czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 3. Hey, baby.


Osiemnastoletni chłopak wpatrywał się w swoje odbicie w niewielkim lustrze, zawieszonym nad umywalką, gdy jego ręka zataczała kółka, wprawiając w ruch szczoteczkę do zębów, która dokładnie czyściła ich szkliwo. W jego głowie panował istny chaos spowodowany wczorajszą rozmową z matką oraz tlącym się w głębi serca niepokojem, który sprawiał, że jego żołądek zamieniał się w jeden wielki supeł. Justin czuł się tragicznie z powodu kumulujących się w nim emocji. Niemal płonął od ich nadmiaru.

Przetarł wolną dłonią czoło w geście frustracji i wsunął szczoteczkę pod strumień letniej wody, a następnie wypłukał usta i przemył twarz. Wziął jeszcze jeden głęboki wdech, który zatrzymał na dłużej w płucach, zanim wyszedł z niewielkiej łazienki i skierował się do kuchni, gdzie jego matka szykowała się w pośpiechu do kolejnego dnia w pracy.

Pattie zawsze wychodziła z domu później niż syn, natomiast wracała przed nim. Justin zwykle spędzał popołudnia na dworcu, gdzie pięć lat temu był świadkiem samobójstwa swojego ojca. O dziwo, Pattie nadal tłumaczyła sobie późne powroty syna do domu jego życiem towarzyskim, którego tak naprawdę nie miał w ogóle. Tylko w niektóre wieczory po jego posępnym spojrzeniu i zgarbionych plecach wnioskowała, iż zamiast spędzać czas ze znajomymi, jej ukochany synek coraz bardziej pogrąża się w żałobie. Chociaż minęło już pięć lat od śmierci Jeremy'ego, nadal chowała żal do ukochanego, że opuścił ją, mimo obietnic, iż nigdy jej nie zostawi. Opuścił ją w dniu, gdy chciała wyznać mu o dziecku, które chowa w swym łonie. Jego dziecku. Teraz przeklinała samą siebie, że nie zdecydowała się na to wcześniej, jednak wtedy nie układało się między nimi najlepiej. Życiowym celem Jeremy'ego było, by jego rodzina była z niego dumna. Zatracił się w tej potrzebie i popadł w długi, które tylko ujęły mu pewności siebie. I chociaż spłacił je, zanim Pattie w ogóle się o nich dowiedziała, nadal czuł się jak śmieć. Wciąż czuł, że jest niewystarczająco dobrym ojcem i mężem.

Kobieta strąciła łzę, staczającą się leniwie w dół podkreślonego różem policzka. Nie umknęło to jednak czujnemu wzrokowi Justina, który natychmiast podszedł do matki i oplatając jej ciało rękoma, złożył na wciąż mokrym policzku delikatny pocałunek.

- Będzie dobrze - szepnął cicho. Nie był jednak całkowicie pewien, czy słowa te skierował do mamy, czy do samego siebie.

 

 

 

***

- Dzień dobry, pora wstawać, panienko McCannel - nastolatka usłyszała głos Anthony'ego jeszcze zanim całkowicie wybudziła się ze snu. Budzik jak co dzień nie był w stanie jej z niego wyrwać.

Otworzyła oczy i zobaczyła, jak ubrany w garnitur mężczyzna wychyla głowę zza uchylonych drzwi.

- Tony, hej! - przywitała się, czując, jak powoli wraca obiema nogami na ziemię. - Co się wczoraj z tobą... OŻ W KURWĘ AŁA! - wydarła się, gdy poczuła rozdzierający ból w podbrzuszu, jakby ktoś tępą łyżką wydrapywał jej wnętrzności.

- Wszystko w porządku, Blair? - zaniepokojony Anthony wszedł do pokoju i zbliżył się do dziewczyny na kilka kroków.

- Tak, tak. To tylko te dni, muszę wziąć tabletkę. 

Wyraźnie widziała zmianę na jego twarzy, gdy powiedziała "te dni". Nawet, gdy o tym nie mówi, wszyscy wiedzą, że je przechodzi, ale przynajmniej teraz będzie mógł zejść na dół i uprzedzić o tym Mary.

Blair zwlokła się z łóżka i na kolanach przeczołgała do łazienki, gdzie z szuflady wyjęła najsilniejsze leki przeciwbólowe, jakie mogła tylko zdobyć w aptece. Od razu połknęła dwie kapsułki, nie przejmując się brakiem wody i poruszając się dalej na kolanach, wróciła do pokoju tylko po to, by wyjąć z garderoby jakieś ubrania. Gdy znalazła się z powrotem w łazience, w pośpiechu zrzuciła z siebie ubrania i weszła pod prysznic, by strumienie ciepłej wody zmyły z niej sen. Tabletki pomogły i już po chwili Blair odetchnęła głośno z ulgą. Dopiero, gdy ból ustał całkowicie, wyszła spod prysznica i ubrała się do szkoły. Humor dziewczyny nadal pozostawał wiele do życzenia, bynajmniej nie pomagał jej sporych rozmiarów siniak na lewym policzku, który musiała przykryć grubą warstwą korektora.

Anthony gdy tylko zamknął za sobą drzwi pokoju Blair, szybkim krokiem skierował się do kuchni.

- I jak, Tony? Nasza księżniczka schodzi?

- Oj tak, ale na twoim miejscu tak bym się z tego nie cieszył.

- Czyli...?

- Tak.

Ubrana z fartuszek kobieta przyłożyła zewnętrzną stronę dłoni do czoła i westchnęła cicho. Po chwili oboje wzdrygnęli się, gdy ich uszu doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami.

- MARY! - zawołała Blair ze schodów.

- T-tak, słoneczko?

Nastolatka niemal wbiegła do kuchni i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki i szuflady.

- Gdzie są moje ogórki?!

- Za tobą, Blair. Są na stole w koszyku. Świeże, dzisiaj kupiłam.

- Dzięki - mruknęła i wbiła się zębami w zieloną skórkę ogórka.

Chwilę później była już gotowa, a Anthony czekał na nią przy aucie. Blair zawsze miała problemy z agresją, jednak zwykle dawała jej upust słownie. Wzdrygała się jednak od przemocy jedynie ze względu na swój wygląd. Nie mogła przecież narażać swojej nienagannej urody na jakiekolwiek szkody.

Opuszczając lśniący samochód nie zahamowała się przed trzaśnięciem drzwiami. Od razu ruszyła w stronę zgromadzonej na rogu boiska grupki przyjaciół. Dziewczyny plotkowały o czymś, idiotycznie przy tym chichocząc, a Mike bez opamiętania (i koszulki) biegał za piłką. Blair przez chwilę miała ochotę prychnąć z odrazą do pustego zachowania przyjaciółek, ale gdy już miała to zrobić, Caitlin dostrzegła brunetkę wśród tłumu uczniów i pomachała w jej kierunku unosząc się lekko na palcach. W jej ślady poszły kolejne z dziewczyn, więc była zmuszona poskromić w sobie chęć wyplenienia ze świata toksycznej społeczności i przykleić na usta dobrze sobie znany i opanowany do perfekcji fałszywy uśmiech.

- Cześć, Blair! Szkoda, że ciebie nie było wczoraj przez resztę lekcji, bo gdybyś zobaczyła, co odwaliła Candense...

- Widziałaś Toma? Boże, jaki on jest gorący, jak gra...

- Kto by tam patrzył na Toma, kiedy obok niego biega Riley! Widzisz te kurwa mięśnie?!

- Kurwa, dziewczyny, wy naprawdę nie potraficie czasem po prostu się przymknąć?! - nie wytrzymała i uniosła głos na przyjaciółki. Chociaż tak bardzo działały jej na nerwy, wiedziała, że jako jedne z niewielu są godne zaufania. No... może dopóki nie powierzy się im jakiegoś sekretu.

- Cześć, Blair, co tam? - dołączył do nich Mike i jak zwykle, klepnął przyjaciółkę w tyłek. Tym razem jednak, mimo że stało się to ich tradycyjnym przywitaniem, Blair nie zamierzała odpuścić. Zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła go w policzek, na którym nie pozostał nawet żaden ślad. - Ło, ło, ło! Coś się stało, cukiereczku, że taka nerwowa się stałaś?

- Mam was dosyć, ludzie. Jesteście wszyscy zdrowo popierdoleni. Ogarnijcie się.

- Ja chyba wiem, co się dzieje... - odezwała się w końcu Madison.

- Oświecić mnie, Mad.

- Morze czerwone już wylało, Blair, prawda?

- Zamknij się, Madi, ostrzegam.

- Jakie morze czerwone, co wy ludzie pierdolicie mi tutaj?!

- Blair, ty mu powiedz.

- MAM KURWA OKRES, OKEJ?! ZADOWOLONY? CZY TA ODPOWIEDZIEĆ ODMIENIŁA TWOJE ŻYCIE?

 

***

Idąc korytarzem, Blair z wściekłością zaciskała zęby. Jej palce kurczowo trzymały papierowy kubeczek zapełniony do połowy truskawkowym shake'iem, aż w kilku miejscach powstały niewielkie wgniecenia. Tego dnia wszystko ją denerwowało, a swoją złość wyładowywała na każdym, kto tylko zbliżył się do niej bardziej niż jej się to podobało. Chociaż "podobało" w tym przypadku jest pojęciem względnym, ponieważ nie podobało jej się kompletnie nic. Gdy tylko poczuła zderzenie z czyjąś twardą klatką piersiową, wpadła w szał. Nawet nie widziała twarzy tej osoby, a już jakby w amoku wymachiwała rękoma i krzyczała wniebogłosy o zasadach savoir vivre'u i kulturze. Dopiero, kiedy uniosła wzrok i napotkała błyszczące w dezorientacji tęczówki, zamknęła usta i zacisnęła je w cienką linię, a jej policzki, a później całą twarz i dekolt pokrył intensywny rumieniec. Bynajmniej nie był on wywołany wstydem, a raczej gwałtownie wzrastającą wściekłością.

- Ty - wysyczała, stając na palcach i równając się z Justinem. Na twarzy chłopaka mignął strach, który nie umknął uwadze Blair. Nastolatka natychmiast zmieniła wyraz twarzy ze wściekłego na rozbawiony z ustami wykrzywionymi w złośliwym uśmieszku. - Każdy czyn ma swoje konsekwencje, Justin. Jak dotąd nie poniosłeś swoich za to, co odwaliłeś ostatnio w szatni. Myślę, że pora to zmienić.

To powiedziawszy powstrzymała szatyna od nagłej ucieczki, zaciskając swoje chude palce lewej dłoni na jego nadgarstku. Prawa ręka dziewczyny uniosła się do góry i przechyliła papierowym kubkiem tak, że jego bladoróżowa zawartość spłynęła po jasnobrązowej grzywce Justina i raz po raz skapywała z niej na granatową koszulkę z nadrukowanym napisem Superman, ciemne dżinsy i stare, wytarte trampki.

- To jeszcze nie koniec - szepnęła Blair tak, by jej słowa nie dotarły do uszu zebranych naokoło gapiów, ale tylko do Justina, który wzdrygnął się lekko na dźwięk jej głosu. To było niemożliwe, by osoba z tak piękną, delikatną barwą głosu, mówiła rzeczy, które dogłębnie raniły niewinnych ludzi.

Miarka się przebrała. Właściwie stało się to już dawno, jednak dopiero teraz nastolatek dostrzegł, że za stosunkiem Blair do jego osoby stoi coś więcej niż różnica społeczna. Nie wiedział jednak jeszcze co to było.

Przecisnął się między szepczącymi między sobą na jego temat uczniami i skierował w jedyne miejsce w tej szkole, w którym mógł odreagować, nie narażając się na niechciane i przynoszące wiele bólu spojrzenia. Wspiął się po schodach na drugie piętro, gdzie zajęcia od lat nie były prowadzone, a pomieszczenia używane dawniej jako sale lekcyjne, służyły teraz za schowek na niepotrzebne rzeczy oraz miejsce spotkań rozochoconych przez hormony nastolatków. Była to ta część ekskluzywnej szkoły, która przypominała publiczne placówki tak bardzo, jakby kiedyś sama nią była. Na prawo od schodów rozciągał się długi, wąski korytarz oświetlony jedynie przez pojedyncze smugi promieni słonecznych, przebijających się przez zasunięte żaluzje. To właśnie na jego koniec skierował się Justin. Były tam dwie łazienki, jedna damska, oznaczona namalowanym na niebieskich drzwiach kółkiem, a druga męska ze znaczkiem w kształcie trójkąta. Szatyn otworzył drzwi drugiej z nich i zamknął je za sobą. Shake na jego włosach powoli zaczynał zasychać, dlatego ignorując spływające po policzkach łzy, przysunął głowę pod strumień zimnej wody i przeczesał dłonią posklejane kosmyki. Gdy uporał się z włosami, wygrzebał z plecaka paczkę chusteczek higienicznych, po czym namoczył jedną z nich i mocno przyciskając do materiału koszulki, ścierał pozostałości po napoju.

W końcu opadł bezsilnie na kolana i załkał głośno, pewny tego, że i tak nikt go nie usłyszy. Korzystając z tak mało znanej sobie prywatności, rozwarł szeroko usta i pozwolił, by opuścił je głośny, zachrypnięty krzyk, zdławiony przez kolejne łzy płynące mu z oczu potokami. Chociaż każdego dnia uświadamiał sobie, w jak beznadziejnym położeniu się znajduje, jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie, jak teraz. Zachłysnął się powietrzem, gdy usłyszał stłumione odgłosy dźwięcznego, dziewczęcego śmiechu przepalane z męskimi pomrukami, wystarczająco głośnymi, by echo mogło wyraźnie przekazać ich brzmienie przez pusty korytarz prosto do uszu chłopaka. Wiedział, że gdy tylko znajdą się u szczytu schodów, nawet nie spojrzą na długi opuszczony korytarz po prawej i od razu skręcą w lewo, do bardziej oświetlonej części drugiego piętra, gdzie znajdował się dawniej pokój nauczycielski. To właśnie to pomieszczenie było najbardziej lubiane przez uczniów tej szkoły. Stało w nim bowiem kilka wygodnych, miękkich kanap, na których uczniowie mogli teraz odsypiać odbyte w środku tygodnia imprezy lub po prostu zabawiać się tak, jak większość nastolatków lubi w tym wieku. Justin podświadomie znał cel przyjścia tutaj tej dwójki, jednak pospiesznie wytarł policzki ze słonej cieczy i nie pozwolił łzom ponownie ujrzeć światło dzienne, jakby w obawie, że ci ludzie ujrzą w nim słabe, bezbronne dziecko, tak dotkliwie pokrzywdzone przez życie. Nadal jednak czuł kłębiące się w jego sercu emocje, których nie zdążył jeszcze wyładować na wylewaniu łez. Przesunął się więc na kolanach w stronę swojego starego plecaka i wyjął z niego schowany bardzo dokładnie zeszyt. Całkowicie oddał się ruchom swej dłoni, która zgrabnie poruszała końcówką długopisu po papierze, kreśląc słowa dźwięczące w jego uszach. Justin miał wrażenie, jakby jakiś mały, niewidzialny ludek schowany był w jego głowie i to on dyktował mu myśli. Właśnie teraz powróciły do niego wspomnienia dzieciństwa, kiedy siadał z tatą na kanapie przed telewizorem i wspólnie oglądali znane już na pamięć odcinki Spongeboba. Z tymi wspomnieniami powróciło także uczucie beztroski i szczęścia, a także dźwięczny śmiech Jeremy'ego.

 

 

"To boli. Wspomnienia ranią mnie jeszcze bardziej niż Blair ona. Ale Tata został mi tylko we wspomnieniach, dlatego nie mogę się od nich oderwać. Odcinając się od przeszłości, stracę i Jego. Nie chcę Go tracić. Dopóki czuję ten charakterystyczny ucisk na sercu wiem, że On jest gdzieś tam przy mnie. Wiem też, że jeśli patrzy na mnie z góry, boli Go ten widok. Ale jeżeli to jedyny sposób, by zatrzymać Go przy sobie, zachowam wszystkie związanie z Nim wspomnienia choćby do końca swojego życia. Potrzebuję Go tu. Nawet jeśli chcieliby mi odebrać Go siłą, nie dam się. Znajdę w sobie wystarczające pokłady siły, by pokonać ich wszystkich. Ale jeszcze nie. Jeszcze nie jestem gotowy, by obnażyć wszystkie swoje słabości. Wiem, że tylko w ten sposób uda mi się ich pokonać, kiedy nie będą mieli już nic, czego inni o mnie nie wiedzą, by wykorzystać to przeciwko mnie. Wtedy to ja będę górą. Wtedy to ja będę im się śmiał w twarz.

Tymczasem nadal staczam się w dół. Nie widzę już nic, żadnych szans. Słońce dawno zniknęło za horyzontem, a wraz z nim opuściły mnie wszelkie nadzieje na lepsze jutro. Dla mnie nie ma już jutra.

Filmik z szatni obiegł już całą szkołę. Nie ma osoby, która by go nie widziała. Jedynie nauczyciele wydają się nie zauważać rozgrywającego się na ich oczach koszmaru. Jestem jednak pewien, iż jedynie udają, że nie widzą tych znaczących spojrzeń, pełnych odrazy i rozbawienia w jednym ani nie słyszą tych szeptów. Ich nie da się nie słyszeć. Są wszędzie. Nawiedzają mnie w każdym koszmarze, chowają się w najciemniejszych zakamarkach mojej duszy. I nie mogę się od nich uwolnić. One za mną podążają, nie opuszczają mnie na krok. Są w każdym moim słowie i każdej myśli, przeplatają się z niemym "dlaczego".

Łzy są moją codziennością od pięciu lat. To wystarczająco dużo czasu, by się przyzwyczaić. Ale poczucie upokorzenia, tak dogłębnego poniżenia... to jest nowość, do której nie chcę przywyknąć. Zbyt dużo bólu to przynosi. Zbyt wiele łez.

Mam dość.

Nie chcę umierać.

Ja tego pragnę.

Wiem, że nie mogę. Powtarzanie sobie, że mama mnie potrzebuje, już nie pomaga. Tracę kontrargumenty. Boję się każdej następnej chwili, która może popchnąć mnie w przepaść. Stamtąd nie ma ratunku. Gdy człowiek upadnie raz, nawet jeśli się podniesie, cienie tego, co zobaczył na dnie, nigdy go nie opuszczą. Nie mam już sił na walkę, chcę z tym skończyć, tak bardzo chcę z tym skończyć! Skończyć ze sobą. Nie chcę być tutaj. Nie chcę żyć.

CHCĘ W KOŃCU SPOKOJNIE PRZESPAĆ CHOĆ JEDNĄ PIEPRZONĄ NOC BEZ JEDNEJ PIEPRZONEJ ŁZY I BEZ JEDNEGO PIEPRZONEGO KOSZMARU!

Czy to tak wiele?

Jedna noc.

Proszę..."

 

 

Blair odebrała mu godność, której i tak miał już niewiele. Zabrała mu resztkę człowieczeństwa. To niemożliwe by tak piękna osoba z tak okropnym wnętrzem, była człowiekiem. Była demonem w ciele anioła. Siała zniszczenie wokół siebie nie odnosząc przy tym najmniejszych strat.

Gdy wszystkie myśli zostały przelane na papier, Justin wstał z zimnej podłogi i otrzepał spodnie z zalegającego na niej kurzu. Roztrzepał prawą dłonią wilgotną grzywkę i zebrał swoje rzeczy z ziemi. 

Kiedy schodził schodami w dół, zaniepokoił się ciszą panującą na korytarzu, uspokoił się jednak chwilę później, przypominając sobie o wolnej lekcji. Nauczyciel, z którym mieli mieć teraz lekcję nagle zachorował i dyrektor nie zdążył załatwić zastępstwa, co było jak najbardziej na rękę uczniów. Jedynie Justin obawiał się tej godziny. Wiedział, że spędzi ją na ukrywaniu się przed swoimi oprawcami. Pech chciał, że gdy tylko stanął obiema nogami na pustym korytarzu, stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem. 

Blair opierała się plecami o ścianę z głową zwróconą w lewo. Patrzyła mu w oczy. Obie ręce miała splecione na piersi, a prawą nogę opierała o ścianę. Odepchnęła się nogą od ściany, by stanąć przed Justinem. Z twarzy nie znikał jej bezczelny uśmiech. 

- Hej, kochanie.

Gdy tylko Justin zobaczył ten niebezpieczny błysk, zerwał się do ucieczki. Wiedział, że nie oznaczał on nic dobrego. Niestety było już za późno, bo w tej samej chwili dwie pary silnych ramion unieruchomiły go. Czyjaś duża dłoń znalazła się na jego ustach i przycisnęła tak mocno, że wydobyć mógł się z nich tylko ledwie słyszalny, stłumiony pomruk. 

- Jesteś Supermanem, Justin? - spytała Blair swoim słodkim, dziewczęcym głosikiem, podchodząc do niego bliżej. Nawiązywała do koszulki, na której nadrukowane było logo superbohatera i podpis. - Nie wydaje mi się. Gdzie się podziały twoje nadprzyrodzone zdolności?! Superbohaterowie mają takie zdolności, wiesz? Ty nie masz nic. Jesteś nikim. Niczym. Nie masz pieniędzy. Nie masz ojca. Justin, powiedz mi proszę, co się stało z twoim ojcem? On nie żyje prawda? Co się stało? Powiesz nam?

Nastolatek szarpał się, jak tylko mógł. Jeszcze przed chwilą walczył z chęcią popłakania się, teraz jednak łzy wylewały się z jego oczu potokami. Starał się wyrwać z rąk silnych, jak przypuszczał, chłopaków, był jednak zbyt słaby, by dorównać dwóm, napakowanym nastolatkom. 

- Popatrzcie proszę! Nasz Justin Duży Mężczyzna Bieber się popłakał! Nie wierzę, że człowiek  tak sporym przyrodzeniem może płakać jak mała dziewczynka. Tak, dobrze słyszysz. Nie wstydź się. Wszyscy widzieli już, czy się pochwaliłeś przedwczoraj w szatni. Nic już nie ukryjesz, kochanie. Nieźle wystrzeliłeś! Może zamiast Superman powinieneś nazywać się Spermen, co? Podoba ci się? Myślę, że powinniśmy zmienić to już teraz, zaraz! 

Justin słysząc te słowa natychmiast zrozumiał, że cokolwiek, by to nie było, skończy się dla niego bardzo źle. Zaczął szarpać się ile sił, wyrywać i gryźć, jednak nic to nie pomogło, a jedynie sprawiło, że dwaj osiemnastolatkowie podtrzymujący go, zacisnęli palce na jego ramionach, a dłoń jednego z nich jeszcze mocniej zakryła mu usta. Wierzch tej dłoni zachodził również na nos, blokując mu dostęp do powietrza. Łzy Justina nieustannie ją moczyły.

Chłopak czuł, że płynąca w jego żyłach adrenalina nie pomoże mu się uspokoić i jeżeli nie uda mu się opanować narastającej z każdą sekundą paniki, zabraknie mu tlenu znacznie szybciej, tym samym szybciej opadnie z sił i osunie się bezwładnie na ziemię. 

Blair natomiast nie zważając na przerażenie malujące się w jego oczach, zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i uśmiechnęła przebiegle. Widziała bardzo wyraźnie, że Justinowi brakuje powietrza, mimo to kazała swojemu przyjacielowi mocniej zacisnąć dłoń na ustach szatyna, chociaż już teraz wydawało się to niemożliwym. Dziewczyna zawsze była agresywna, jednak nigdy nie traktowała drugiego człowieka w tak brutalny sposób. Niechęć jej przyjaciół do Justina ograniczyłaby się jedynie do samej niechęci, gdyby nie ona. To ona była twórczynią planu niszczenia mu życia i to ona kierowała jego organizacją. Przyjaciele byli jej potrzebni jedynie do brudnej roboty. I chociaż nigdy nie lubiła się zbytnio przemęczać, po raz kolejny postanowiła pobrudzić sobie rączki. Nie zauważała tego, ale już teraz w jej sercu zaczynało się kształtować coś więcej niż nienawiść. Potrzeba będzie jednak dużo bolesnych chwil, by rozpoznała to uczucie. Jednego była jednak pewna. Nie będzie to nic dobrego ani dla niej, ani dla Justina. 

Dlatego też, by dać upust narastającej wściekłości, wyjęła z torby czarną farbę w sprayu i zacisnęła palce na metalowej puszce. Uśmiechnęła się szeroko, widząc, jak oczy Justin otwierają się szerzej w szoku. Co prawda dziwił ją trochę fakt, że mimo tylu łez, chłopak był w stanie zobaczyć, jaką broń dziewczyna dzierży w swojej dłoni, ucieszyło ją to, że będzie widział, jak przyczynia się do jego upadku. Chciała by to ją widział, topiąc się w morzu wspomnień, jakby nie było ono wystarczające głębokie, by ukryć go w swoich głębinach. Nie wiedziała, że chłopak już dawno w nich utonął, jeszcze zanim spotkał ja pierwszy raz.

Blair tylko na moment spuściła wzrok twarzy szatyna i zrobiło to tylko po to, by farbą dwukrotnie przesunąć po literce U, nadrukowanej na brudnej, granatowej koszulce, przekreślając ją. Domalowała jeszcze kilka brzydkich rysunków, a w końcu roześmiała się perliście. Podobało jej się to, co zrobiła, jednak to było mało. To było zwykłe szczeniackie zachowanie, a żeby złamać człowieka, musiała posunąć się dalej. 

W chwili, gdy zauważyła, że z powodu braku dostępu powietrza, Justin utrzymywał się na nogach jedynie dzięki pomocy Mike'a i jego znajomego, dała przyjacielowi znak, by opuścili jego ciało bezwładnie na ziemię. Jeden głośny huk, rozniósł się echem po korytarzu, gdy osiemnastolatek upadł i uderzył głową o zimną posadzkę. Był jeszcze przytomny i miał nadzieję, że teraz Blair i dwaj chłopacy odejdą i pozwolą mu powoli dość do siebie, niestety brunetka miała inny plan. Czubkiem buta pchnęła jego ramię, przewracając go na plecy, a potem postawiła stopę na klatce piersiowej chłopaka i na tę nogę przeniosła ciężar swojego ciała. 

- To jeszcze nie koniec - wysyczała, po czym jak gdyby nigdy nic odeszła w swoją stronę. Justin nie mógł jednak odetchnąć ze spokojem, ponieważ nad jego ciałem nadal stali dwaj młodzi mężczyźni. Zdążył jedynie wstrzymać powietrze w płucach, by nie krzyknąć z bólu, kiedy Mike zamachnął się i z całej siły kopnął go w lewy bok, jakby ten był piłką, która chce wcelować do bramki. Kolejny cios został wymierzony w brzuch, a następny w plecy. Łzy cały czas wylewały mu się z oczu, a ból promieniował wzdłuż ciała. Justin już myślał, a raczej miał nadzieje na to, że ci dwaj w końcu znudzą się zadawaniem mu cierpienia i pozwolą mu odpocząć. W tym samym jednak momencie przypomniał sobie, że nadzieja jest matką głupich i poczuł, jak jego ciało unosi się do góry. Zmusił swoje nogi do ruchu i powlekł nimi w kierunku, w jakim był prowadzony. Nie miał już siły na nic. Stracił wszelkie chęci do walki, nawet, kiedy zobaczył przed sobą schody i zorientował się, że nikt nie blokuje mu ust. Mógłby zawołać po pomoc. Jednak nie miał już na to siły i ochoty. Chciał po prostu odejść. 

W końcu został pchnięty na metalową barierkę, której nie zdążył się chwycić, dlatego ponownie opadł bezsilnie i sturlał po schodach, jego głowa kilka razy uderzyła o beton, a obraz przed oczami powoli się rozmazywał. Ciemność ogarnęła go, gdy spadł z ostatniego stopnia i po raz ostatni boleśnie zderzył się z ziemią. I nie czuł już nic. Nic, oprócz wszechogarniającej ulgi. 

 
~*~*~~*~*~*~*~*~

W końcu jest rozdział...
Byłam z siebe tak zadowolona, pisząc go. Szło mi tak dobrze i lekko. Teraz go czytam i mam ochotę strzelić sobie kulkę w łeb. Wstawiam sprawdzony rozdział, zanim go usunę, bo nie chcę, żebyście czekali zbyt długo.
Proszę o opinie i błagam, nie zabijcie mnie za tak kiepski rozdział, ugh!
 
Tak przy okazji:
wiem, że jak na razie opowiadanie czyta niewiele osób, ale chciałabym zaprosić wszystkich tu, na nowego bloga Ani. Pojawił się tam dopiero pierwszy rozdział, ale jest bardzo dobry i po prostu musiałam tu o tym napisać, hahaha!
 
Życzę miłego czytania!
 
Bardzą proszę o komentowanie i rozsyłanie linku znajomym, bądź polecanie go u siebie!
 
czytasz = komentujesz = motywujesz <3

 

 

 

7 komentarzy:

  1. Hejj, wcale nie jest kiepski! Mnie się straaasznie podoba i chcę jak najszybciej kolejny! <3
    http://change-me.blogspot.com/?m=0

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj nie, nie, misiu! Ten rozdział wcale nie jest kiepskim. Jest cudowny i jestem w tym zakochana.
    Przez cały czas miałam łzy w oczach.
    Dlaczego Blair jest taką wredną suką?
    Tak bardzo szkoda mi Justina.. A najbardziej smutno jest mi z tego powodu, że wiem iż takie rzeczy mają miejsce w prawdziwym życiu..
    Z niecierpliwością czekam na następny <3
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet tak nie mów! Rozdział jest świetny i nie zaprzeczaj ;) Może jestem głupia, ale dobrze, że Justin stracił przytomność, może Blair i reszta coś z tego wywnioskują ;)
    z niecierpliwością czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli ten rozdział jest słaby, idę w tej chwili powiesić się na pierwszym lepszym drzewie (wspominałam, że mieszkam przy lesie?) :)))
    Matko, jest mi tak szkoda Justina. Blair naprawdę jest diabłem w angielskim ciele. Nie mam słów, żeby ją opisać i jestem tylko ciekawa, co tak naprawdę nią kieruje, bo to nie jest zwykła nienawiść. Nie potrafię tego nazwać. Zastanawiam się, czy ona kiedykolwiek zmieni swoje nastawienie i czy Justin jej wtedy wybaczy. Weny <3
    18th-street-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. suuuuuuuuuuuuuuper. :D
    polecam: http://jacksons-art-school.blogspot.com/p/prolog.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie napisany! Niesamowity. Jus tak bardzo cierpi :(( szkoda mi jego, ja bym tego nie wytrzymała bym. Prawie bym się do szkoły spóźniła, bo czytałam rano ale opłaca się :)) Uwielbiam to ff! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. zapraszam na nowe ff z Justinem :) obiecuję, że się nie zawiedziesz - fabuła jest naprawdę oryginalna i liczę, że będziesz czytać, a nawet skomentujesz prolog. ściskam <3 http://dearchloe-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń