Osiemnastolatek
skulił się na twardym łóżku, czując jakby jego głowę
wypełniały tysiące malutkich odłamków szklanej butelki, którą
zbił wczorajszej nocy na dworcu, opłakując utratę ojca i swojej
maleńkiej siostrzyczki. Nie pamiętał, co działo się tam, kiedy
przełknął ostatni łyk wódki i upadł na samo dno, kuląc się
wśród własnych wymiocin. Nie pamiętał halucynacji wywołanych
reakcją niedoświadczonego organizmu na tak dużą dawkę alkoholu,
krążącego w krwiobiegu. Nie wiedział także, że
zaniepokojeni jego stanem nastolatkowie, nagrywający upadek chłopaka
i śmiejący się z niego do rozpuku, powiadomili służby alarmowe w
ostatniej chwili. Gdyby dwaj policjanci pojawili się kilka minut
później, lub nie przyjechali w ogóle, organizm Justina powoli
przegrywałby walkę i chłopak dławiąc się własnymi wymiocinami
opadłby bezsilnie na ziemię, wypuszczając z płuc ostatni, słaby
oddech.
Szatyn
z bólem wymalowanym na twarzy otworzył najpierw jedno, potem drugie
oko i rozejrzał się wokół własnej osi.
Był
sam. Całkiem sam pośród brudnych, białych ścian. W obcym
miejscu. W obcym łóżku. Gdyby nie podane mu dożylnie leki
uspokajające, z pewnością dostałby ataku paniki, który był
ostatnią rzeczą, jakiej chłopak teraz potrzebował.
Nie
wiedział jeszcze, jakich problemów przysporzył sobie i swojej
matce w stanie upojenia, jednak gdy poczuł lekki ból paliczków
kostek lewej dłoni oraz gdy zobaczył na nich niewielkie
zaczerwienienia, wiedział, że przyjdzie mu ponieść konsekwencje,
na które nie był gotowy.
Nagle
białe drzwi otworzyły się z impetem i do małego pomieszczenia
wszedł umundurowany mężczyzna, uzbrojony w pistolet, pałkę i
kajdanki. Zza jego pleców, prosto do oczu Justina dostawały się
rażące smugi światła, które tylko wzmacniały rozsadzający
czaszkę ból.
-
Nawet nie wiesz, jak bardzo sobie zaszkodziłeś, chłopie. -
Policjant nawet nie próbował zniżyć głosu tak, by w jak
najmniejszym stopniu drażnić nadwrażliwy słuch chłopaka. Co
więcej, specjalnie uniósł głos i podnosił go stopniowo, z każdym
krokiem zbliżając się do szatyna.
-
Proszę - szepnął Justin. - Ciszej... moja głowa...
-
Boli - dokończył mężczyzna, uśmiechając się diabelsko. - A czy
będzie bolała bardziej, gry zrobię to... - powiedział i wyjął z
kieszeni niewielki, wielofunkcyjny scyzoryk. Wysunął jedno z ostrzy
i przejechał nim po metalowych drzwiach. Biała farba lekko się
zdarła, ale dźwięk, który wdał się Justinowi do uszu był
niczym w porównaniu z tą niewielką szkodą. - A to... -
przymierzał się do wyrządzenia nastolatkowi jeszcze większego
bólu, kiedy ten położył dłoń na jego dłoni i posłał mu
błagalne spojrzenie.
-
Proszę, oszczędź...
-
Dobra, młody. Kac morderca, nie ma serca, ale musisz trochę
pocierpieć po tym, jak nabiłeś niezłe limo na twarzy mojego
kolegi. Masz spore problemy, Bieber. Trzymaj się jakoś. Zaraz
powinni ci przynieść wodę i jakieś proszki, ale nic nie obiecuję.
Trzasnął
za sobą metalowymi drzwiami, sprawiając, że Justin ponownie skulił
się z bólu. Chciał zapłakać nad swoim losem, jak to miał w
zwyczaju, ale łzy jak na złość nie chciały opuścić jego oczu,
jakby wczorajszej nocy wylał ich ostatnie krople.
Nie
mam nic. - prowadził w swojej głowie rozmowę z samym
sobą. - Nawet jednej, nędzniej, pieprzonej łzy, która
dałaby ujście temu wszystkiemu, co siedzi w mojej głowie teraz.
Nawet skrawka papieru, by wypisać na nim te wszystkie brednie, które
pisałem od zawsze. Żeby spisać swoją własną modlitwę, którą
wyszepczę prosto do Bożego ucha. A ten jak zwykle jej nie wysłucha.
Bóg to kawał chuja. Do cholery, co zrobiłem w swoim życiu złego?
Niech mnie ktoś, kurwa, oświeci, bo ja już, kurwa, nie mam sił. A
potrzebuję ich kurewsko mocno, bo nadzieja już mnie nie napędza.
Nadzieja, choć umiera ostatnia, jest matką głupców. Ja nie będę
więcej głupcem zaślepionym przez czułe słówka pokrzepienia,
przez które słabłem. Mówienie "będzie dobrze", kurwa,
nie pomaga. Kiedy to dotrze do tych wszystkich ludzi, którzy łudzą
się, że to prawda? Nie będzie dobrze. Będzie, kurwa jeszcze
gorzej i musimy być na to, kurwa, gotowi, bo inaczej polegniemy na
zawsze. A życie nie jest pieprzoną grą, gdzie wpisujesz miliony
kodów, które mają stworzyć z ciebie szczęśliwego człowieka, a
i tak, chociaż paradujesz po mieście z uśmiechem na twarzy, twoje
oczy, kurwa, krzyczą, błagają o pomoc, której ślepi ludzie nie
zauważą. A wszyscy jesteśmy, kurwa, ślepcami.
Pamiętam
to w Twoich oczach. Ten niemy krzyk, który kierowałaś do nas
wszystkich. A my byliśmy ślepi, głusi, na Twoje prośby. Tylko
dlaczego będąc krzywdzoną, krzywdzisz? Chcesz, by ktoś pokazał
Ci życie bez bólu i cierpienia? To przestań je zadawać.
Od
czego to wszystko się zaczęło? Kiedy mrok pochłonął mnie całego
tak, że nie dociera już do mnie światło dzienne? Czy dosięgnął
mnie dopiero po śmierci taty, czy może towarzyszył mi, niczym
dobry przyjaciel, od samego początku? Nie zamierzał mnie opuścić
i, chociaż przynosił tyle cierpienia, byłem mu za to wdzięczny.
Człowiek, który ciągle traci kogoś, na kim najbardziej mu zależy,
potrzebuje poczucia pewności, że jest na świecie ktoś, lub coś,
co zostanie przy nim do samego końca. Ja tego potrzebuję. Bluźnię
na samego siebie, powtarzam, że muszę być silny i to przetrwać,
chociaż wiem, że i tak jeszcze głębiej wpadnę w bagno, aż w
końcu cały się w nim utopię. Ja już nie chcę być silny. Nie
chcę stawiać czoła temu wszystkiemu, co napiera na mnie ze
wszystkich stron. Jestem kłębkiem sprzecznych emocji. Chociaż chcę
żyć, to jedyne, czego tak prawdziwie pragnę i potrzebuję to
śmierć.
Gubię
się w samym sobie. Zatracam się we własnych myślach, a potem nie
potrafię odnaleźć drogi powrotnej. Gniję w tym gównie, zwanym
również darem Boskim, cudem i błogosławieństwem. Gniję w tym
życiu, tak bardzo boleśnie, od wewnątrz. Moje serce rozkłada się
w mej piersi i zostaje pożarte przez to robactwo, które na każdym
kroku czai się, by mnie zniszczyć, by mnie pokonać. Czeka na mój
upadek, pomagając stopniowo schodzić w dół, by w końcu dorwać
się do mnie i już więcej nie pozwolić mi wstać. Jednak ja jestem
szybszy. Podnoszę się, zanim zdołają się zbliżyć, ale dalej
brnę wgłąb tego gówna. Jakbym nie mógł odejść z tą pieprzoną
godnością i już więcej się nie podnieść. Pozwolić, by ten
cholerny rój paskudnych robali dopadł mnie i zagnieździł w moim
ciele swoje larwy, które stopniowo, chociaż znacznie szybciej
sprowadzą mnie w kierunku, do którego zmierzam.
Do...
- Wychodzimy,
młody - wewnętrzne rozmyślania chłopaka przerwał ten sam
policjant, z którym przed paroma chwilami rozmawiał.
-
Już? - zdziwił się. Był niemal pewny, że w tej pustej celi
posiedzi co najmniej dobre kilka godzin, jeśli nie dobę.
-
Jakie już?! Siedzisz tu od pięciu godzin, Bieber. Migrena minęła,
że tak szybko minął ci czas?
Przez
chwilę Justin myślał, że policjant robił sobie z niego żarty,
jednak, gdy tylko spojrzał na wiszący na ścianie zegar,
spostrzegł, że naprawdę minęło tyle czasu. Najwidoczniej tak
bardzo zajął umysł wewnętrznym użalaniem się nad swoim losem,
że czas upłynął w mgnieniu oka.
W
milczeniu wstał z krzesła, na którym spędził ostatnie godziny i
zrównał krok z policjantem. Nie miał ochoty na jakiekolwiek
rozmowy. Chociaż nie pamiętał, jak spędził ostatnią noc, był
pewien, że przespał więcej, niż zwykle. Niemniej jednak czuł
wewnętrzne wyczerpanie i jedyne, czego chciał to cisza, spokój,
wygodne łóżko, i koc, którym okryłby rozgrzane ciało tylko po
to, by pod nim schować się przed nienawistnymi oczami świata. Ku
ukrytemu niezadowoleniu Justina policjant niemal od razu zaczął
rozmowę.
-
Jesteś niepełnoletni, Bieber. Byliśmy zmuszeni powiadomić twoją
matkę o tym, co wyprawiałeś w nocy i chyba nie muszę mówić, że
nie była z tego faktu zadowolona. Tylko ciebie uprzedzam, bo jak
podejrzewam, czeka cię długie kazanie na temat picia alkoholu i
atakowania policjantów po pijaku - spojrzał na chłopaka znacząco.
- Ale masz szczęście. Trzymalibyśmy ciebie do czterdziestu ośmiu
godzin, po czym w ramach zadośćuczynienia prawdopodobnie zostałyby
nałożone na ciebie kary pieniężne, ewentualnie prace społeczne,
ale jakiś tajemniczy super-ktoś wpłacił za ciebie kaucję. -
Dopiero teraz zwrócił na siebie uwagę Justina.
-
Co? To niemożliwe. My... nie mamy pieniędzy. I nie znamy nikogo,
kto mógłby za mnie zapłacić, a nawet jeśli, to w życiu nie
spłacilibyśmy długu. To musi być pomyłka. Kto to?
-
Nie wiem. Ale to musiał być ktoś ważny. Nalegał, by zachować
anonimowość. Wiesz, reputacja i te sprawy. Zresztą, wydawało się,
że znał twoją matkę, więc ona ci powie.
Nim
zdążył spostrzec, Pattie podbiegła do syna i zapłakana zarzuciła
mu ręce na szyję. Tuliła głowę Justina do swojej piesi i raz po
raz przesuwała palcami po długiej grzywce chłopaka, która
wychodziła mu już poza linię brwi, drażniąc od czasu do czasu
oczy.
-
Justin, synku - załkała. - Co ty dobrego narobiłeś?
***
Blair
czuła się wolna, wyzwolona i taka spokojna, gdy wokół niej
biegały dzieci, jedząc pachnące na cały domek wypieki babci.
Nawet, jeśli atmosfera gęstniała za każdym razem, gdy ojciec
pojawiał się w zasięgu wzroku dziewczyny. Był milczący, więc i
ona nie zamierzałam się odzywać. Można powiedzieć, że
przyzwyczaiła się do panującej między nimi ciszy, jak i do
wrzasków kłótni, jakie prowadzili regularnie. To zresztą jedyny
sposób w jaki rozmawiali, zwykle jakiekolwiek informacje
przekazywali nastolatce kierowca, bądź gosposia, z którą
dziewczyna miała bardzo bliskie kontakty.
Siedziała
właśnie na kanapie i przełączała kanały w telewizorze, w
poszukiwaniu programu, który zaciekawiłby ją i pozwolił oderwać
myśli od ojca, który ponownie podniósł jej ciśnienie, kiedy
zadzwonił telefon. Z cichym westchnieniem dźwignęła się z
kanapy i przeszła kilka kroków do stoliczka, na którym leżał jej
nowiutki iPhone. Sprawdziła, kto dzwonił i przesunęła po ekranie,
odbierając połączenie.
-
Halo, B! - zawołał Mike, kiedy dziewczyna przyłożyła komórkę
do ucha.
-
Cześć Mike, dzięki, że dzwonisz. Myślałam, że zaraz rozkurwię
telewizor.
-
Co się stało?
-
A, szkoda gadać. Ojciec znowu mnie wkurzył.
-
Czyli standard? Co tym razem odpierdolił?
-
Podczas obiadu zadzwonił do niego telefon. Odebrał i bez słowa
sobie poszedł. Gdybyś widział wyraz twarzy babci, gdy tak po protu
trzasnął drzwiami i odjechał. Miałam ochotę rozwalić mu
pomidora na twarzy. Młotkiem. Zero wstydu i szacunku! Ale naprawdę,
szkoda twojego czasu i moich nerwów, by gadać o tym łajdaku. Czemu
dzwonisz?
-
Mam coś, co może ci się spodobać. Ale najpierw usiądź. Nasz
świętoszek wcale nie jest taki święty, jak mogłoby się
wydawać.
-
O czym ty mówisz, Mike? Czyżby Bieber jakoś podpadł? -
Uśmiechnęła się pod nosem i poprawiła na kanapie, siadając
sobie na piętach, a jej oczy zabłysły z ciekawości. W głowie
snuła już kolejne intrygi, choć nie wiedziała nawet, co tym razem
wyrządzili temu biednemu chłopakowi. Chociaż właściwie, co ten
biedny chłopak wyrządził sobie sam.
-
Słuchaj, byliśmy z chłopakami na mieście i zobaczyliśmy, jak ten
gdzieś biegnie. Poszliśmy za nim i znaleźliśmy go na tym starym
dworcu, wiesz gdzie? - uciął, na co dziewczyna tylko pokiwała
głową, wiedząc, że przyjaciel i tak noe mógł tego zobaczyć.
Mike
zdał jej relację z całego wieczoru. Opowiedział o tym, jak Justin
płakał, krzyczał obelgi w kierunku nieba i śpiewał, dławiąc
się własnymi łzami. Wspomniał o butelce wódki, którą
przez cały ten czas dzierżył w dłoni, i którą niedługo potem
całkowicie opróżnił. Z rozbawieniem w głosie opowiadał, jak
reagował na alkohol, a w końcu zakończył, podsumowując całą
historię cichym chichotem.
-
Czyli chłopak się rozpłakał, zaczął śpiewać i dopiero potem
najebał się w trzy dupy, przez co miał halucynacje? - spytała,
nie do końca wierząc w słowa kolegi.
-
Tak było. Jak wrócisz, pokażę ci nagranie. Niewiarygodne. Ludzie
jeszcze nie znudzili się ostatnim, a tu coś takiego. - Ponownie
zaśmiał się, widocznie rozbawiony całą sytuacją. Nie mógł
jednak wyprzeć się tego, że gdy Justin leżąc we własnych
wymiocinach posyłał błagania w kierunku cieni, w których widział
postać własnego ojca, poczuł niepokój. Ten właśnie niepokój,
zrodzony gdzieś w podświadomości, bardzo głęboko, kazał mu
zadzwonić pod numer alarmowy. Blair natomiast miała wrażenie, że
w jej głowie zapaliła się żółta lampka, sygnalizująca "to
brnie za daleko, zatrzymaj to, nim dosięgną cię konsekwencje,
których ciężaru nie będziesz na sile unieść". Mimo to
zawtórowała Mike'owi i po chwili oboje śmiali się cicho do
telefonów, planując epicki upadek kolegi z klasy.
Zbliżał
się już wieczór, a niedziela nigdy nie wydawała się Blair taka
ponura. Dziewczyna, chociaż jej umysł niezmącony był żadną
konkretną myślą, podświadomie topiła się w poczuciu winy i
złości. Jej ojciec wciąż nie wracał, był nie wiadomo gdzie i
załatwiał swoje sprawy, kiedy ona leżała na miękkim łóżku i
tępo wpatrywała się w pojedyncze smugi na dawno pomalowanym,
zszarzałym suficie. Obrazy samoistnie przesuwały jej się przed
oczami, przypominały chwile jej dzieciństwa, te, które spędziła
w beztrosce, kiedy jej ojciec jeszcze czasem się uśmiechał, potem,
gdy wszystko zaczęło się sypać, a wszelkie uczucia zlały się w
jedną, całkowitą i niezaprzeczalnie głęboką nienawiść do
wszystkiego, co sprawiało, że traciła kontrolę nad własnym
życiem. A tracić kontrolę można zawsze, wystarczy poczuć brak
pewności w kwestii własnych uczuć, bo nawet błahe załamanie
potrafi wyrządzić poważne szkody na ciele i umyśle.
Dziewczyna
wpadła w wir myśli i uczuć tak sprzecznych, że wydawały jej się
niemal absurdalne. W końcu zerwała się na równe nogi i pokręciła
chaotycznie głową, by pozbyć się natłoku myśli, a w tym samym
czasie jej uszu doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
Nie
chciała witać się z ojcem, nie chciała na niego patrzeć, ani o
nim myśleć, bo każda myśl wywoływała w niej burzę złości i
uczuć, które choćby były dobre, kumulowały się jako nienawiść.
Mimo to poprawiła swoje włosy i mimowolnie spojrzała w lustro, w
którym odbiła się jej postać, chuda i zmęczona, jednak nadal
piękna, jakby wszystkie te mankamenty jedynie dodawały jej uroku,
po czym wyszła na spotkanie z tatą. Przeleciało jej przez myśl,
że już niedługo wydarzy się coś ważnego, co zmieni jej życie o
sto osiemdziesiąt stopni. Szybko jednak odgoniła te myśli, kiedy
spojrzała na ojca. Do ucha przyłożony miał swój czarny, drogi
telefon, a jego twarz wrażała... zatroskanie?!
Blair
z wrażenia zmarszczyła brwi i przymrużyła lekko oczy, by
wyraźniej zobaczyć, jak szare i pozbawione blasku tęczówki
Roberta, połyskiwały lekko, nadając im koloru jasnego, błękitnego
nieba. Nie słyszała słów, jakie wypowiadał do telefonu,
marszcząc przy tym lekko czoło, ale kiedy zakończył połączenie,
wsuwając komórkę do tylnej kieszeni spodni i złączył swój
wzrok z uważnym i podejrzliwym spojrzeniem córki, odniosła
wrażenie, jakby wszystko dookoła ucichło. W powietrzu natomiast
zawisło nieuniknione wyznanie, które naprawdę na zawsze zmieni jej
życie, jak i ją samą. Nie wiedziała jednak jeszcze, jak bardzo.
-
Tato? - odezwała się nieśmiało. Przez chwilę miała ochotę
strzelić sobie samej w twarz, otrząsnąć się z lekkiego szoku i
potraktować ojca jedną z ripost, które zawsze miała w zanadrzu. W
ostatniej chwili postanowiła ten jeden, jedyny raz schować swoją
dumę do kieszeni i odpuścić.
-
Chciałbym ci o czymś powiedzieć...
***
-
Mamo, kto wpłacił kaucję? - spytał Justin, gdy Pattie odrobinę
ochłonęła. Zdołał dostrzec w jej oczach niepewność, jakby
zastanawiała się, czy okłamać syna, czy może to jest ten moment,
w którym powinna przyznać się do wszystkiego.
Uczucia
są czymś normalnym w życiu człowieka. Każdy doświadcza ich na
każdym kroku, jednak to właśnie ich ludzie wstydzą się
najbardziej. Boją się reakcji bliskich na to, że czują coś,
czego ich zdaniem czuć nie powinni. Wyłączają się na to, co
podpowiada im serce w obawie, że to poprowadzi ich do zguby.
Jednak,
czy właśnie uczucia nie są tym, co przytrzymuje nas na ziemi? Bez
nich nie ma nas, więc dlaczego wiecznie się ich wypieramy?
Kobieta
usiadła na plastikowym krzesełku z ciężkim westchnieniem.
Spojrzała spod rzęs na syna, a znajomy blask w jego oczach
przypomniał jej najpiękniejsze, jak i najgorsze chwile w jej życiu.
Poczuła, jak delikatny ból ściska jej serce, jakby żal po stracie
ukochanego, wypierany przez tyle lat, dopiero teraz dosięgnął jej
tak naprawdę. Chciała zacząć płakać, krzyczeć i prosić Boga o
cofnięcie czasu, by zjawić się na dworcu kilka minut wcześniej i
pochwycić w swe ramiona Jeremy'ego. Chciała zrobić to, co jej syn
robił odkąd stracił ojca. Jednak czasu się nie cofnie. Trzeba
pogodzić się i iść dalej, nie tracić życia, które każdego
dnia stoi przed nami otworem. Wystarczy tylko wykorzystać szansę,
dawaną nam przez los. Szansę, której nie dostrzegamy zaślepieni
żalem, bólem i rozpaczą.
Pattie
przełknęła głośno gulę w gardle i postarała się o delikatny
uśmiech, który z każdą kolejną sekundą nabierał szczerości.
-
W swoim życiu doświadczyłam najpiękniejszej miłości, jaką
mogłam dostać od losu. Spędziłam wiele cudownych lat z twoim
ojcem i nie żałuję żadnej sekundy, jaką poświęciłam dla niego
i dla was. Mimo, że ta miłość przynosiła i nadal przynosi tak
wiele cierpienia, to był najlepszy czas w moim życiu, ale teraz...
Teraz trzeba żyć dalej. Nigdy nie chciałam dla siebie złego,
chociaż sama się na to skazałam. Teraz możemy uwolnić się od
tego, co przykre. Możemy zapomnieć o tym, jak bardzo płakaliśmy
kiedyś. Możemy zostawić w pamięci wszystkie te piękne chwile, a
te złe zakopać w grobie zaraz obok twojego ojca, Justin. Nigdy nie
przestanę go kochać, ale...
-
Mamo, o czym ty mówisz?
-
Musisz o czymś wiedzieć, Justin. Nie mogę wiecznie tego ukrywać.
Nie przed tobą.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Jest rozdział!
Miałam nadzieję, że napisanie go zajmie mi mniej czasu, ale jestem człowiekiem leniwym i dopiero uczę się systematyczności hahaha
Mam nadzieję, że ktoś tu ze mną jest :)
Zapraszam Was do czytania!
Napiszcie w komentarzu, czy podobał Wam się ten rozdział i pamiętajcie:
komentując, dajecie mi motywację,
a im więcej motywacji
tym lepsze są rozdziały
<3
Ja pitole, mam nieodparte wrażenie, że matka Justina związała się z ojcem Blair i to on wpłacił kaucję za Justina. Jezu, jeśli to prawda, jestem cholernie ciekawa, jak Justin i Blair zareagują na tę wiadomość. Chyba nie będą szcz3śliwi, ale może w końcu coś dotrze do Blair. W zasadzie już zaczęło docierać. Czekam z niecierpliwością na kolejny, a że wybiła równo północ, chciałabym życzyć Ci jeszcze raz wszystkiego najlepszego i od groma weny z okazji urodzin <3
OdpowiedzUsuń18th-street-jbff.blogspot.com
priest-jbff.blogspot.com
getting-closer-jbff.blogspot.com
Też myślę, że mam Justina jest ojcem Blair! Jak ona się o tym dowie to czuję, że Justin bd miał z nią gorzej niż wcześniej.
OdpowiedzUsuńAle zastanawia mnie jak ktoś taki jak Robert mógłby być z taką ciepłą i kochającą Pattie. Coś mi w tym nie pasuje.
Dodaj szybko kolejny, bo męczy mnie ciekawość!
Weny słońce <3
Ha i wiesz co?! Jestem z siebie dumna, bo pierwszy raz udało mi się rozkminć o co tak naprawdę chodzi, zawsze moje przekonania okazywały się mylne.
OdpowiedzUsuńMama Justina chodzi z tatą Blair, Boom!!! Ja to wiedziałam, boom, cyk, boom, yeah!
Aa dobra.. Koniec tego entuzjazmu, bo tak naprawdę to nie wiem czy to powód do radości.
Ale chyba tak, bo jest jakaś szansa, że ich życie zmieni się na lepsze, a tak to by stali w miejscu.
school-loser-and-love-jb.blogspot.com
Bożeeee to niewiarygodne musze się dowiedzieć co będzie dalej błagam dziewczyno pisz nie moge już sie doczekać. Jak najszybciej daj następny rozdział plisss. Kocham
OdpowiedzUsuń