środa, 6 maja 2015

Rozdział 2. U slut



Blair's P.O.V.
- Blair, już czas na ciebie - usłyszałam niski głos, nawołujący mnie zza drzwi. Mruknęłam coś niezrozumiale i narzuciłam puchatą kołdrę na głowę. Wtedy doszedł mnie dźwięk naciskania  klamki i ciche skrzypnięcie zawiasów.
- Blair, do cholery! Ile można spać. wstawaj, dziewczyno, bo zaraz spóźnisz się do szkoły - silne palce ojca zacisnęły się mocno na moim chudym ramieniu i poderwały do góry.
- W dupie mam tę pieprzoną szkołę!
Trzasnęłam drzwiami łazienki i osunęłam się po nich na ziemię. "Blair, wdech, wydech. Uspokój się. Wdech. Wydech." Dopiero kiedy usłyszałam, że ojciec wyszedł z mojego pokoju, opuściłam moje małe toaletowe królestwo.
- Gdzie się podział Anthony i jego "dzień dobry, panienko McCannel"?! - powiedziałam na głos, wiedząc, że i tak nikt tego nie usłyszy.
Zabrawszy ubrania z szafy, wróciłam do łazienki i zaczęłam szykować się do szkoły. W momencie, gdy moje usta pokryły się czerwienią pomadki, a oczy podkreślił mocny makijaż, przywdziałam na siebie maskę obojętnej suki, za jaką uważa mnie całe towarzystwo.
Ułożyłam usta w dzióbek i cmoknęłam do swojego odbicia. Stanęłam jeszcze przed dużym lustrem, przyglądając się swojemu ubraniu. Jasne, obcisłe dżinsy z dużymi dziurami na udach i kolanach, do tego luźna biała koszulka z napisem, związana nad pępkiem, a na wierzch czerwona koszula w kratę. Wyglądam dobrze. Bardzo dobrze. Lewy nadgarstek tradycyjnie owinęłam czerwona bandanką oraz ozdobiłam kilkoma złotymi bransoletkami w kształcie koła.
Zeszłam po marmurowych schodach i stanęłam twarzą w twarz z moim ojcem. Był ubrany w idealnie skrojony garnitur, który odmładzał go o kilka dobrych lat. Jednak  wystarczyło spojrzeć na jego pokrytą zmarszczkami twarz, a potem zatopić się w surowym spojrzeniu szarych tęczówek, żeby uświadomić sobie, że jest to mężczyzna w podeszłym wieku z ciężkim bagażem doświadczeń. Wiedziałam, że traktuje mnie tak oschle z powodu mamy, której nie wystarczała wysoka pozycja społeczna i szacunek wśród śmietanki towarzyskiej. Na moje szczęście większość cech zewnętrznych odziedziczyłam właśnie po niej. Może była tanią szmatą, ale przynajmniej matka natura nie poskąpiła jej urody, którą później w całej swojej okazałości przelała na mnie.
- Coś nie tak z Tonym? Gdzie on jest?
- Dałem Anthony'emu wolne na dzisiaj. Mam sprawę do załatwienia, więc podwiozę cię do szkoły. Zbieraj się.
- Nie zjadłam jeszcze śniadania, nie wyjdę z domu głodna! - oburzyłam się. To, że nie okazywał wobec mnie szacunku ani troski nie znaczy, że pozwolę zaniedbywać swoje potrzeby.
- Trzeba było się dłużej szykować - warknął na mnie, zaciskając palce na moim ramieniu. - W tej chwili do samochodu.
Wyrwałam rękę z uścisku ojca i wyminęłam go zgarniając po drodze jedynie jabłko, leżące na blacie w kuchni.
- Jaką sprawę masz do załatwienia w mojej szkole? Podejrzewam, że gdyby nie to, nigdy byś się nie pofatygował, by zainteresować się, czy w ogóle do niej docieram.
- Sprawę - syknął. - Nie bez powodu zatrudniłem Anthony'ego, młoda panno.
Gdy samochód zatrzymał się na parkingu, wyszłam, nie racząc go choćby spojrzeniem. On również, nie tracąc czasu, wyszedł z pojazdu i ruszył w przeciwnym kierunku do mojego - w stronę głównego wejścia. To oznaczało tylko jedno. Właściwie, to są dwie możliwości. Pokój nauczycielski i wychowawczyni, którą bez problemu można umilić kilkoma zielonymi. A raczej kilkoma pliczkami zielonych. Jest jeszcze druga opcja, równie prawdopodobna, co pierwsza, tej jednak wolałabym raczej nie brać pod uwagę. Sekretariat oraz schowane w głębi przestronnego gabinetu drzwi do pokoju dyrektora Stephena Armsworda. Starego gbura o przedwiecznych zasadach. Jeżeli tatko choć napomknie o pieniądzach, mogę zacząć się pakować.
Wzięłam jeden głębszy wdech i przyspieszyłam kroku, kręcąc przy tym biodrami. Gra, którą prowadzę od lat, nie może się zakończyć przez starego skur... ekhem... frajera, który śmie nazywać się moim ojcem.
Przywitałam się z czwórką przyjaciółek buziakiem w policzek, a Mike'owi pozwoliłam się klepnąć w tyłek. Cóż... nasze relacje są specyficzne. Bliskie, nawet bardzo, ale jednocześnie bardzo zdystansowane. Moją jedyną i najważniejszą zasadą jest nie stracić kontroli wtedy, kiedy mogę ją zachować. Nie mogę pozwolić nikomu zbliżyć się do mnie na tyle, by zaaranżować spotkanie z moim staruszkiem.
Mimo mojej pewności siebie, gdy w oddali zobaczyłam wściekły wzrok ojca, poczułam lekki niepokój. Wręcz ciskał we mnie piorunami i gdybym tylko nie wiedziała, że to niemożliwe, schowałabym się w pierwszej, lepszej kryjówce, byle tylko zerwać jakikolwiek kontakt. Już chciałam podejść do niego i z pokorą spytać, jak było na rozmowie, ale wtedy zobaczyłam GO. Wszystko zeszło na dalszy plan. Nic nie jest w tym momencie bardziej istotnie dla mnie, niż zniszczenie jemu życia. I zamierzam trzymać się swojej decyzji, dopóki na zawsze nie zniknie mi z oczu.

NO ONE'S P.O.V.
Osiemnastolatek szedł niepewnym krokiem w kierunku znienawidzonego przez siebie budynku. Teraz, kiedy wiedział, co dzieje się za jego murami, nie potrafił zrozumieć swoich ambicji, które zmusiły go do podążania za postawionymi sobie celami. Justin był niezwykle inteligentnym chłopakiem. Zawsze z łatwością przyswajał wiedzę, więc motywowany przez nauczycielkę z poprzedniej szkoły, postanowił zacząć starać się o stypendium w najlepszej szkole prywatnej w mieście. Słynęła ona przede wszystkim z wysokiego poziomu nauczania, tym samym gwarantowała swoim uczniom szersze możliwości na przyszłość. Nikt jednak nie pofatygował się, by uprzedzić go, jak traktują tu takich, jak on. Biednych. W domu nastolatka nigdy się nie przelewało, jednak zawsze starczało pieniędzy na jedzenia i ciepłe ubrania dla dzieci. To wystarczało, by czuł sie dobrze z dwudziestodolarówką, którą codziennie otrzymywał od mamy. Tutaj jednak panowały zupełnie odmienne realia. Jego rówieśnicy zwykli przynosić pliczki banknotów do szkoły jedynie po to, by pozostali wiedzieli, z kim maja do czynienia. Wyższa ranga. Ilość pieniędzy, którą dysponowała każda warstwa społeczna, ucząca się w tej placówce, stanowiła granicę dostępności.
Idąc szkolnym korytarzem, słyszał szepty. Nikt nie odwracał wzroku, nikt nie milkł. Nikt także nie rzucał wyzwisk, kierowanych w jego stronę niemal na każdym kroku. Był tylko pozostawiające wiele do wyobraźni szepty i przenikliwe spojrzenia, które wręcz krzyczały jedno. Oni wiedzą. Na samą myśl pod powiekami zaczęły zbierać mu sie łzy. Po raz kolejny zadał sobie w myślach pytanie "dlaczego?".
Zamknął się w łazience, pozwalając jednej kropli spłynąć po policzku. W odbiciu swoich, niegdyś lśniących złocistym karmelem oczu, widział pustkę. Były wręcz pozbawione koloru.
Nie zdążył zareagować, gdy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Na dźwięk jej głosu, który choć subtelny, zalotny i niezwykle głęboki, krył w sobie swoistą odrazę, zrobiło się mu niedobrze. Justin poczuł, że jedzenie, które zjadł przed godziną cofa mu się z powrotem do przełyku.
- Gotowy na dzisiaj, skarbie? Zapowiada się dłuugi, ciekawy dzień, nieprawdaż?
Blair położyła mu obie dłonie na klatce piersiowej i uniosła się na palcach, by zrównać z nim wzrostem. Cmoknęła w powietrzu kilka centymetrów przed jego twarzą i jak gdyby nigdy nic odsunęła się i wyszła z męskiej toalety.
Justin przełknął głośno ślinę. Nie wiedział jeszcze co to było, ale coś w tej dziewczynie sprawiało, że owiewała tajemnicą, która przyciągała uwagę. Mimo jej otwartości i pewności siebie nikt w zasadzie nie wiedział o niej nic oprócz nazwiska. To czyniło z niej niewiadomą. Pod każdym względem. Jedno miał jednak za pewnik. Nie odpuszcza. Wiedział to już pierwszego dnia, gdy spotkał ją na szkolnym korytarzu. Choć nie wiem jak bardzo chciałby pozbyć się tego dnia z pamięci, nie potrafił tak po prostu zapomnieć.
W tej jednej sekundzie, kiedy ich spojrzenia się połączyły, ogarnęło go niepojęte teraz poczucie przynależności. Dopóki jego wzrok utkwiony był w jej ciemnych tęczówkach, wszystko wydawało mu się na swoim miejscu. Jakby właśnie znalazł się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Och, te złudzenia. Tak mylne... Równie raniące, jak szyderczy śmiech nastolatki sekundę później.
Justin bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał tego, co spotka go, gdy przekroczy próg łazienki i stanie twarzą w twarz z rzeczywistością. Dopóki był sam ze sobą, stojącym tyłem do brudnego lustra wiszącego na umywalkami, dopóty mógł wierzyć, że ostatnie miesiące były złym snem, jednak wystarczyło, by się odwrócił i ujrzał w swoim zniekształconym przez zacieki odbiciu cienie pod oczami, a mgiełka, którą otaczał się, by zapomnieć, rozmywała się. Ze wstrzymanym oddechem wyszedł z łazienki, jak jego uszu doszedł przenikliwy dźwięk dzwonka, sygnalizujący rozpoczęcie się lekcji.
Krok po kroku przemierzał szkolny korytarz, starając się utrzymać kontakt wzrokowy w przyglądającymi się mu rówieśnikami. Na marne. Gdy tylko spotkał się z czyimś spojrzeniem, odwracał głowę, byle tylko tego nie widzieć. By nie widzieć pogardy.
Blair opuściwszy brudną łazienkę, wróciła do swoich przyjaciół i razem udali się w stronę klasy. W głowie cały czas obmyślała plan, według którego zamieni życie Justina w piekło. Nigdy się nie zastanawiała, co było przyczyną jej nienawiści do chłopaka. Taka jest kolej rzeczy. Bogaci z biednymi się nie zadają. Tego dnia zatonęła w karmelu jego oczu tylko na jeden moment. I ten jeden moment sprawił, że ponownie straciła kontrolę. To najprawdopodobniej to przeważyło nad losem Justina. Utrata kontroli.
- Blair, litości! Funkcje naprawdę nie byłyby dla ciebie takie trudne, gdybyś chociaż raz raczyła uważać na moich lekcjach! - jęczała pani Flynn, gdy nastolatka próbowała rozwiązać zadanie przy tablicy. Cóż, nigdy nie była orłem z matematyki. - Jeszcze raz! Oblicz miejsce zerowe. Wiesz jak?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, że nie, drzwi od sali otworzyły się, a w progu stanął jej ojciec.
- Dzień dobry, pani Flynn, chciałbym zwolnić córkę - odezwał się do nauczycielki tym swoim tonem troskliwego tatusia, ale z jego oczu tryskała wściekłość.
- Och, panie McCannel, oczywiście! Blair, masz szczęście, możesz się spakować i iść z ojcem.
Mimowolnie jej ciałem wstrząsnął niezauważalny dreszcz na myśl, że zostanie sama z ojcem w takim stanie.
- Proszę pani, czy to na pewno dobry pomysł? Ja naprawdę jestem zielona i nie zdołam się nauczyć sama.
- Blair, nie dyskutuj, proszę cię, nie mamy czasu - odezwał się zniecierpliwiony Robert. Chciał jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem wzroku ludzi, by wyjaśnić sobie z córką kilka ważnych kwestii. Jak się spodziewał, rozmowa z wychowawczynią Blair nie należała do najprzyjemniejszych. Nigdy by jednak nie pomyślał, że słowa, jakimi starsza kobieta określi zachowanie nastolatki tak go rozsierdzą.
Nerwowo spojrzał na zegarek, gdy dziewczyna ociężale pakowała swoją torbę. Drżała. Mimo to, nikt zdawał się nie zauważać, że ta pewna siebie brunetka najzwyczajniej w świecie się boi. Jedynie Justin wychwycił napięcie zarysowane na jej twarzy i strach rozświetlający brązowe tęczówki. Nie zareagował jednak, wiedział bowiem, jakie przyniosłoby to za sobą konsekwencje, zarówno ze strony rówieśników, jak i ojca Blair, wysoko ustawionego w hierarchii społecznej mężczyznę, któremu by się przeciwstawił.
Już gdy zniknęli za drzwiami, silne palce Roberta zacisnęły się na ramieniu dziewczyny, jedynie po to, by choć odrobinę wyładować kumulującą się w nim złość. Niemal wepchnął córkę na przednie siedzenie czarnego, lśniącego Range Rovera. Cała droga minęła w pełnym napięcia milczeniu. Jedno z nich nie mogło się doczekać, aż znajdą się w końcu za murami dużej willi, drugie natomiast pragnęło, by jak najdalej odwlec w czasie moment przekroczenia progu domu. Minuty dłużyły się jak godziny, chociaż i tak wydawały się płynąć za szybko.
Odrętwiała ze strachu dziewczyna z trudem odbierała wszelkie bodźce. Jej reakcje były czysto mechaniczne i nieprzemyślane. Stres zżerał ją od środka i nie pozwalał myśleć racjonalnie.
Ojciec siłą wyjął ciało osiemnastolatki z samochodu, chociaż wiedział, że prędzej czy później, sama by z niego wysiadła. Te drobne w jego oczach gesty pozwalały odreagować złe emocje. Stanowiły też pewnego rodzaju ostrzeżenie kierowane do córki. Wepchnął Blair do wnętrza domu tak, że ledwie utrzymała równowagę. W jej oczach błyszczała obawa i niepewność.
- Ty kurwo! - wykrzyczane słowa zlały się z głośnym zetknięciem się szorstkiej skóry dłoni Roberta i delikatnego policzka nastolatki. - Chcesz wiedzieć, czego dowiedziałem się w szkole? Ze jesteś zwykłą szmatą. Jesteś tym, kim gardzę najbardziej na świecie. Jesteś taka, jak twoja matka!
- O nie! Zniosę wszystko! Możesz mnie wyzywać, jak tylko chcesz, ale nie porównuj mnie do tej kobiety!
- Ale powiedz czym sie od niej różnisz? Jesteście jak dwie krople wody...
- I to cię boli, tak? To, że jestem do niej podobna, że mam jej oczy, nos, figurę. Złamała ci serce i sprawiła, że ją znienawidziłeś. Też jej nienawidzę, bo zostawiła mnie z takim zimnym łajdakiem. Nie jestem nią! Nie możesz winić mnie za to, że moja matka okazała się suką!
- Jesteś wulgarna, przemądrzała i egoistyczna. Chcesz więcej epitetów, jakimi określiła cię twoja nauczycielka? Uwierz mi, każdy jest gorszy od poprzedniego. Jesteś taka sama jak ona i musisz za to zapłacić. Jesteś kurwą, córeczko.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zareagować jakoś na słowa ojca, może nawet obronić się kontrargumentami, których zawsze miała w nadmiarze, jego dłoń znowu wylądowała na jej policzku.
- Nienawidzę cię - syknęła cicho w jego kierunku i odsunęła się gwałtownie zanim ręka Roberta drgnęła od nadmiaru złych emocji i poderwała do góry na ponowne spotkanie z twarzą córki. W połowie drogi palce zacisnęły się mocno w pięść. Mężczyzna zachwiał się lekko, gdy jego ręka zamiast z Blair zderzyła się z powietrzem, które natychmiast mu uległo i pozwoliło, by niemal runął na ziemię. W ostatniej chwili złapał równowagę, ale było już za późno, by powtórzyć cios, ponieważ dziewczyna szybkim krokiem wspinała się po kamiennych schodach. A może to był marmur? Blair nie miała już pewności, co wyściela podłogi i ściany w bogatej willi jej ojca, wiedziała jedynie, że tak, jak wszystko w tym domu, było obrzydliwie drogie. To już nie chodziło o to, że to wszystko ładnie się prezentowało. Prawdę mówiąc złote zdobienia na wielkich kaflach pokrywających niemal wszystko, co tylko dało się tym pokryć, ociekały kiczem. To była tylko i wyłącznie kwestia pochwalenia się ciągiem cyferek, określającym wartość miejsca. To wzbudzało respekt. Pobudzało mózg do tworzenia nowego światopoglądu, w którym pieniądze odgrywały największą rolę. Mówiło: "On ma pieniądze. Jest ważny".
Nastolatka zatrzasnęła się w swoim pokoju i przekręcając uprzednio klucz w drzwiach, zsunęła sie po ich białym drewnie. Przycisnęła uda do brzucha i owinęła je ciasno rękoma, a lewy policzek oparła na kolanach. Od razu tego pożałowała, bo delikatne szczypanie dało się w znaki, wywołując ledwie słyszalne syknięcie dziewczyny. Wstała i weszła do swojej łazienki, stając przed lustrem. Od razu zorientowała sie, że policzek będzie wymagał jutro dużej ilości korektora i pudru, żeby zamaskować siny ślad. Jak na razie był tylko mocno zaczerwieniony, wiedziała jednak, że niedługo zamieni się jeden wielki siniak. Łzy same cisnęły się jej do oczu, ale nie pozwoliła im wypłynąć. Podeszła do szafki na kosmetyki. Na dnie jednej z szuflad znalazła to, czego potrzebowała w tej chwili najbardziej. Metalowy przedmiot lśnił między jej palcami, odbijając światło padające zza okna. Odwiązała bandanę z lewego nadgarstka i zdjęła bransoletki, a palec samoistnie przesunął się po czerwonych kreskach, zdobiących skórę. Ścisnęła żyletkę mocniej i zrobiła trzy kolejne nacięcia blisko miejsca, w którym żyły są najbardziej widoczne. Nie czuła już bólu. Przyzwyczaiła się do tego uczucia tak bardzo, że odbierała je, jak delikatne łaskotanie. Rany nie były jednak głębokie, przypominały bardziej gęste draśnięcia, Blair niestety nie mogła pozwolić, by jej skórę w tak widocznym miejscu pokrywały grube szramy. Zapragnęła jednak poczuć ten ból bardziej, głębiej. Przejechała językiem po spierzchniętych wargach i uśmiechnęła się do siebie mimowolnie. Zsunęła z siebie ubrania i weszła pod prysznic, cały czas ściskając w palcach żyletkę. Pozwoliła chłodnym strumieniom wody otulić swoje ciało, kiedy usiadła w rozkroku ze zgiętymi nogami. Prawą nogę odchyliła trochę bardziej, a palcami naciągnęła bladą skórę. Przyłożyła metalowe ostrze odrobinę poniżej pachwiny i przycisnęła trochę bardziej niż zwykle, patrząc jak krew miesza się z wodą i spływa wraz z nią do odpływu. Wtedy przesunęła żyletką do góry, a jej usta opuścił głośny jęk. Bolało. Normalna nastolatka, która poczułaby taki ból zrezygnowałaby natychmiast z dalszego okaleczania się, jednak jej było mało. Zrobiła jeszcze dwa głębokie nacięcia i oparła głowę o ścianę, czując, jak odpływa. Rany nie były na tyle duże, by mogła się niebezpiecznie wykrwawić, ale miała wrażenie, że wszelkie złe emocje zeszły z niej niczym powietrze. Ulga była tak duża i namacalna, że natychmiast ogarnął ją niczym niezmącony spokój. Uśmiechnęła się pod nosem i opłukała całe ciało, łącznie z piekącym miejscem na udzie. Krew cały czas leciała z ran, dlatego po dokładnym osuszeniu skóry, przykleiła dwa cieliste plastry. Ubrała bieliznę i kilka razy upewniła się, że opatrunek nie jest widoczne, zanim wyszła z łazienki. Wiedziała, że drzwi pokoju nadal są zamknięte, jednak wolała zachować wszelkie środki ostrożności. Gdyby ojciec zobaczył, co sobie zrobiła, z pewnością wściekłby sie jeszcze bardziej, a wolała nie mieć styczności z nim w takim stanie. Włożyła na siebie luźne dresowe spodnie z niskim krokiem i koszulkę z nadrukiem, a na ramiona narzuciła bluzę, którą zapięła do połowy. Rzuciła się na łóżko, z szafki nocnej wzięła duże, fioletowe słuchawki, podłączone do niewielkiego odtwarzacza muzyki i założyła je na uszy.
Poruszała głową w przód i w tył w rytm piosenki Eminema, zatapiając się całkowicie w jego słowa. Nie wiedziała, ile czasu spędziła w tej pozycji, równie dobrze mogła być to godzina, jak i cały dzień. W przerwie między dźwiękami, usłyszała pukanie do drzwi i swoje imię wymawiane surowym głosem ojca. Wzdrygnęła się lekko, nie wiedząc, czego chce od niej tym razem. Zdjęła słuchawki, nie fatygując się, by włączyć pauzę na odtwarzaczu i podeszła do drzwi. Przekręciła kluczyk i nacisnęła klamkę, nieśmiało wychylając się zza drzwi.
- Idę na spotkanie, będę wieczorem. Zrób sobie coś do jedzenia, jak będziesz głodna, albo zamów. Masz pieniądze.  - Nie czekając na odpowiedź córki, odszedł w kierunku schodów.
Dziewczyna chwyciła telefon i sprawdziła godzinę. Za dziesięć trzecia. "Pół godziny temu skończyli lekcje" - pomyślała. Chciała umówić się ze znajomymi, ale zanim wcisnęła zieloną słuchawkę przy jednym z kontaktów, przypomniała sobie o śladzie widniejącym na jej policzku.  Od razu zrezygnowała z wszelkich planów i ponownie zatopiła się w kojących dźwiękach muzyki.
W tym samym czasie na opuszczonym dworcu siedział Justin, słuchając w samotności tej samej piosenki. Wspominał swojego ojca, jak zwykł to robić w gorsze dni. Był jedynym z rodzeństwa, które go pamięta i przez to czuł się jeszcze bardzie osamotniony w żałobie. Co prawda, Jazmyn, jak i Jaxon nie raz pytali mamę, gdzie jest tata, jednak pytania te nie były kierowane tęsknotą, czy choćby pamięcią. Byli po prostu ciekawi tego, dlaczego inne dzieci mają oboje rodziców, a oni są wychowywani tylko przez matkę. Nie mógł winić ich za to, jednak czuł wewnątrz siebie nieposkromiony żal o to, że tylko jemu go brakuje. Dlaczego życie tak bardzo musiało go karać? Wyjął z plecaka czarny zeszyt i zaczął wylewać swoje smutki na białych kartkach papieru. Jazzy często śmiała się z niego, że pisze pamiętnik. Był to jednak jedyny sposób na to, by podzielić swój ból. Nie miał przyjaciela, któremu mógłby powierzyć największe swoje lęki i sekrety. Nie miał nikogo oprócz tego przeklętego zeszytu, który zastępował mu bliskich.
Osunął długopis od kartki i przejechał wzrokiem po zanotowanych przez siebie słowach. Przejechał językiem po ustach. "Jakie to żenujące, by facet pisał pamiętnik." - pomyślał.
Przekartkował zeszyt, powierzchownie czytając swoje notatki. Niektóre pisane były w postaci listów. Najczęściej do ojca, jednak adresatem bywał też jego przyjaciel z dzieciństwa, Ryan, a kilka razy nawet matka. Bywały też takie, w których całe kartki zapisane były powtarzanym po tysiąckroć słowem "dlaczego?". Czasami jednak tylko pisał. Nie zwracał uwagi na to, w co układały sie pojedyncze litery, wylewał na kartki wszystko, co siedziało mu w głowie, choćby były to najbardziej wstydliwe fantazje. W głębi duszy marzył o tym, by jego głowę zaprzątały takie szczeniackie myśli, jednak trauma z przeszłości zrobiła z niego człowieka dojrzałego, który w jednym spojrzeniu potrafił wychwycić emocje drugiej, choćby najbardziej skrytej osoby. Zdarzało mu się już często w oczach osoby powierzchownie radosnej, zobaczyć smutek. Dlatego nawet nie zauważył, gdy w swoim notatniku zapisał imię Blair.
"Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby spojrzeć jej wtedy w oczy. Ale zobaczyłem to. Mimowolnie również spojrzała na mnie, ale jestem pewny, że takie samo spojrzenie posłała reszcie uczniów w klasie. Znałem ten blask. Nadal pamiętam jego odbicie w brudnym lustrze. Gościła w nim złość tak silna i nieposkromiona, że niemal ciskała pioruny w kierunku pana McCannel. Jednak połyskiwały w nich również delikatne iskierki. Bynajmniej nie były to iskierki szczęścia. Bardziej smutku i żalu. Ale było coś jeszcze. Coś jakby... strach? Blair od zawsze była tajemnicą, której chyba nie chcę odkrywać. Zbyt wiele bólu to za sobą niesie. Muszę się trzymać. Muszę być twardy i starać się ignorować wszystko to, co mnie spotyka. To niestety nie jest takie łatwe, kiedy każde jedno słowo obelgi boli tak samo mocno."
Wstał i ruszył do domu. Teraz, kiedy wylał na brudny beton peronu wszystkie złe emocje, mógł spojrzeć w oczy swojej rodzicielce bez obawy, że nie wytrzyma i wybuchnie, narażając bliskich na to samo cierpienie, z którym boryka się od pięciu lat.
Dzisiejszy dzień był dla niego na tyle znośny, by ze spokojem przemierzać szkolne korytarze. Wiedział jednak, że zależało to jedynie od nieobecności Blair i, że gdy ponownie pojawi się w szkole, wszystko wróci do "normy".
To  straszne, że normą nazywa się takie traktowanie, ale dla Justina było to już tylko przykre przyzwyczajenie. Niemożliwym może sie wydawać to, że w przeciągu kilku miesięcy człowiek jest w stanie zmienić się tak diametralnie.
Ludzie znają tylko pojęcie bólu oraz jego przyczyny. Sami zresztą tworzą je nieprzerwanie. Nie poznają jednak jego definicji, dopóki go nie doświadczą.
Justin zaznał go już nazbyt wiele, ale, jak to się dopiero okaże, była to jedynie namiastka tego, co szykuje dla niego los. Wielu na miejscu chłopaka skończyłoby ze sobą już dawno. Ale nie on. Mimo tylu wylanych łez, Justin był bardzo silnym człowiekiem.
Powietrze w mieszkaniu umieszczonym na drugim piętrze starej kamienicy z każdą chwilą coraz bardziej gęstniało od wypełniającego je smutku, że wydawało sie niemal namacalne. Gdy tylko osiemnastolatek wszedł do środka i zamknął za sobą drewniane drzwi, obite od strony mieszkania czerwoną skórą, uderzył go panujący wewnątrz smutek.
Pattie gotowała obiad, kiedy Justin zaniepokojony wszedł do kuchni. Wydawała sie roztargniona. Nie przywitała sie z synem, nie posłała mu ciepłego uśmiechu, jak to miała w zwyczaju. Gdy chłopak wszedł do niewielkiego pomieszczenia, w którym unosił sie zapach obiady, jeszcze bardziej wbiła wzrok w stojący przed nią garnek z gotującą się zupą.
- Mamo, coś się stało?
Nie odpowiedziała. Zacisnęła usta pokryte lekko czerwoną szminką i odwróciła się do syna, plecami opierając się o kuchenkę gazową.
- Ugotowałam obiad. Zawołaj proszę rodzeństwo, umyjcie ręce i siadajcie do stołu, juz nakładam. - Po tych słowach wyjęła z szafki cztery głębokie talerze i zajęła się przygotowywaniem stołu do obiadu.
Reszta dnia minęła równie milcząco, nie wliczając młodszego rodzeństwa Justina, które z powodu swojej dziecięcej niewinności, nie wyczuwały wiszącego w powietrzu bólu. Zawsze były kolorową plamką w czarno-białym świecie chłopaka, iskierką radości w jego smutku.
Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, Pattie zawołała Justina do kuchni. Po jej poważnym tonie, chłopak spodziewał się równie poważnej rozmowy, nie przewidział jednak słów, które uderzyły w niego niczym pociski wymierzone prosto w serce.
- Justin, powiedz mi, czy jest ci źle? Czujesz się nieszczęśliwy z powodu naszej sytuacji finansowej? Kochanie, robię co mogę, ale nie jestem w stanie dać ni więcej. Wiem, że możesz czuć się gorszy na tle swoich rówieśników. Ta szkoła... Bardzo się cieszę, że ci się udało. Nawet nie wiesz, jak dumna z ciebie jestem. Jednak jeśli kiedykolwiek poczujesz się przytłoczony, możesz z tym skończyć. Tu i teraz. Jedno słowo i jutro pojadę do tej szkoły i ciebie wypiszę. Widzę, że coś sie dzieje, Justin. Nie jestem ślepa. Rozumiem, że pieniądze teraz grają największą rolę, ale w tej kwestii nie mogę nic zrobić, choćbym chciała. Nieba bym ci uchyliła, gdybym tylko mogła! Przepraszam cię, Justin. Przepraszam, że przez moje błędy z przeszłości musisz płacić ty! Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo boli mnie serce, gdy widzę ciebie w starych, obdartych ciuchach, stojącego obok tych bogatych dzieciaków. Mimo tego jestem z ciebie dumna, bo wyrosłeś na dużego, silnego mężczyznę. Powinieneś mieć takie życie, jak oni. Zasłużyłeś na to, a ja nie mogę ci tego dać, bo nie stać mnie nawet na pieprzone buty dla Jaxona! Wiesz, co czuję, gdy każe Jazmyn przymierzyć szare adidasy, zamiast tych różowych, o których marzy, żeby mógł je później nosić jej młodszy brat? Nie mam już siły, Justin. Jestem złą matką. - Na początku starała się jeszcze udawać silną, ale już w połowie monologu traciła panowanie nad głosem, a pod koniec już tylko łkała cicho, starając sie, by słowa, wychodzące z jej ust brzmiały wyraźnie.
Osiemnastolatek stał w osłupieniu i słuchał, jak jego matka wylewa swoje cierpienie w słowach, które go raniły. Nie chciał, by obwiniała sie o wszelkie zło, jakie go spotyka. Był jej wdzięczny za to, że dała mu życie i nigdy nie pomyślałby, aby winić ją za cokolwiek. Dlatego też przyciągnął mamę mocno do siebie i  pozwolił, by wtuliła się w jego pierś, okrytą szarą koszulką z wyblakłym nadrukiem, która została mu po ojcu.
- Jesteś najwspanialszą osobą na świecie, mamo. Nie ma nikogo, kto mógłby dać nam więcej, niż ty dałaś przez całe nasze życie. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi przez to, że mam taka mamę jak ty. Pieprzyć pieniądze. Dopóki starcza nam na życie, jestem szczęśliwy. I jeśli tylko poczujesz się przez to lepiej, za część następnej pensji ze stacji benzynowej, kupię Jazzy różowe buciki. A Jaxonowy takie świecące, widziałem je ostatnio na wystawie. Proszę cię,  mamo, nie zadręczaj się tym. Cokolwiek złego mnie spotyka, nie jest to nawet w najmniejszym stopniu twoja wina. To tobie zawdzięczam to, jakim człowiekiem się stałem. To tobie zawdzięczam życie. Nie przepraszaj mnie, bo nie masz za co. Dziękuję ci mamo. Proszę, nie płacz już więcej.
Justinowi również łamał sie głos. Nie krył łez, które teraz spływały mu swobodnie po policzkach. Tak bardzo przywykł do ich obecności, że nie zwrócił na nie uwagi, dopóki Pattie, czując, jak jedna z nich skapuje jej na nos, nie starła mokrych śladów swoją drobną dłonią. Ich ciała drżały lekko pod wpływem silnych emocji. Mimo szczerości, bijącej o jego słów, nastolatek obawiał się, że matka wyczuje te wszystkie niewypowiedziane prośby i błagania o pomoc, które zawisły w powietrzu, gdy skończył mówić. Nie chciał, by wiedziała. Nie chciał, by się obwiniała. Chciał, aby była z niego dumna za to, czego udało się mu dokonać. Bał się jednak, że nie da rady przynieść jej kolejnych powodów do dumy tak bardzo, jak Pattie bała się, że nigdy nie uda jej sie zapewnić swoim dzieciom dostatku i stabilizacji. To było jej jedynym marzeniem.
Czuła się winna temu, że swoim lekceważącym podejściem do życia w czasach szkoły średniej, skazała się na życie w biedzie i brudzie. Nie zdała matury, nie miała doświadczenia, brakowało jej jeszcze wielu warunków, by choćby starać sie o lepszą posadę, niż kasjerka w tanim markecie, a co dopiero takową dostać. Pragnęła cofnąć sie do czasów młodości i strzelić samej sobie w twarz. Otworzyć oczy młodszej sobie, zaślepionej miłością i wizją dobrej zabawy. Życie na krawędzi ją kręciło, na samą myśl o tym, dostaje teraz mdłości.
"Gdyby było inaczej, gdybyś się wtedy nie odwróciła, nie byłoby nas tu. Nie mielibyśmy tyle szczęścia, ile dał nam Justin, kochanie." - Wspominała słowa swojego martwego męża, nawiązujące do ich pierwszego spotkania.

flashback
Pattie pochodziła z dobrego domu. Nigdy niczego jej nie brakowało i można by powiedzieć, że była wychowywana na pieniądzach. Od dziecka wpajane jej było jednak, że wszystko, co człowiek w życiu osiąga, jest wynikiem ciężkiej i żmudnej pracy. Jeśli ktoś zdobywa coś dzięki znajomościom lub pieniądzom, tak naprawdę nie ma nic. Była dobrą dziewczyną, zawsze miała wielkie serce. Nigdy jeszcze ni zabiło jej mocniej, niż w tamtej chwili.
Miała siedemnaście lat, kiedy przemierzała jedną z ulic Nashville w plisowanej spódniczce do połowy uda i różowej bluzeczce, odkrywającej pępek. Włosy miała spięte z tyłu, a wiszące końcówki podkręcone lokówką. Ściskając lewą ręką pasek wiszącej na ramieniu torebki, a drugą zamaszyście wymachując w rytm stawianych przez siebie kroków, mijała grupkę motocyklistów na lśniących pojazdach marki Harley-Davidson, zgromadzonych przy niewielkim barze, mieszczącym sie w kamienicy. Gdy odeszła kilka kroków od obcych mężczyzn, nagle wstrzymała oddech. Jeden z nich zagwizdał dwukrotnie w stronę nastolatki, uważnie taksując długość jej zgrabnych, odkrytych nóg oraz inne walory figury dziewczyny, przykryte pod materiałem obcisłej bluzeczki i spódniczki. Chciała to zignorować. Chciała zrobić tak, jak zawsze powtarzał jej tata. Jednak nie zrobiła tego i odwróciła się w stronę mężczyzn. Ten jeden przykuł jej uwagę. Ten jeden, który zainteresował się również nią. Coś było w jego ciemnych oczach, że nie mogła odwrócić od nich wzroku. Z daleka widziała, że były brązowe. Jak dwie małe fabryki czekolady. "Mlecznej" - pomyślała - "uwielbiam mleczną czekoladę". I wiedziała, że gdyby ktoś teraz zapytał jej o ulubiony kolor, odpowiedziałaby "brązowy", chociaż jeszcze przed chwilą był to róż.
- Chcesz się przejechać, piękna? - odezwał się ochrypłym głosem, a Pattie zmiękły kolana.
- Nie znam cię...
- To chyba najwyższa pora to zmienić, nie sądzisz?
- Sądzę - odpowiedziała i pewnym krokiem ruszyła w jego stronę, stukając obcasami sandałków o betonowy chodnik. Mężczyzna pomógł jej wsiąść na motor i nie znając nawet swoich imion, razem pojechali w siną dal. I nigdy nikomu dane nie było dowiedzieć, gdzie poniosły ich koła czarnego, lśniącego motocyklu.
Jeremy był jej wygrana na loterii i, mimo że z początku traktował ją jak kolejną, zakochali się w sobie. Był od Pattie osiem lat starszy, ale to nie przeszkadzało dziewczynie w tworzeniu własnego szczęścia.
Jednak różnica społeczna stanowiła większą barierę między zakochanymi, niż wiek. Jak się szybko okazało, dziewczyna z dobrego domu nie potrafiła sie "dobrze" bawić. Pozostawała mimo to chętna do nauki, z każdą butelka mocnego wina bardziej.
"Ten wiek" - powtarzali sobie  rodzice Pattie, gdy przychodziła ze szkoły w coraz niższymi i kolejnymi wezwaniami do szkoły, które nigdy nie dotarły w ich ręce.
Kolejne nieobecności przyczyniły się do wyrzucenia ze szkoły. Wtedy nie miała już nic, tak przynajmniej wtedy twierdziła. Prawdziwe "nic" przyszło dopiero, kiedy znalazła swoje rzeczy zapakowane w dwie spore walizki, postawione na chodniku, przed bramą jej domu. Klucz nie pasował do zamka. Oprócz dobrej przyszłości, straciła również dach nad głową i rodziców. "Ale nie straciłam Jeremy'ego" - powtarzała sobie - "Cokolwiek by sie nie działo, zawsze jest Jeremy. On mnie nigdy nie opuści."
end of flashback

Teraz nie było Jeremy'ego. Opuścił ją. Była tylko ona i Justin, przytuleni w malutkiej kuchni, bez szans na  szczęście, bez możliwości lepszego życia. Życia, które straciła na rzecz miłości. I chociaż zniszczyła wszystko to, co miała, nie żałuje podjętych decyzji. Nie żałuje tego, że się wtedy odwróciła i zatonęła w głębi jego czekoladowych oczu, bo z miłością nigdy nie można walczyć. To ona daje szanse na szczęśliwą przyszłość.
Są więc teraz sami, przepełnieni marzeniami, że któregoś dnia odmieni się ich los. Że któregoś dnia dostaną szansę na poprawę swojego życia.




~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka!!!
Sprawdzanie tego rozdziału było dla mnie istną męczarnią, ponieważ pisałam go na raty i za każdym razem napisany fragment sprawdzałam, dlatego już rzygać mi się chciało powtarzanymi po tysiąckroć zdaniami, uf
jak będą błędy, przepraszam, ale wydaje mi się, że te najistotniejsze zostały poprawione!
Nie wiem, co myśleć o rozdziale... podoba mi się chyba... trochę:)
jak widać, zamiary Blair na niszczenie Justinowi życia musiały zostać odsunięte na dalszy plan przez tatusia!
są to początki, dlatego zamiast kolejnych akcji szkolnej paczki naszej Księżniczki, wprowadziłam relacje jej z ojcem i Justina z matką

- co myślicie o Robercie i jego podejściu do córki? 
- jak oceniacie relacje Justina i Pattie?
- czego spodziewacie się w dalszych rozdziałach?

piszcie wszystko w komentarzach albo na moim asku!


zachęcam wszystkich do komentowania oraz polecania opowiadania na swoich blogach! <3

4 komentarze:

  1. Zastanawiam się, czy powinno mi być szkoda Blair i dochodzę do wniosku, że powinnam, ale z czystym sercem stwierdzam, że nie jest mi jej ani odrobinę żal. Owszem, jedynie gra, lecz oziębła suka, jaką ukazuje na co dzień rani tak wiele osób. Przede wszystkim Justina, który na to nie zasłużył. Mam nadzieję, że za jakiś czas zmieni swoje postępowanie. Może w końcu zachowanie ojca przemówi jej do rozsądku. Dobrze że sprał tę sukę -.-
    A co do Justina, cieszę się, że jest mężczyzną wspierającym matkę. Pattie na to zasłużyła. Weny <3
    18th-street-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie znalazłam czas, a więc komentuję! Mam ten sam problem co Paula^^ Niby jest mi szkoda Blair, ale jest głupią dziwką. Jeżeli sama ma w życiu źle to powinna rozumieć innych, a nie im dokopywać.
    Pisałam Ci już to na asku, ale teraz jak przypomniałam sobie ten rozdział to chcę mi się płakać.. ;c Nie wiem jak ty to robisz, że wszystko co piszesz jest takie dobre, że kdldfjkddkgjhj <3
    A ten moment Justina i jego mamy, o boziu ;c To bło tak cholernie cudowne.
    http://school-loser-and-love-jb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm.. nie lubię się rozpisywać, więc powiem krotko. Rozdział świetny, Blair to suka i smitno mi z powodu Justina ;) czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję że za niedługo się pojawi :*

    OdpowiedzUsuń