Osiemnastoletni
chłopak wpatrywał się w swoje odbicie w niewielkim lustrze, zawieszonym nad
umywalką, gdy jego ręka zataczała kółka, wprawiając w ruch szczoteczkę do
zębów, która dokładnie czyściła ich szkliwo. W jego głowie panował istny chaos spowodowany
wczorajszą rozmową z matką oraz tlącym się w głębi serca niepokojem, który
sprawiał, że jego żołądek zamieniał się w jeden wielki supeł. Justin czuł się
tragicznie z powodu kumulujących się w nim emocji. Niemal płonął od ich
nadmiaru.
Przetarł wolną
dłonią czoło w geście frustracji i wsunął szczoteczkę pod strumień letniej
wody, a następnie wypłukał usta i przemył twarz. Wziął jeszcze jeden głęboki
wdech, który zatrzymał na dłużej w płucach, zanim wyszedł z niewielkiej
łazienki i skierował się do kuchni, gdzie jego matka szykowała się w pośpiechu
do kolejnego dnia w pracy.
Pattie zawsze
wychodziła z domu później niż syn, natomiast wracała przed nim. Justin zwykle
spędzał popołudnia na dworcu, gdzie pięć lat temu był świadkiem samobójstwa
swojego ojca. O dziwo, Pattie nadal tłumaczyła sobie późne powroty syna do domu
jego życiem towarzyskim, którego tak naprawdę nie miał w ogóle. Tylko w
niektóre wieczory po jego posępnym spojrzeniu i zgarbionych plecach
wnioskowała, iż zamiast spędzać czas ze znajomymi, jej ukochany synek coraz
bardziej pogrąża się w żałobie. Chociaż minęło już pięć lat od śmierci
Jeremy'ego, nadal chowała żal do ukochanego, że opuścił ją, mimo obietnic, iż
nigdy jej nie zostawi. Opuścił ją w dniu, gdy chciała wyznać mu o dziecku, które
chowa w swym łonie. Jego dziecku. Teraz przeklinała samą siebie, że nie
zdecydowała się na to wcześniej, jednak wtedy nie układało się między nimi
najlepiej. Życiowym celem Jeremy'ego było, by jego rodzina była z niego dumna.
Zatracił się w tej potrzebie i popadł w długi, które tylko ujęły mu pewności
siebie. I chociaż spłacił je, zanim Pattie w ogóle się o nich dowiedziała,
nadal czuł się jak śmieć. Wciąż czuł, że jest niewystarczająco dobrym ojcem i
mężem.
Kobieta strąciła
łzę, staczającą się leniwie w dół podkreślonego różem policzka. Nie umknęło to
jednak czujnemu wzrokowi Justina, który natychmiast podszedł do matki i
oplatając jej ciało rękoma, złożył na wciąż mokrym policzku delikatny
pocałunek.
- Będzie dobrze -
szepnął cicho. Nie był jednak całkowicie pewien, czy słowa te skierował do
mamy, czy do samego siebie.
***
- Dzień dobry, pora
wstawać, panienko McCannel - nastolatka usłyszała głos Anthony'ego jeszcze
zanim całkowicie wybudziła się ze snu. Budzik jak co dzień nie był w stanie jej
z niego wyrwać.
Otworzyła oczy i
zobaczyła, jak ubrany w garnitur mężczyzna wychyla głowę zza uchylonych drzwi.
- Tony, hej! -
przywitała się, czując, jak powoli wraca obiema nogami na ziemię. - Co się
wczoraj z tobą... OŻ W KURWĘ AŁA! - wydarła się, gdy poczuła rozdzierający ból
w podbrzuszu, jakby ktoś tępą łyżką wydrapywał jej wnętrzności.
- Wszystko w
porządku, Blair? - zaniepokojony Anthony wszedł do pokoju i zbliżył się do
dziewczyny na kilka kroków.
- Tak, tak. To
tylko te dni, muszę wziąć tabletkę.
Wyraźnie widziała
zmianę na jego twarzy, gdy powiedziała "te dni". Nawet, gdy o tym nie
mówi, wszyscy wiedzą, że je przechodzi, ale przynajmniej teraz będzie mógł
zejść na dół i uprzedzić o tym Mary.
Blair zwlokła się z
łóżka i na kolanach przeczołgała do łazienki, gdzie z szuflady wyjęła
najsilniejsze leki przeciwbólowe, jakie mogła tylko zdobyć w aptece. Od razu
połknęła dwie kapsułki, nie przejmując się brakiem wody i poruszając się dalej
na kolanach, wróciła do pokoju tylko po to, by wyjąć z garderoby jakieś
ubrania. Gdy znalazła się z powrotem w łazience, w pośpiechu zrzuciła z siebie
ubrania i weszła pod prysznic, by strumienie ciepłej wody zmyły z niej sen.
Tabletki pomogły i już po chwili Blair odetchnęła głośno z ulgą. Dopiero, gdy
ból ustał całkowicie, wyszła spod prysznica i ubrała się do szkoły. Humor
dziewczyny nadal pozostawał wiele do życzenia, bynajmniej nie pomagał jej
sporych rozmiarów siniak na lewym policzku, który musiała przykryć grubą
warstwą korektora.
Anthony gdy tylko
zamknął za sobą drzwi pokoju Blair, szybkim krokiem skierował się do kuchni.
- I jak, Tony?
Nasza księżniczka schodzi?
- Oj tak, ale na
twoim miejscu tak bym się z tego nie cieszył.
- Czyli...?
- Tak.
Ubrana z fartuszek
kobieta przyłożyła zewnętrzną stronę dłoni do czoła i westchnęła cicho. Po
chwili oboje wzdrygnęli się, gdy ich uszu doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
- MARY! - zawołała
Blair ze schodów.
- T-tak, słoneczko?
Nastolatka niemal
wbiegła do kuchni i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki i szuflady.
- Gdzie są moje
ogórki?!
- Za tobą, Blair.
Są na stole w koszyku. Świeże, dzisiaj kupiłam.
- Dzięki - mruknęła
i wbiła się zębami w zieloną skórkę ogórka.
Chwilę później była
już gotowa, a Anthony czekał na nią przy aucie. Blair zawsze miała problemy z agresją,
jednak zwykle dawała jej upust słownie. Wzdrygała się jednak od przemocy
jedynie ze względu na swój wygląd. Nie mogła przecież narażać swojej
nienagannej urody na jakiekolwiek szkody.
Opuszczając lśniący
samochód nie zahamowała się przed trzaśnięciem drzwiami. Od razu ruszyła w
stronę zgromadzonej na rogu boiska grupki przyjaciół. Dziewczyny plotkowały o
czymś, idiotycznie przy tym chichocząc, a Mike bez opamiętania (i koszulki)
biegał za piłką. Blair przez chwilę miała ochotę prychnąć z odrazą do pustego
zachowania przyjaciółek, ale gdy już miała to zrobić, Caitlin dostrzegła
brunetkę wśród tłumu uczniów i pomachała w jej kierunku unosząc się lekko na
palcach. W jej ślady poszły kolejne z dziewczyn, więc była zmuszona poskromić w
sobie chęć wyplenienia ze świata toksycznej społeczności i przykleić na usta
dobrze sobie znany i opanowany do perfekcji fałszywy uśmiech.
- Cześć, Blair!
Szkoda, że ciebie nie było wczoraj przez resztę lekcji, bo gdybyś zobaczyła, co
odwaliła Candense...
- Widziałaś Toma?
Boże, jaki on jest gorący, jak gra...
- Kto by tam
patrzył na Toma, kiedy obok niego biega Riley! Widzisz te kurwa mięśnie?!
- Kurwa,
dziewczyny, wy naprawdę nie potraficie czasem po prostu się przymknąć?! - nie
wytrzymała i uniosła głos na przyjaciółki. Chociaż tak bardzo działały jej na
nerwy, wiedziała, że jako jedne z niewielu są godne zaufania. No... może dopóki
nie powierzy się im jakiegoś sekretu.
- Cześć, Blair, co
tam? - dołączył do nich Mike i jak zwykle, klepnął przyjaciółkę w tyłek. Tym
razem jednak, mimo że stało się to ich tradycyjnym przywitaniem, Blair nie
zamierzała odpuścić. Zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła go w policzek, na
którym nie pozostał nawet żaden ślad. - Ło, ło, ło! Coś się stało, cukiereczku,
że taka nerwowa się stałaś?
- Mam was dosyć,
ludzie. Jesteście wszyscy zdrowo popierdoleni. Ogarnijcie się.
- Ja chyba wiem, co
się dzieje... - odezwała się w końcu Madison.
- Oświecić mnie,
Mad.
- Morze czerwone
już wylało, Blair, prawda?
- Zamknij się,
Madi, ostrzegam.
- Jakie morze
czerwone, co wy ludzie pierdolicie mi tutaj?!
- Blair, ty mu
powiedz.
- MAM KURWA OKRES,
OKEJ?! ZADOWOLONY? CZY TA ODPOWIEDZIEĆ ODMIENIŁA TWOJE ŻYCIE?
***
Idąc korytarzem,
Blair z wściekłością zaciskała zęby. Jej palce kurczowo trzymały papierowy
kubeczek zapełniony do połowy truskawkowym shake'iem, aż w kilku miejscach
powstały niewielkie wgniecenia. Tego dnia wszystko ją denerwowało, a swoją
złość wyładowywała na każdym, kto tylko zbliżył się do niej bardziej niż jej
się to podobało. Chociaż "podobało" w tym przypadku jest pojęciem
względnym, ponieważ nie podobało jej się kompletnie nic. Gdy tylko poczuła
zderzenie z czyjąś twardą klatką piersiową, wpadła w szał. Nawet nie widziała
twarzy tej osoby, a już jakby w amoku wymachiwała rękoma i krzyczała
wniebogłosy o zasadach savoir vivre'u i kulturze. Dopiero, kiedy uniosła wzrok
i napotkała błyszczące w dezorientacji tęczówki, zamknęła usta i zacisnęła je w
cienką linię, a jej policzki, a później całą twarz i dekolt pokrył intensywny
rumieniec. Bynajmniej nie był on wywołany wstydem, a raczej gwałtownie
wzrastającą wściekłością.
- Ty - wysyczała,
stając na palcach i równając się z Justinem.
Na
twarzy chłopaka mignął strach, który nie umknął uwadze Blair. Nastolatka
natychmiast zmieniła wyraz twarzy ze wściekłego na rozbawiony z ustami
wykrzywionymi w złośliwym uśmieszku. - Każdy czyn ma swoje konsekwencje,
Justin. Jak dotąd nie poniosłeś swoich za to, co odwaliłeś ostatnio w szatni.
Myślę, że pora to zmienić.
To powiedziawszy
powstrzymała szatyna od nagłej ucieczki, zaciskając swoje chude palce lewej
dłoni na jego nadgarstku. Prawa ręka dziewczyny uniosła się do góry i
przechyliła papierowym kubkiem tak, że jego bladoróżowa zawartość spłynęła po
jasnobrązowej grzywce Justina i raz po raz skapywała z niej na granatową koszulkę
z nadrukowanym napisem Superman, ciemne dżinsy i stare, wytarte trampki.
- To jeszcze nie
koniec - szepnęła Blair tak, by jej słowa nie dotarły do uszu zebranych naokoło
gapiów, ale tylko do Justina, który wzdrygnął się lekko na dźwięk jej głosu. To
było niemożliwe, by osoba z tak piękną, delikatną barwą głosu, mówiła rzeczy,
które dogłębnie raniły niewinnych ludzi.
Miarka się
przebrała. Właściwie stało się to już dawno, jednak dopiero teraz nastolatek
dostrzegł, że za stosunkiem Blair do jego osoby stoi coś więcej niż różnica
społeczna. Nie wiedział jednak jeszcze co to było.
Przecisnął się między szepczącymi między sobą na jego
temat uczniami i skierował w jedyne miejsce w tej szkole, w którym mógł
odreagować, nie narażając się na niechciane i przynoszące wiele bólu
spojrzenia. Wspiął się po schodach na drugie piętro, gdzie zajęcia od lat nie
były prowadzone, a pomieszczenia używane dawniej jako sale lekcyjne, służyły
teraz za schowek na niepotrzebne rzeczy oraz miejsce spotkań rozochoconych
przez hormony nastolatków. Była to ta część ekskluzywnej szkoły, która
przypominała publiczne placówki tak bardzo, jakby kiedyś sama nią była. Na
prawo od schodów rozciągał się długi, wąski korytarz oświetlony jedynie przez
pojedyncze smugi promieni słonecznych, przebijających się przez zasunięte
żaluzje. To właśnie na jego koniec skierował się Justin. Były tam dwie
łazienki, jedna damska, oznaczona namalowanym na niebieskich drzwiach kółkiem,
a druga męska ze znaczkiem w kształcie trójkąta. Szatyn otworzył drzwi drugiej z
nich i zamknął je za sobą. Shake na jego włosach powoli zaczynał zasychać,
dlatego ignorując spływające po policzkach łzy, przysunął głowę pod strumień
zimnej wody i przeczesał dłonią posklejane kosmyki. Gdy uporał się z włosami,
wygrzebał z plecaka paczkę chusteczek higienicznych, po czym namoczył jedną z
nich i mocno przyciskając do materiału koszulki, ścierał pozostałości po
napoju.
W końcu opadł
bezsilnie na kolana i załkał głośno, pewny tego, że i tak nikt go nie usłyszy.
Korzystając z tak mało znanej sobie prywatności, rozwarł szeroko usta i
pozwolił, by opuścił je głośny, zachrypnięty krzyk, zdławiony przez kolejne łzy
płynące mu z oczu potokami. Chociaż każdego dnia uświadamiał sobie, w jak
beznadziejnym położeniu się znajduje, jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie,
jak teraz. Zachłysnął się powietrzem, gdy usłyszał stłumione odgłosy
dźwięcznego, dziewczęcego śmiechu przepalane z męskimi pomrukami, wystarczająco
głośnymi, by echo mogło wyraźnie przekazać ich brzmienie przez pusty korytarz
prosto do uszu chłopaka. Wiedział, że gdy tylko znajdą się u szczytu schodów,
nawet nie spojrzą na długi opuszczony korytarz po prawej i od razu skręcą w
lewo, do bardziej oświetlonej części drugiego piętra, gdzie znajdował się
dawniej pokój nauczycielski. To właśnie to pomieszczenie było najbardziej
lubiane przez uczniów tej szkoły. Stało w nim bowiem kilka wygodnych, miękkich
kanap, na których uczniowie mogli teraz odsypiać odbyte w środku tygodnia
imprezy lub po prostu zabawiać się tak, jak większość nastolatków lubi w tym
wieku. Justin podświadomie znał cel przyjścia tutaj tej dwójki, jednak
pospiesznie wytarł policzki ze słonej cieczy i nie pozwolił łzom ponownie
ujrzeć światło dzienne, jakby w obawie, że ci ludzie ujrzą w nim słabe,
bezbronne dziecko, tak dotkliwie pokrzywdzone przez życie. Nadal jednak czuł
kłębiące się w jego sercu emocje, których nie zdążył jeszcze wyładować na
wylewaniu łez. Przesunął się więc na kolanach w stronę swojego starego plecaka
i wyjął z niego schowany bardzo dokładnie zeszyt. Całkowicie oddał się ruchom
swej dłoni, która zgrabnie poruszała końcówką długopisu po papierze, kreśląc
słowa dźwięczące w jego uszach. Justin miał wrażenie, jakby jakiś mały,
niewidzialny ludek schowany był w jego głowie i to on dyktował mu myśli.
Właśnie teraz powróciły do niego wspomnienia dzieciństwa, kiedy siadał z tatą
na kanapie przed telewizorem i wspólnie oglądali znane już na pamięć odcinki
Spongeboba. Z tymi wspomnieniami powróciło także uczucie beztroski i szczęścia,
a także dźwięczny śmiech Jeremy'ego.
"To boli.
Wspomnienia ranią mnie jeszcze bardziej niż Blair ona. Ale Tata został mi tylko we wspomnieniach, dlatego
nie mogę się od nich oderwać. Odcinając się od przeszłości, stracę i Jego. Nie
chcę Go tracić. Dopóki czuję ten charakterystyczny ucisk na sercu wiem, że On
jest gdzieś tam przy mnie. Wiem też, że jeśli patrzy na mnie z góry, boli Go
ten widok. Ale jeżeli to jedyny sposób, by zatrzymać Go przy sobie, zachowam
wszystkie związanie z Nim wspomnienia choćby do końca swojego życia. Potrzebuję
Go tu. Nawet jeśli chcieliby mi odebrać Go siłą, nie dam się. Znajdę w sobie
wystarczające pokłady siły, by pokonać ich wszystkich. Ale jeszcze nie. Jeszcze
nie jestem gotowy, by obnażyć wszystkie swoje słabości. Wiem, że tylko w ten
sposób uda mi się ich pokonać, kiedy nie będą mieli już nic, czego inni o mnie
nie wiedzą, by wykorzystać to przeciwko mnie. Wtedy to ja będę górą. Wtedy
to ja będę im się śmiał w twarz.
Tymczasem nadal
staczam się w dół. Nie widzę już nic, żadnych szans. Słońce dawno zniknęło za
horyzontem, a wraz z nim opuściły mnie wszelkie nadzieje na lepsze jutro. Dla
mnie nie ma już jutra.
Filmik z szatni
obiegł już całą szkołę. Nie ma osoby, która by go nie widziała. Jedynie
nauczyciele wydają się nie zauważać rozgrywającego się na ich oczach koszmaru.
Jestem jednak pewien, iż jedynie udają, że nie widzą tych znaczących spojrzeń,
pełnych odrazy i rozbawienia w jednym ani nie słyszą tych szeptów. Ich nie da
się nie słyszeć. Są wszędzie. Nawiedzają mnie w każdym koszmarze, chowają się w
najciemniejszych zakamarkach mojej duszy. I nie mogę się od nich uwolnić. One
za mną podążają, nie opuszczają mnie na krok. Są w każdym moim słowie i każdej
myśli, przeplatają się z niemym "dlaczego".
Łzy są moją
codziennością od pięciu lat. To wystarczająco dużo czasu, by się przyzwyczaić.
Ale poczucie upokorzenia, tak dogłębnego poniżenia... to jest nowość, do której
nie chcę przywyknąć. Zbyt dużo bólu to przynosi. Zbyt wiele łez.
Mam dość.
Nie chcę umierać.
Ja tego pragnę.
Wiem, że nie mogę.
Powtarzanie sobie, że mama mnie potrzebuje, już nie pomaga. Tracę
kontrargumenty. Boję się każdej następnej chwili, która może popchnąć mnie w
przepaść. Stamtąd nie ma ratunku. Gdy człowiek upadnie raz, nawet jeśli się podniesie,
cienie tego, co zobaczył na dnie, nigdy go nie opuszczą. Nie mam już sił na
walkę, chcę z tym skończyć, tak bardzo chcę z tym skończyć! Skończyć ze sobą.
Nie chcę być tutaj. Nie chcę żyć.
CHCĘ W KOŃCU
SPOKOJNIE PRZESPAĆ CHOĆ JEDNĄ PIEPRZONĄ NOC BEZ JEDNEJ PIEPRZONEJ ŁZY I BEZ JEDNEGO
PIEPRZONEGO KOSZMARU!
Czy to tak wiele?
Jedna noc.
Proszę..."
Blair odebrała mu
godność, której i tak miał już niewiele. Zabrała mu resztkę człowieczeństwa. To
niemożliwe by tak piękna osoba z tak okropnym wnętrzem, była człowiekiem. Była
demonem w ciele anioła. Siała zniszczenie wokół siebie nie odnosząc przy tym
najmniejszych strat.
Gdy wszystkie myśli
zostały przelane na papier, Justin wstał z zimnej podłogi i otrzepał spodnie z
zalegającego na niej kurzu. Roztrzepał prawą dłonią wilgotną grzywkę i zebrał
swoje rzeczy z ziemi.
Kiedy schodził
schodami w dół, zaniepokoił się ciszą panującą na korytarzu, uspokoił się
jednak chwilę później, przypominając sobie o wolnej lekcji. Nauczyciel, z
którym mieli mieć teraz lekcję nagle zachorował i dyrektor nie zdążył załatwić
zastępstwa, co było jak najbardziej na rękę uczniów. Jedynie Justin obawiał się
tej godziny. Wiedział, że spędzi ją na ukrywaniu się przed swoimi oprawcami.
Pech chciał, że gdy tylko stanął obiema nogami na pustym korytarzu, stanął
twarzą w twarz ze swoim koszmarem.
Blair opierała się
plecami o ścianę z głową zwróconą w lewo. Patrzyła mu w oczy. Obie ręce miała
splecione na piersi, a prawą nogę opierała o ścianę. Odepchnęła się nogą od
ściany, by stanąć przed Justinem. Z twarzy nie znikał jej bezczelny
uśmiech.
- Hej, kochanie.
Gdy tylko Justin
zobaczył ten niebezpieczny błysk, zerwał się do ucieczki. Wiedział, że nie
oznaczał on nic dobrego. Niestety było już za późno, bo w tej samej chwili dwie
pary silnych ramion unieruchomiły go. Czyjaś duża dłoń znalazła się na jego
ustach i przycisnęła tak mocno, że wydobyć mógł się z nich tylko ledwie
słyszalny, stłumiony pomruk.
- Jesteś
Supermanem, Justin? - spytała Blair swoim słodkim, dziewczęcym głosikiem,
podchodząc do niego bliżej. Nawiązywała do koszulki, na której nadrukowane było
logo superbohatera i podpis. - Nie wydaje mi się. Gdzie się podziały twoje
nadprzyrodzone zdolności?! Superbohaterowie mają takie zdolności, wiesz? Ty nie
masz nic. Jesteś nikim. Niczym. Nie masz pieniędzy. Nie masz ojca. Justin,
powiedz mi proszę, co się stało z twoim ojcem? On nie żyje prawda? Co się
stało? Powiesz nam?
Nastolatek szarpał się,
jak tylko mógł. Jeszcze przed chwilą walczył z chęcią popłakania się, teraz jednak
łzy wylewały się z jego oczu potokami. Starał się wyrwać z rąk silnych, jak
przypuszczał, chłopaków, był jednak zbyt słaby, by dorównać dwóm, napakowanym
nastolatkom.
-
Popatrzcie proszę! Nasz Justin Duży Mężczyzna Bieber się popłakał! Nie wierzę,
że człowiek tak sporym przyrodzeniem może płakać jak mała dziewczynka.
Tak, dobrze słyszysz. Nie wstydź się. Wszyscy widzieli już, czy się pochwaliłeś
przedwczoraj w szatni. Nic już nie ukryjesz, kochanie. Nieźle wystrzeliłeś!
Może zamiast Superman powinieneś nazywać się Spermen, co? Podoba ci się? Myślę,
że powinniśmy zmienić to już teraz, zaraz!
Justin
słysząc te słowa natychmiast zrozumiał, że cokolwiek, by to nie było, skończy
się dla niego bardzo źle. Zaczął szarpać się ile sił, wyrywać i gryźć, jednak
nic to nie pomogło, a jedynie sprawiło, że dwaj osiemnastolatkowie podtrzymujący
go, zacisnęli palce na jego ramionach, a dłoń jednego z nich jeszcze mocniej zakryła
mu usta. Wierzch tej dłoni zachodził również na nos, blokując mu dostęp do
powietrza. Łzy Justina nieustannie ją moczyły.
Chłopak
czuł, że płynąca w jego żyłach adrenalina nie pomoże mu się uspokoić i jeżeli
nie uda mu się opanować narastającej z każdą sekundą paniki, zabraknie mu tlenu
znacznie szybciej, tym samym szybciej opadnie z sił i osunie się bezwładnie na
ziemię.
Blair
natomiast nie zważając na przerażenie malujące się w jego oczach, zbliżyła się
do niego jeszcze bardziej i uśmiechnęła przebiegle. Widziała bardzo wyraźnie,
że Justinowi brakuje powietrza, mimo to kazała swojemu przyjacielowi mocniej
zacisnąć dłoń na ustach szatyna, chociaż już teraz wydawało się to niemożliwym.
Dziewczyna zawsze była agresywna, jednak nigdy nie traktowała drugiego
człowieka w tak brutalny sposób. Niechęć jej przyjaciół do Justina ograniczyłaby
się jedynie do samej niechęci, gdyby nie ona. To ona była twórczynią planu
niszczenia mu życia i to ona kierowała jego organizacją. Przyjaciele byli jej
potrzebni jedynie do brudnej roboty. I chociaż nigdy nie lubiła się zbytnio
przemęczać, po raz kolejny postanowiła pobrudzić sobie rączki. Nie zauważała
tego, ale już teraz w jej sercu zaczynało się kształtować coś więcej niż
nienawiść. Potrzeba będzie jednak dużo bolesnych chwil, by rozpoznała to
uczucie. Jednego była jednak pewna. Nie będzie to nic dobrego ani dla niej, ani
dla Justina.
Dlatego
też, by dać upust narastającej wściekłości, wyjęła z torby czarną farbę w
sprayu i zacisnęła palce na metalowej puszce. Uśmiechnęła się szeroko, widząc,
jak oczy Justin otwierają się szerzej w szoku. Co prawda dziwił ją trochę fakt,
że mimo tylu łez, chłopak był w stanie zobaczyć, jaką broń dziewczyna dzierży w
swojej dłoni, ucieszyło ją to, że będzie widział, jak przyczynia się do jego
upadku. Chciała by to ją widział, topiąc się w morzu wspomnień, jakby nie było
ono wystarczające głębokie, by ukryć go w swoich głębinach. Nie wiedziała, że
chłopak już dawno w nich utonął, jeszcze zanim spotkał ja pierwszy raz.
Blair
tylko na moment spuściła wzrok twarzy szatyna i zrobiło to tylko po to, by
farbą dwukrotnie przesunąć po literce U, nadrukowanej na brudnej, granatowej
koszulce, przekreślając ją. Domalowała jeszcze kilka brzydkich rysunków, a w
końcu roześmiała się perliście. Podobało jej się to, co zrobiła, jednak to było
mało. To było zwykłe szczeniackie zachowanie, a żeby złamać człowieka, musiała
posunąć się dalej.
W
chwili, gdy zauważyła, że z powodu braku dostępu powietrza, Justin utrzymywał
się na nogach jedynie dzięki pomocy Mike'a i jego znajomego, dała przyjacielowi
znak, by opuścili jego ciało bezwładnie na ziemię. Jeden głośny huk, rozniósł
się echem po korytarzu, gdy osiemnastolatek upadł i uderzył głową o zimną
posadzkę. Był jeszcze przytomny i miał nadzieję, że teraz Blair i dwaj chłopacy
odejdą i pozwolą mu powoli dość do siebie, niestety brunetka miała inny plan.
Czubkiem buta pchnęła jego ramię, przewracając go na plecy, a potem postawiła
stopę na klatce piersiowej chłopaka i na tę nogę przeniosła ciężar swojego
ciała.
- To
jeszcze nie koniec - wysyczała, po czym jak gdyby nigdy nic odeszła w swoją
stronę. Justin nie mógł jednak odetchnąć ze spokojem, ponieważ nad jego ciałem
nadal stali dwaj młodzi mężczyźni. Zdążył jedynie wstrzymać powietrze w
płucach, by nie krzyknąć z bólu, kiedy Mike zamachnął się i z całej siły kopnął
go w lewy bok, jakby ten był piłką, która chce wcelować do bramki. Kolejny cios
został wymierzony w brzuch, a następny w plecy. Łzy cały czas wylewały mu się z
oczu, a ból promieniował wzdłuż ciała. Justin już myślał, a raczej miał
nadzieje na to, że ci dwaj w końcu znudzą się zadawaniem mu cierpienia i
pozwolą mu odpocząć. W tym samym jednak momencie przypomniał sobie, że nadzieja
jest matką głupich i poczuł, jak jego ciało unosi się do góry. Zmusił swoje
nogi do ruchu i powlekł nimi w kierunku, w jakim był prowadzony. Nie miał już
siły na nic. Stracił wszelkie chęci do walki, nawet, kiedy zobaczył przed sobą
schody i zorientował się, że nikt nie blokuje mu ust. Mógłby zawołać po pomoc.
Jednak nie miał już na to siły i ochoty. Chciał po prostu odejść.
W końcu
został pchnięty na metalową barierkę, której nie zdążył się chwycić, dlatego
ponownie opadł bezsilnie i sturlał po schodach, jego głowa kilka razy uderzyła
o beton, a obraz przed oczami powoli się rozmazywał. Ciemność ogarnęła go, gdy
spadł z ostatniego stopnia i po raz ostatni boleśnie zderzył się z ziemią. I
nie czuł już nic. Nic, oprócz wszechogarniającej ulgi.
W końcu jest rozdział...
Byłam z siebe tak zadowolona, pisząc go. Szło mi tak dobrze i lekko. Teraz go czytam i mam ochotę strzelić sobie kulkę w łeb. Wstawiam sprawdzony rozdział, zanim go usunę, bo nie chcę, żebyście czekali zbyt długo.
Proszę o opinie i błagam, nie zabijcie mnie za tak kiepski rozdział, ugh!
Tak przy okazji:
wiem, że jak na razie opowiadanie czyta niewiele osób, ale chciałabym zaprosić wszystkich tu, na nowego bloga Ani. Pojawił się tam dopiero pierwszy rozdział, ale jest bardzo dobry i po prostu musiałam tu o tym napisać, hahaha!
Życzę miłego czytania!
Bardzą proszę o komentowanie i rozsyłanie linku znajomym, bądź polecanie go u siebie!
czytasz = komentujesz = motywujesz <3