niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 8. But I've got high hopes.

          Na pewnym etapie naszego życia dochodzi do momentu, w którym musimy okazać szczerość, nie zważając na konsekwencje. I nadchodzi chwila, w której nie chcemy już wnosić przykrości do życia drugiego człowieka. Chociaż prawda może zranić, świadomość, że postąpiło się słusznie wynagradza wszystkie przykrości, jakie przyszło nam zadać, bo któregoś dnia ta osoba zrozumie i wybaczy. Na to miał nadzieję Robert, wypowiadając w stronę córki te dwa słowa, które niczym sztylety wbiły jej się w serce. Po chwili jednak w tym samym miejscu rozniosło się rozkoszne ciepło, powodowane przez nieśmiało wychylającą się zza nienawistnego muru, nadzieję. Nie chciała tego. Nie chciała czuć, a jednak poczuła. Zyskała wiarę w to, że teraz wszystko się ułoży, stanie się lepsze. Zza ciemnych, burzowych chmur znowu wychyliło się słońce, oślepiając swoim światłem wszystko i wszystkich. Blair nie wiedziała jeszcze, jak bardzo może się sparzyć. Była napędzana nadzieją, która unosiła kąciki jej ust w delikatnym uśmiechu. 
"Poznałem kogoś" 
Te dwa słowa odbijały się echem w uszach nastolatki. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że nigdy nie słyszała takiego uczucia w wiecznie surowym głosie ojca. Przez osiemnaście lat swojego życia nie poznała tej drugiej strony taty, tej znacznie delikatniejszej i piękniejszej. Nigdy nie okazywał przy niej uczuć innych od złości czy nawet nienawiści, a jakiekolwiek by one nie były, napędzały u niego agresję. 
I wtedy też Blair poczuła lekki niepokój. Kobieta, którą jej ojciec pokochał na pewno nie zasłużyła na zło, które Robert wyrządzał jej przez tyle lat. 
Czy będzie potrafił skrzywdzić również ją? Jego nienawiść do Blair, chociaż chora i zdecydowanie nieodpowiednia, w jakimś sensie była uzasadniona. Blair swoim urokiem i urodą bez problemu dorównywała swojej matce, która złamała jemu serce, jeszcze gdy dziewczyna była małym dzieckiem. Tak bardzo mu ją przypominała, że niekiedy miał wrażenie, że przed nim stoi ta, którą kiedyś kochał szczerze i prawdziwie, ta, której teraz nienawidzi. I nienawidził również swojej córki, chociaż tak dawno temu była jego oczkiem w głowie. Robert radził sobie ze złamanym sercem na swój sposób, w butelce whiskey otwieranej każdego wieczoru i popijanej niemal do dna. 
Dlaczego ciągle bronił się przed uczuciami agresją? Czy właśnie z tego samego powodu Blair krzywdziła wszystkich wokół? Bo tak została wychowana? Taki wzór przez kilkanaście lat dawał jej ojciec. I inaczej chyba nie potrafiła...
"Jesteśmy oboje siebie warci" - pomyślała. - "Nie mnie oceniać, czy ją skrzywdzi, nie mnie decydować, czy ratować ją przed jego silną ręką, przynoszącą tyle bólu. Nie mnie walczyć z nim, bo przecież oboje jesteśmy tacy sami. Oboje bronimy się, raniąc tych, na których nam trochę zależy i po prostu nie potrafimy inaczej. Źli ludzie się nie zmieniają. Ale teraz jest szansa. Jest szansa byśmy byli lepsi dla siebie nawzajem. Skoro nie potrafimy być dobrzy dla innych ludzi, możemy spróbować być dobrzy dla siebie. I wtedy będzie lepiej."
 Jeszcze raz spojrzała na ojca, który wciąż stał oszołomiony tym, co udało mu się wykrztusić, jak i tonem, który po raz pierwszy przyszedł mu z łatwością. I wtedy Blair zrobiła coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała, choćby w najgorszym stanie umysłu, w którym straciłaby kontrolę nad własnym ciałem, nigdy nie przypuszczała, że z bladym uśmiechem na ustach oplecie dłonie wokół szyi swojego ojca i przyciągnie go do siebie w silnym uścisku, nie pozwalając tez, by zobaczył pojedyncze łzy wzruszenia, płynące kilkoma strużkami wzdłuż jej zaróżowionych policzków. 
- Dziękuję - szepnęła i mocniej przytuliła ojca.
- Za co?
- Nie wiem - zaśmiała się nerwowo i otarła łzę roztargnionym gestem. - Chyba za szczerość. Za to, że jesteś tu i mówisz mi, że poznałeś kobietę, która mam nadzieję cię uszczęśliwia. I jesteś taki... normalny. Taki, jaki powinien być każdy ojciec. To takie... przyjemne uczucie, o którym już dawno zapomniałam. Uczucie, którego nie powinnam zapominać. 
Uśmiechnęła się nieśmiało do ojca, co on chyba po raz pierwszy odwzajemnił, a ten uśmiech sprawił, że Blair znowu poczuła się jak mała dziewczynka zapatrzona w swojego tatę niczym w obrazek. 
"Teraz będzie lepiej. Musi być" - pomyślała i wyczuła w sobie desperację. 
Była zdesperowana, by naprawić swoje życie. Po trupach do celu, tak jak zawsze, przez osiemnaście lat swojego życia.

A Justin stał. Stał przed swoją mamą, która właśnie wyjawiła mu swój wstydliwy sekret i choć jednocześnie chciał się roześmiać z ulgą, że wszystkie jego najgorsze przeczucia się nie sprawdziły, jak i przytulić Pattie, wiedząc, że to właśnie powinien zrobić, nie mógł się ruszyć. Wsłuchiwał się w głos swojego serca, które najpierw zabolało lekko, jakby cieniutka igła wbiła się w nie delikatnie, nie głęboko, by następnie rozlać po jego wnętrzu nieznane dotąd uczucie. Było ono jednak na tyle przyjemne, by kąciki ust szatyna uniosły się powoli ku niebu, a jego ręce oplotły wokół wąskiej talii kobiety. 
Był szczęśliwy. Szczęśliwy na tyle, na ile pozwalało mu odrętwiałe z bólu serce, wystarczająco jednak, by uśmiechać się szczerze i cieszyć się radością matki.
"Poznałam mężczyznę, który mnie uszczęśliwia" 
Czyż to nie piękne uczucie widzieć swoją rodzicielkę taką piękną, szczęśliwą, unoszoną wysoko ku niebu na skrzydłach miłości? Justin nie miał zamiaru podcinać tych skrzydeł. Wręcz przeciwnie, chciał dołożyć im wszystkich swych sił, by pięły się jeszcze wyżej i nigdy nie spuściły jej w dół. 
Nikt, tak jak Pattie nie zasługiwał na miłość, która uleczyłaby zranione serce. Nikt, tak jak ona nie zasługiwał na uczucie, na które już dawno straciła nadzieję. 
Kochała tylko raz. Ale jej miłość była tak wielka, że niemal namacalna. Ją się czuło, czuło się, jak wypełnia cię całego, gdy tylko byłeś w jej pobliżu. Jednak był też ból. Ból, który chowała, ukrywała przed wszystkimi, i który był w niej cały czas, a teraz miał tak po prostu zniknąć. Kimkolwiek był ten mężczyzna, musiał ją wyleczyć, bo Justin sam nie potrafił już tego zrobić. 

- Naprawdę myślałeś, że nie żyję? - spytała maleńka dziewczynka, wpatrując się  w swojego starszego brata ze zdziwieniem w dużych, brązowych oczach.
- Naprawdę - zaśmiał się cicho i objął ramieniem siedzącą obok niego mamę.
Jazzy patrzyła w nich i dostrzegła zmianę w wiecznie smutnym Justinie, jak i w Pattie, która od dłuższego czasu dręczona była poczuciem winy. Ta siedmioletnia dziewczynka wbrew pozorom widziała wszystko to, czego nikt nie potrafił dotąd dostrzec. Nie była tylko dzieckiem, zamkniętym w swojej wyimaginowanej wizji wszechświata, gdzie wszystko mieni się w odcieniach różu, a po ulicy biegają jednorożce. Miała dar, a tym darem było widzieć to, co niewidoczne i słyszeć to, co niewypowiedziane. 
Pogłaskała brata po ramieniu. Zawsze czuła, że chłopak potrzebuje jej wsparcia, więc kiedy tylko mogła, okazywała mu je. Na swój własny, dziecięcy sposób.
- Przecież ja bym ciebie nigdy nie zostawiła, Justin. Pamiętaj o tym.
Szatyn poczuł, jak łzy zbierają mu się w oczach, dlatego czym prędzej przymknął powieki. Dlaczego mógł pomyśleć, że jego malutka siostrzyczka przestała walczyć?
Jednak jej serce stanęło i przez chwilę dziewczynka była martwa. Gdyby nie ponowna operacja, którą lekarze przeprowadzili niemal w ostatniej chwili, Jazzy faktycznie nie otworzyłaby oczu ponownie i to najbardziej bolało Justina. Myśl, że przecież nadal jest chora, a ta nieplanowana operacja jedynie odrobinę ustabilizowała jej aktualny stan. 
Nadal jest źle. 


*** 

Następnego dnia Justin i Blair pełni sił i nadziei wrócili do szkoły po weekendzie. Nastolatka, gdy wysiadła z czarnego, lśniącego samochodu z Anthonym za kierownicą, od razu ruszyła w kierunku Mike'a. Zignorowała nawet przyjaciółki, które gdy tylko ją zobaczyły, rzuciły się w jej kierunku, by zdać najnowsze plotki. Zbyła je krótkim "nie teraz".
Mike nie owijając w bawełnę, przeszedł do sedna. Pociągnął przyjaciółkę za róg budynku, gdzie rzadko kiedy ktokolwiek chodził i wyjął z kieszeni telefon, na którym natychmiast włączył filmik.
Nagranie nie było dobrej jakości, jednak wyraźnie można było poznać Justina. Klęczał i płakał niczym dziecko, wyglądał tak żałośnie, że nie sposób było się nie roześmiać, będąc osoba bez uczuć i serca, raniącą wszystkie wrażliwe osoby, które stanęły jej na drodze. Chociaż poczuła lekkie ukłucie, gdzieś na wysokości lewej piersi, zlekceważyła cichy głosik sumienia i dalej z szerokim uśmiechem na twarzy patrzyła, jak Justin wylewa ostatnie łzy, śpiewając piosenkę, napisaną po śmierci ojca. Nie wiedziała o tym. Nie chciała wiedzieć. 
Wolała dalej krzywdzić osiemnastolatka, zdobywać nad nim kontrolę i być tą, która wzbudzi dreszcze, gdy przyjdzie moment konfrontacji. Wiedziała, że była złym człowiekiem i chciała wykorzystać to najlepiej, jak tylko potrafi. Chciała być jeszcze gorsza niż zło całkowite. Chciała być diabłem w ciele anioła, bombą atomową wielkości kolorowej bombki choinkowej, niby niepozornie drobna i słaba, jednak o sile rażenia większej, niż niejedno działo. 
Chciała wojny, więc musiała zmusić go do działania. 
Wyrwała telefon z ręki Mike'a ruszyła biegiem w kierunku boiska. Pokonała je w oka mgnieniu, kierując się po jego przekątnej, aż w końcu stanęła przed nim.
Justin opierał się o betonową ścianę i patrzył w swoje obdarte buty, którymi kopał w ziemi niewielki dołek. Kiedy powoli podnosił wzrok, Blair zdążyła dostrzec delikatne iskierki, tańczące w jego brązowych tęczówkach, ale gdy tylko spostrzegł, kto stoi przed nim momentalnie zbladł, a w jego oczach pozostał jedynie strach. To ona górowała, chociaż chłopak przewyższał ją niemal o głowę. 
- Mam coś, co z pewnością cię zaciekawi, Bieber. 
Nie czekała na jego odpowiedź. Wiedziała, że choćby miał tysiące ciętych ripost w rękawie, nie wypowie nawet słowa ze strachu. Bał się tej chudej, niskiej dziewczyny, tak jak bali się jej wszyscy ci, który nie byli jej przyjaciółmi. To dlatego nie miała w szkole wrogów, choć prawdopodobnie znaczna większość jej nienawidziła. Do niej docierała tylko wersja "każdy kocha Blair McCannel", nic poza tym. 
Wyjęła z kieszeni telefon, który zdążyła schować podczas biegu i podstawiła go Justinowi pod nos, obserwując jego reakcję. 
Najpierw wydawał się lekko zdezorientowany, jednak ten chwilowy stan niemal natychmiast zmienił się w szok. Potem przyszło przerażenie. Oczy szeroko otwarte obserwowały człowieka, który nie mając nic, stracił swoją ostatnią deskę ratunku. Nadzieję. Tamtej nocy umarł na zimnym betonie, by odrodzić się na nowo. Tak sobie to tłumaczył i szczerze wierzył w to, że będzie lepiej. Wierzył do tej chwili. Teraz znowu nie miał nic.
- Nie - szepnął. - To nie może być prawda. Usuń to, błagam usuń. Możesz robić ze mną, co zechcesz tylko usuń ten cholerny filmik. - Upadł na kolana, układając dłonie jak do modlitwy. - Nie rób mi tego, proszę cię! Miej serce chociaż teraz i usuń to. Zrobię wszystko.
- Wszystko? 
- Wszystko. 
- Zastanowię się - mruknęła i odeszła, zostawiając klęczącego chłopaka samego i zrozpaczonego.
Jednak do końca dnia nikt nie dowiedział się o tym, co zaszło na dworcu, nikt nie widział nagrania. Blair w pewnym sensie dotrzymała słowa, ale nie wiedząc czemu, Justin wcale się z tego nie cieszył. Wręcz przeciwnie, był przerażony, wiedział bowiem, że będzie kazała mu zrobić coś, czego nie będzie ani chciał, ani potrafił zrobić. 
Coś, przez co straci godność. Coś, co zmusi go to tego, by raz na zawsze zniknąć z tego świata i już nie zatrzyma go myśl o matce, gdy stojąc na krawędzi mostu spojrzy w niebo, a jego kolor przypomni mu wiecznie błyszczące, głębokie i nieprzeniknione oczy swojej rodzicielki. Po prostu uniesie ręce do piersi i zrobi krok wprzód, gdzie powietrze po prostu ulegnie i wpuści go w odmęty brudnej wody. Niemal widział przesuwający się podczas spadania obraz, czuł wodę, wypełniającą płuca. Chciał zacząć kaszleć, krztusić się powietrzem, ale wiedział, że wszystko, co czuł, było złudzeniem. 
Bał się jedynie pomyśleć, jak bliskie prawdy może ono być.



~*~*~*~

Skończyłam pisać i sprawdzać ten rozdział dokładnie o 2:42 :)
tę godzinę widzę na zegarku właśnie w tym momencie, a jutro muszę wstać o 8:00, bo mam wizytę u dentysty. Módlcie się, żeby, stamtąd wróciła....
Nie mam nie wiadomo jakiego problemu z zębami i właściwie te wizyty w ogóle nie przynoszą mi bólu, a jednak cały czas boję się tam chodzić... :')
ale dentystę mam świetnego, uwielbiam tego gościa

jest 2:44, a ja piszę o dentyście w notce pod rozdziałem, co ze mną jest nie tak?!

no więc, napiszcie po prostu w komentarzu, jak podobał się rozdział :*

komentując, dajecie mi motywację, niezbędną do dalszego działania!

proszę, zostawcie po sobie mały ślad w postaci jednego słowa w komentarzu, którego pisanie zajmie Wam o wiele mniej czasu niż mi pisanie kolejnego rozdziału

<3

kontakt do mnie: ask.fm/trzymiesiace

xx


5 komentarzy:

  1. Dopiero znalazłam to opowiadanie i okropnie mnie wciągnęło, że w godzinkę nadrobiłam rozdziały.
    Świetnie piszesz, wciągająca fabuła i bardzo ładny szablon <3
    Na pewno będę zaglądać tu regularnie, bo jestem okropnie ciekawa co zdarzy się dalej :D
    pozdrawiam, Alex :*

    youaremypoison-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze moja Droga mam nadzieje że palce Cie zbytnio nie bolą bo chce abyś w trybie natychmiastowym napisała kolejny rozdział czekałam dniami na ten rozdział i uwierz mi nie chce znów przechodzić przez tą udrękę więc prosze Cie a wręcz błagam SIADAJ I PISZ. Twoje opowiadania są nieziemskie i chciałabym sie nimi rozkpszowac przez bardzo długi czas. Więc błagam Cie spęłnij moją proźbę i napisz kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo <3 dziś znalazłam Twoje opowiadanie i jestem zakochana! Siedziałam na placu zabaw (byłam z siostrą) czytałam i płakałam prawie non stop a ludzie patrzyli na mnie jak na idiotkę xD no cóż czekam na kolejny i mam nadzieję, że Blair nie będzię aż tak okropna w stosunku do Justina bo zapłaczę się na śmierć..
    Do następnego xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Oprócz opowiadania powinnaś też pisać wiersze, naprawdę. Rozdział piękny. Blair jednak ma uczucia, to coś zaskakująco nowego, trzeba przyznać. Jestem cholernie ciekawa jej reakcji, gdy dowie się, kim jest wybranka jej ojca. Ale bardziej przerażona jestem myślą, co każe zrobić biednemu Justinowi w zamian za milczenie. Aż mńie dreszcze przechodzą. Jednak szkoła to najgorsze siedlisko ludzkich insektów, z czego jeden jest gorszy od drugiego. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, weny!
    18th-street-jbff.blogspot.com
    priest-jbff.blogspot.com
    getting-closer-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Justin był taki szczęśliwy jak jego mama sobie kogoś znalazła, chyba nie będzie rozczarowany jak się dowie z kim <3 Życzę weny i czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń