sobota, 2 maja 2015

Rozdział 1. U gotta play that fucking game, boy!



Blair's P.O.V.
"Co by się stało, jakbyśmy się trochę zabawili?" - pomyślałam, zauważając tę ciotę, Justina, idącego korytarzem kilkanaście metrów przed nami. Rozglądał się nerwowo dookoła, jakby się bał, że napotka niechciane spojrzenie. Wiedział jednak, że to się prędzej czy później stanie. Jeszcze miał szansę się wycofać. Ale wtedy rzucił okiem na kilka osób stojących przed salą od algebry, a nasze spojrzenia się spotkały. Na moich ustach od razu pojawił się łobuzerski uśmieszek. Biedaczek już nie ma odwrotu. Musi stanąć twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem. Niepewnym krokiem podążył w naszą stronę.
- Witaj, Justy - odezwałam się przesłodzonym głosem. Ociekał kpiną i ironią. - Jak się spało?
Nie odpowiedział nic oprócz cichego "cześć". Ta ciota prędzej by się osrała w gacie, niż odezwała do nas czymś więcej.
Stanął obok, zachowując przyzwoitą, trzymetrową odległość i zacisnął powieki w oczekiwaniu na słowny atak ze strony swoich oprawców. Po chwili otworzył je i zamrugał.
"Co? Zaskoczony?"
"Cóż z nas za łaskawcy"
Ale jak tylko go zobaczyłam w tej pozbawionej stylu bawełnianej koszuli w kratę i czarnych dżinsach, w mojej głowie zrodził się plan idealny.
Plan na destrukcję doskonałą, obejmującą wszystko, co tylko dotyczy, bądź kiedykolwiek dotyczyło Justina Cioty Biebera.
Zamienię jego życie w piekło, jakiego nie zazna nawet po śmierci.
***
Kolejną wspólną lekcją z Bieberem był basen. Zwykle z dziewczynami darowałyśmy sobie pływanie, jednak dzisiejszego dnia mój plan wymagał poświęceń ze strony wszystkich.
Ktoś by się zastanawiał, co jest powodem nienawiści, jaką do niego pałamy, jednak jest ona w pełni uzasadniona. Odmieńcom się nie ufa. Z odmieńcami się nie spoufala. A w końcu, odmieńców się niszczy. Sama świadomość, że taka gnida panoszy się po NASZEJ szkole, przyprawia mnie o palpitacje serca. Nie po to ojciec zapisał mnie do prywatnej placówki, żebym na każdym kroku spotykała biedaków. Codzienną modlitwę stanowiła prośba do Boga o jego zniszczenie. Wraz z głośnym odzewem dzwonka na lekcję, plan został wcielony w życie. Wszyscy zanurzyli się w wodzie. W tej ohydnej, chlorowanej wodzie, która zdaje się pokrywać chemiczną powłoką najodleglejsze zakamarki mojego ciała. Fuj.
"Przypadkowo" subtelnie ocierałam w wodzie nasze ciała przy każdej okazji, powstrzymując odruch wymiotny. Gdy wszyscy przepłynęli wyznaczone przez nauczyciela odległości, ustawiliśmy się w dwóch rzędach, odwróceni do siebie twarzami. Kto zgadnie, kogo miałam przed sobą? Puściłam oczko Justinowi i uśmiechnęłam się podle. Zabawa trwa nadal.
Oparłam się łokciami o ścianę basenu i na zmianę unosiłam kolana w górę, robiąc rowerek. Musnęłam stopą krocze Justina raz, a  potem drugi i trzeci. Chciałam pobudzić do życia resztki jego testosteronu. Chyba mi się udało, bo jego czerwone, obcisłe kąpielówki niebezpiecznie się uniosły, a twarz przyjęła kolor burgundy. "Good job, Blair!" - przybiłam sobie mentalną piątkę.
Po raz kolejny dzisiaj przełknęłam wracające śniadanie i powróciłam do słuchania poleceń nauczyciela.
Plan był prosty. Chłopacy rozmawiają z panem Johnsonem, by zagadał Biebera. Dziewczyny robią wymianę. Potem przychodzi kolej na mnie i moją ambicję twórczą.
- Dziewczynki, szybko! Zaraz przyjdzie, musimy zdążyć! - klasnęłam w dłonie, poganiając moje małe mróweczki. Musze przyznać, ze uwinęły się nawet szybciej, niż się spodziewałam.
Drzwi szatni otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do pomieszczenia weszło pięciu chłopaków. Bez Justina. Udało się.
- Co powiedzieliście? - zapytałam na wstępie.
- Że ciota ma urodziny i chcemy zrobić mu niespodziankę - prychnął Mike.
- Dobra robota! To znikajcie, już wszystkie wasze rzeczy są wyniesione. Znajdziecie je u nas.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi, wszystkie cztery zaczęłyśmy się rozbierać. Dziewczyny ubrały bieliznę, ja natomiast zostałam w samym ręczniku. Stałam przed lustrem, kiedy do szatni wsunęła się zgarbiona sylwetka Justina. Na ustach mignął mi nikły uśmieszek, a pomieszczenie przeszedł cichy chichot dziewczyn.
- Kogo my tu mamy? - odezwała się pierwsza Caitlin.
Przyjrzałam się w odbiciu lustra twarzy chłopaka. Przedstawiała tyle skrajnych emocji... Od zaskoczenia, przez wstyd, po ponowne pobudzenie, jakie wywołałam u niego już raz.  Nie muszę chyba mówić, jak bardzo czerwona była jego twarz w tej chwili...
Chciał już się wycofać, ale Madison i Cate zagrodziły mu drogę. Teraz przyszła pora na mnie.
Bardzo powoli odwróciłam się w jego stronę. Wzrokiem sunęłam od jego mokrej grzywki, przez lekko umięśniony tors i brzuch po dość duże stopy i z powrotem w górę, znacząco zatrzymując wzrok na lekko wypchanych bokserkach. Kąciki ust mimowolnie uniosły się w łobuzerskim uśmieszku. Zmysłowym krokiem zbliżyłam się do chłopaka i stanęłam dosłownie kilka centymetrów od jego unoszącej się w nierównym tempie klatki piersiowej. Wiedziałam w jaki sposób działam na płeć przeciwną. Przejechałam palcem wskazującym prawej ręki po jego rozgrzanej skórze, wyznaczając szlak od obojczyka, przez pierś, kończąc na brzuchu w okolicy pępka.
- Co ciebie, mój drogi Justinie, sprowadza w skromne progi damskiej szatni? - odezwałam się, subtelnie zniżając głos.
- Ja.. tu... chłopacy... wchodzili tędy, tu...
- Och, przestań si jąkać, do cholery. Jak nie masz nic do powiedzenia, to zamknij jadaczkę i pozwól mi dać tobie to, po co tutaj przyszedłeś.
To powiedziawszy, wpiłam się w jego malinowe usta, muskając je z wymuszoną pasją. Ku mojemu zdziwieniu oraz ogromnemu obrzydzeniu, odwzajemnił pocałunek, najpierw nieśmiało wysuwając wargi na spotkanie z moimi, potem zaś prawdziwie oddając się mu. Nie wiem, po prost nie mam pojęcia, skąd potrafił tak dobrze całować. Z każdą kolejną sekundą, kiedy coraz bardziej brakowało mi powietrza, rozpływałam się odurzona dotykiem ust Justina. I, może to dziwne, ale poczułam niewytłumaczalne rozczarowanie, gdy w końcu odsunął się ode mnie. "To nie tak miało wyglądać!" "Nie, nie, nie!"
Poczułam, jak wstyd i upokorzenie zostawia szkarłatne ślady na moich policzkach. Sama myśl, że pozwoliłam sobie tak bardzo zatracić się w pocałunku osoby, którą gardzę z całego serca, przyprawiała mnie o mdłości. Bardzo, ale to bardzo powoli uchyliłam powieki, napotykając przerażone i rozbiegane spojrzenie Biebera. Dookoła panowała cisza, tak gęsta, że nie zdołały się przez nią przebić nawet nasze ciężkie oddechy. Po raz kolejny mój wzrok spotkał się z jego, ale trwało to tyko przez ułamek sekundy, gdyż jego oczy poleciały w dół. Tam, gdzie przez ostatnie sekundy starał się nie patrzeć.
I wtedy to zrozumiałam. Dziewczyny milczały, bo cały czas stałam przed nim, opierając dłonie na jego klatce piersiowej. Cały czas osłaniałam swoim ciałem bardzo duże wybrzuszenie w jego kąpielówkach. Bardzo duże. Och. Przez kolejną sekundę ogarniało mnie osłupienie. Spodziewałam się, że akcja potoczy się szybko, ale nie aż tak.
Ale udało się. Moje usta ponownie rozszerzyły się w złośliwym uśmieszku, kiedy obiema nogami wróciłam na ziemię z krainy fantazji, w którą wpędziła mnie chwila zatracenia. Prawa noga uniosła się i wysunęła do przodu, a lewa ręka powędrowała do jego włosów. W tym samym momencie palce zacisnęły się na jasnobrązowych końcówkach, a udo otarło się o jego krocze, otrzymując w zamian stłumiony jęk chłopaka. A potem kolejny oraz kolejny, by w końcu oblać moją nogę wilgocią. Odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Ty niewyżyty palancie, spuściłeś mi się na nogę! - pisnęłam, unosząc do góry obie ręce. W głębi duszy miałam nadzieję, że dziewczyny wpadły na pomysł, by uwiecznić moje dzieła przynajmniej na fotografii. Odwróciłam się na pięcie i wybuchłam głośnym śmiechem w tym samym czasie, co one.
- Ciota wystrzeliła w gacie, no nie wierzę!
- Tego jeszcze nie było.
Jedyne, co zdołałam dostrzec, zanim zniknął za drzwiami, to czysty ból, który w minimalnym stopniu zdołał przelać na mnie w jednym spojrzeniu, posłanym przez odbicie lustra. To było podłe. JA byłam podła. Ale nic nie poradzę, że to był jedyny sposób na odreagowanie frustracji, jaka pojawia się we mnie za każdym razem gdy... nie mam kontroli.
Usiadłam na wąskiej, drewnianej ławeczce i wsparłam się niedbale łokciami na kolanach, a twarz schowałam w dłoniach.
- Kurwa - mruknęłam.
Pierwsza odezwała się Caitlin.
- To było...
- ...mocne - dokończyła za nią Madi.
- Intensywne... - dodała Cate.
"Niesamowite" - pomyślałam, ale włożyłam cały pokład własnych sił, żeby nie wypowiedzieć tych cisnących się na usta słów.
Ashley jako jedyna pałała entuzjazmem.
- Wow, dziewczyno! Wymiatasz, B. Przybij piątkę, udało się nam! - uniosła dłoń, ale opuściła ją, gdy tylko zorientowała się, że nikt nie podziela jej zdania. Wszystkie byłyśmy w szoku.
Justin's P.O.V.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Kurwa, czy ktoś byłby łaskawie w stanie wytłumaczyć mi, dlaczego? Co takiego zrobiłem? Czym tak bardzo zgrzeszyłem, do cholery? Czy to jakaś popieprzona forma pokuty?
Nie pamiętam, jak trafiłem do szatni obok, w której nie było już nikogo. Tylko moje rzeczy. Cała zawartość plecaka została porozrzucana na podłodze. Podręczniki i zeszyty były częściowo podarte i przemoczone. Ubrania odwrócone na lewą stronę i powieszone  na kilku wieszakach. Byłem na krawędzi. Trząsłem się ogarnięty kolejną dawką adrenaliny, wstrzykniętej w żyły wskutek drugiego w ciągu ostatnich dziesięciu minut ataku paniki. Przerzucałem wszystkie zeszyty w poszukiwaniu tego jednego. W końcu dopadłem do odwróconego również na lewą stronę plecaka i wsunąłem rękę w sekretną kieszonkę na plecach. Był tam. Poczułem pod palcami papierową okładkę i odetchnąłem ulgą. Dalej jednak czułem się pusty w środku.
Pozbierałem swoje rzeczy i ubrałem się, po czym wybiegłem z szatni i ze szkoły, kierując się w jedyne znane mi najlepiej miejsce. To było automatyczny odruch. Nie wiedziałem, dokąd zmierzam, dopóki nie stanąłem na pokrytym brukiem peronie numer trzy na opuszczonym dworcu kolejowym. Wtedy nie wytrzymałem.
Opadłem na kolana i wybuchłem niepohamowanym płaczem. Ból, jaki gromadził mi się w piersi, nie ulotnił się po kolejnych godzinach przesiedzianych na zimnym betonie. Po prostu klęczałem skulony na ziemi i płakałem, jak dziecko. Na ustach nieustannie formowało mi się jedno pytanie. "Dlaczego?" Było to pytanie tak adekwatne do mojej sytuacji, że w tym jednym słowie chowałem cały żal do świata.
Podniosłem się w końcu i przesunąłem do wyłożonej kostką ściany. Zgiąłem nogi w kolanach i przyciągnąłem do siebie. Wyjąłem z sekretnej kieszonki w plecaku zeszyt w czarnej okładce i coś do pisania. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech, zanim kulka długopisu zetknęła się z papierem.
"Dlaczego. Dlaczego słowo "dlaczego" idealnie wpasowuje się w aktualną sytuację na każdym etapie mojego życia? To frustrujące. Mam wrażenie, że moje słownictwo w ostatnim czasie zrobiło się strasznie ubogie, skoro nie mogę nazwać swoich uczuć czymś więcej, niż "dlaczego".
Minęło pięć lat. Właśnie w tym dniu mija pięć lat, a ja nadal nie mogę się z tym pogodzić. Chyba nigdy nie przyjmę tego do wiadomości. Mimo to jestem tu, teraz i zapalam jedną, pieprzoną świeczkę, która została tu z poprzedniego roku. Pamiętam, że padał wtedy deszcz, dlatego postawiłem ją pod ławka. Wiatr zgasił ogień zanim jeszcze opuściłem peron. Zupełnie, jakbyś chciał mi przez to przekazać, że nie ma sensu go marnować na taką osobę jak Ty. Zawsze uważałeś siebie za śmiecia, kiedy dla mnie byłeś bohaterem. Nadal nim jesteś. Po prostu Ci się nie udało. Każdemu się zdarza przegrać z własnym demonem. Wybaczyłbym Ci to, gdybym miał Ci za to za złe. Jednak nie mam. Za to mama z pewnością Tobie wybaczyła. Zrobiła to jeszcze zanim zrobiłeś krok do przodu, ale Ty tego nie widziałeś. To jedyna rzecz, za którą mam do Ciebie żal. Byłeś zaślepiony. Przepraszam... jako dziecko nie potrafiłem Ciebie powstrzymać. Mogłem tylko stać i patrzeć, jak znikasz w przestrzeni między torami, a rozpędzonym pociągiem. Nie zatrzymywał się tutaj. Ktoś zasłonił mi oczy, żebym nie widział tego, co po Tobie zostało. To dobrze. Bo teraz wiem, że tam nie było żadnej przestrzeni. Było tak źle, że trumna pozostawała zamknięta. Nie mogliśmy spojrzeć w Twoją martwą twarz. Teraz mam osiemnaście lat i wiem, że wtedy już nie miałeś twarzy. Tak było okropnie. Od tamtej pory "dlaczego" jest moim sakramentem. Jest powitaniem, pożegnaniem, niezobowiązującą rozmową. Kołysanką na dobranoc. Wszystko, co wychodzi z moich ust, niezależnie od formy i kontekstu, dźwięczy mi w uszach jako "dlaczego".
Dzisiaj jest pierwszy raz, odkąd poczułem, że powinienem do Ciebie dołączyć. Jednak tu już nie jeżdżą pociągi. Reszta nie ma dla mnie znaczenia.
Oni... ja... Upokorzenie. To wszystko... łzy utrudniają mi widzenie. Nie wiem, czy litery, które kreślę na tej pieprzonej kartce, wyglądają jak litery. Wszystko rozmazuje mi się przed oczami. Trzęsą mi się dłonie.
Upokorzenie.
Dlaczego?"
- Tato... - jęknąłem przez łzy, zalewając się kolejną falą słonych strumieni. - Widziałem telefony w rękach tych dziewczyn, tato. One... one pokażą to wszystkim. Zniszczą mi życie. Błagam cię, zrób coś! Ja chcę tylko... chcę tylko żyć normalnie! Proszę! Dlaczego nie mogę żyć normalnie?!
Nie wiem, kiedy cichy szept zmienił się w rozpaczliwy krzyk. Wyglądałem żałośnie, ale jeszcze gorzej się czułem. Nie miałem już nic.
***
Pod wieczór wróciłem do domu. Mama, gdy tylko mnie zobaczyła, wiedziała.
- Znowu tam byłeś?
- Dzisiaj mija piąta rocznica. Musiałem. I chciałem. Potrzebowałem tego, okej?
- Kochanie - położyła obie dłonie na moich policzkach - to cię niszczy.
- To ludzie mnie niszczą.
- Co? O czym ty mówisz?!
- Jestem wyczerpany, miałem ciężki dzień. Pozwól, że pójdę już spać - po prostu ja minąłem.
- Justin! Justin, skarbie, porozmawiaj ze mną!
Zamknąłem się w łazience. Opierałem dłonie ciężko na umywalce. Głowę miałem spuszczona. Nie chciałem widzieć tego, co odbiłoby się w lustrze. Nie chciałem widzieć swojej opuchniętej twarzy. Jednak to zrobiłem. Uniosłem wzrok i zacisnąłem usta na widok przed sobą. Oczy otoczone sinymi cieniami, ledwie się otwierały. Były mocno przekrwione, nie mogłem stwierdzić, w którym miejscu kończy się białko, a zaczyna tęczówka. Policzki i nos miałem zaczerwienione, jednak cała twarz była nienaturalnie blada, a usta sine. Rozebrałem się do naga i wszedłem pod prysznic, pozwoliłem, by gorąca woda spływała po mnie, nie przynosząc mi ani odrobiny upragnionej ulgi. Cały czas powtarzałem niemo "dlaczego?".
Narzuciłem na głowę kołdrę i po raz kolejny wziąłem dziś do ręki swój czarny zeszyt. Podzieliłem pustą stronę na pół, po czym zrobiłem jeszcze jedną kreskę na górze, tworząc tabelkę.
"Dlaczego chcę to zrobić?
- bo tęsknię;
- bo nie daję rady;
- bo się boję;
- bo jestem zbyt słaby;
- bo nie mam nic;
- bo straciłem nadzieje;
- bo nie chcę już żyć;
- bo Blair;
- bo jej przyjaciółki;
- bo telefony w ich rękach;
- bo nie mam po co wracać;
- bo potrzebuję Go.

Dlaczego nie mogę tego zrobić?
-bo mama;
- bo Jaxon;
- bo Jazzy.”

I jak zawsze schowałem twarz w dłonie i wybuchłem płaczem. Dlaczego? 
Każdego dnia pierwsza kolumna się wypełnia. Każdego dnia jednak przypominam sobie o mamie, która nie poradziłaby sobie sama. Mam jeszcze rodzeństwo, które wymaga opieki. Moja siostrzyczka ma siedem lat. Miała dwa lata gdy to się stało. Jaxona jeszcze nie było na świecie, urodził się sześć miesięcy później. 

On nie wiedział. Nie powiedziała mu, że jest w ciąży. Gdyby to zrobiła, on byłby teraz z nami, a nie pięć metrów pod ziemią. Czy mam do niej o to żal? Tak. Ale rozumiem. Teraz ją rozumiem.
Zasnąłem, jak co dzień, topiąc się we własnych łzach.
Obudziłem się, jak co dzień, tonąc w morzu koszmarów.
Nim budzik wdarł się do mojego umysłu, siedziałem już wyprostowany, walcząc z potrzebą zwymiotowania. Ale nie dałem rady. Zerwałem się na równe nogi i biegiem puściłem się w kierunku łazienki. Padłem na kolanach przed muszlą klozetową. Wstrząsany spazmami torsji nie usłyszałem matki, która wsunęła się za mną do toalety i położyła mi na karku zwinięty, mokry ręcznik. Gdy pozbyłem się żółci z żołądka, wstałem i wypłukałem wodą usta. Całkowicie ignorowałem rodzicielkę. Zdaję sobie sprawę z tego, że ranię ją takim zachowaniem, ale nie potrafię inaczej. Ona nie rozumiała. A ja nie zamierzałem jej tego wytłumaczyć.
- Może zostań dzisiaj w domu, kochanie. Dzień zaczęty w ten sposób, nigdy nie będzie dobry.
- Mamo, wiesz, że nie mogę zostać w domu. Muszę tam iść, bo inaczej mnie wywalą. Nie jestem, jak te bogate dupki, które dwie trzecie roku szkolnego spędzają na kanapie przed telewizorem. Ja MUSZĘ iść do szkoły, by utrzymać stypendium. To było ultimatum, mamo. Stuprocentowa frekwencja i średnia ocen powyżej cztery i pół przez pierwszy semestr są warunkiem, dla którego przyjęli mnie do tej szkoły. To nie jest publiczna placówka, gdzie każdy żyje swoim życiem. To jest szkoła prywatna dla bogatych snobów, którymi nie jesteśmy!
Nie odezwała się więcej. Pokiwała głową i spuściła głowę, wychodząc.
Jeden głęboki wdech. Jeden głęboki wdech zawsze pomagał mi dojść do siebie po przeżyciach dnia poprzedniego. Ale nie dziś. Dzisiaj byłem w pełni świadomy konsekwencji ich czynów, jakie poniosę tylko ja. Łzy zalegały w moich oczach, gdy ubierałem się, jadłem śniadanie przygotowane przez matkę, oglądałem wiadomości, a także kiedy śmiałem się wraz ze swoim rodzeństwem. Strach wprawiał moje dłonie w paniczny ruch, wzmagał palpitacje serca i przyspieszał oddech. Ogarniał mnie całego. Z trudem powstrzymałem płacz posyłając mamie uśmiech na pożegnanie. To nie tak, że się obawiam. Ja jestem przerażony. To mój koniec.





~*~*~*~*~*~ 

Mamy rozdział 1.!!
Ohhh, tak bardzo walczyłam z pokusą wstawienia go teraz, ale przegrałam. Tak dla nocnych marków, bo jest już 12 w nocy!!

Tak więc jest tu punkt widzenia Blair i Justina, ale w późniejszych rozdziałach wprowadzę głównie narrację trzecioosobową (co nie znaczy, że nie będzie pierwszoosobowej, zamierzam mieszać trochę tego, trochę tego, haha)

Teraz kwestie powitalne, czy jakkolwiek je tam nazwać...
Jest to moje drugie publikowane opowiadanie, natomiast pierwsze opowiadanie z samym JUSTINEM BIEBEREM w roli głównej, drodzy państwo!
Początkowo miał być Loganem (i wyglądać, jak mój ukochany Logan Lerman), ale stał się Justinem!

Moje pierwsze opowiadanie znajdziecie >tu<
kontakt do mnie >tu<

to już chyba wszystko, co chciałam Wam powiedzieć:/

aktualnie rozdział jest bez akapitów (ugh:/) ale, jak tylko będę miała dostęp do komputera, poprawię je!

życzę miłego czytania i zachęcam wszystkich do komentowania<3

5 komentarzy:

  1. Wiesz... Musiałam robić przerwy w czytaniu tego rozdziału, bo łzy powstałe w moich oczach nie dawały mi możliwości czytania.
    Zapamiętać:trzymać przy sobie chusteczki
    To opowiadanie przypomina mi takie jedno, ale to cholernie dobrze, bo autorka tamtego chyba przestała pisać i strasznie mi brakowało historii o takim charakterze.
    Mój demakijaż zajmie dzisiaj chyba trochę więcej czasu, bo przez te łzy spływające po policzkach wyglądam jak panda.
    Mam nadzieję, że szybko dodasz następny!

    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohhh, tak dobrze mi się to czytało, że aż nie zauważyłam, kiedy skończyłam. Od razu nasunęli mi się na myśl taka dwójka z mojej klasy, trochę jednak mniej uciążliwa, biż Blair, a sama scena na basenie, nie wiedzieć czemu, skojarzyła mi się z filmem Sala Samobnójców (kocham). Sama nie wiem, czemu, jakoś tak :)
    Rozdział jest niesamowity. Blair to faktycznie suka, ale jednak ma sumienie. I ten ich pocałunek, mmm, nawet jej się podobało, nie mogła tego ukryć. Życzę weny i czekam na kolejny <3
    18th-street-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku! Dawaj szybko kolejny rozdział! <3
    http://anotherworldaw.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudeńko! Zapowiada się ciekawie. Życzę duużo weny twórczej ^^ a teraz lecę do kolejnego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń