sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 15. Wake up, Justin.

Blair
Byłam jeszcze na granicy snu i jawy, kiedy tępy ból zaczął promieniować mi w skroniach, jakby ktoś próbował wydrapać mi mózg łyżką. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu, potrzebowałam jednak chwili, by moje oczy przyzwyczaiły się do mroku.
Leżałam w obcym łóżku, w obcym pokoju, ale byłam zbyt otępiała, aby przejąć się tym, czy choćby osobą, śpiącą na krześle obok mnie, której pogrążona w ciemności sylwetka wydawała mi się znajoma. Nie zdołałam jednak przywrócić w pamięci jej imienia, bo opadłam z powrotem na plecy i ponowni zasnęłam, zapominając na moment o bólu.
Gdy ponownie się obudziłam, był już ranek, a promienie słoneczne przedostawały się spomiędzy na wpół opuszczonych rolet i drażniły moje oczy, domagające się mroku. Osoba, którą widziałam w nocy, już nie siedziała na krześle, a jej wspomnienie było tak niewyraźne i zamglone, że w końcu uznałam, że było to tylko marne przewidzenie, wytworzone przez otępiały przez alkohol mózg. 
Rozejrzałam się dookoła, rozpoznając charakterystyczny wystrój sali. Znałam go, ale bardziej z filmów, niż z własnych doświadczeń: wyblakłe ściany, niegdyś pomalowane na błękity kolor, pożółkłe zasłony w oknach, umywalka pełna zacieków w rogu, a w samym centrum pokoju - niewygodne łóżko. Zemdliło mnie na myśl, jak wiele osób grzało na nim swoje tyłki. 
Poczułam przypływ wściekłości, bo przecież nie po to mój ojciec sra pieniędzmi, żebym miała spędzać noce w brudnych, publicznych szpitalach!
Jednak w tej samej chwili silny ból rozprzestrzenił się wzdłuż kręgosłupa, docierając do każdego krańca mojego ciała, a ja zrozumiałam, że przyszło mi płacić za nocną dobrą zabawę. Nie wiedziałam tylko, co działo się z Mike'em i telefon do niego był pierwszą rzeczą na liście "do zrobienia po zwalczeniu kaca".
Jęknęłam i sięgnęłam ręką po pilot, po czym wcisnęłam na nim czerwony guzik, odpowiedni za zawołanie kogokolwiek, kto pomógłby mi pozbyć się tego cholernego bólu, który całkowicie utrudniał mi myślenie. 
- Tabletkę, błagam - mruknęłam, kiedy ktoś przekroczył próg pokoju. Nie widziałam tej osoby, bo leżałam zwinięta w kłębek plecami do drzwi z twarzą wbitą w poduszkę.
- O, widzę, że nasze słonko się obudziło!
Kobieta o przyjemnym głosie pokręciła przy kroplówce i zmusiła mnie, bym usiadła, dzięki czemu mogłaby zmierzyć mi ciśnienie i pobrać krew. Nawet się nie skrzywiłam, czując igłę, wbijającą mi się w skórę ani widząc krew wyciekającą do probówki. Znałam bardzo dobrze jej odcień, zapach, smak i konsystencję. Przez ten czas zdołałam wybadać ją wszystkimi zmysłami, jakie posiadam.
- Masz szczęście, że się tutaj znalazłaś. Jak Boga kocham, nigdy nie widziałam dziecka z tak dużą ilością alkoholu we krwi, a uwierz mi na słowo, pracuję tutaj długo.
- Nie jestem dzieckiem - warknęłam. - Mam osiemnaście lat, do cholery.
- Dla mnie wciąż jesteś dzieckiem, tak jak i zgodnie z prawem. Nie muszę ci chyba przypominać, że pełnoletność liczona jest od dwudziestego pierwszego roku życia?
- Po prostu dajcie mi coś przeciwbólowego, błagam.
- Więcej, niż podałam ci z kroplówką dostać nie możesz, bo wykitujesz nam tu, skarbie. Tym bardziej, że w twojej krwi zapewne wciąż krąży alkohol, zresztą pobrałam próbkę, więc za niedługo będzie wiadomo dokładniej. Ból głowy nie minie tak szybko, tym bardziej, że porządnie się uderzyłaś, cud, że nie dostałaś wstrząsu mózgu. Całe szczęście tamten chłopak był akurat obok i ciebie tu przyniósł. 
- Jaki chłopak? - spytałam zdezorientowana. - Mówi pani o Mike'u?
- Nie wiem, kto to Mike, złotko.
- Uch, nieważne. Jak on wyglądał?
- Niestety nie wiem, zaczęłam niedawno dyżur, wiem o nim jedynie od dziewczyn, które były tutaj na nocną zmianę. 
- Dobrze, dziękuję - westchnęłam zrezygnowana.
Leki chyba jednak zaczęły działać. Ból nie ustał, nie był jednak tak natarczywy i ostry, dzięki czemu mogłam usłyszeć swojej myśli.
Wczorajszy dzień był... zły. Zły w każdym calu. Nie wiem, w którym momencie pozwoliłam, by życie tak bardzo dało mi w dupę, chyba go przeoczyłam. 
Z jednej strony był mój ojciec, a raczej jego brak, przynajmniej psychiczny. Nigdy nie czułam jego wsparcia, ale przecież do złych rzeczy da się przyzwyczaić, gdy są na porządku dziennym. Naprawdę nie boli mnie jego brak.
Z drugiej strony byłam ja. Moje problemy wykraczały daleko poza problemy moich rówieśników, ale potrafiłam się dostosować. Albo inaczej: potrafiłam wspiąć się w szkolnej hierarchii ważności, by to do mnie się dostosowywali. 
Jednak była też trzecia strona medalu, tak ukryta, niewidoczna, jednak wciąż istniejąca.
Justin.

Justin
"Wczorajszy dzień był... zły. Zły w każdym calu. Nie wiem, w którym momencie pozwoliłem, by życie tak bardzo dało mi w dupę, chyba go przeoczyłem. 
Z jednej strony był mój ojciec, a raczej jego brak, przynajmniej fizyczny. Stale czułem go przy sobie, jednak nie mogłem go dotknąć, usłyszeć, przytulić. To sprawiało mi przykrość, ale przecież do złych rzeczy da się przyzwyczaić, gdy są na porządku dziennym. Szkoda tylko, że ja nie potrafię. Naprawdę boli mnie jego brak.
Z drugiej strony byłem ja. Moje problemy wykraczały daleko poza problemy moich rówieśników, a ja nie potrafiłem się do nich dostosować, Nie byłem także w stanie wspiąć się na tyle wysoko w szkolnej hierarchii ważności, by to do mnie się dostosowywali. Byłem więc smutnym odrzutkiem, odmieńcem na stypendium.
Jednak była też trzecia strona medalu, tak ukryta, niewidoczna, jednak wciąż istniejąca.
Blair..."
- Justin? - zamknąłem niespokojnie zeszyt, kiedy usłyszałem wołanie mamy. - Przyjdź proszę na chwilę do pokoju!
- Idę - odpowiedziałem i wyszedłem z pokoju.
Siedziała na wersalce oglądając jakąś brazylijską telenowelę. Uśmiechnęła się do mnie ciepło i pokazała dłonią, żebym usiadł obok niej, a sama ułożyła się tak, że siedziała teraz twarzą do mnie .
- Jak się czujesz, synku?
- Dobrze, mamo - odparłem normalnym, aczkolwiek obojętnym tonem. - Miałem złą noc, ale nie jest tak źle.
- To dobrze, ale miałam raczej na myśli, jak się czujesz po wczorajszym dniu? Wiem, że dla ciebie to jest najtrudniejsze, jako jedyny pamiętasz ojca i jako jedyny naprawdę odczułeś jego stratę. Jazzy była jeszcze za mała, by to zrozumieć, Jaxona nawet nie było na świecie.
- Mamo, spokojnie...
- Po prostu... Chcę, żebyśmy mieli normalne życie. Jestem szczęśliwa z Robertem, ale najważniejsze dla mnie jest wasze szczęście.
- Jeżeli ty jesteś szczęśliwa, to i ja jestem, mamo.
- Dziękuję.

***
- Dobranoc - szepnąłem, wyglądając zza drzwi na skrywające się w półmroku cienie.
Maleńka lampka nocna, włożona do kontaktu dawała odrobinę światła, ukazując moim oczom dobrze znane kontury.
Wszedłem do środka i przymknąłem drzwi, podchodząc bliżej. W dwóch niewielkich łóżkach, ustawionych naprzeciw siebie leżało moje rodzeństwo, a na krześle pomiędzy nimi siedziała mama. Była odwrócona plecami do mnie i wzdrygnęła się gdy obiema dłońmi otuliłem jej ramiona. Na kolanach trzymała książkę, z której czytała dzieciom bajkę, tę samą, która czytała niegdyś mi.
Ucałowałem czółka Jazmyn i Jaxona, a następnie policzek mamy, po czym drugi raz szepcząc "dobranoc" wyszedłem z pokoju.
Otworzyłem drzwi naprzeciwko i znalazłem się w miejscu, w którym w końcu mogłem odetchnąć, nie chowając się za maską szczęśliwego chłopaka. W swoim pokoju.
Nie wiem, dlaczego spędziłem resztę nocy przy jej boku. Wiedziałem przecież, że była pod dobrą opieką, bezpieczna, jednak coś nie pozwalało mi jej zostawić. Kiedy zobaczyłem Blair tam na ulicy nie byłem nawet zaskoczony. To tak, jakby to musiała być ona, a ja musiałem być tym, który weźmie ją na ręce i zaniesie, niczym pan młody wybrankę swojego serca, prosto do najbliższego szpitala.
Była taka bezbronna wtedy, że moje serce zmiękło na moment, chociaż wolałem pozostawić je twardym jak skałą wobec niej. To było jednak niemożliwe, Ja po prostu nie posiadałem czegoś takiego, jak silna wola i gdy już coś poczułem, nie potrafiłem się temu oprzeć.
Z tą myślą zasnąłem, zaplątany w chłodną pościel, która po chwili ociepliła się pod wpływem mojego ciała, które z każdą sekundą stawało się coraz to gorętsze od snów, jakie zalewały mój nieprzytomny umysł. I tak ja na jawie, myślom mogłem powiedzieć "nie", sprowadzając je na odpowiednie tory, tak teraz nie miałem na nie najmniejszego wpływu, musiałem się im poddać.
Swoją drogą byłą to nawet miła odmiana. W końcu nie płakałem, myśląc o niej jak o potworze, który niszczy mnie i moje życie i przywołuje bolesne wspomnienia, ale jak o normalnej dziewczynie, która została zepchnięta na drogę nienawiści. To jednak przykre,  że wystarczyło raz zobaczyć ją bezbronną, mieć nad nią kontrolę i czuć, że to ode mnie w końcu zależy jej los, bym wbrew sobie zmienił o niej zdanie. 
Rano wyszykowałem się jak zawsze i wyszedłem z domu, żegnając się z mamą, która przygotowywała Jaxona i Jazmyn do wyjścia. Szedłem ulicą, jakby nigdy nic i wszystko było bez zmian, dopóki nie dotarłem do szkoły.
Stała tam, obok wejścia, opierając się o murek. Rozmawiała z przyjaciółmi, ale gdy mnie ujrzała, odłączyła się od rozmowy i posłała mi tajemniczy uśmiech. Nadmiar śliny zgromadził mi się w ustach, kiedy zbliżałem się do brunetki i miałem trudność z jej przełknięciem. Czas nagle przyspieszył, choć tak bardzo pragnąłem, by mijał jak najwolniej. Dziewczyna zatrzymała się przede mną tak, że chociaż chciałem ja minąć, nie mogłem. Znowu zacząłem się bać. Znowu nie widziałem w niej nic, co przywołałoby na myśl anioła, tak jak wtedy, na ulicy. Spojrzałem na nią w dół z niepewnym wzrokiem. 
Nie należałem do osób przesadnie wysokich, ale Blair była wystarczająco niska, bym przewyższał ją niemal o głowę.
Patrzyła mi się w oczy tak przeszywającym wzrokiem, że miałem wrażenie, jakby w ułamku sekundy poznała moje najskrytsze tajemnice i marzenia, wszystkie moje myśli, obawy, smutki. Stałem się dla niej otwarty jak książka. Jej spojrzenie emanowało nieznaną mi dotąd energią, która sprawiała, że również nie mogłem oderwać wzroku od jej mieniących się kolorami jesiennych liści oczu. 
Nagle jej oczy na moment oderwały się od moich, zawieszając spojrzenie gdzieś niżej. Zorientowałem się, na co patrzyła, dopóki sam nie spojrzałem na jej, rozchylone jak moje, wargi. Jeszcze raz nasze oczy skierowały się za siebie, po czym zniknęły za kurtyną rzęs, kiedy Bair zbliżyła swoje usta do moich, a ja nie odsunąłem się. Wręcz przeciwnie. Zmniejszyłem odległość między nimi i w tym samym momencie złączyliśmy je, zatracając się w pocałunku. Powtarzałem jej ruchy, nie będąc zbyt pewnym, co robię. Nie byłem znawcą w tych sprawach, a jednak po sposobie, w jakim jej ręka gładziła mój kark i szarpała za rosnące na nim włoski, poznałem, że podobało jej się to, co robiliśmy. Mi też się podobało. Z każdą sekundą pogłębialiśmy pocałunek, ucząc się siebie nawzajem. Niesamowite uczucie poznawać kogoś tak bardzo, tak głęboko...
- Justin... - usłyszałem jej głos, dlatego mruknąłem w jej usta, wpijając się w nie jeszcze bardziej. - Justin.
Nie łączyłem faktów. Byłem jak w totalnej hipnozie, zaczarowany jej pocałunkami, dotykiem i czymś, czego nie potrafiłem jeszcze określić.
- Justin, bo spóźnisz się do szkoły - powiedziała, nadal mnie całując.
Przez moment przeleciało mi przez myśl, w jaki sposób potrafiła mówić tak wyraźnie, nadal mnie całując, ale nie przejąłem się tym. Pomyślałem, że ma wprawę, co było jednak kompletną głupotą.
W końcu oderwałem się od niej i przyłożyłem usta do jej ucho, muskając je swoimi wargami. Nie wiem, skąd zebrało się we mnie tyle odwagi, pewności siebie i doświadczenia. Doskonale wiedziałem co i jak robić, by sprawić jej przyjemność.
- Kto teraz przejmuje się szkołą - wyszeptałem, wypuszczając powietrze prosto do jej ucha i poczułem jej drżący oddech na policzku.
- Justin - powtarzała tylko. - Justin, synku - dodała, a jej głos nie brzmiał tak jak powinien. To nie był jej głos. Odsunąłem się od niej i złapałem ją za ramiona, prostując ręce w łokciach. Patrzyła na mnie, oburzona i zdezorientowana, a w jej niebieskich oczach mieniły się skrajne uczucia, które nie świadczyły niczego dobrego. Niebieskie. - Justin, co ty sobie wyobrażasz?!
- Mamo - wyszeptałem przerażony. Poczułem, jak robi mi się słabo, świat zaczął wirować, a ja opadłem na kolana, wstydząc się i bojąc spojrzeć w górę, na tłum gapiów, których śmiech przeszywał mnie na wskroś. Moje ciało zaczęło się trząść spazmatycznie, jakby ktoś szarpał nim, by zwrócić na siebie moją uwagę. Poskutkowało.
Z gwałtownym wdechem otworzyłem oczy i znalazłem się w zupełnie innym świecie. Prawdziwym świecie. Zobaczyłem mamę, pochylającą się nade mną ze zdenerwowanym, ale i zaniepokojonym wyrazem twarzy, a w jej oczach mieniło się zażenowanie, które usilnie próbowała ukryć.
- Justin - zaczęła, a jej głos wydawał się taki głośny z rana, jakby krzyczała wprost do mojego ucha, chociaż mówiła cicho i zwiększyła dystans między nami, prostując się i patrząc na mnie z góry. - Zaspałeś! Pierwszy raz widzę, byś spał tak długo. Zawsze wstajesz jeszcze przed budzikiem, a dzisiaj alarm dzwonił i dzwonił bez ustanku! Wstawaj prędko, bo spóźnisz się do szkoły. 
I wyszła. 
Wpatrywałem się tępo w drzwi, które zamknęły się za nią. Poczułem, jak moje policzki oblewa gorąco i byłem pewien, że zabarwiły się na intensywny odcień czerwieni, tak samo jak mój kark i uszy. Ten sen... 
Czułem ogromny wstyd za myśli, które włożyły do mojej głowy takie obrazy. Będę się smażył w piekle - pomyślałem, po czym zaśmiałem się cicho. Uśmiech jednak ustąpił miejsca zażenowaniu, kiedy spojrzałem na leżącą na mnie kołdrę. Jęknąłem przeciągle, zastanawiając się, jak wiele zdołała zauważyć mama. 
- Serio? - mruknąłem, patrząc na wybrzuszenie w miejscu, w którym wolałbym, by go nie było. - Myślałem, że mamy to już za sobą...
Wstałem i poskakałem trochę w miejscu, odczekując chwilę z nadzieją, że moje nastoletnie ciało się odrobinę uspokoi. Wyjąłem ubrania z szafy i nie zauważając zmiany, jakiej oczekiwałem, chwyciłem je tak, by zakrywały wciąż widoczne wybrzuszenie w moich spodniach. Przemknąłem się do łazienki, unikając zniecierpliwionego spojrzenia mamy, które rzucała mi z kuchni i zamknąłem się za drzwiami, wzdychając ciężko. 
Rozpocząłem swoją poranną toaletę od przemycia twarzy chłodną, orzeźwiającą wodą, a następnie nałożyłem na szczoteczkę odrobinę pasty i umyłem zęby. Nie miałem czasu na wzięcie prysznica, dlatego dziękowałem sobie w duszy, że umyłem się wieczorem. Nie marnując czasu ubrałem się i wyszedłem z łazienki. Mama siedziała przy stole, popijając kawę i czytała gazetę, podczas gdy moje rodzeństwo kończyło już swoje śniadanie. 
Wziąłem tosta do ręki i ugryzłem, rozkoszując się jego smakiem. Wciąż nie wiem, co jest sekretem kuchni mojej mamy, że ze zwykłego posiłku może stworzyć coś tak przyjemnie drażniącego moje kubki smakowe. Uwielbiałem to. 
Chwyciłem drugiego tosta w dłoń i pożegnałem się z mamą całusem w policzek i ruszyłem do wyjścia, zabierając po drodze plecak.
- Ubierz kurtkę, Justin! - zawołała z kuchni. - Jest zimno na dworze. 
Zrobiłem jak kazała i wyszedłem z domu. 
Nagle przypomniał mi się mój sen z najdrobniejszymi szczegółami. Prychnąłem pod nosem na własną naiwność. Omamiła mnie. Popadam ze skrajności w skrajność, w jednej chwili jej nienawidzę, w drugiej się nad nią lituję i widzę w niej dobro, żeby potem znowu chcieć wrzucić ją na pożarcie psom. 
I chociaż wiedziałem, że sytuacja ze snu nigdy nie będzie miała miejsca z dwóch jasnych powodów (pierwszy to ja, drugi to ona), czułem, że wydarzy się coś, czego nie zapomnę do końca swojego życia. Czy się bałem? Tak. Czy chciałem zawrócić? Zdecydowanie nie. 
Ostatnia noc była nocą odkupienia. Myślę, że naprawdę zdołałem odkupić swoje życie i zacząć od nowa.



~*~
Przepraszam. x

6 komentarzy:

  1. Ej myślałam, że zrobi sobie dobrze w tej łazience :')
    Ale w ogóle to się cholernie cieszę, że znów tu jesteś, bo brakowało mi tej parszywej suki Balir. Ale może teraz Justin ją uwiedzie, rozkocha w sobie a potem rozmarze na chodniku jak psią kupę spod podeszwy. Bo ona też musi trochę pocierpieć. Wiem że cierpi, ale pocierpieć tak, by coś do niej dotarło. Na razie to kiepsko wygląda. A przez ten pocałunek we śnie naprawdę myślałam, że się całują i że zaraz Blair wywinie coś,rzez co Justin będzie cholernie cierpiał :( Weny młoda (choć i tak stara), czekam na następny, a moja babcia nie zna Twojej i moje życie legło w gruzach, bye
    third-time-lucky-jbff.blogspot.com
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że wróciłaś <3
      Wiesz co? Myślałam, że Justin sobie zwali w tej łazience, czy coś w tym stylu :'))
      Co do Blair.. Trochę mi jej szkoda, ale pewnie w następnym rozdziale wydarzy się coś, przez co ją znienawidzę :'))
      Życzę weny i do następnego x
      Let-is-make-every-second-worth-it-jb.blogspot.com

      Usuń
    2. Omg, sorka, że w odpowiedzi

      Usuń
  2. czytam czytam i nagle nie ma :( no nic swietny !! tez myślałam ze w tej łazience cos bedize a tu nic xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj !
    Zostałaś przeze mnie nominowana do LBA. Więcej informacji dotyczących nominacji znajdziesz na moim blogu: http://zaklad-lukehemmings-fanfiction.blogspot.com W ZAKŁADCE Liebster Blog Award.


    PS: ROZDZIAŁ JEST GENIALNY !!!! CHCĘ WIĘCEJ !! JESTEM FANKĄ TEGO BLOGA <3

    OdpowiedzUsuń
  4. *z góry przepraszam z spam*
    Zapraszam na moje ff o Justinie 🙈
    Last-time-is-never-found-jbff.blogspot.com
    -Um, co Wy na to, żeby zrobić kilka zdjęć bez biustonosza? - podrapał się po karku.
    -Nie. - powiedział Justin.
    -Justin... - upomniałam go. - Jeśli myślisz, że to się sprzeda, to okej. - wzruszyłam ramionami.
    -Myślę, że to może być dobry pomysł. - powiedział mój manager.
    -Miała być sesja bielizny. - warknął Justin. - Nie, ja się nie zgadzam.
    -Nie obchodzi nas twoje zdanie. - syknął Scoot.
    -Może powinno. - podszedł bliżej niego.
    -Justin, spokojnie..
    -Nie. Ona nie będzie pozować naga. - krzyknął.
    Oh Jezu...
    Zaczyna się.
    -Wyjdź. - włączył się fotograf.
    -Nie, bez niej nie idę.
    -Wynoś się stąd, bo wezwę ochronę...
    -Justin, do cholery daj spokój. Nie przeszkadza mi to. - podeszłam bliżej nich.
    -Okej.. Więc życzę Wam miłej zabawy. - warknął.
    Skierował się w stronę drzwi i wyszedł, trzaskając nimi.
    Westchnęłam i potarłam skronie.
    -Wracamy do pracy.

    OdpowiedzUsuń