piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 7. I want you to know...

Osiemnastolatek skulił się na twardym łóżku, czując jakby jego głowę wypełniały tysiące malutkich odłamków szklanej butelki, którą zbił wczorajszej nocy na dworcu, opłakując utratę ojca i swojej maleńkiej siostrzyczki. Nie pamiętał, co działo się tam, kiedy przełknął ostatni łyk wódki i upadł na samo dno, kuląc się wśród własnych wymiocin. Nie pamiętał halucynacji wywołanych reakcją niedoświadczonego organizmu na tak dużą dawkę alkoholu, krążącego w krwiobiegu. Nie wiedział także, że zaniepokojeni jego stanem nastolatkowie, nagrywający upadek chłopaka i śmiejący się z niego do rozpuku, powiadomili służby alarmowe w ostatniej chwili. Gdyby dwaj policjanci pojawili się kilka minut później, lub nie przyjechali w ogóle, organizm Justina powoli przegrywałby walkę i chłopak dławiąc się własnymi wymiocinami opadłby bezsilnie na ziemię, wypuszczając z płuc ostatni, słaby oddech. 
Szatyn z bólem wymalowanym na twarzy otworzył najpierw jedno, potem drugie oko i rozejrzał się wokół własnej osi.
Był sam. Całkiem sam pośród brudnych, białych ścian. W obcym miejscu. W obcym łóżku. Gdyby nie podane mu dożylnie leki uspokajające, z pewnością dostałby ataku paniki, który był ostatnią rzeczą, jakiej chłopak teraz potrzebował. 
Nie wiedział jeszcze, jakich problemów przysporzył sobie i swojej matce w stanie upojenia, jednak gdy poczuł lekki ból paliczków kostek lewej dłoni oraz gdy zobaczył na nich niewielkie zaczerwienienia, wiedział, że przyjdzie mu ponieść konsekwencje, na które nie był gotowy. 
Nagle białe drzwi otworzyły się z impetem i do małego pomieszczenia wszedł umundurowany mężczyzna, uzbrojony w pistolet, pałkę i kajdanki. Zza jego pleców, prosto do oczu Justina dostawały się rażące smugi światła, które tylko wzmacniały rozsadzający czaszkę ból. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo sobie zaszkodziłeś, chłopie. - Policjant nawet nie próbował zniżyć głosu tak, by w jak najmniejszym stopniu drażnić nadwrażliwy słuch chłopaka. Co więcej, specjalnie uniósł głos i podnosił go stopniowo, z każdym krokiem zbliżając się do szatyna. 
- Proszę - szepnął Justin. - Ciszej... moja głowa...
- Boli - dokończył mężczyzna, uśmiechając się diabelsko. - A czy będzie bolała bardziej, gry zrobię to... - powiedział i wyjął z kieszeni niewielki, wielofunkcyjny scyzoryk. Wysunął jedno z ostrzy i przejechał nim po metalowych drzwiach. Biała farba lekko się zdarła, ale dźwięk, który wdał się Justinowi do uszu był niczym w porównaniu z tą niewielką szkodą. - A to... - przymierzał się do wyrządzenia nastolatkowi jeszcze większego bólu, kiedy ten położył dłoń na jego dłoni i posłał mu błagalne spojrzenie.
- Proszę, oszczędź...
- Dobra, młody. Kac morderca, nie ma serca, ale musisz trochę pocierpieć po tym, jak nabiłeś niezłe limo na twarzy mojego kolegi. Masz spore problemy, Bieber. Trzymaj się jakoś. Zaraz powinni ci przynieść wodę i jakieś proszki, ale nic nie obiecuję.
Trzasnął za sobą metalowymi drzwiami, sprawiając, że Justin ponownie skulił się z bólu. Chciał zapłakać nad swoim losem, jak to miał w zwyczaju, ale łzy jak na złość nie chciały opuścić jego oczu, jakby wczorajszej nocy wylał ich ostatnie krople. 

Nie mam nic. - prowadził w swojej głowie rozmowę z samym sobą. - Nawet jednej, nędzniej, pieprzonej łzy, która dałaby ujście temu wszystkiemu, co siedzi w mojej głowie teraz. Nawet skrawka papieru, by wypisać na nim te wszystkie brednie, które pisałem od zawsze. Żeby spisać swoją własną modlitwę, którą wyszepczę prosto do Bożego ucha. A ten jak zwykle jej nie wysłucha. Bóg to kawał chuja. Do cholery, co zrobiłem w swoim życiu złego? Niech mnie ktoś, kurwa, oświeci, bo ja już, kurwa, nie mam sił. A potrzebuję ich kurewsko mocno, bo nadzieja już mnie nie napędza. Nadzieja, choć umiera ostatnia, jest matką głupców. Ja nie będę więcej głupcem zaślepionym przez czułe słówka pokrzepienia, przez które słabłem. Mówienie "będzie dobrze", kurwa, nie pomaga. Kiedy to dotrze do tych wszystkich ludzi, którzy łudzą się, że to prawda? Nie będzie dobrze. Będzie, kurwa jeszcze gorzej i musimy być na to, kurwa, gotowi, bo inaczej polegniemy na zawsze. A życie nie jest pieprzoną grą, gdzie wpisujesz miliony kodów, które mają stworzyć z ciebie szczęśliwego człowieka, a i tak, chociaż paradujesz po mieście z uśmiechem na twarzy, twoje oczy, kurwa, krzyczą, błagają o pomoc, której ślepi ludzie nie zauważą. A wszyscy jesteśmy, kurwa, ślepcami. 
Pamiętam to w Twoich oczach. Ten niemy krzyk, który kierowałaś do nas wszystkich. A my byliśmy ślepi, głusi, na Twoje prośby. Tylko dlaczego będąc krzywdzoną, krzywdzisz? Chcesz, by ktoś pokazał Ci życie bez bólu i cierpienia? To przestań je zadawać. 

Od czego to wszystko się zaczęło? Kiedy mrok pochłonął mnie całego tak, że nie dociera już do mnie światło dzienne? Czy dosięgnął mnie dopiero po śmierci taty, czy może towarzyszył mi, niczym dobry przyjaciel, od samego początku? Nie zamierzał mnie opuścić i, chociaż przynosił tyle cierpienia, byłem mu za to wdzięczny. Człowiek, który ciągle traci kogoś, na kim najbardziej mu zależy, potrzebuje poczucia pewności, że jest na świecie ktoś, lub coś, co zostanie przy nim do samego końca. Ja tego potrzebuję. Bluźnię na samego siebie, powtarzam, że muszę być silny i to przetrwać, chociaż wiem, że i tak jeszcze głębiej wpadnę w bagno, aż w końcu cały się w nim utopię. Ja już nie chcę być silny. Nie chcę stawiać czoła temu wszystkiemu, co napiera na mnie ze wszystkich stron. Jestem kłębkiem sprzecznych emocji. Chociaż chcę żyć, to jedyne, czego tak prawdziwie pragnę i potrzebuję to śmierć. 
Gubię się w samym sobie. Zatracam się we własnych myślach, a potem nie potrafię odnaleźć drogi powrotnej. Gniję w tym gównie, zwanym również darem Boskim, cudem i błogosławieństwem. Gniję w tym życiu, tak bardzo boleśnie, od wewnątrz. Moje serce rozkłada się w mej piersi i zostaje pożarte przez to robactwo, które na każdym kroku czai się, by mnie zniszczyć, by mnie pokonać. Czeka na mój upadek, pomagając stopniowo schodzić w dół, by w końcu dorwać się do mnie i już więcej nie pozwolić mi wstać. Jednak ja jestem szybszy. Podnoszę się, zanim zdołają się zbliżyć, ale dalej brnę wgłąb tego gówna. Jakbym nie mógł odejść z tą pieprzoną godnością i już więcej się nie podnieść. Pozwolić, by ten cholerny rój paskudnych robali dopadł mnie i zagnieździł w moim ciele swoje larwy, które stopniowo, chociaż znacznie szybciej sprowadzą mnie w kierunku, do którego zmierzam. 
Do...

- Wychodzimy, młody - wewnętrzne rozmyślania chłopaka przerwał ten sam policjant, z którym przed paroma chwilami rozmawiał. 
- Już? - zdziwił się. Był niemal pewny, że w tej pustej celi posiedzi co najmniej dobre kilka godzin, jeśli nie dobę.
- Jakie już?! Siedzisz tu od pięciu godzin, Bieber. Migrena minęła, że tak szybko minął ci czas?
Przez chwilę Justin myślał, że policjant robił sobie z niego żarty, jednak, gdy tylko spojrzał na wiszący na ścianie zegar, spostrzegł, że naprawdę minęło tyle czasu. Najwidoczniej tak bardzo zajął umysł wewnętrznym użalaniem się nad swoim losem, że czas upłynął w mgnieniu oka. 
W milczeniu wstał z krzesła, na którym spędził ostatnie godziny i zrównał krok z policjantem. Nie miał ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Chociaż nie pamiętał, jak spędził ostatnią noc, był pewien, że przespał więcej, niż zwykle. Niemniej jednak czuł wewnętrzne wyczerpanie i jedyne, czego chciał to cisza, spokój, wygodne łóżko, i koc, którym okryłby rozgrzane ciało tylko po to, by pod nim schować się przed nienawistnymi oczami świata. Ku ukrytemu niezadowoleniu Justina policjant niemal od razu zaczął rozmowę.
- Jesteś niepełnoletni, Bieber. Byliśmy zmuszeni powiadomić twoją matkę o tym, co wyprawiałeś w nocy i chyba nie muszę mówić, że nie była z tego faktu zadowolona. Tylko ciebie uprzedzam, bo jak podejrzewam, czeka cię długie kazanie na temat picia alkoholu i atakowania policjantów po pijaku - spojrzał na chłopaka znacząco. - Ale masz szczęście. Trzymalibyśmy ciebie do czterdziestu ośmiu godzin, po czym w ramach zadośćuczynienia prawdopodobnie zostałyby nałożone na ciebie kary pieniężne, ewentualnie prace społeczne, ale jakiś tajemniczy super-ktoś wpłacił za ciebie kaucję. - Dopiero teraz zwrócił na siebie uwagę Justina.
- Co? To niemożliwe. My... nie mamy pieniędzy. I nie znamy nikogo, kto mógłby za mnie zapłacić, a nawet jeśli, to w życiu nie spłacilibyśmy długu. To musi być pomyłka. Kto to?
- Nie wiem. Ale to musiał być ktoś ważny. Nalegał, by zachować anonimowość. Wiesz, reputacja i te sprawy. Zresztą, wydawało się, że znał twoją matkę, więc ona ci powie. 
Nim zdążył spostrzec, Pattie podbiegła do syna i zapłakana zarzuciła mu ręce na szyję. Tuliła głowę Justina do swojej piesi i raz po raz przesuwała palcami po długiej grzywce chłopaka, która wychodziła mu już poza linię brwi, drażniąc od czasu do czasu oczy. 
- Justin, synku - załkała. - Co ty dobrego narobiłeś? 


***
Blair czuła się wolna, wyzwolona i taka spokojna, gdy wokół niej biegały dzieci, jedząc pachnące na cały domek wypieki babci. Nawet, jeśli atmosfera gęstniała za każdym razem, gdy ojciec pojawiał się w zasięgu wzroku dziewczyny. Był milczący, więc i ona nie zamierzałam się odzywać. Można powiedzieć, że przyzwyczaiła się do panującej między nimi ciszy, jak i do wrzasków kłótni, jakie prowadzili regularnie. To zresztą jedyny sposób w jaki rozmawiali, zwykle jakiekolwiek informacje przekazywali nastolatce kierowca, bądź gosposia, z którą dziewczyna miała bardzo bliskie kontakty. 
Siedziała właśnie na kanapie i przełączała kanały w telewizorze, w poszukiwaniu programu, który zaciekawiłby ją i pozwolił oderwać myśli od ojca, który ponownie podniósł jej ciśnienie, kiedy zadzwonił telefon. Z cichym westchnieniem dźwignęła się z kanapy i przeszła kilka kroków do stoliczka, na którym leżał jej nowiutki iPhone. Sprawdziła, kto dzwonił i przesunęła po ekranie, odbierając połączenie.
- Halo, B! - zawołał Mike, kiedy dziewczyna przyłożyła komórkę do ucha.
- Cześć Mike, dzięki, że dzwonisz. Myślałam, że zaraz rozkurwię telewizor.
- Co się stało?
- A, szkoda gadać. Ojciec znowu mnie wkurzył.
- Czyli standard? Co tym razem odpierdolił?
- Podczas obiadu zadzwonił do niego telefon. Odebrał i bez słowa sobie poszedł. Gdybyś widział wyraz twarzy babci, gdy tak po protu trzasnął drzwiami i odjechał. Miałam ochotę rozwalić mu pomidora na twarzy. Młotkiem. Zero wstydu i szacunku! Ale naprawdę, szkoda twojego czasu i moich nerwów, by gadać o tym łajdaku. Czemu dzwonisz?
- Mam coś, co może ci się spodobać. Ale najpierw usiądź. Nasz świętoszek wcale nie jest taki święty, jak mogłoby się wydawać. 
- O czym ty mówisz, Mike? Czyżby Bieber jakoś podpadł? - Uśmiechnęła się pod nosem i poprawiła na kanapie, siadając sobie na piętach, a jej oczy zabłysły z ciekawości. W głowie snuła już kolejne intrygi, choć nie wiedziała nawet, co tym razem wyrządzili temu biednemu chłopakowi. Chociaż właściwie, co ten biedny chłopak wyrządził sobie sam.
- Słuchaj, byliśmy z chłopakami na mieście i zobaczyliśmy, jak ten gdzieś biegnie. Poszliśmy za nim i znaleźliśmy go na tym starym dworcu, wiesz gdzie? - uciął, na co dziewczyna tylko pokiwała głową, wiedząc, że przyjaciel i tak noe mógł tego zobaczyć.
Mike zdał jej relację z całego wieczoru. Opowiedział o tym, jak Justin płakał, krzyczał obelgi w kierunku nieba i śpiewał, dławiąc się własnymi łzami. Wspomniał o butelce wódki, którą przez cały ten czas dzierżył w dłoni, i którą niedługo potem całkowicie opróżnił. Z rozbawieniem w głosie opowiadał, jak reagował na alkohol, a w końcu zakończył, podsumowując całą historię cichym chichotem.
- Czyli chłopak się rozpłakał, zaczął śpiewać i dopiero potem najebał się w trzy dupy, przez co miał halucynacje? - spytała, nie do końca wierząc w słowa kolegi.
- Tak było. Jak wrócisz, pokażę ci nagranie. Niewiarygodne. Ludzie jeszcze nie znudzili się ostatnim, a tu coś takiego. - Ponownie zaśmiał się, widocznie rozbawiony całą sytuacją. Nie mógł jednak wyprzeć się tego, że gdy Justin leżąc we własnych wymiocinach posyłał błagania w kierunku cieni, w których widział postać własnego ojca, poczuł niepokój. Ten właśnie niepokój, zrodzony gdzieś w podświadomości, bardzo głęboko, kazał mu zadzwonić pod numer alarmowy. Blair natomiast miała wrażenie, że w jej głowie zapaliła się żółta lampka, sygnalizująca "to brnie za daleko, zatrzymaj to, nim dosięgną cię konsekwencje, których ciężaru nie będziesz na sile unieść". Mimo to zawtórowała Mike'owi i po chwili oboje śmiali się cicho do telefonów, planując epicki upadek kolegi z klasy.
Zbliżał się już wieczór, a niedziela nigdy nie wydawała się Blair taka ponura. Dziewczyna, chociaż jej umysł niezmącony był żadną konkretną myślą, podświadomie topiła się w poczuciu winy i złości. Jej ojciec wciąż nie wracał, był nie wiadomo gdzie i załatwiał swoje sprawy, kiedy ona leżała na miękkim łóżku i tępo wpatrywała się w pojedyncze smugi na dawno pomalowanym, zszarzałym suficie. Obrazy samoistnie przesuwały jej się przed oczami, przypominały chwile jej dzieciństwa, te, które spędziła w beztrosce, kiedy jej ojciec jeszcze czasem się uśmiechał, potem, gdy wszystko zaczęło się sypać, a wszelkie uczucia zlały się w jedną, całkowitą i niezaprzeczalnie głęboką nienawiść do wszystkiego, co sprawiało, że traciła kontrolę nad własnym życiem. A tracić kontrolę można zawsze, wystarczy poczuć brak pewności w kwestii własnych uczuć, bo nawet błahe załamanie potrafi wyrządzić poważne szkody na ciele i umyśle. 
Dziewczyna wpadła w wir myśli i uczuć tak sprzecznych, że wydawały jej się niemal absurdalne. W końcu zerwała się na równe nogi i pokręciła chaotycznie głową, by pozbyć się natłoku myśli, a w tym samym czasie jej uszu doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
Nie chciała witać się z ojcem, nie chciała na niego patrzeć, ani o nim myśleć, bo każda myśl wywoływała w niej burzę złości i uczuć, które choćby były dobre, kumulowały się jako nienawiść. Mimo to poprawiła swoje włosy i mimowolnie spojrzała w lustro, w którym odbiła się jej postać, chuda i zmęczona, jednak nadal piękna, jakby wszystkie te mankamenty jedynie dodawały jej uroku, po czym wyszła na spotkanie z tatą. Przeleciało jej przez myśl, że już niedługo wydarzy się coś ważnego, co zmieni jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Szybko jednak odgoniła te myśli, kiedy spojrzała na ojca. Do ucha przyłożony miał swój czarny, drogi telefon, a jego twarz wrażała... zatroskanie?! 
Blair z wrażenia zmarszczyła brwi i przymrużyła lekko oczy, by wyraźniej zobaczyć, jak szare i pozbawione blasku tęczówki Roberta, połyskiwały lekko, nadając im koloru jasnego, błękitnego nieba. Nie słyszała słów, jakie wypowiadał do telefonu, marszcząc przy tym lekko czoło, ale kiedy zakończył połączenie, wsuwając komórkę do tylnej kieszeni spodni i złączył swój wzrok z uważnym i podejrzliwym spojrzeniem córki, odniosła wrażenie, jakby wszystko dookoła ucichło. W powietrzu natomiast zawisło nieuniknione wyznanie, które naprawdę na zawsze zmieni jej życie, jak i ją samą. Nie wiedziała jednak jeszcze, jak bardzo.
- Tato? - odezwała się nieśmiało. Przez chwilę miała ochotę strzelić sobie samej w twarz, otrząsnąć się z lekkiego szoku i potraktować ojca jedną z ripost, które zawsze miała w zanadrzu. W ostatniej chwili postanowiła ten jeden, jedyny raz schować swoją dumę do kieszeni i odpuścić.
- Chciałbym ci o czymś powiedzieć...


***
- Mamo, kto wpłacił kaucję? - spytał Justin, gdy Pattie odrobinę ochłonęła. Zdołał dostrzec w jej oczach niepewność, jakby zastanawiała się, czy okłamać syna, czy może to jest ten moment, w którym powinna przyznać się do wszystkiego.
Uczucia są czymś normalnym w życiu człowieka. Każdy doświadcza ich na każdym kroku, jednak to właśnie ich ludzie wstydzą się najbardziej. Boją się reakcji bliskich na to, że czują coś, czego ich zdaniem czuć nie powinni. Wyłączają się na to, co podpowiada im serce w obawie, że to poprowadzi ich do zguby.
Jednak, czy właśnie uczucia nie są tym, co przytrzymuje nas na ziemi? Bez nich nie ma nas, więc dlaczego wiecznie się ich wypieramy?
Kobieta usiadła na plastikowym krzesełku z ciężkim westchnieniem. Spojrzała spod rzęs na syna, a znajomy blask w jego oczach przypomniał jej najpiękniejsze, jak i najgorsze chwile w jej życiu. Poczuła, jak delikatny ból ściska jej serce, jakby żal po stracie ukochanego, wypierany przez tyle lat, dopiero teraz dosięgnął jej tak naprawdę. Chciała zacząć płakać, krzyczeć i prosić Boga o cofnięcie czasu, by zjawić się na dworcu kilka minut wcześniej i pochwycić w swe ramiona Jeremy'ego. Chciała zrobić to, co jej syn robił odkąd stracił ojca. Jednak czasu się nie cofnie. Trzeba pogodzić się i iść dalej, nie tracić życia, które każdego dnia stoi przed nami otworem. Wystarczy tylko wykorzystać szansę, dawaną nam przez los. Szansę, której nie dostrzegamy zaślepieni żalem, bólem i rozpaczą. 
Pattie przełknęła głośno gulę w gardle i postarała się o delikatny uśmiech, który z każdą kolejną sekundą nabierał szczerości. 
- W swoim życiu doświadczyłam najpiękniejszej miłości, jaką mogłam dostać od losu. Spędziłam wiele cudownych lat z twoim ojcem i nie żałuję żadnej sekundy, jaką poświęciłam dla niego i dla was. Mimo, że ta miłość przynosiła i nadal przynosi tak wiele cierpienia, to był najlepszy czas w moim życiu, ale teraz... Teraz trzeba żyć dalej. Nigdy nie chciałam dla siebie złego, chociaż sama się na to skazałam. Teraz możemy uwolnić się od tego, co przykre. Możemy zapomnieć o tym, jak bardzo płakaliśmy kiedyś. Możemy zostawić w pamięci wszystkie te piękne chwile, a te złe zakopać w grobie zaraz obok twojego ojca, Justin. Nigdy nie przestanę go kochać, ale...
- Mamo, o czym ty mówisz? 
- Musisz o czymś wiedzieć, Justin. Nie mogę wiecznie tego ukrywać. Nie przed tobą. 




~*~*~*~*~*~*~*~*~

Jest rozdział! 
Miałam nadzieję, że napisanie go zajmie mi mniej czasu, ale jestem człowiekiem leniwym i dopiero uczę się systematyczności hahaha
Mam nadzieję, że ktoś tu ze mną jest :)
Zapraszam Was do czytania!
Napiszcie w komentarzu, czy podobał Wam się ten rozdział i pamiętajcie:

komentując, dajecie mi motywację,
a im więcej motywacji
tym lepsze są rozdziały 
<3

4 komentarze:

  1. Ja pitole, mam nieodparte wrażenie, że matka Justina związała się z ojcem Blair i to on wpłacił kaucję za Justina. Jezu, jeśli to prawda, jestem cholernie ciekawa, jak Justin i Blair zareagują na tę wiadomość. Chyba nie będą szcz3śliwi, ale może w końcu coś dotrze do Blair. W zasadzie już zaczęło docierać. Czekam z niecierpliwością na kolejny, a że wybiła równo północ, chciałabym życzyć Ci jeszcze raz wszystkiego najlepszego i od groma weny z okazji urodzin <3
    18th-street-jbff.blogspot.com
    priest-jbff.blogspot.com
    getting-closer-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Też myślę, że mam Justina jest ojcem Blair! Jak ona się o tym dowie to czuję, że Justin bd miał z nią gorzej niż wcześniej.
    Ale zastanawia mnie jak ktoś taki jak Robert mógłby być z taką ciepłą i kochającą Pattie. Coś mi w tym nie pasuje.
    Dodaj szybko kolejny, bo męczy mnie ciekawość!
    Weny słońce <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha i wiesz co?! Jestem z siebie dumna, bo pierwszy raz udało mi się rozkminć o co tak naprawdę chodzi, zawsze moje przekonania okazywały się mylne.
    Mama Justina chodzi z tatą Blair, Boom!!! Ja to wiedziałam, boom, cyk, boom, yeah!
    Aa dobra.. Koniec tego entuzjazmu, bo tak naprawdę to nie wiem czy to powód do radości.
    Ale chyba tak, bo jest jakaś szansa, że ich życie zmieni się na lepsze, a tak to by stali w miejscu.
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Bożeeee to niewiarygodne musze się dowiedzieć co będzie dalej błagam dziewczyno pisz nie moge już sie doczekać. Jak najszybciej daj następny rozdział plisss. Kocham

    OdpowiedzUsuń