Na
pewnym etapie naszego życia dochodzi do momentu, w którym musimy
okazać szczerość, nie zważając na konsekwencje. I nadchodzi
chwila, w której nie chcemy już wnosić przykrości do życia
drugiego człowieka. Chociaż prawda może zranić, świadomość, że
postąpiło się słusznie wynagradza wszystkie przykrości, jakie
przyszło nam zadać, bo któregoś dnia ta osoba zrozumie i wybaczy.
Na to miał nadzieję Robert, wypowiadając w stronę córki te dwa
słowa, które niczym sztylety wbiły jej się w serce. Po chwili
jednak w tym samym miejscu rozniosło się rozkoszne ciepło,
powodowane przez nieśmiało wychylającą się zza nienawistnego
muru, nadzieję. Nie chciała tego. Nie chciała czuć, a jednak
poczuła. Zyskała wiarę w to, że teraz wszystko się ułoży,
stanie się lepsze. Zza ciemnych, burzowych chmur znowu wychyliło
się słońce, oślepiając swoim światłem wszystko i
wszystkich. Blair nie wiedziała jeszcze, jak bardzo może się sparzyć. Była napędzana nadzieją, która unosiła kąciki jej
ust w delikatnym uśmiechu.
"Poznałem
kogoś"
Te
dwa słowa odbijały się echem w uszach nastolatki. Dziewczyna
mogłaby przysiąc, że nigdy nie słyszała takiego uczucia w
wiecznie surowym głosie ojca. Przez osiemnaście lat swojego życia
nie poznała tej drugiej strony taty, tej znacznie delikatniejszej i
piękniejszej. Nigdy nie okazywał przy niej uczuć innych od złości
czy nawet nienawiści, a jakiekolwiek by one nie były, napędzały u
niego agresję.
I
wtedy też Blair poczuła lekki niepokój. Kobieta, którą jej
ojciec pokochał na pewno nie zasłużyła na zło, które Robert
wyrządzał jej przez tyle lat.
Czy
będzie potrafił skrzywdzić również ją? Jego nienawiść do
Blair, chociaż chora i zdecydowanie nieodpowiednia, w jakimś sensie
była uzasadniona. Blair swoim urokiem i urodą bez problemu
dorównywała swojej matce, która złamała jemu serce, jeszcze gdy
dziewczyna była małym dzieckiem. Tak bardzo mu ją przypominała,
że niekiedy miał wrażenie, że przed nim stoi ta, którą kiedyś
kochał szczerze i prawdziwie, ta, której teraz nienawidzi. I
nienawidził również swojej córki, chociaż tak dawno temu była
jego oczkiem w głowie. Robert radził sobie ze złamanym sercem na
swój sposób, w butelce whiskey otwieranej każdego wieczoru i
popijanej niemal do dna.
Dlaczego
ciągle bronił się przed uczuciami agresją? Czy właśnie z tego
samego powodu Blair krzywdziła wszystkich wokół? Bo tak została
wychowana? Taki wzór przez kilkanaście lat dawał jej ojciec. I
inaczej chyba nie potrafiła...
"Jesteśmy
oboje siebie warci" - pomyślała. - "Nie mnie oceniać,
czy ją skrzywdzi, nie mnie decydować, czy ratować ją przed jego
silną ręką, przynoszącą tyle bólu. Nie mnie walczyć z nim, bo
przecież oboje jesteśmy tacy sami. Oboje bronimy się, raniąc
tych, na których nam trochę zależy i po prostu nie potrafimy
inaczej. Źli ludzie się nie zmieniają. Ale teraz jest szansa. Jest
szansa byśmy byli lepsi dla siebie nawzajem. Skoro nie potrafimy być
dobrzy dla innych ludzi, możemy spróbować być dobrzy dla siebie.
I wtedy będzie lepiej."
Jeszcze
raz spojrzała na ojca, który wciąż stał oszołomiony tym, co
udało mu się wykrztusić, jak i tonem, który po raz pierwszy
przyszedł mu z łatwością. I wtedy Blair zrobiła coś, czego
nigdy by się po sobie nie spodziewała, choćby w najgorszym stanie
umysłu, w którym straciłaby kontrolę nad własnym ciałem, nigdy
nie przypuszczała, że z bladym uśmiechem na ustach oplecie dłonie
wokół szyi swojego ojca i przyciągnie go do siebie w silnym
uścisku, nie pozwalając tez, by zobaczył pojedyncze łzy
wzruszenia, płynące kilkoma strużkami wzdłuż jej zaróżowionych
policzków.
-
Dziękuję - szepnęła i mocniej przytuliła ojca.
-
Za co?
-
Nie wiem - zaśmiała się nerwowo i otarła łzę roztargnionym
gestem. - Chyba za szczerość. Za to, że jesteś tu i mówisz mi,
że poznałeś kobietę, która mam nadzieję cię uszczęśliwia. I
jesteś taki... normalny. Taki, jaki powinien być każdy ojciec. To
takie... przyjemne uczucie, o którym już dawno zapomniałam.
Uczucie, którego nie powinnam zapominać.
Uśmiechnęła
się nieśmiało do ojca, co on chyba po raz pierwszy odwzajemnił, a
ten uśmiech sprawił, że Blair znowu poczuła się jak mała
dziewczynka zapatrzona w swojego tatę niczym w obrazek.
"Teraz
będzie lepiej. Musi być" - pomyślała i wyczuła w sobie
desperację.
Była
zdesperowana, by naprawić swoje życie. Po trupach do celu, tak jak
zawsze, przez osiemnaście lat swojego życia.
A
Justin stał. Stał przed swoją mamą, która właśnie wyjawiła mu
swój wstydliwy sekret i choć jednocześnie chciał się roześmiać
z ulgą, że wszystkie jego najgorsze przeczucia się nie sprawdziły,
jak i przytulić Pattie, wiedząc, że to właśnie powinien zrobić,
nie mógł się ruszyć. Wsłuchiwał się w głos swojego serca,
które najpierw zabolało lekko, jakby cieniutka igła wbiła się w
nie delikatnie, nie głęboko, by następnie rozlać po jego wnętrzu
nieznane dotąd uczucie. Było ono jednak na tyle przyjemne, by
kąciki ust szatyna uniosły się powoli ku niebu, a jego ręce
oplotły wokół wąskiej talii kobiety.
Był
szczęśliwy. Szczęśliwy na tyle, na ile pozwalało mu odrętwiałe
z bólu serce, wystarczająco jednak, by uśmiechać się szczerze i
cieszyć się radością matki.
"Poznałam
mężczyznę, który mnie uszczęśliwia"
Czyż to nie piękne
uczucie widzieć swoją rodzicielkę taką piękną, szczęśliwą,
unoszoną wysoko ku niebu na skrzydłach miłości? Justin nie miał
zamiaru podcinać tych skrzydeł. Wręcz przeciwnie, chciał dołożyć im wszystkich swych sił, by pięły się jeszcze wyżej i nigdy nie
spuściły jej w dół.
Nikt,
tak jak Pattie nie zasługiwał na miłość, która uleczyłaby
zranione serce. Nikt, tak jak ona nie zasługiwał na uczucie, na
które już dawno straciła nadzieję.
Kochała
tylko raz. Ale jej miłość była tak wielka, że niemal namacalna.
Ją się czuło, czuło się, jak wypełnia cię całego, gdy tylko
byłeś w jej pobliżu. Jednak był też ból. Ból, który chowała, ukrywała przed wszystkimi, i który był w niej cały czas, a
teraz miał tak po prostu zniknąć. Kimkolwiek był ten mężczyzna,
musiał ją wyleczyć, bo Justin sam nie potrafił już tego zrobić.
-
Naprawdę myślałeś, że nie żyję? - spytała maleńka
dziewczynka, wpatrując się w swojego starszego brata ze
zdziwieniem w dużych, brązowych oczach.
-
Naprawdę - zaśmiał się cicho i objął ramieniem siedzącą obok
niego mamę.
Jazzy
patrzyła w nich i dostrzegła zmianę w wiecznie smutnym Justinie,
jak i w Pattie, która od dłuższego czasu dręczona była poczuciem
winy. Ta siedmioletnia dziewczynka wbrew pozorom widziała wszystko
to, czego nikt nie potrafił dotąd dostrzec. Nie była tylko
dzieckiem, zamkniętym w swojej wyimaginowanej wizji wszechświata,
gdzie wszystko mieni się w odcieniach różu, a po ulicy biegają
jednorożce. Miała dar, a tym darem było widzieć to, co
niewidoczne i słyszeć to, co niewypowiedziane.
Pogłaskała
brata po ramieniu. Zawsze czuła, że chłopak potrzebuje jej
wsparcia, więc kiedy tylko mogła, okazywała mu je. Na swój
własny, dziecięcy sposób.
-
Przecież ja bym ciebie nigdy nie zostawiła, Justin. Pamiętaj o
tym.
Szatyn
poczuł, jak łzy zbierają mu się w oczach, dlatego czym prędzej
przymknął powieki. Dlaczego mógł pomyśleć, że jego malutka
siostrzyczka przestała walczyć?
Jednak
jej serce stanęło i przez chwilę dziewczynka była martwa. Gdyby
nie ponowna operacja, którą lekarze przeprowadzili niemal w
ostatniej chwili, Jazzy faktycznie nie otworzyłaby oczu ponownie i
to najbardziej bolało Justina. Myśl, że przecież nadal jest
chora, a ta nieplanowana operacja jedynie odrobinę ustabilizowała
jej aktualny stan.
Nadal jest źle.
***
Następnego
dnia Justin i Blair pełni sił i nadziei wrócili do szkoły po
weekendzie. Nastolatka, gdy wysiadła z czarnego, lśniącego
samochodu z Anthonym za kierownicą, od razu ruszyła w kierunku
Mike'a. Zignorowała nawet przyjaciółki, które gdy tylko ją
zobaczyły, rzuciły się w jej kierunku, by zdać najnowsze plotki.
Zbyła je krótkim "nie teraz".
Mike
nie owijając w bawełnę, przeszedł do sedna. Pociągnął
przyjaciółkę za róg budynku, gdzie rzadko kiedy ktokolwiek
chodził i wyjął z kieszeni telefon, na którym natychmiast włączył
filmik.
Nagranie
nie było dobrej jakości, jednak wyraźnie można było poznać
Justina. Klęczał i płakał niczym dziecko, wyglądał tak
żałośnie, że nie sposób było się nie roześmiać, będąc
osoba bez uczuć i serca, raniącą wszystkie wrażliwe osoby, które
stanęły jej na drodze. Chociaż poczuła lekkie ukłucie, gdzieś
na wysokości lewej piersi, zlekceważyła cichy głosik sumienia i
dalej z szerokim uśmiechem na twarzy patrzyła, jak Justin wylewa
ostatnie łzy, śpiewając piosenkę, napisaną po śmierci ojca. Nie
wiedziała o tym. Nie chciała wiedzieć.
Wolała
dalej krzywdzić osiemnastolatka, zdobywać nad nim kontrolę i być
tą, która wzbudzi dreszcze, gdy przyjdzie moment konfrontacji.
Wiedziała, że była złym człowiekiem i chciała wykorzystać to
najlepiej, jak tylko potrafi. Chciała być jeszcze gorsza niż zło
całkowite. Chciała być diabłem w ciele anioła, bombą atomową
wielkości kolorowej bombki choinkowej, niby niepozornie drobna i
słaba, jednak o sile rażenia większej, niż niejedno działo.
Chciała
wojny, więc musiała zmusić go do działania.
Wyrwała
telefon z ręki Mike'a ruszyła biegiem w kierunku boiska. Pokonała
je w oka mgnieniu, kierując się po jego przekątnej, aż w końcu
stanęła przed nim.
Justin
opierał się o betonową ścianę i patrzył w swoje obdarte buty,
którymi kopał w ziemi niewielki dołek. Kiedy powoli podnosił
wzrok, Blair zdążyła dostrzec delikatne iskierki, tańczące w
jego brązowych tęczówkach, ale gdy tylko spostrzegł, kto stoi
przed nim momentalnie zbladł, a w jego oczach pozostał jedynie
strach. To ona górowała, chociaż chłopak przewyższał ją niemal
o głowę.
-
Mam coś, co z pewnością cię zaciekawi, Bieber.
Nie
czekała na jego odpowiedź. Wiedziała, że choćby miał tysiące
ciętych ripost w rękawie, nie wypowie nawet słowa ze strachu. Bał
się tej chudej, niskiej dziewczyny, tak jak bali się jej wszyscy
ci, który nie byli jej przyjaciółmi. To dlatego nie miała w
szkole wrogów, choć prawdopodobnie znaczna większość jej
nienawidziła. Do niej docierała tylko wersja "każdy kocha Blair
McCannel", nic poza tym.
Wyjęła
z kieszeni telefon, który zdążyła schować podczas biegu i
podstawiła go Justinowi pod nos, obserwując jego reakcję.
Najpierw
wydawał się lekko zdezorientowany, jednak ten chwilowy stan niemal
natychmiast zmienił się w szok. Potem przyszło przerażenie. Oczy
szeroko otwarte obserwowały człowieka, który nie mając nic,
stracił swoją ostatnią deskę ratunku. Nadzieję. Tamtej nocy
umarł na zimnym betonie, by odrodzić się na nowo. Tak sobie to
tłumaczył i szczerze wierzył w to, że będzie lepiej. Wierzył do
tej chwili. Teraz znowu nie miał nic.
-
Nie - szepnął. - To nie może być prawda. Usuń to, błagam usuń.
Możesz robić ze mną, co zechcesz tylko usuń ten cholerny filmik.
- Upadł na kolana, układając dłonie jak do modlitwy. - Nie rób
mi tego, proszę cię! Miej serce chociaż teraz i usuń to. Zrobię
wszystko.
-
Wszystko?
-
Wszystko.
-
Zastanowię się - mruknęła i odeszła, zostawiając klęczącego
chłopaka samego i zrozpaczonego.
Jednak
do końca dnia nikt nie dowiedział się o tym, co zaszło na dworcu,
nikt nie widział nagrania. Blair w pewnym sensie dotrzymała słowa,
ale nie wiedząc czemu, Justin wcale się z tego nie cieszył. Wręcz
przeciwnie, był przerażony, wiedział bowiem, że będzie kazała
mu zrobić coś, czego nie będzie ani chciał, ani potrafił
zrobić.
Coś,
przez co straci godność. Coś, co zmusi go to tego, by raz na
zawsze zniknąć z tego świata i już nie zatrzyma go myśl o matce,
gdy stojąc na krawędzi mostu spojrzy w niebo, a jego kolor
przypomni mu wiecznie błyszczące, głębokie i nieprzeniknione oczy
swojej rodzicielki. Po prostu uniesie ręce do piersi i zrobi krok
wprzód, gdzie powietrze po prostu ulegnie i wpuści go w odmęty
brudnej wody. Niemal widział przesuwający się podczas spadania
obraz, czuł wodę, wypełniającą płuca. Chciał zacząć kaszleć,
krztusić się powietrzem, ale wiedział, że wszystko, co czuł,
było złudzeniem.
Bał się jedynie pomyśleć, jak bliskie prawdy może ono być.
~*~*~*~
Skończyłam pisać i sprawdzać ten rozdział dokładnie o 2:42 :)
tę godzinę widzę na zegarku właśnie w tym momencie, a jutro muszę wstać o 8:00, bo mam wizytę u dentysty. Módlcie się, żeby, stamtąd wróciła....
Nie mam nie wiadomo jakiego problemu z zębami i właściwie te wizyty w ogóle nie przynoszą mi bólu, a jednak cały czas boję się tam chodzić... :')
ale dentystę mam świetnego, uwielbiam tego gościa
jest 2:44, a ja piszę o dentyście w notce pod rozdziałem, co ze mną jest nie tak?!
no więc, napiszcie po prostu w komentarzu, jak podobał się rozdział :*
komentując, dajecie mi motywację, niezbędną do dalszego działania!
proszę, zostawcie po sobie mały ślad w postaci jednego słowa w komentarzu, którego pisanie zajmie Wam o wiele mniej czasu niż mi pisanie kolejnego rozdziału
<3
kontakt do mnie: ask.fm/trzymiesiace
xx