czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 3. Hey, baby.


Osiemnastoletni chłopak wpatrywał się w swoje odbicie w niewielkim lustrze, zawieszonym nad umywalką, gdy jego ręka zataczała kółka, wprawiając w ruch szczoteczkę do zębów, która dokładnie czyściła ich szkliwo. W jego głowie panował istny chaos spowodowany wczorajszą rozmową z matką oraz tlącym się w głębi serca niepokojem, który sprawiał, że jego żołądek zamieniał się w jeden wielki supeł. Justin czuł się tragicznie z powodu kumulujących się w nim emocji. Niemal płonął od ich nadmiaru.

Przetarł wolną dłonią czoło w geście frustracji i wsunął szczoteczkę pod strumień letniej wody, a następnie wypłukał usta i przemył twarz. Wziął jeszcze jeden głęboki wdech, który zatrzymał na dłużej w płucach, zanim wyszedł z niewielkiej łazienki i skierował się do kuchni, gdzie jego matka szykowała się w pośpiechu do kolejnego dnia w pracy.

Pattie zawsze wychodziła z domu później niż syn, natomiast wracała przed nim. Justin zwykle spędzał popołudnia na dworcu, gdzie pięć lat temu był świadkiem samobójstwa swojego ojca. O dziwo, Pattie nadal tłumaczyła sobie późne powroty syna do domu jego życiem towarzyskim, którego tak naprawdę nie miał w ogóle. Tylko w niektóre wieczory po jego posępnym spojrzeniu i zgarbionych plecach wnioskowała, iż zamiast spędzać czas ze znajomymi, jej ukochany synek coraz bardziej pogrąża się w żałobie. Chociaż minęło już pięć lat od śmierci Jeremy'ego, nadal chowała żal do ukochanego, że opuścił ją, mimo obietnic, iż nigdy jej nie zostawi. Opuścił ją w dniu, gdy chciała wyznać mu o dziecku, które chowa w swym łonie. Jego dziecku. Teraz przeklinała samą siebie, że nie zdecydowała się na to wcześniej, jednak wtedy nie układało się między nimi najlepiej. Życiowym celem Jeremy'ego było, by jego rodzina była z niego dumna. Zatracił się w tej potrzebie i popadł w długi, które tylko ujęły mu pewności siebie. I chociaż spłacił je, zanim Pattie w ogóle się o nich dowiedziała, nadal czuł się jak śmieć. Wciąż czuł, że jest niewystarczająco dobrym ojcem i mężem.

Kobieta strąciła łzę, staczającą się leniwie w dół podkreślonego różem policzka. Nie umknęło to jednak czujnemu wzrokowi Justina, który natychmiast podszedł do matki i oplatając jej ciało rękoma, złożył na wciąż mokrym policzku delikatny pocałunek.

- Będzie dobrze - szepnął cicho. Nie był jednak całkowicie pewien, czy słowa te skierował do mamy, czy do samego siebie.

 

 

 

***

- Dzień dobry, pora wstawać, panienko McCannel - nastolatka usłyszała głos Anthony'ego jeszcze zanim całkowicie wybudziła się ze snu. Budzik jak co dzień nie był w stanie jej z niego wyrwać.

Otworzyła oczy i zobaczyła, jak ubrany w garnitur mężczyzna wychyla głowę zza uchylonych drzwi.

- Tony, hej! - przywitała się, czując, jak powoli wraca obiema nogami na ziemię. - Co się wczoraj z tobą... OŻ W KURWĘ AŁA! - wydarła się, gdy poczuła rozdzierający ból w podbrzuszu, jakby ktoś tępą łyżką wydrapywał jej wnętrzności.

- Wszystko w porządku, Blair? - zaniepokojony Anthony wszedł do pokoju i zbliżył się do dziewczyny na kilka kroków.

- Tak, tak. To tylko te dni, muszę wziąć tabletkę. 

Wyraźnie widziała zmianę na jego twarzy, gdy powiedziała "te dni". Nawet, gdy o tym nie mówi, wszyscy wiedzą, że je przechodzi, ale przynajmniej teraz będzie mógł zejść na dół i uprzedzić o tym Mary.

Blair zwlokła się z łóżka i na kolanach przeczołgała do łazienki, gdzie z szuflady wyjęła najsilniejsze leki przeciwbólowe, jakie mogła tylko zdobyć w aptece. Od razu połknęła dwie kapsułki, nie przejmując się brakiem wody i poruszając się dalej na kolanach, wróciła do pokoju tylko po to, by wyjąć z garderoby jakieś ubrania. Gdy znalazła się z powrotem w łazience, w pośpiechu zrzuciła z siebie ubrania i weszła pod prysznic, by strumienie ciepłej wody zmyły z niej sen. Tabletki pomogły i już po chwili Blair odetchnęła głośno z ulgą. Dopiero, gdy ból ustał całkowicie, wyszła spod prysznica i ubrała się do szkoły. Humor dziewczyny nadal pozostawał wiele do życzenia, bynajmniej nie pomagał jej sporych rozmiarów siniak na lewym policzku, który musiała przykryć grubą warstwą korektora.

Anthony gdy tylko zamknął za sobą drzwi pokoju Blair, szybkim krokiem skierował się do kuchni.

- I jak, Tony? Nasza księżniczka schodzi?

- Oj tak, ale na twoim miejscu tak bym się z tego nie cieszył.

- Czyli...?

- Tak.

Ubrana z fartuszek kobieta przyłożyła zewnętrzną stronę dłoni do czoła i westchnęła cicho. Po chwili oboje wzdrygnęli się, gdy ich uszu doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami.

- MARY! - zawołała Blair ze schodów.

- T-tak, słoneczko?

Nastolatka niemal wbiegła do kuchni i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki i szuflady.

- Gdzie są moje ogórki?!

- Za tobą, Blair. Są na stole w koszyku. Świeże, dzisiaj kupiłam.

- Dzięki - mruknęła i wbiła się zębami w zieloną skórkę ogórka.

Chwilę później była już gotowa, a Anthony czekał na nią przy aucie. Blair zawsze miała problemy z agresją, jednak zwykle dawała jej upust słownie. Wzdrygała się jednak od przemocy jedynie ze względu na swój wygląd. Nie mogła przecież narażać swojej nienagannej urody na jakiekolwiek szkody.

Opuszczając lśniący samochód nie zahamowała się przed trzaśnięciem drzwiami. Od razu ruszyła w stronę zgromadzonej na rogu boiska grupki przyjaciół. Dziewczyny plotkowały o czymś, idiotycznie przy tym chichocząc, a Mike bez opamiętania (i koszulki) biegał za piłką. Blair przez chwilę miała ochotę prychnąć z odrazą do pustego zachowania przyjaciółek, ale gdy już miała to zrobić, Caitlin dostrzegła brunetkę wśród tłumu uczniów i pomachała w jej kierunku unosząc się lekko na palcach. W jej ślady poszły kolejne z dziewczyn, więc była zmuszona poskromić w sobie chęć wyplenienia ze świata toksycznej społeczności i przykleić na usta dobrze sobie znany i opanowany do perfekcji fałszywy uśmiech.

- Cześć, Blair! Szkoda, że ciebie nie było wczoraj przez resztę lekcji, bo gdybyś zobaczyła, co odwaliła Candense...

- Widziałaś Toma? Boże, jaki on jest gorący, jak gra...

- Kto by tam patrzył na Toma, kiedy obok niego biega Riley! Widzisz te kurwa mięśnie?!

- Kurwa, dziewczyny, wy naprawdę nie potraficie czasem po prostu się przymknąć?! - nie wytrzymała i uniosła głos na przyjaciółki. Chociaż tak bardzo działały jej na nerwy, wiedziała, że jako jedne z niewielu są godne zaufania. No... może dopóki nie powierzy się im jakiegoś sekretu.

- Cześć, Blair, co tam? - dołączył do nich Mike i jak zwykle, klepnął przyjaciółkę w tyłek. Tym razem jednak, mimo że stało się to ich tradycyjnym przywitaniem, Blair nie zamierzała odpuścić. Zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła go w policzek, na którym nie pozostał nawet żaden ślad. - Ło, ło, ło! Coś się stało, cukiereczku, że taka nerwowa się stałaś?

- Mam was dosyć, ludzie. Jesteście wszyscy zdrowo popierdoleni. Ogarnijcie się.

- Ja chyba wiem, co się dzieje... - odezwała się w końcu Madison.

- Oświecić mnie, Mad.

- Morze czerwone już wylało, Blair, prawda?

- Zamknij się, Madi, ostrzegam.

- Jakie morze czerwone, co wy ludzie pierdolicie mi tutaj?!

- Blair, ty mu powiedz.

- MAM KURWA OKRES, OKEJ?! ZADOWOLONY? CZY TA ODPOWIEDZIEĆ ODMIENIŁA TWOJE ŻYCIE?

 

***

Idąc korytarzem, Blair z wściekłością zaciskała zęby. Jej palce kurczowo trzymały papierowy kubeczek zapełniony do połowy truskawkowym shake'iem, aż w kilku miejscach powstały niewielkie wgniecenia. Tego dnia wszystko ją denerwowało, a swoją złość wyładowywała na każdym, kto tylko zbliżył się do niej bardziej niż jej się to podobało. Chociaż "podobało" w tym przypadku jest pojęciem względnym, ponieważ nie podobało jej się kompletnie nic. Gdy tylko poczuła zderzenie z czyjąś twardą klatką piersiową, wpadła w szał. Nawet nie widziała twarzy tej osoby, a już jakby w amoku wymachiwała rękoma i krzyczała wniebogłosy o zasadach savoir vivre'u i kulturze. Dopiero, kiedy uniosła wzrok i napotkała błyszczące w dezorientacji tęczówki, zamknęła usta i zacisnęła je w cienką linię, a jej policzki, a później całą twarz i dekolt pokrył intensywny rumieniec. Bynajmniej nie był on wywołany wstydem, a raczej gwałtownie wzrastającą wściekłością.

- Ty - wysyczała, stając na palcach i równając się z Justinem. Na twarzy chłopaka mignął strach, który nie umknął uwadze Blair. Nastolatka natychmiast zmieniła wyraz twarzy ze wściekłego na rozbawiony z ustami wykrzywionymi w złośliwym uśmieszku. - Każdy czyn ma swoje konsekwencje, Justin. Jak dotąd nie poniosłeś swoich za to, co odwaliłeś ostatnio w szatni. Myślę, że pora to zmienić.

To powiedziawszy powstrzymała szatyna od nagłej ucieczki, zaciskając swoje chude palce lewej dłoni na jego nadgarstku. Prawa ręka dziewczyny uniosła się do góry i przechyliła papierowym kubkiem tak, że jego bladoróżowa zawartość spłynęła po jasnobrązowej grzywce Justina i raz po raz skapywała z niej na granatową koszulkę z nadrukowanym napisem Superman, ciemne dżinsy i stare, wytarte trampki.

- To jeszcze nie koniec - szepnęła Blair tak, by jej słowa nie dotarły do uszu zebranych naokoło gapiów, ale tylko do Justina, który wzdrygnął się lekko na dźwięk jej głosu. To było niemożliwe, by osoba z tak piękną, delikatną barwą głosu, mówiła rzeczy, które dogłębnie raniły niewinnych ludzi.

Miarka się przebrała. Właściwie stało się to już dawno, jednak dopiero teraz nastolatek dostrzegł, że za stosunkiem Blair do jego osoby stoi coś więcej niż różnica społeczna. Nie wiedział jednak jeszcze co to było.

Przecisnął się między szepczącymi między sobą na jego temat uczniami i skierował w jedyne miejsce w tej szkole, w którym mógł odreagować, nie narażając się na niechciane i przynoszące wiele bólu spojrzenia. Wspiął się po schodach na drugie piętro, gdzie zajęcia od lat nie były prowadzone, a pomieszczenia używane dawniej jako sale lekcyjne, służyły teraz za schowek na niepotrzebne rzeczy oraz miejsce spotkań rozochoconych przez hormony nastolatków. Była to ta część ekskluzywnej szkoły, która przypominała publiczne placówki tak bardzo, jakby kiedyś sama nią była. Na prawo od schodów rozciągał się długi, wąski korytarz oświetlony jedynie przez pojedyncze smugi promieni słonecznych, przebijających się przez zasunięte żaluzje. To właśnie na jego koniec skierował się Justin. Były tam dwie łazienki, jedna damska, oznaczona namalowanym na niebieskich drzwiach kółkiem, a druga męska ze znaczkiem w kształcie trójkąta. Szatyn otworzył drzwi drugiej z nich i zamknął je za sobą. Shake na jego włosach powoli zaczynał zasychać, dlatego ignorując spływające po policzkach łzy, przysunął głowę pod strumień zimnej wody i przeczesał dłonią posklejane kosmyki. Gdy uporał się z włosami, wygrzebał z plecaka paczkę chusteczek higienicznych, po czym namoczył jedną z nich i mocno przyciskając do materiału koszulki, ścierał pozostałości po napoju.

W końcu opadł bezsilnie na kolana i załkał głośno, pewny tego, że i tak nikt go nie usłyszy. Korzystając z tak mało znanej sobie prywatności, rozwarł szeroko usta i pozwolił, by opuścił je głośny, zachrypnięty krzyk, zdławiony przez kolejne łzy płynące mu z oczu potokami. Chociaż każdego dnia uświadamiał sobie, w jak beznadziejnym położeniu się znajduje, jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie, jak teraz. Zachłysnął się powietrzem, gdy usłyszał stłumione odgłosy dźwięcznego, dziewczęcego śmiechu przepalane z męskimi pomrukami, wystarczająco głośnymi, by echo mogło wyraźnie przekazać ich brzmienie przez pusty korytarz prosto do uszu chłopaka. Wiedział, że gdy tylko znajdą się u szczytu schodów, nawet nie spojrzą na długi opuszczony korytarz po prawej i od razu skręcą w lewo, do bardziej oświetlonej części drugiego piętra, gdzie znajdował się dawniej pokój nauczycielski. To właśnie to pomieszczenie było najbardziej lubiane przez uczniów tej szkoły. Stało w nim bowiem kilka wygodnych, miękkich kanap, na których uczniowie mogli teraz odsypiać odbyte w środku tygodnia imprezy lub po prostu zabawiać się tak, jak większość nastolatków lubi w tym wieku. Justin podświadomie znał cel przyjścia tutaj tej dwójki, jednak pospiesznie wytarł policzki ze słonej cieczy i nie pozwolił łzom ponownie ujrzeć światło dzienne, jakby w obawie, że ci ludzie ujrzą w nim słabe, bezbronne dziecko, tak dotkliwie pokrzywdzone przez życie. Nadal jednak czuł kłębiące się w jego sercu emocje, których nie zdążył jeszcze wyładować na wylewaniu łez. Przesunął się więc na kolanach w stronę swojego starego plecaka i wyjął z niego schowany bardzo dokładnie zeszyt. Całkowicie oddał się ruchom swej dłoni, która zgrabnie poruszała końcówką długopisu po papierze, kreśląc słowa dźwięczące w jego uszach. Justin miał wrażenie, jakby jakiś mały, niewidzialny ludek schowany był w jego głowie i to on dyktował mu myśli. Właśnie teraz powróciły do niego wspomnienia dzieciństwa, kiedy siadał z tatą na kanapie przed telewizorem i wspólnie oglądali znane już na pamięć odcinki Spongeboba. Z tymi wspomnieniami powróciło także uczucie beztroski i szczęścia, a także dźwięczny śmiech Jeremy'ego.

 

 

"To boli. Wspomnienia ranią mnie jeszcze bardziej niż Blair ona. Ale Tata został mi tylko we wspomnieniach, dlatego nie mogę się od nich oderwać. Odcinając się od przeszłości, stracę i Jego. Nie chcę Go tracić. Dopóki czuję ten charakterystyczny ucisk na sercu wiem, że On jest gdzieś tam przy mnie. Wiem też, że jeśli patrzy na mnie z góry, boli Go ten widok. Ale jeżeli to jedyny sposób, by zatrzymać Go przy sobie, zachowam wszystkie związanie z Nim wspomnienia choćby do końca swojego życia. Potrzebuję Go tu. Nawet jeśli chcieliby mi odebrać Go siłą, nie dam się. Znajdę w sobie wystarczające pokłady siły, by pokonać ich wszystkich. Ale jeszcze nie. Jeszcze nie jestem gotowy, by obnażyć wszystkie swoje słabości. Wiem, że tylko w ten sposób uda mi się ich pokonać, kiedy nie będą mieli już nic, czego inni o mnie nie wiedzą, by wykorzystać to przeciwko mnie. Wtedy to ja będę górą. Wtedy to ja będę im się śmiał w twarz.

Tymczasem nadal staczam się w dół. Nie widzę już nic, żadnych szans. Słońce dawno zniknęło za horyzontem, a wraz z nim opuściły mnie wszelkie nadzieje na lepsze jutro. Dla mnie nie ma już jutra.

Filmik z szatni obiegł już całą szkołę. Nie ma osoby, która by go nie widziała. Jedynie nauczyciele wydają się nie zauważać rozgrywającego się na ich oczach koszmaru. Jestem jednak pewien, iż jedynie udają, że nie widzą tych znaczących spojrzeń, pełnych odrazy i rozbawienia w jednym ani nie słyszą tych szeptów. Ich nie da się nie słyszeć. Są wszędzie. Nawiedzają mnie w każdym koszmarze, chowają się w najciemniejszych zakamarkach mojej duszy. I nie mogę się od nich uwolnić. One za mną podążają, nie opuszczają mnie na krok. Są w każdym moim słowie i każdej myśli, przeplatają się z niemym "dlaczego".

Łzy są moją codziennością od pięciu lat. To wystarczająco dużo czasu, by się przyzwyczaić. Ale poczucie upokorzenia, tak dogłębnego poniżenia... to jest nowość, do której nie chcę przywyknąć. Zbyt dużo bólu to przynosi. Zbyt wiele łez.

Mam dość.

Nie chcę umierać.

Ja tego pragnę.

Wiem, że nie mogę. Powtarzanie sobie, że mama mnie potrzebuje, już nie pomaga. Tracę kontrargumenty. Boję się każdej następnej chwili, która może popchnąć mnie w przepaść. Stamtąd nie ma ratunku. Gdy człowiek upadnie raz, nawet jeśli się podniesie, cienie tego, co zobaczył na dnie, nigdy go nie opuszczą. Nie mam już sił na walkę, chcę z tym skończyć, tak bardzo chcę z tym skończyć! Skończyć ze sobą. Nie chcę być tutaj. Nie chcę żyć.

CHCĘ W KOŃCU SPOKOJNIE PRZESPAĆ CHOĆ JEDNĄ PIEPRZONĄ NOC BEZ JEDNEJ PIEPRZONEJ ŁZY I BEZ JEDNEGO PIEPRZONEGO KOSZMARU!

Czy to tak wiele?

Jedna noc.

Proszę..."

 

 

Blair odebrała mu godność, której i tak miał już niewiele. Zabrała mu resztkę człowieczeństwa. To niemożliwe by tak piękna osoba z tak okropnym wnętrzem, była człowiekiem. Była demonem w ciele anioła. Siała zniszczenie wokół siebie nie odnosząc przy tym najmniejszych strat.

Gdy wszystkie myśli zostały przelane na papier, Justin wstał z zimnej podłogi i otrzepał spodnie z zalegającego na niej kurzu. Roztrzepał prawą dłonią wilgotną grzywkę i zebrał swoje rzeczy z ziemi. 

Kiedy schodził schodami w dół, zaniepokoił się ciszą panującą na korytarzu, uspokoił się jednak chwilę później, przypominając sobie o wolnej lekcji. Nauczyciel, z którym mieli mieć teraz lekcję nagle zachorował i dyrektor nie zdążył załatwić zastępstwa, co było jak najbardziej na rękę uczniów. Jedynie Justin obawiał się tej godziny. Wiedział, że spędzi ją na ukrywaniu się przed swoimi oprawcami. Pech chciał, że gdy tylko stanął obiema nogami na pustym korytarzu, stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem. 

Blair opierała się plecami o ścianę z głową zwróconą w lewo. Patrzyła mu w oczy. Obie ręce miała splecione na piersi, a prawą nogę opierała o ścianę. Odepchnęła się nogą od ściany, by stanąć przed Justinem. Z twarzy nie znikał jej bezczelny uśmiech. 

- Hej, kochanie.

Gdy tylko Justin zobaczył ten niebezpieczny błysk, zerwał się do ucieczki. Wiedział, że nie oznaczał on nic dobrego. Niestety było już za późno, bo w tej samej chwili dwie pary silnych ramion unieruchomiły go. Czyjaś duża dłoń znalazła się na jego ustach i przycisnęła tak mocno, że wydobyć mógł się z nich tylko ledwie słyszalny, stłumiony pomruk. 

- Jesteś Supermanem, Justin? - spytała Blair swoim słodkim, dziewczęcym głosikiem, podchodząc do niego bliżej. Nawiązywała do koszulki, na której nadrukowane było logo superbohatera i podpis. - Nie wydaje mi się. Gdzie się podziały twoje nadprzyrodzone zdolności?! Superbohaterowie mają takie zdolności, wiesz? Ty nie masz nic. Jesteś nikim. Niczym. Nie masz pieniędzy. Nie masz ojca. Justin, powiedz mi proszę, co się stało z twoim ojcem? On nie żyje prawda? Co się stało? Powiesz nam?

Nastolatek szarpał się, jak tylko mógł. Jeszcze przed chwilą walczył z chęcią popłakania się, teraz jednak łzy wylewały się z jego oczu potokami. Starał się wyrwać z rąk silnych, jak przypuszczał, chłopaków, był jednak zbyt słaby, by dorównać dwóm, napakowanym nastolatkom. 

- Popatrzcie proszę! Nasz Justin Duży Mężczyzna Bieber się popłakał! Nie wierzę, że człowiek  tak sporym przyrodzeniem może płakać jak mała dziewczynka. Tak, dobrze słyszysz. Nie wstydź się. Wszyscy widzieli już, czy się pochwaliłeś przedwczoraj w szatni. Nic już nie ukryjesz, kochanie. Nieźle wystrzeliłeś! Może zamiast Superman powinieneś nazywać się Spermen, co? Podoba ci się? Myślę, że powinniśmy zmienić to już teraz, zaraz! 

Justin słysząc te słowa natychmiast zrozumiał, że cokolwiek, by to nie było, skończy się dla niego bardzo źle. Zaczął szarpać się ile sił, wyrywać i gryźć, jednak nic to nie pomogło, a jedynie sprawiło, że dwaj osiemnastolatkowie podtrzymujący go, zacisnęli palce na jego ramionach, a dłoń jednego z nich jeszcze mocniej zakryła mu usta. Wierzch tej dłoni zachodził również na nos, blokując mu dostęp do powietrza. Łzy Justina nieustannie ją moczyły.

Chłopak czuł, że płynąca w jego żyłach adrenalina nie pomoże mu się uspokoić i jeżeli nie uda mu się opanować narastającej z każdą sekundą paniki, zabraknie mu tlenu znacznie szybciej, tym samym szybciej opadnie z sił i osunie się bezwładnie na ziemię. 

Blair natomiast nie zważając na przerażenie malujące się w jego oczach, zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i uśmiechnęła przebiegle. Widziała bardzo wyraźnie, że Justinowi brakuje powietrza, mimo to kazała swojemu przyjacielowi mocniej zacisnąć dłoń na ustach szatyna, chociaż już teraz wydawało się to niemożliwym. Dziewczyna zawsze była agresywna, jednak nigdy nie traktowała drugiego człowieka w tak brutalny sposób. Niechęć jej przyjaciół do Justina ograniczyłaby się jedynie do samej niechęci, gdyby nie ona. To ona była twórczynią planu niszczenia mu życia i to ona kierowała jego organizacją. Przyjaciele byli jej potrzebni jedynie do brudnej roboty. I chociaż nigdy nie lubiła się zbytnio przemęczać, po raz kolejny postanowiła pobrudzić sobie rączki. Nie zauważała tego, ale już teraz w jej sercu zaczynało się kształtować coś więcej niż nienawiść. Potrzeba będzie jednak dużo bolesnych chwil, by rozpoznała to uczucie. Jednego była jednak pewna. Nie będzie to nic dobrego ani dla niej, ani dla Justina. 

Dlatego też, by dać upust narastającej wściekłości, wyjęła z torby czarną farbę w sprayu i zacisnęła palce na metalowej puszce. Uśmiechnęła się szeroko, widząc, jak oczy Justin otwierają się szerzej w szoku. Co prawda dziwił ją trochę fakt, że mimo tylu łez, chłopak był w stanie zobaczyć, jaką broń dziewczyna dzierży w swojej dłoni, ucieszyło ją to, że będzie widział, jak przyczynia się do jego upadku. Chciała by to ją widział, topiąc się w morzu wspomnień, jakby nie było ono wystarczające głębokie, by ukryć go w swoich głębinach. Nie wiedziała, że chłopak już dawno w nich utonął, jeszcze zanim spotkał ja pierwszy raz.

Blair tylko na moment spuściła wzrok twarzy szatyna i zrobiło to tylko po to, by farbą dwukrotnie przesunąć po literce U, nadrukowanej na brudnej, granatowej koszulce, przekreślając ją. Domalowała jeszcze kilka brzydkich rysunków, a w końcu roześmiała się perliście. Podobało jej się to, co zrobiła, jednak to było mało. To było zwykłe szczeniackie zachowanie, a żeby złamać człowieka, musiała posunąć się dalej. 

W chwili, gdy zauważyła, że z powodu braku dostępu powietrza, Justin utrzymywał się na nogach jedynie dzięki pomocy Mike'a i jego znajomego, dała przyjacielowi znak, by opuścili jego ciało bezwładnie na ziemię. Jeden głośny huk, rozniósł się echem po korytarzu, gdy osiemnastolatek upadł i uderzył głową o zimną posadzkę. Był jeszcze przytomny i miał nadzieję, że teraz Blair i dwaj chłopacy odejdą i pozwolą mu powoli dość do siebie, niestety brunetka miała inny plan. Czubkiem buta pchnęła jego ramię, przewracając go na plecy, a potem postawiła stopę na klatce piersiowej chłopaka i na tę nogę przeniosła ciężar swojego ciała. 

- To jeszcze nie koniec - wysyczała, po czym jak gdyby nigdy nic odeszła w swoją stronę. Justin nie mógł jednak odetchnąć ze spokojem, ponieważ nad jego ciałem nadal stali dwaj młodzi mężczyźni. Zdążył jedynie wstrzymać powietrze w płucach, by nie krzyknąć z bólu, kiedy Mike zamachnął się i z całej siły kopnął go w lewy bok, jakby ten był piłką, która chce wcelować do bramki. Kolejny cios został wymierzony w brzuch, a następny w plecy. Łzy cały czas wylewały mu się z oczu, a ból promieniował wzdłuż ciała. Justin już myślał, a raczej miał nadzieje na to, że ci dwaj w końcu znudzą się zadawaniem mu cierpienia i pozwolą mu odpocząć. W tym samym jednak momencie przypomniał sobie, że nadzieja jest matką głupich i poczuł, jak jego ciało unosi się do góry. Zmusił swoje nogi do ruchu i powlekł nimi w kierunku, w jakim był prowadzony. Nie miał już siły na nic. Stracił wszelkie chęci do walki, nawet, kiedy zobaczył przed sobą schody i zorientował się, że nikt nie blokuje mu ust. Mógłby zawołać po pomoc. Jednak nie miał już na to siły i ochoty. Chciał po prostu odejść. 

W końcu został pchnięty na metalową barierkę, której nie zdążył się chwycić, dlatego ponownie opadł bezsilnie i sturlał po schodach, jego głowa kilka razy uderzyła o beton, a obraz przed oczami powoli się rozmazywał. Ciemność ogarnęła go, gdy spadł z ostatniego stopnia i po raz ostatni boleśnie zderzył się z ziemią. I nie czuł już nic. Nic, oprócz wszechogarniającej ulgi. 

 
~*~*~~*~*~*~*~*~

W końcu jest rozdział...
Byłam z siebe tak zadowolona, pisząc go. Szło mi tak dobrze i lekko. Teraz go czytam i mam ochotę strzelić sobie kulkę w łeb. Wstawiam sprawdzony rozdział, zanim go usunę, bo nie chcę, żebyście czekali zbyt długo.
Proszę o opinie i błagam, nie zabijcie mnie za tak kiepski rozdział, ugh!
 
Tak przy okazji:
wiem, że jak na razie opowiadanie czyta niewiele osób, ale chciałabym zaprosić wszystkich tu, na nowego bloga Ani. Pojawił się tam dopiero pierwszy rozdział, ale jest bardzo dobry i po prostu musiałam tu o tym napisać, hahaha!
 
Życzę miłego czytania!
 
Bardzą proszę o komentowanie i rozsyłanie linku znajomym, bądź polecanie go u siebie!
 
czytasz = komentujesz = motywujesz <3

 

 

 

środa, 6 maja 2015

Rozdział 2. U slut



Blair's P.O.V.
- Blair, już czas na ciebie - usłyszałam niski głos, nawołujący mnie zza drzwi. Mruknęłam coś niezrozumiale i narzuciłam puchatą kołdrę na głowę. Wtedy doszedł mnie dźwięk naciskania  klamki i ciche skrzypnięcie zawiasów.
- Blair, do cholery! Ile można spać. wstawaj, dziewczyno, bo zaraz spóźnisz się do szkoły - silne palce ojca zacisnęły się mocno na moim chudym ramieniu i poderwały do góry.
- W dupie mam tę pieprzoną szkołę!
Trzasnęłam drzwiami łazienki i osunęłam się po nich na ziemię. "Blair, wdech, wydech. Uspokój się. Wdech. Wydech." Dopiero kiedy usłyszałam, że ojciec wyszedł z mojego pokoju, opuściłam moje małe toaletowe królestwo.
- Gdzie się podział Anthony i jego "dzień dobry, panienko McCannel"?! - powiedziałam na głos, wiedząc, że i tak nikt tego nie usłyszy.
Zabrawszy ubrania z szafy, wróciłam do łazienki i zaczęłam szykować się do szkoły. W momencie, gdy moje usta pokryły się czerwienią pomadki, a oczy podkreślił mocny makijaż, przywdziałam na siebie maskę obojętnej suki, za jaką uważa mnie całe towarzystwo.
Ułożyłam usta w dzióbek i cmoknęłam do swojego odbicia. Stanęłam jeszcze przed dużym lustrem, przyglądając się swojemu ubraniu. Jasne, obcisłe dżinsy z dużymi dziurami na udach i kolanach, do tego luźna biała koszulka z napisem, związana nad pępkiem, a na wierzch czerwona koszula w kratę. Wyglądam dobrze. Bardzo dobrze. Lewy nadgarstek tradycyjnie owinęłam czerwona bandanką oraz ozdobiłam kilkoma złotymi bransoletkami w kształcie koła.
Zeszłam po marmurowych schodach i stanęłam twarzą w twarz z moim ojcem. Był ubrany w idealnie skrojony garnitur, który odmładzał go o kilka dobrych lat. Jednak  wystarczyło spojrzeć na jego pokrytą zmarszczkami twarz, a potem zatopić się w surowym spojrzeniu szarych tęczówek, żeby uświadomić sobie, że jest to mężczyzna w podeszłym wieku z ciężkim bagażem doświadczeń. Wiedziałam, że traktuje mnie tak oschle z powodu mamy, której nie wystarczała wysoka pozycja społeczna i szacunek wśród śmietanki towarzyskiej. Na moje szczęście większość cech zewnętrznych odziedziczyłam właśnie po niej. Może była tanią szmatą, ale przynajmniej matka natura nie poskąpiła jej urody, którą później w całej swojej okazałości przelała na mnie.
- Coś nie tak z Tonym? Gdzie on jest?
- Dałem Anthony'emu wolne na dzisiaj. Mam sprawę do załatwienia, więc podwiozę cię do szkoły. Zbieraj się.
- Nie zjadłam jeszcze śniadania, nie wyjdę z domu głodna! - oburzyłam się. To, że nie okazywał wobec mnie szacunku ani troski nie znaczy, że pozwolę zaniedbywać swoje potrzeby.
- Trzeba było się dłużej szykować - warknął na mnie, zaciskając palce na moim ramieniu. - W tej chwili do samochodu.
Wyrwałam rękę z uścisku ojca i wyminęłam go zgarniając po drodze jedynie jabłko, leżące na blacie w kuchni.
- Jaką sprawę masz do załatwienia w mojej szkole? Podejrzewam, że gdyby nie to, nigdy byś się nie pofatygował, by zainteresować się, czy w ogóle do niej docieram.
- Sprawę - syknął. - Nie bez powodu zatrudniłem Anthony'ego, młoda panno.
Gdy samochód zatrzymał się na parkingu, wyszłam, nie racząc go choćby spojrzeniem. On również, nie tracąc czasu, wyszedł z pojazdu i ruszył w przeciwnym kierunku do mojego - w stronę głównego wejścia. To oznaczało tylko jedno. Właściwie, to są dwie możliwości. Pokój nauczycielski i wychowawczyni, którą bez problemu można umilić kilkoma zielonymi. A raczej kilkoma pliczkami zielonych. Jest jeszcze druga opcja, równie prawdopodobna, co pierwsza, tej jednak wolałabym raczej nie brać pod uwagę. Sekretariat oraz schowane w głębi przestronnego gabinetu drzwi do pokoju dyrektora Stephena Armsworda. Starego gbura o przedwiecznych zasadach. Jeżeli tatko choć napomknie o pieniądzach, mogę zacząć się pakować.
Wzięłam jeden głębszy wdech i przyspieszyłam kroku, kręcąc przy tym biodrami. Gra, którą prowadzę od lat, nie może się zakończyć przez starego skur... ekhem... frajera, który śmie nazywać się moim ojcem.
Przywitałam się z czwórką przyjaciółek buziakiem w policzek, a Mike'owi pozwoliłam się klepnąć w tyłek. Cóż... nasze relacje są specyficzne. Bliskie, nawet bardzo, ale jednocześnie bardzo zdystansowane. Moją jedyną i najważniejszą zasadą jest nie stracić kontroli wtedy, kiedy mogę ją zachować. Nie mogę pozwolić nikomu zbliżyć się do mnie na tyle, by zaaranżować spotkanie z moim staruszkiem.
Mimo mojej pewności siebie, gdy w oddali zobaczyłam wściekły wzrok ojca, poczułam lekki niepokój. Wręcz ciskał we mnie piorunami i gdybym tylko nie wiedziała, że to niemożliwe, schowałabym się w pierwszej, lepszej kryjówce, byle tylko zerwać jakikolwiek kontakt. Już chciałam podejść do niego i z pokorą spytać, jak było na rozmowie, ale wtedy zobaczyłam GO. Wszystko zeszło na dalszy plan. Nic nie jest w tym momencie bardziej istotnie dla mnie, niż zniszczenie jemu życia. I zamierzam trzymać się swojej decyzji, dopóki na zawsze nie zniknie mi z oczu.

NO ONE'S P.O.V.
Osiemnastolatek szedł niepewnym krokiem w kierunku znienawidzonego przez siebie budynku. Teraz, kiedy wiedział, co dzieje się za jego murami, nie potrafił zrozumieć swoich ambicji, które zmusiły go do podążania za postawionymi sobie celami. Justin był niezwykle inteligentnym chłopakiem. Zawsze z łatwością przyswajał wiedzę, więc motywowany przez nauczycielkę z poprzedniej szkoły, postanowił zacząć starać się o stypendium w najlepszej szkole prywatnej w mieście. Słynęła ona przede wszystkim z wysokiego poziomu nauczania, tym samym gwarantowała swoim uczniom szersze możliwości na przyszłość. Nikt jednak nie pofatygował się, by uprzedzić go, jak traktują tu takich, jak on. Biednych. W domu nastolatka nigdy się nie przelewało, jednak zawsze starczało pieniędzy na jedzenia i ciepłe ubrania dla dzieci. To wystarczało, by czuł sie dobrze z dwudziestodolarówką, którą codziennie otrzymywał od mamy. Tutaj jednak panowały zupełnie odmienne realia. Jego rówieśnicy zwykli przynosić pliczki banknotów do szkoły jedynie po to, by pozostali wiedzieli, z kim maja do czynienia. Wyższa ranga. Ilość pieniędzy, którą dysponowała każda warstwa społeczna, ucząca się w tej placówce, stanowiła granicę dostępności.
Idąc szkolnym korytarzem, słyszał szepty. Nikt nie odwracał wzroku, nikt nie milkł. Nikt także nie rzucał wyzwisk, kierowanych w jego stronę niemal na każdym kroku. Był tylko pozostawiające wiele do wyobraźni szepty i przenikliwe spojrzenia, które wręcz krzyczały jedno. Oni wiedzą. Na samą myśl pod powiekami zaczęły zbierać mu sie łzy. Po raz kolejny zadał sobie w myślach pytanie "dlaczego?".
Zamknął się w łazience, pozwalając jednej kropli spłynąć po policzku. W odbiciu swoich, niegdyś lśniących złocistym karmelem oczu, widział pustkę. Były wręcz pozbawione koloru.
Nie zdążył zareagować, gdy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Na dźwięk jej głosu, który choć subtelny, zalotny i niezwykle głęboki, krył w sobie swoistą odrazę, zrobiło się mu niedobrze. Justin poczuł, że jedzenie, które zjadł przed godziną cofa mu się z powrotem do przełyku.
- Gotowy na dzisiaj, skarbie? Zapowiada się dłuugi, ciekawy dzień, nieprawdaż?
Blair położyła mu obie dłonie na klatce piersiowej i uniosła się na palcach, by zrównać z nim wzrostem. Cmoknęła w powietrzu kilka centymetrów przed jego twarzą i jak gdyby nigdy nic odsunęła się i wyszła z męskiej toalety.
Justin przełknął głośno ślinę. Nie wiedział jeszcze co to było, ale coś w tej dziewczynie sprawiało, że owiewała tajemnicą, która przyciągała uwagę. Mimo jej otwartości i pewności siebie nikt w zasadzie nie wiedział o niej nic oprócz nazwiska. To czyniło z niej niewiadomą. Pod każdym względem. Jedno miał jednak za pewnik. Nie odpuszcza. Wiedział to już pierwszego dnia, gdy spotkał ją na szkolnym korytarzu. Choć nie wiem jak bardzo chciałby pozbyć się tego dnia z pamięci, nie potrafił tak po prostu zapomnieć.
W tej jednej sekundzie, kiedy ich spojrzenia się połączyły, ogarnęło go niepojęte teraz poczucie przynależności. Dopóki jego wzrok utkwiony był w jej ciemnych tęczówkach, wszystko wydawało mu się na swoim miejscu. Jakby właśnie znalazł się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Och, te złudzenia. Tak mylne... Równie raniące, jak szyderczy śmiech nastolatki sekundę później.
Justin bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał tego, co spotka go, gdy przekroczy próg łazienki i stanie twarzą w twarz z rzeczywistością. Dopóki był sam ze sobą, stojącym tyłem do brudnego lustra wiszącego na umywalkami, dopóty mógł wierzyć, że ostatnie miesiące były złym snem, jednak wystarczyło, by się odwrócił i ujrzał w swoim zniekształconym przez zacieki odbiciu cienie pod oczami, a mgiełka, którą otaczał się, by zapomnieć, rozmywała się. Ze wstrzymanym oddechem wyszedł z łazienki, jak jego uszu doszedł przenikliwy dźwięk dzwonka, sygnalizujący rozpoczęcie się lekcji.
Krok po kroku przemierzał szkolny korytarz, starając się utrzymać kontakt wzrokowy w przyglądającymi się mu rówieśnikami. Na marne. Gdy tylko spotkał się z czyimś spojrzeniem, odwracał głowę, byle tylko tego nie widzieć. By nie widzieć pogardy.
Blair opuściwszy brudną łazienkę, wróciła do swoich przyjaciół i razem udali się w stronę klasy. W głowie cały czas obmyślała plan, według którego zamieni życie Justina w piekło. Nigdy się nie zastanawiała, co było przyczyną jej nienawiści do chłopaka. Taka jest kolej rzeczy. Bogaci z biednymi się nie zadają. Tego dnia zatonęła w karmelu jego oczu tylko na jeden moment. I ten jeden moment sprawił, że ponownie straciła kontrolę. To najprawdopodobniej to przeważyło nad losem Justina. Utrata kontroli.
- Blair, litości! Funkcje naprawdę nie byłyby dla ciebie takie trudne, gdybyś chociaż raz raczyła uważać na moich lekcjach! - jęczała pani Flynn, gdy nastolatka próbowała rozwiązać zadanie przy tablicy. Cóż, nigdy nie była orłem z matematyki. - Jeszcze raz! Oblicz miejsce zerowe. Wiesz jak?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, że nie, drzwi od sali otworzyły się, a w progu stanął jej ojciec.
- Dzień dobry, pani Flynn, chciałbym zwolnić córkę - odezwał się do nauczycielki tym swoim tonem troskliwego tatusia, ale z jego oczu tryskała wściekłość.
- Och, panie McCannel, oczywiście! Blair, masz szczęście, możesz się spakować i iść z ojcem.
Mimowolnie jej ciałem wstrząsnął niezauważalny dreszcz na myśl, że zostanie sama z ojcem w takim stanie.
- Proszę pani, czy to na pewno dobry pomysł? Ja naprawdę jestem zielona i nie zdołam się nauczyć sama.
- Blair, nie dyskutuj, proszę cię, nie mamy czasu - odezwał się zniecierpliwiony Robert. Chciał jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem wzroku ludzi, by wyjaśnić sobie z córką kilka ważnych kwestii. Jak się spodziewał, rozmowa z wychowawczynią Blair nie należała do najprzyjemniejszych. Nigdy by jednak nie pomyślał, że słowa, jakimi starsza kobieta określi zachowanie nastolatki tak go rozsierdzą.
Nerwowo spojrzał na zegarek, gdy dziewczyna ociężale pakowała swoją torbę. Drżała. Mimo to, nikt zdawał się nie zauważać, że ta pewna siebie brunetka najzwyczajniej w świecie się boi. Jedynie Justin wychwycił napięcie zarysowane na jej twarzy i strach rozświetlający brązowe tęczówki. Nie zareagował jednak, wiedział bowiem, jakie przyniosłoby to za sobą konsekwencje, zarówno ze strony rówieśników, jak i ojca Blair, wysoko ustawionego w hierarchii społecznej mężczyznę, któremu by się przeciwstawił.
Już gdy zniknęli za drzwiami, silne palce Roberta zacisnęły się na ramieniu dziewczyny, jedynie po to, by choć odrobinę wyładować kumulującą się w nim złość. Niemal wepchnął córkę na przednie siedzenie czarnego, lśniącego Range Rovera. Cała droga minęła w pełnym napięcia milczeniu. Jedno z nich nie mogło się doczekać, aż znajdą się w końcu za murami dużej willi, drugie natomiast pragnęło, by jak najdalej odwlec w czasie moment przekroczenia progu domu. Minuty dłużyły się jak godziny, chociaż i tak wydawały się płynąć za szybko.
Odrętwiała ze strachu dziewczyna z trudem odbierała wszelkie bodźce. Jej reakcje były czysto mechaniczne i nieprzemyślane. Stres zżerał ją od środka i nie pozwalał myśleć racjonalnie.
Ojciec siłą wyjął ciało osiemnastolatki z samochodu, chociaż wiedział, że prędzej czy później, sama by z niego wysiadła. Te drobne w jego oczach gesty pozwalały odreagować złe emocje. Stanowiły też pewnego rodzaju ostrzeżenie kierowane do córki. Wepchnął Blair do wnętrza domu tak, że ledwie utrzymała równowagę. W jej oczach błyszczała obawa i niepewność.
- Ty kurwo! - wykrzyczane słowa zlały się z głośnym zetknięciem się szorstkiej skóry dłoni Roberta i delikatnego policzka nastolatki. - Chcesz wiedzieć, czego dowiedziałem się w szkole? Ze jesteś zwykłą szmatą. Jesteś tym, kim gardzę najbardziej na świecie. Jesteś taka, jak twoja matka!
- O nie! Zniosę wszystko! Możesz mnie wyzywać, jak tylko chcesz, ale nie porównuj mnie do tej kobiety!
- Ale powiedz czym sie od niej różnisz? Jesteście jak dwie krople wody...
- I to cię boli, tak? To, że jestem do niej podobna, że mam jej oczy, nos, figurę. Złamała ci serce i sprawiła, że ją znienawidziłeś. Też jej nienawidzę, bo zostawiła mnie z takim zimnym łajdakiem. Nie jestem nią! Nie możesz winić mnie za to, że moja matka okazała się suką!
- Jesteś wulgarna, przemądrzała i egoistyczna. Chcesz więcej epitetów, jakimi określiła cię twoja nauczycielka? Uwierz mi, każdy jest gorszy od poprzedniego. Jesteś taka sama jak ona i musisz za to zapłacić. Jesteś kurwą, córeczko.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zareagować jakoś na słowa ojca, może nawet obronić się kontrargumentami, których zawsze miała w nadmiarze, jego dłoń znowu wylądowała na jej policzku.
- Nienawidzę cię - syknęła cicho w jego kierunku i odsunęła się gwałtownie zanim ręka Roberta drgnęła od nadmiaru złych emocji i poderwała do góry na ponowne spotkanie z twarzą córki. W połowie drogi palce zacisnęły się mocno w pięść. Mężczyzna zachwiał się lekko, gdy jego ręka zamiast z Blair zderzyła się z powietrzem, które natychmiast mu uległo i pozwoliło, by niemal runął na ziemię. W ostatniej chwili złapał równowagę, ale było już za późno, by powtórzyć cios, ponieważ dziewczyna szybkim krokiem wspinała się po kamiennych schodach. A może to był marmur? Blair nie miała już pewności, co wyściela podłogi i ściany w bogatej willi jej ojca, wiedziała jedynie, że tak, jak wszystko w tym domu, było obrzydliwie drogie. To już nie chodziło o to, że to wszystko ładnie się prezentowało. Prawdę mówiąc złote zdobienia na wielkich kaflach pokrywających niemal wszystko, co tylko dało się tym pokryć, ociekały kiczem. To była tylko i wyłącznie kwestia pochwalenia się ciągiem cyferek, określającym wartość miejsca. To wzbudzało respekt. Pobudzało mózg do tworzenia nowego światopoglądu, w którym pieniądze odgrywały największą rolę. Mówiło: "On ma pieniądze. Jest ważny".
Nastolatka zatrzasnęła się w swoim pokoju i przekręcając uprzednio klucz w drzwiach, zsunęła sie po ich białym drewnie. Przycisnęła uda do brzucha i owinęła je ciasno rękoma, a lewy policzek oparła na kolanach. Od razu tego pożałowała, bo delikatne szczypanie dało się w znaki, wywołując ledwie słyszalne syknięcie dziewczyny. Wstała i weszła do swojej łazienki, stając przed lustrem. Od razu zorientowała sie, że policzek będzie wymagał jutro dużej ilości korektora i pudru, żeby zamaskować siny ślad. Jak na razie był tylko mocno zaczerwieniony, wiedziała jednak, że niedługo zamieni się jeden wielki siniak. Łzy same cisnęły się jej do oczu, ale nie pozwoliła im wypłynąć. Podeszła do szafki na kosmetyki. Na dnie jednej z szuflad znalazła to, czego potrzebowała w tej chwili najbardziej. Metalowy przedmiot lśnił między jej palcami, odbijając światło padające zza okna. Odwiązała bandanę z lewego nadgarstka i zdjęła bransoletki, a palec samoistnie przesunął się po czerwonych kreskach, zdobiących skórę. Ścisnęła żyletkę mocniej i zrobiła trzy kolejne nacięcia blisko miejsca, w którym żyły są najbardziej widoczne. Nie czuła już bólu. Przyzwyczaiła się do tego uczucia tak bardzo, że odbierała je, jak delikatne łaskotanie. Rany nie były jednak głębokie, przypominały bardziej gęste draśnięcia, Blair niestety nie mogła pozwolić, by jej skórę w tak widocznym miejscu pokrywały grube szramy. Zapragnęła jednak poczuć ten ból bardziej, głębiej. Przejechała językiem po spierzchniętych wargach i uśmiechnęła się do siebie mimowolnie. Zsunęła z siebie ubrania i weszła pod prysznic, cały czas ściskając w palcach żyletkę. Pozwoliła chłodnym strumieniom wody otulić swoje ciało, kiedy usiadła w rozkroku ze zgiętymi nogami. Prawą nogę odchyliła trochę bardziej, a palcami naciągnęła bladą skórę. Przyłożyła metalowe ostrze odrobinę poniżej pachwiny i przycisnęła trochę bardziej niż zwykle, patrząc jak krew miesza się z wodą i spływa wraz z nią do odpływu. Wtedy przesunęła żyletką do góry, a jej usta opuścił głośny jęk. Bolało. Normalna nastolatka, która poczułaby taki ból zrezygnowałaby natychmiast z dalszego okaleczania się, jednak jej było mało. Zrobiła jeszcze dwa głębokie nacięcia i oparła głowę o ścianę, czując, jak odpływa. Rany nie były na tyle duże, by mogła się niebezpiecznie wykrwawić, ale miała wrażenie, że wszelkie złe emocje zeszły z niej niczym powietrze. Ulga była tak duża i namacalna, że natychmiast ogarnął ją niczym niezmącony spokój. Uśmiechnęła się pod nosem i opłukała całe ciało, łącznie z piekącym miejscem na udzie. Krew cały czas leciała z ran, dlatego po dokładnym osuszeniu skóry, przykleiła dwa cieliste plastry. Ubrała bieliznę i kilka razy upewniła się, że opatrunek nie jest widoczne, zanim wyszła z łazienki. Wiedziała, że drzwi pokoju nadal są zamknięte, jednak wolała zachować wszelkie środki ostrożności. Gdyby ojciec zobaczył, co sobie zrobiła, z pewnością wściekłby sie jeszcze bardziej, a wolała nie mieć styczności z nim w takim stanie. Włożyła na siebie luźne dresowe spodnie z niskim krokiem i koszulkę z nadrukiem, a na ramiona narzuciła bluzę, którą zapięła do połowy. Rzuciła się na łóżko, z szafki nocnej wzięła duże, fioletowe słuchawki, podłączone do niewielkiego odtwarzacza muzyki i założyła je na uszy.
Poruszała głową w przód i w tył w rytm piosenki Eminema, zatapiając się całkowicie w jego słowa. Nie wiedziała, ile czasu spędziła w tej pozycji, równie dobrze mogła być to godzina, jak i cały dzień. W przerwie między dźwiękami, usłyszała pukanie do drzwi i swoje imię wymawiane surowym głosem ojca. Wzdrygnęła się lekko, nie wiedząc, czego chce od niej tym razem. Zdjęła słuchawki, nie fatygując się, by włączyć pauzę na odtwarzaczu i podeszła do drzwi. Przekręciła kluczyk i nacisnęła klamkę, nieśmiało wychylając się zza drzwi.
- Idę na spotkanie, będę wieczorem. Zrób sobie coś do jedzenia, jak będziesz głodna, albo zamów. Masz pieniądze.  - Nie czekając na odpowiedź córki, odszedł w kierunku schodów.
Dziewczyna chwyciła telefon i sprawdziła godzinę. Za dziesięć trzecia. "Pół godziny temu skończyli lekcje" - pomyślała. Chciała umówić się ze znajomymi, ale zanim wcisnęła zieloną słuchawkę przy jednym z kontaktów, przypomniała sobie o śladzie widniejącym na jej policzku.  Od razu zrezygnowała z wszelkich planów i ponownie zatopiła się w kojących dźwiękach muzyki.
W tym samym czasie na opuszczonym dworcu siedział Justin, słuchając w samotności tej samej piosenki. Wspominał swojego ojca, jak zwykł to robić w gorsze dni. Był jedynym z rodzeństwa, które go pamięta i przez to czuł się jeszcze bardzie osamotniony w żałobie. Co prawda, Jazmyn, jak i Jaxon nie raz pytali mamę, gdzie jest tata, jednak pytania te nie były kierowane tęsknotą, czy choćby pamięcią. Byli po prostu ciekawi tego, dlaczego inne dzieci mają oboje rodziców, a oni są wychowywani tylko przez matkę. Nie mógł winić ich za to, jednak czuł wewnątrz siebie nieposkromiony żal o to, że tylko jemu go brakuje. Dlaczego życie tak bardzo musiało go karać? Wyjął z plecaka czarny zeszyt i zaczął wylewać swoje smutki na białych kartkach papieru. Jazzy często śmiała się z niego, że pisze pamiętnik. Był to jednak jedyny sposób na to, by podzielić swój ból. Nie miał przyjaciela, któremu mógłby powierzyć największe swoje lęki i sekrety. Nie miał nikogo oprócz tego przeklętego zeszytu, który zastępował mu bliskich.
Osunął długopis od kartki i przejechał wzrokiem po zanotowanych przez siebie słowach. Przejechał językiem po ustach. "Jakie to żenujące, by facet pisał pamiętnik." - pomyślał.
Przekartkował zeszyt, powierzchownie czytając swoje notatki. Niektóre pisane były w postaci listów. Najczęściej do ojca, jednak adresatem bywał też jego przyjaciel z dzieciństwa, Ryan, a kilka razy nawet matka. Bywały też takie, w których całe kartki zapisane były powtarzanym po tysiąckroć słowem "dlaczego?". Czasami jednak tylko pisał. Nie zwracał uwagi na to, w co układały sie pojedyncze litery, wylewał na kartki wszystko, co siedziało mu w głowie, choćby były to najbardziej wstydliwe fantazje. W głębi duszy marzył o tym, by jego głowę zaprzątały takie szczeniackie myśli, jednak trauma z przeszłości zrobiła z niego człowieka dojrzałego, który w jednym spojrzeniu potrafił wychwycić emocje drugiej, choćby najbardziej skrytej osoby. Zdarzało mu się już często w oczach osoby powierzchownie radosnej, zobaczyć smutek. Dlatego nawet nie zauważył, gdy w swoim notatniku zapisał imię Blair.
"Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby spojrzeć jej wtedy w oczy. Ale zobaczyłem to. Mimowolnie również spojrzała na mnie, ale jestem pewny, że takie samo spojrzenie posłała reszcie uczniów w klasie. Znałem ten blask. Nadal pamiętam jego odbicie w brudnym lustrze. Gościła w nim złość tak silna i nieposkromiona, że niemal ciskała pioruny w kierunku pana McCannel. Jednak połyskiwały w nich również delikatne iskierki. Bynajmniej nie były to iskierki szczęścia. Bardziej smutku i żalu. Ale było coś jeszcze. Coś jakby... strach? Blair od zawsze była tajemnicą, której chyba nie chcę odkrywać. Zbyt wiele bólu to za sobą niesie. Muszę się trzymać. Muszę być twardy i starać się ignorować wszystko to, co mnie spotyka. To niestety nie jest takie łatwe, kiedy każde jedno słowo obelgi boli tak samo mocno."
Wstał i ruszył do domu. Teraz, kiedy wylał na brudny beton peronu wszystkie złe emocje, mógł spojrzeć w oczy swojej rodzicielce bez obawy, że nie wytrzyma i wybuchnie, narażając bliskich na to samo cierpienie, z którym boryka się od pięciu lat.
Dzisiejszy dzień był dla niego na tyle znośny, by ze spokojem przemierzać szkolne korytarze. Wiedział jednak, że zależało to jedynie od nieobecności Blair i, że gdy ponownie pojawi się w szkole, wszystko wróci do "normy".
To  straszne, że normą nazywa się takie traktowanie, ale dla Justina było to już tylko przykre przyzwyczajenie. Niemożliwym może sie wydawać to, że w przeciągu kilku miesięcy człowiek jest w stanie zmienić się tak diametralnie.
Ludzie znają tylko pojęcie bólu oraz jego przyczyny. Sami zresztą tworzą je nieprzerwanie. Nie poznają jednak jego definicji, dopóki go nie doświadczą.
Justin zaznał go już nazbyt wiele, ale, jak to się dopiero okaże, była to jedynie namiastka tego, co szykuje dla niego los. Wielu na miejscu chłopaka skończyłoby ze sobą już dawno. Ale nie on. Mimo tylu wylanych łez, Justin był bardzo silnym człowiekiem.
Powietrze w mieszkaniu umieszczonym na drugim piętrze starej kamienicy z każdą chwilą coraz bardziej gęstniało od wypełniającego je smutku, że wydawało sie niemal namacalne. Gdy tylko osiemnastolatek wszedł do środka i zamknął za sobą drewniane drzwi, obite od strony mieszkania czerwoną skórą, uderzył go panujący wewnątrz smutek.
Pattie gotowała obiad, kiedy Justin zaniepokojony wszedł do kuchni. Wydawała sie roztargniona. Nie przywitała sie z synem, nie posłała mu ciepłego uśmiechu, jak to miała w zwyczaju. Gdy chłopak wszedł do niewielkiego pomieszczenia, w którym unosił sie zapach obiady, jeszcze bardziej wbiła wzrok w stojący przed nią garnek z gotującą się zupą.
- Mamo, coś się stało?
Nie odpowiedziała. Zacisnęła usta pokryte lekko czerwoną szminką i odwróciła się do syna, plecami opierając się o kuchenkę gazową.
- Ugotowałam obiad. Zawołaj proszę rodzeństwo, umyjcie ręce i siadajcie do stołu, juz nakładam. - Po tych słowach wyjęła z szafki cztery głębokie talerze i zajęła się przygotowywaniem stołu do obiadu.
Reszta dnia minęła równie milcząco, nie wliczając młodszego rodzeństwa Justina, które z powodu swojej dziecięcej niewinności, nie wyczuwały wiszącego w powietrzu bólu. Zawsze były kolorową plamką w czarno-białym świecie chłopaka, iskierką radości w jego smutku.
Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, Pattie zawołała Justina do kuchni. Po jej poważnym tonie, chłopak spodziewał się równie poważnej rozmowy, nie przewidział jednak słów, które uderzyły w niego niczym pociski wymierzone prosto w serce.
- Justin, powiedz mi, czy jest ci źle? Czujesz się nieszczęśliwy z powodu naszej sytuacji finansowej? Kochanie, robię co mogę, ale nie jestem w stanie dać ni więcej. Wiem, że możesz czuć się gorszy na tle swoich rówieśników. Ta szkoła... Bardzo się cieszę, że ci się udało. Nawet nie wiesz, jak dumna z ciebie jestem. Jednak jeśli kiedykolwiek poczujesz się przytłoczony, możesz z tym skończyć. Tu i teraz. Jedno słowo i jutro pojadę do tej szkoły i ciebie wypiszę. Widzę, że coś sie dzieje, Justin. Nie jestem ślepa. Rozumiem, że pieniądze teraz grają największą rolę, ale w tej kwestii nie mogę nic zrobić, choćbym chciała. Nieba bym ci uchyliła, gdybym tylko mogła! Przepraszam cię, Justin. Przepraszam, że przez moje błędy z przeszłości musisz płacić ty! Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo boli mnie serce, gdy widzę ciebie w starych, obdartych ciuchach, stojącego obok tych bogatych dzieciaków. Mimo tego jestem z ciebie dumna, bo wyrosłeś na dużego, silnego mężczyznę. Powinieneś mieć takie życie, jak oni. Zasłużyłeś na to, a ja nie mogę ci tego dać, bo nie stać mnie nawet na pieprzone buty dla Jaxona! Wiesz, co czuję, gdy każe Jazmyn przymierzyć szare adidasy, zamiast tych różowych, o których marzy, żeby mógł je później nosić jej młodszy brat? Nie mam już siły, Justin. Jestem złą matką. - Na początku starała się jeszcze udawać silną, ale już w połowie monologu traciła panowanie nad głosem, a pod koniec już tylko łkała cicho, starając sie, by słowa, wychodzące z jej ust brzmiały wyraźnie.
Osiemnastolatek stał w osłupieniu i słuchał, jak jego matka wylewa swoje cierpienie w słowach, które go raniły. Nie chciał, by obwiniała sie o wszelkie zło, jakie go spotyka. Był jej wdzięczny za to, że dała mu życie i nigdy nie pomyślałby, aby winić ją za cokolwiek. Dlatego też przyciągnął mamę mocno do siebie i  pozwolił, by wtuliła się w jego pierś, okrytą szarą koszulką z wyblakłym nadrukiem, która została mu po ojcu.
- Jesteś najwspanialszą osobą na świecie, mamo. Nie ma nikogo, kto mógłby dać nam więcej, niż ty dałaś przez całe nasze życie. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi przez to, że mam taka mamę jak ty. Pieprzyć pieniądze. Dopóki starcza nam na życie, jestem szczęśliwy. I jeśli tylko poczujesz się przez to lepiej, za część następnej pensji ze stacji benzynowej, kupię Jazzy różowe buciki. A Jaxonowy takie świecące, widziałem je ostatnio na wystawie. Proszę cię,  mamo, nie zadręczaj się tym. Cokolwiek złego mnie spotyka, nie jest to nawet w najmniejszym stopniu twoja wina. To tobie zawdzięczam to, jakim człowiekiem się stałem. To tobie zawdzięczam życie. Nie przepraszaj mnie, bo nie masz za co. Dziękuję ci mamo. Proszę, nie płacz już więcej.
Justinowi również łamał sie głos. Nie krył łez, które teraz spływały mu swobodnie po policzkach. Tak bardzo przywykł do ich obecności, że nie zwrócił na nie uwagi, dopóki Pattie, czując, jak jedna z nich skapuje jej na nos, nie starła mokrych śladów swoją drobną dłonią. Ich ciała drżały lekko pod wpływem silnych emocji. Mimo szczerości, bijącej o jego słów, nastolatek obawiał się, że matka wyczuje te wszystkie niewypowiedziane prośby i błagania o pomoc, które zawisły w powietrzu, gdy skończył mówić. Nie chciał, by wiedziała. Nie chciał, by się obwiniała. Chciał, aby była z niego dumna za to, czego udało się mu dokonać. Bał się jednak, że nie da rady przynieść jej kolejnych powodów do dumy tak bardzo, jak Pattie bała się, że nigdy nie uda jej sie zapewnić swoim dzieciom dostatku i stabilizacji. To było jej jedynym marzeniem.
Czuła się winna temu, że swoim lekceważącym podejściem do życia w czasach szkoły średniej, skazała się na życie w biedzie i brudzie. Nie zdała matury, nie miała doświadczenia, brakowało jej jeszcze wielu warunków, by choćby starać sie o lepszą posadę, niż kasjerka w tanim markecie, a co dopiero takową dostać. Pragnęła cofnąć sie do czasów młodości i strzelić samej sobie w twarz. Otworzyć oczy młodszej sobie, zaślepionej miłością i wizją dobrej zabawy. Życie na krawędzi ją kręciło, na samą myśl o tym, dostaje teraz mdłości.
"Gdyby było inaczej, gdybyś się wtedy nie odwróciła, nie byłoby nas tu. Nie mielibyśmy tyle szczęścia, ile dał nam Justin, kochanie." - Wspominała słowa swojego martwego męża, nawiązujące do ich pierwszego spotkania.

flashback
Pattie pochodziła z dobrego domu. Nigdy niczego jej nie brakowało i można by powiedzieć, że była wychowywana na pieniądzach. Od dziecka wpajane jej było jednak, że wszystko, co człowiek w życiu osiąga, jest wynikiem ciężkiej i żmudnej pracy. Jeśli ktoś zdobywa coś dzięki znajomościom lub pieniądzom, tak naprawdę nie ma nic. Była dobrą dziewczyną, zawsze miała wielkie serce. Nigdy jeszcze ni zabiło jej mocniej, niż w tamtej chwili.
Miała siedemnaście lat, kiedy przemierzała jedną z ulic Nashville w plisowanej spódniczce do połowy uda i różowej bluzeczce, odkrywającej pępek. Włosy miała spięte z tyłu, a wiszące końcówki podkręcone lokówką. Ściskając lewą ręką pasek wiszącej na ramieniu torebki, a drugą zamaszyście wymachując w rytm stawianych przez siebie kroków, mijała grupkę motocyklistów na lśniących pojazdach marki Harley-Davidson, zgromadzonych przy niewielkim barze, mieszczącym sie w kamienicy. Gdy odeszła kilka kroków od obcych mężczyzn, nagle wstrzymała oddech. Jeden z nich zagwizdał dwukrotnie w stronę nastolatki, uważnie taksując długość jej zgrabnych, odkrytych nóg oraz inne walory figury dziewczyny, przykryte pod materiałem obcisłej bluzeczki i spódniczki. Chciała to zignorować. Chciała zrobić tak, jak zawsze powtarzał jej tata. Jednak nie zrobiła tego i odwróciła się w stronę mężczyzn. Ten jeden przykuł jej uwagę. Ten jeden, który zainteresował się również nią. Coś było w jego ciemnych oczach, że nie mogła odwrócić od nich wzroku. Z daleka widziała, że były brązowe. Jak dwie małe fabryki czekolady. "Mlecznej" - pomyślała - "uwielbiam mleczną czekoladę". I wiedziała, że gdyby ktoś teraz zapytał jej o ulubiony kolor, odpowiedziałaby "brązowy", chociaż jeszcze przed chwilą był to róż.
- Chcesz się przejechać, piękna? - odezwał się ochrypłym głosem, a Pattie zmiękły kolana.
- Nie znam cię...
- To chyba najwyższa pora to zmienić, nie sądzisz?
- Sądzę - odpowiedziała i pewnym krokiem ruszyła w jego stronę, stukając obcasami sandałków o betonowy chodnik. Mężczyzna pomógł jej wsiąść na motor i nie znając nawet swoich imion, razem pojechali w siną dal. I nigdy nikomu dane nie było dowiedzieć, gdzie poniosły ich koła czarnego, lśniącego motocyklu.
Jeremy był jej wygrana na loterii i, mimo że z początku traktował ją jak kolejną, zakochali się w sobie. Był od Pattie osiem lat starszy, ale to nie przeszkadzało dziewczynie w tworzeniu własnego szczęścia.
Jednak różnica społeczna stanowiła większą barierę między zakochanymi, niż wiek. Jak się szybko okazało, dziewczyna z dobrego domu nie potrafiła sie "dobrze" bawić. Pozostawała mimo to chętna do nauki, z każdą butelka mocnego wina bardziej.
"Ten wiek" - powtarzali sobie  rodzice Pattie, gdy przychodziła ze szkoły w coraz niższymi i kolejnymi wezwaniami do szkoły, które nigdy nie dotarły w ich ręce.
Kolejne nieobecności przyczyniły się do wyrzucenia ze szkoły. Wtedy nie miała już nic, tak przynajmniej wtedy twierdziła. Prawdziwe "nic" przyszło dopiero, kiedy znalazła swoje rzeczy zapakowane w dwie spore walizki, postawione na chodniku, przed bramą jej domu. Klucz nie pasował do zamka. Oprócz dobrej przyszłości, straciła również dach nad głową i rodziców. "Ale nie straciłam Jeremy'ego" - powtarzała sobie - "Cokolwiek by sie nie działo, zawsze jest Jeremy. On mnie nigdy nie opuści."
end of flashback

Teraz nie było Jeremy'ego. Opuścił ją. Była tylko ona i Justin, przytuleni w malutkiej kuchni, bez szans na  szczęście, bez możliwości lepszego życia. Życia, które straciła na rzecz miłości. I chociaż zniszczyła wszystko to, co miała, nie żałuje podjętych decyzji. Nie żałuje tego, że się wtedy odwróciła i zatonęła w głębi jego czekoladowych oczu, bo z miłością nigdy nie można walczyć. To ona daje szanse na szczęśliwą przyszłość.
Są więc teraz sami, przepełnieni marzeniami, że któregoś dnia odmieni się ich los. Że któregoś dnia dostaną szansę na poprawę swojego życia.




~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka!!!
Sprawdzanie tego rozdziału było dla mnie istną męczarnią, ponieważ pisałam go na raty i za każdym razem napisany fragment sprawdzałam, dlatego już rzygać mi się chciało powtarzanymi po tysiąckroć zdaniami, uf
jak będą błędy, przepraszam, ale wydaje mi się, że te najistotniejsze zostały poprawione!
Nie wiem, co myśleć o rozdziale... podoba mi się chyba... trochę:)
jak widać, zamiary Blair na niszczenie Justinowi życia musiały zostać odsunięte na dalszy plan przez tatusia!
są to początki, dlatego zamiast kolejnych akcji szkolnej paczki naszej Księżniczki, wprowadziłam relacje jej z ojcem i Justina z matką

- co myślicie o Robercie i jego podejściu do córki? 
- jak oceniacie relacje Justina i Pattie?
- czego spodziewacie się w dalszych rozdziałach?

piszcie wszystko w komentarzach albo na moim asku!


zachęcam wszystkich do komentowania oraz polecania opowiadania na swoich blogach! <3

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 1. U gotta play that fucking game, boy!



Blair's P.O.V.
"Co by się stało, jakbyśmy się trochę zabawili?" - pomyślałam, zauważając tę ciotę, Justina, idącego korytarzem kilkanaście metrów przed nami. Rozglądał się nerwowo dookoła, jakby się bał, że napotka niechciane spojrzenie. Wiedział jednak, że to się prędzej czy później stanie. Jeszcze miał szansę się wycofać. Ale wtedy rzucił okiem na kilka osób stojących przed salą od algebry, a nasze spojrzenia się spotkały. Na moich ustach od razu pojawił się łobuzerski uśmieszek. Biedaczek już nie ma odwrotu. Musi stanąć twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem. Niepewnym krokiem podążył w naszą stronę.
- Witaj, Justy - odezwałam się przesłodzonym głosem. Ociekał kpiną i ironią. - Jak się spało?
Nie odpowiedział nic oprócz cichego "cześć". Ta ciota prędzej by się osrała w gacie, niż odezwała do nas czymś więcej.
Stanął obok, zachowując przyzwoitą, trzymetrową odległość i zacisnął powieki w oczekiwaniu na słowny atak ze strony swoich oprawców. Po chwili otworzył je i zamrugał.
"Co? Zaskoczony?"
"Cóż z nas za łaskawcy"
Ale jak tylko go zobaczyłam w tej pozbawionej stylu bawełnianej koszuli w kratę i czarnych dżinsach, w mojej głowie zrodził się plan idealny.
Plan na destrukcję doskonałą, obejmującą wszystko, co tylko dotyczy, bądź kiedykolwiek dotyczyło Justina Cioty Biebera.
Zamienię jego życie w piekło, jakiego nie zazna nawet po śmierci.
***
Kolejną wspólną lekcją z Bieberem był basen. Zwykle z dziewczynami darowałyśmy sobie pływanie, jednak dzisiejszego dnia mój plan wymagał poświęceń ze strony wszystkich.
Ktoś by się zastanawiał, co jest powodem nienawiści, jaką do niego pałamy, jednak jest ona w pełni uzasadniona. Odmieńcom się nie ufa. Z odmieńcami się nie spoufala. A w końcu, odmieńców się niszczy. Sama świadomość, że taka gnida panoszy się po NASZEJ szkole, przyprawia mnie o palpitacje serca. Nie po to ojciec zapisał mnie do prywatnej placówki, żebym na każdym kroku spotykała biedaków. Codzienną modlitwę stanowiła prośba do Boga o jego zniszczenie. Wraz z głośnym odzewem dzwonka na lekcję, plan został wcielony w życie. Wszyscy zanurzyli się w wodzie. W tej ohydnej, chlorowanej wodzie, która zdaje się pokrywać chemiczną powłoką najodleglejsze zakamarki mojego ciała. Fuj.
"Przypadkowo" subtelnie ocierałam w wodzie nasze ciała przy każdej okazji, powstrzymując odruch wymiotny. Gdy wszyscy przepłynęli wyznaczone przez nauczyciela odległości, ustawiliśmy się w dwóch rzędach, odwróceni do siebie twarzami. Kto zgadnie, kogo miałam przed sobą? Puściłam oczko Justinowi i uśmiechnęłam się podle. Zabawa trwa nadal.
Oparłam się łokciami o ścianę basenu i na zmianę unosiłam kolana w górę, robiąc rowerek. Musnęłam stopą krocze Justina raz, a  potem drugi i trzeci. Chciałam pobudzić do życia resztki jego testosteronu. Chyba mi się udało, bo jego czerwone, obcisłe kąpielówki niebezpiecznie się uniosły, a twarz przyjęła kolor burgundy. "Good job, Blair!" - przybiłam sobie mentalną piątkę.
Po raz kolejny dzisiaj przełknęłam wracające śniadanie i powróciłam do słuchania poleceń nauczyciela.
Plan był prosty. Chłopacy rozmawiają z panem Johnsonem, by zagadał Biebera. Dziewczyny robią wymianę. Potem przychodzi kolej na mnie i moją ambicję twórczą.
- Dziewczynki, szybko! Zaraz przyjdzie, musimy zdążyć! - klasnęłam w dłonie, poganiając moje małe mróweczki. Musze przyznać, ze uwinęły się nawet szybciej, niż się spodziewałam.
Drzwi szatni otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do pomieszczenia weszło pięciu chłopaków. Bez Justina. Udało się.
- Co powiedzieliście? - zapytałam na wstępie.
- Że ciota ma urodziny i chcemy zrobić mu niespodziankę - prychnął Mike.
- Dobra robota! To znikajcie, już wszystkie wasze rzeczy są wyniesione. Znajdziecie je u nas.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi, wszystkie cztery zaczęłyśmy się rozbierać. Dziewczyny ubrały bieliznę, ja natomiast zostałam w samym ręczniku. Stałam przed lustrem, kiedy do szatni wsunęła się zgarbiona sylwetka Justina. Na ustach mignął mi nikły uśmieszek, a pomieszczenie przeszedł cichy chichot dziewczyn.
- Kogo my tu mamy? - odezwała się pierwsza Caitlin.
Przyjrzałam się w odbiciu lustra twarzy chłopaka. Przedstawiała tyle skrajnych emocji... Od zaskoczenia, przez wstyd, po ponowne pobudzenie, jakie wywołałam u niego już raz.  Nie muszę chyba mówić, jak bardzo czerwona była jego twarz w tej chwili...
Chciał już się wycofać, ale Madison i Cate zagrodziły mu drogę. Teraz przyszła pora na mnie.
Bardzo powoli odwróciłam się w jego stronę. Wzrokiem sunęłam od jego mokrej grzywki, przez lekko umięśniony tors i brzuch po dość duże stopy i z powrotem w górę, znacząco zatrzymując wzrok na lekko wypchanych bokserkach. Kąciki ust mimowolnie uniosły się w łobuzerskim uśmieszku. Zmysłowym krokiem zbliżyłam się do chłopaka i stanęłam dosłownie kilka centymetrów od jego unoszącej się w nierównym tempie klatki piersiowej. Wiedziałam w jaki sposób działam na płeć przeciwną. Przejechałam palcem wskazującym prawej ręki po jego rozgrzanej skórze, wyznaczając szlak od obojczyka, przez pierś, kończąc na brzuchu w okolicy pępka.
- Co ciebie, mój drogi Justinie, sprowadza w skromne progi damskiej szatni? - odezwałam się, subtelnie zniżając głos.
- Ja.. tu... chłopacy... wchodzili tędy, tu...
- Och, przestań si jąkać, do cholery. Jak nie masz nic do powiedzenia, to zamknij jadaczkę i pozwól mi dać tobie to, po co tutaj przyszedłeś.
To powiedziawszy, wpiłam się w jego malinowe usta, muskając je z wymuszoną pasją. Ku mojemu zdziwieniu oraz ogromnemu obrzydzeniu, odwzajemnił pocałunek, najpierw nieśmiało wysuwając wargi na spotkanie z moimi, potem zaś prawdziwie oddając się mu. Nie wiem, po prost nie mam pojęcia, skąd potrafił tak dobrze całować. Z każdą kolejną sekundą, kiedy coraz bardziej brakowało mi powietrza, rozpływałam się odurzona dotykiem ust Justina. I, może to dziwne, ale poczułam niewytłumaczalne rozczarowanie, gdy w końcu odsunął się ode mnie. "To nie tak miało wyglądać!" "Nie, nie, nie!"
Poczułam, jak wstyd i upokorzenie zostawia szkarłatne ślady na moich policzkach. Sama myśl, że pozwoliłam sobie tak bardzo zatracić się w pocałunku osoby, którą gardzę z całego serca, przyprawiała mnie o mdłości. Bardzo, ale to bardzo powoli uchyliłam powieki, napotykając przerażone i rozbiegane spojrzenie Biebera. Dookoła panowała cisza, tak gęsta, że nie zdołały się przez nią przebić nawet nasze ciężkie oddechy. Po raz kolejny mój wzrok spotkał się z jego, ale trwało to tyko przez ułamek sekundy, gdyż jego oczy poleciały w dół. Tam, gdzie przez ostatnie sekundy starał się nie patrzeć.
I wtedy to zrozumiałam. Dziewczyny milczały, bo cały czas stałam przed nim, opierając dłonie na jego klatce piersiowej. Cały czas osłaniałam swoim ciałem bardzo duże wybrzuszenie w jego kąpielówkach. Bardzo duże. Och. Przez kolejną sekundę ogarniało mnie osłupienie. Spodziewałam się, że akcja potoczy się szybko, ale nie aż tak.
Ale udało się. Moje usta ponownie rozszerzyły się w złośliwym uśmieszku, kiedy obiema nogami wróciłam na ziemię z krainy fantazji, w którą wpędziła mnie chwila zatracenia. Prawa noga uniosła się i wysunęła do przodu, a lewa ręka powędrowała do jego włosów. W tym samym momencie palce zacisnęły się na jasnobrązowych końcówkach, a udo otarło się o jego krocze, otrzymując w zamian stłumiony jęk chłopaka. A potem kolejny oraz kolejny, by w końcu oblać moją nogę wilgocią. Odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Ty niewyżyty palancie, spuściłeś mi się na nogę! - pisnęłam, unosząc do góry obie ręce. W głębi duszy miałam nadzieję, że dziewczyny wpadły na pomysł, by uwiecznić moje dzieła przynajmniej na fotografii. Odwróciłam się na pięcie i wybuchłam głośnym śmiechem w tym samym czasie, co one.
- Ciota wystrzeliła w gacie, no nie wierzę!
- Tego jeszcze nie było.
Jedyne, co zdołałam dostrzec, zanim zniknął za drzwiami, to czysty ból, który w minimalnym stopniu zdołał przelać na mnie w jednym spojrzeniu, posłanym przez odbicie lustra. To było podłe. JA byłam podła. Ale nic nie poradzę, że to był jedyny sposób na odreagowanie frustracji, jaka pojawia się we mnie za każdym razem gdy... nie mam kontroli.
Usiadłam na wąskiej, drewnianej ławeczce i wsparłam się niedbale łokciami na kolanach, a twarz schowałam w dłoniach.
- Kurwa - mruknęłam.
Pierwsza odezwała się Caitlin.
- To było...
- ...mocne - dokończyła za nią Madi.
- Intensywne... - dodała Cate.
"Niesamowite" - pomyślałam, ale włożyłam cały pokład własnych sił, żeby nie wypowiedzieć tych cisnących się na usta słów.
Ashley jako jedyna pałała entuzjazmem.
- Wow, dziewczyno! Wymiatasz, B. Przybij piątkę, udało się nam! - uniosła dłoń, ale opuściła ją, gdy tylko zorientowała się, że nikt nie podziela jej zdania. Wszystkie byłyśmy w szoku.
Justin's P.O.V.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Kurwa, czy ktoś byłby łaskawie w stanie wytłumaczyć mi, dlaczego? Co takiego zrobiłem? Czym tak bardzo zgrzeszyłem, do cholery? Czy to jakaś popieprzona forma pokuty?
Nie pamiętam, jak trafiłem do szatni obok, w której nie było już nikogo. Tylko moje rzeczy. Cała zawartość plecaka została porozrzucana na podłodze. Podręczniki i zeszyty były częściowo podarte i przemoczone. Ubrania odwrócone na lewą stronę i powieszone  na kilku wieszakach. Byłem na krawędzi. Trząsłem się ogarnięty kolejną dawką adrenaliny, wstrzykniętej w żyły wskutek drugiego w ciągu ostatnich dziesięciu minut ataku paniki. Przerzucałem wszystkie zeszyty w poszukiwaniu tego jednego. W końcu dopadłem do odwróconego również na lewą stronę plecaka i wsunąłem rękę w sekretną kieszonkę na plecach. Był tam. Poczułem pod palcami papierową okładkę i odetchnąłem ulgą. Dalej jednak czułem się pusty w środku.
Pozbierałem swoje rzeczy i ubrałem się, po czym wybiegłem z szatni i ze szkoły, kierując się w jedyne znane mi najlepiej miejsce. To było automatyczny odruch. Nie wiedziałem, dokąd zmierzam, dopóki nie stanąłem na pokrytym brukiem peronie numer trzy na opuszczonym dworcu kolejowym. Wtedy nie wytrzymałem.
Opadłem na kolana i wybuchłem niepohamowanym płaczem. Ból, jaki gromadził mi się w piersi, nie ulotnił się po kolejnych godzinach przesiedzianych na zimnym betonie. Po prostu klęczałem skulony na ziemi i płakałem, jak dziecko. Na ustach nieustannie formowało mi się jedno pytanie. "Dlaczego?" Było to pytanie tak adekwatne do mojej sytuacji, że w tym jednym słowie chowałem cały żal do świata.
Podniosłem się w końcu i przesunąłem do wyłożonej kostką ściany. Zgiąłem nogi w kolanach i przyciągnąłem do siebie. Wyjąłem z sekretnej kieszonki w plecaku zeszyt w czarnej okładce i coś do pisania. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech, zanim kulka długopisu zetknęła się z papierem.
"Dlaczego. Dlaczego słowo "dlaczego" idealnie wpasowuje się w aktualną sytuację na każdym etapie mojego życia? To frustrujące. Mam wrażenie, że moje słownictwo w ostatnim czasie zrobiło się strasznie ubogie, skoro nie mogę nazwać swoich uczuć czymś więcej, niż "dlaczego".
Minęło pięć lat. Właśnie w tym dniu mija pięć lat, a ja nadal nie mogę się z tym pogodzić. Chyba nigdy nie przyjmę tego do wiadomości. Mimo to jestem tu, teraz i zapalam jedną, pieprzoną świeczkę, która została tu z poprzedniego roku. Pamiętam, że padał wtedy deszcz, dlatego postawiłem ją pod ławka. Wiatr zgasił ogień zanim jeszcze opuściłem peron. Zupełnie, jakbyś chciał mi przez to przekazać, że nie ma sensu go marnować na taką osobę jak Ty. Zawsze uważałeś siebie za śmiecia, kiedy dla mnie byłeś bohaterem. Nadal nim jesteś. Po prostu Ci się nie udało. Każdemu się zdarza przegrać z własnym demonem. Wybaczyłbym Ci to, gdybym miał Ci za to za złe. Jednak nie mam. Za to mama z pewnością Tobie wybaczyła. Zrobiła to jeszcze zanim zrobiłeś krok do przodu, ale Ty tego nie widziałeś. To jedyna rzecz, za którą mam do Ciebie żal. Byłeś zaślepiony. Przepraszam... jako dziecko nie potrafiłem Ciebie powstrzymać. Mogłem tylko stać i patrzeć, jak znikasz w przestrzeni między torami, a rozpędzonym pociągiem. Nie zatrzymywał się tutaj. Ktoś zasłonił mi oczy, żebym nie widział tego, co po Tobie zostało. To dobrze. Bo teraz wiem, że tam nie było żadnej przestrzeni. Było tak źle, że trumna pozostawała zamknięta. Nie mogliśmy spojrzeć w Twoją martwą twarz. Teraz mam osiemnaście lat i wiem, że wtedy już nie miałeś twarzy. Tak było okropnie. Od tamtej pory "dlaczego" jest moim sakramentem. Jest powitaniem, pożegnaniem, niezobowiązującą rozmową. Kołysanką na dobranoc. Wszystko, co wychodzi z moich ust, niezależnie od formy i kontekstu, dźwięczy mi w uszach jako "dlaczego".
Dzisiaj jest pierwszy raz, odkąd poczułem, że powinienem do Ciebie dołączyć. Jednak tu już nie jeżdżą pociągi. Reszta nie ma dla mnie znaczenia.
Oni... ja... Upokorzenie. To wszystko... łzy utrudniają mi widzenie. Nie wiem, czy litery, które kreślę na tej pieprzonej kartce, wyglądają jak litery. Wszystko rozmazuje mi się przed oczami. Trzęsą mi się dłonie.
Upokorzenie.
Dlaczego?"
- Tato... - jęknąłem przez łzy, zalewając się kolejną falą słonych strumieni. - Widziałem telefony w rękach tych dziewczyn, tato. One... one pokażą to wszystkim. Zniszczą mi życie. Błagam cię, zrób coś! Ja chcę tylko... chcę tylko żyć normalnie! Proszę! Dlaczego nie mogę żyć normalnie?!
Nie wiem, kiedy cichy szept zmienił się w rozpaczliwy krzyk. Wyglądałem żałośnie, ale jeszcze gorzej się czułem. Nie miałem już nic.
***
Pod wieczór wróciłem do domu. Mama, gdy tylko mnie zobaczyła, wiedziała.
- Znowu tam byłeś?
- Dzisiaj mija piąta rocznica. Musiałem. I chciałem. Potrzebowałem tego, okej?
- Kochanie - położyła obie dłonie na moich policzkach - to cię niszczy.
- To ludzie mnie niszczą.
- Co? O czym ty mówisz?!
- Jestem wyczerpany, miałem ciężki dzień. Pozwól, że pójdę już spać - po prostu ja minąłem.
- Justin! Justin, skarbie, porozmawiaj ze mną!
Zamknąłem się w łazience. Opierałem dłonie ciężko na umywalce. Głowę miałem spuszczona. Nie chciałem widzieć tego, co odbiłoby się w lustrze. Nie chciałem widzieć swojej opuchniętej twarzy. Jednak to zrobiłem. Uniosłem wzrok i zacisnąłem usta na widok przed sobą. Oczy otoczone sinymi cieniami, ledwie się otwierały. Były mocno przekrwione, nie mogłem stwierdzić, w którym miejscu kończy się białko, a zaczyna tęczówka. Policzki i nos miałem zaczerwienione, jednak cała twarz była nienaturalnie blada, a usta sine. Rozebrałem się do naga i wszedłem pod prysznic, pozwoliłem, by gorąca woda spływała po mnie, nie przynosząc mi ani odrobiny upragnionej ulgi. Cały czas powtarzałem niemo "dlaczego?".
Narzuciłem na głowę kołdrę i po raz kolejny wziąłem dziś do ręki swój czarny zeszyt. Podzieliłem pustą stronę na pół, po czym zrobiłem jeszcze jedną kreskę na górze, tworząc tabelkę.
"Dlaczego chcę to zrobić?
- bo tęsknię;
- bo nie daję rady;
- bo się boję;
- bo jestem zbyt słaby;
- bo nie mam nic;
- bo straciłem nadzieje;
- bo nie chcę już żyć;
- bo Blair;
- bo jej przyjaciółki;
- bo telefony w ich rękach;
- bo nie mam po co wracać;
- bo potrzebuję Go.

Dlaczego nie mogę tego zrobić?
-bo mama;
- bo Jaxon;
- bo Jazzy.”

I jak zawsze schowałem twarz w dłonie i wybuchłem płaczem. Dlaczego? 
Każdego dnia pierwsza kolumna się wypełnia. Każdego dnia jednak przypominam sobie o mamie, która nie poradziłaby sobie sama. Mam jeszcze rodzeństwo, które wymaga opieki. Moja siostrzyczka ma siedem lat. Miała dwa lata gdy to się stało. Jaxona jeszcze nie było na świecie, urodził się sześć miesięcy później. 

On nie wiedział. Nie powiedziała mu, że jest w ciąży. Gdyby to zrobiła, on byłby teraz z nami, a nie pięć metrów pod ziemią. Czy mam do niej o to żal? Tak. Ale rozumiem. Teraz ją rozumiem.
Zasnąłem, jak co dzień, topiąc się we własnych łzach.
Obudziłem się, jak co dzień, tonąc w morzu koszmarów.
Nim budzik wdarł się do mojego umysłu, siedziałem już wyprostowany, walcząc z potrzebą zwymiotowania. Ale nie dałem rady. Zerwałem się na równe nogi i biegiem puściłem się w kierunku łazienki. Padłem na kolanach przed muszlą klozetową. Wstrząsany spazmami torsji nie usłyszałem matki, która wsunęła się za mną do toalety i położyła mi na karku zwinięty, mokry ręcznik. Gdy pozbyłem się żółci z żołądka, wstałem i wypłukałem wodą usta. Całkowicie ignorowałem rodzicielkę. Zdaję sobie sprawę z tego, że ranię ją takim zachowaniem, ale nie potrafię inaczej. Ona nie rozumiała. A ja nie zamierzałem jej tego wytłumaczyć.
- Może zostań dzisiaj w domu, kochanie. Dzień zaczęty w ten sposób, nigdy nie będzie dobry.
- Mamo, wiesz, że nie mogę zostać w domu. Muszę tam iść, bo inaczej mnie wywalą. Nie jestem, jak te bogate dupki, które dwie trzecie roku szkolnego spędzają na kanapie przed telewizorem. Ja MUSZĘ iść do szkoły, by utrzymać stypendium. To było ultimatum, mamo. Stuprocentowa frekwencja i średnia ocen powyżej cztery i pół przez pierwszy semestr są warunkiem, dla którego przyjęli mnie do tej szkoły. To nie jest publiczna placówka, gdzie każdy żyje swoim życiem. To jest szkoła prywatna dla bogatych snobów, którymi nie jesteśmy!
Nie odezwała się więcej. Pokiwała głową i spuściła głowę, wychodząc.
Jeden głęboki wdech. Jeden głęboki wdech zawsze pomagał mi dojść do siebie po przeżyciach dnia poprzedniego. Ale nie dziś. Dzisiaj byłem w pełni świadomy konsekwencji ich czynów, jakie poniosę tylko ja. Łzy zalegały w moich oczach, gdy ubierałem się, jadłem śniadanie przygotowane przez matkę, oglądałem wiadomości, a także kiedy śmiałem się wraz ze swoim rodzeństwem. Strach wprawiał moje dłonie w paniczny ruch, wzmagał palpitacje serca i przyspieszał oddech. Ogarniał mnie całego. Z trudem powstrzymałem płacz posyłając mamie uśmiech na pożegnanie. To nie tak, że się obawiam. Ja jestem przerażony. To mój koniec.





~*~*~*~*~*~ 

Mamy rozdział 1.!!
Ohhh, tak bardzo walczyłam z pokusą wstawienia go teraz, ale przegrałam. Tak dla nocnych marków, bo jest już 12 w nocy!!

Tak więc jest tu punkt widzenia Blair i Justina, ale w późniejszych rozdziałach wprowadzę głównie narrację trzecioosobową (co nie znaczy, że nie będzie pierwszoosobowej, zamierzam mieszać trochę tego, trochę tego, haha)

Teraz kwestie powitalne, czy jakkolwiek je tam nazwać...
Jest to moje drugie publikowane opowiadanie, natomiast pierwsze opowiadanie z samym JUSTINEM BIEBEREM w roli głównej, drodzy państwo!
Początkowo miał być Loganem (i wyglądać, jak mój ukochany Logan Lerman), ale stał się Justinem!

Moje pierwsze opowiadanie znajdziecie >tu<
kontakt do mnie >tu<

to już chyba wszystko, co chciałam Wam powiedzieć:/

aktualnie rozdział jest bez akapitów (ugh:/) ale, jak tylko będę miała dostęp do komputera, poprawię je!

życzę miłego czytania i zachęcam wszystkich do komentowania<3