rozbawieniem wymalowanym na twarzach uwieczniali całe zdarzenie komórkami. Nie znali powodu łez chłopaka, nie wiedzieli, kim był adresat wyśpiewanej przez niego piosenki. Gdyby tylko wiedzieli, z pewnością nie reagowaliby w ten sposób na te oznaki słabości, a ruszyliby z pomocą, by choć trochę ulżyć mu cierpienia po utracie najbliższych.
Justin tymczasem niczego nieświadomy popijał kolejne łyki, nucąc pod nosem ulubioną piosenkę. Nie opróżnił jeszcze połowy butelki, a już z trudem utrzymywał prostą postawę, siedząc na zimnym betonie, dlatego też oparł plecy o stojący nieopodal filar, na którym utrzymywało się niewielkie zadaszenie, chroniące przemoczonego i tak już chłopaka, przed deszczem.
Drink up, baby, stay up all night - zanucił słowa piosenki Elliotta Smitha. I tak, jak zaśpiewał, tak też pił. Do dna.** 


Drink up, baby, stay up all night ( do dna, kochanie, nie zaśnij tej nocy)
The things you could do, you won't but you might (rzeczy, które miałeś zrobić, nie zrobisz ich, ale mógłbyś)
The potential you'll be, that you'll never see (potencjał, jaki w sobie masz, którego nigdy nie dostrzeżesz)
The promises you'll only make. (obietnice, które jedynie złożysz)

Drink up with me now and forget all about the pressure of days (wypij teraz ze mną i zapomnij o presji dnia)
Do what I say and I'll make you okay and drive them away (rób, co mówię, a sprawię, że poczujesz się lepiej, odgonię je)
The images stuck in your head. (te obrazy tkwiące w twojej głowie)

People you've been before that you don't want around anymore (ludzie, z którymi byłeś wcześniej i których nie chcesz więcej wokół siebie)
That push and shove and won't bend to your will (którzy się pchają i przepychają i nie poddają twojej woli) 
I'll keep them still. (zatrzymam ich)



Justin po raz kolejny przyłożył szkło do swych ust i przechylił butelkę, jednak nie uleciała z niej ani kropla. Z każdą chwilą czuł się coraz gorzej. Pusta już butelka wyślizgnęła się z jego dłoni i z hukiem upadła na ziemię, a pojedyncze odłamki rozsypały się wokół chłopaka, on sam zaś położył się na ziemi i zapłakał żałośnie. Chciał krzyczeć, ze skruchą błagać Boga o litość, ale z jego ust wychodził jedynie niewyraźny bełkot. Podniósł się z ziemi i ponownie opadł na kolana, by zwrócić zawartość żołądka. Skrzywił się lekko przez nieprzyjemny posmak żółci w gardle. Wtedy przed nim stanął wysoki, umięśniony mężczyzna z lekkim zarostem, który patrzył na szatyna z politowaniem. Ukucnął przed Justinem i spojrzał mu głęboko w oczy, zobaczył w nich odbicie własnych tęczówek.
- Tato - szepnął Justin. W jego oczach zaczęły zbierać się łzy, a serce straciło swój równy rytm i zaczęło bić tak szybko i tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi. Chłopaka ogarnęła niezwykła radość, wywołana ponownym spotkaniem ojca. Był niestety zbyt pijany, by zrozumieć, że otępiały od alkoholu umysł płata mu figle i tak naprawdę rozmawiał z własnym cieniem. - Tato, dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego odszedłeś? Zostawiłeś mnie samego i już sobie z tym nie radzę. 
- Przepraszam cię, synu. Popełniłem błąd, którego nie mogę już naprawić. Nie mogę do was wrócić, chociaż pragnę tego z całego mojego martwego serca. Mnie już nie ma Justin. 
- Rozumiem, tato. Rozumiem, że już nie wrócisz, ale przynajmniej nie zabieraj mi mojej siostry. Nie zabieraj nam Jazmyn! 
- O czym ty mówisz, Justin?
- Nie pozwól, by Jazzy umarła. Nie pozwól jej na to!
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz, Justin. Co się dzieje z Jazmyn?
- Ona umiera, tato. Albo już nie żyje. I to wszystko moja wina, wiesz? To przeze mnie teraz 
- Proszę pana, czy wszystko w porządku? - zza pleców Justina odezwał się męski głęboki głos. Chłopak odwrócił się ostrożnie w tamtą stronę i zobaczył dwóch funkcjonariuszy miejskiej policji, którzy świecili latarkami prosto w jego twarz. Nawet nie zauważył, jak zrobiło się ciemno. Odwrócił się ponownie w stronę ojca, jednak jego już tam nie było. Został tylko cień, rzucany przez wysoki filar. - Słyszy mnie pan? Czy wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku! - krzyknął Justin, siląc się, by słowa brzmiały wyraźnie. Niestety nie był w stanie w pełni kontrolować swojego rozluźnionego języka. 
- Jest pan pijany. Proszę pójść z nami. - Policjanci nie pytając go o zgodę chwycili Justina pod boki i wyprowadzili z dworca, z trudem ciągnąc jego bezwładne ciało po betonie. Gdy posadzili go na tylnych siedzeniach policyjnego samochodu, chłopak natychmiast zasnął wtulony w przemoczony kaptur swojej bluzy.
I tak jechał w policyjnym samochodzie prosto na komisariat, gdzie w izbie wytrzeźwień spędzi resztę nocy, jak i kolejny dzień. Nie przejmował się tym jednak. Dryfował na granicy snu i jawy, tuląc w swojej wyobraźni malutką Jazzy do swej piersi. Tylko we śnie mógł być szczęśliwy, więc korzystał z tego szczęścia najlepiej, jak mógł, dopóki znów nie nastanie szary poranek, budząc go z powrotem do brutalnej rzeczywistości.



~*~*~*~*~*~*~*~*~

Jest rozdział 6., sprawdzony jedynie powierzchownie, bo... no bo już nie chciało mi się sprawdzać dokładniej :') 
Jest też śpiewający Justin, płaczący Justin i pijany Justin!
Cały rozdział to Justin :)
a teraz pora na adnotacje:

* pierwsza piosenka to piosenka Justina - Where Are You Now 
* druga piosenka to Elliott Smith - Between The Bars 


zapraszam do czytania i komentowania <3
pamiętajcie:
komentując motywujecie mnie do dalszego pisania <3

xx