Blair
stała na dworcu. Była ogarnięta paniką i odrobinę
zdezorientowana, jakby na moment odłączyła się od swojej
świadomości, a teraz ponownie do niej powróciła. Spojrzała na
swoje dłonie, próbując przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazła
i momentalnie się przeraziła. Całe poplamione były czerwoną
cieczą i wyglądały, jakby właśnie zamoczyła je w puszce farby.
Niestety nie była to farba. Jej wzrok opadł w dół, na postać
leżącą u jej stóp. Miała zamknięte oczy i taki spokojny wyraz
twarzy, a czoła nie pokrywała ani jedna zmarszczka. Wiedziała, że
na co dzień przecina je kilka zmartwionych kresek, a teraz, gdy nie
było ani jednej, poczuła dziwne uczucie gdzieś w środku i dotarło
do niej, że był to niepokój. Dokładnie przeskanowała twarz
chłopaka i przesunęła wzrok dalej, na jego ciało, a jej serce
stanęło.
Z
głębokiej rany na brzuchu nieustannie płynęła krew i wydawało
się, że wylały się jej już hektolitry, a kałuża okrążająca
ciało coraz bardziej się powiększała. W oczy rzucił jej się
nóż, leżący zaraz obok bezwładnej dłoni.
Blair
upadła na kolana i obiema dłońmi usiłowała zatamować
krwawienie. Bezskutecznie.
Usłyszała
cichy pomruk i z przejęciem spojrzała na nieznacznie rozwarte usta
chłopaka, a następnie spotkała spojrzenie pary głębokich,
brązowych oczu. Justin.
-
Morderca - wyszło z jego ust wraz z ostatnim tchnieniem.
Blair
zapłakała cicho i dotarło do niej, że zabiła szatyna. Nie
chciała go zabijać. Nie chciała być przyczyną. Chciała tylko
zabawić się jego nieszczęściem, skrzywdzić. Ale nie daj Boże
doprowadzić do grobu.
-
Nie jestem mordercą - szepnęła.
Szumiało
jej w głowie i jedyne, co potrafiła usłyszeć to powtarzające się
niczym echo słowo, które słabym głosem wyszło z ust martwego już
Justina.
Morderca.
Morderca.
Morderca.
Morderca.
Jeszcze
raz spojrzała na swoje dłonie.
Mam
na rękach jego krew.
Jestem
mordercą.
Zabiłam
go.
I nagle znalazła się w swoim domu. Siedziała skulona na kanapie, a jej usta opuszczał głośny szloch. Obok niej na oparciu przycupnęła Mary i z przejęciem wpatrywała się w nastolatkę.
-
Jestem mordercą - szepnęła przerażona. Powoli ogarniała ją
panika, a głos się unosił. - To ja jestem mordercą. Zabiłam go.
Boże święty, zabiłam. - Zaczęła chodzić nerwowo po pokoju i
raz po raz spoglądała na swoje dłonie. Jeszcze przed chwilą były
całe poplamione krwią, gdy próbowała zatamować krwawienie z rany
Justina. Teraz natomiast były czyste i pachnące, jak by dopiero co
umyła je i wtarła w ich skórę zapachowy balsam. To był tylko zły
sen, a mimo wszystko nadal ogarniał ją niepokój.
Spojrzała
na telefon. Była sobota, godzina piętnasta.
Uderzyły
w nią wspomnienia sprzed kilku dni.
Morderca.
To
on jest mordercą, nie ja - przebiegło jej przez myśl,
nadal jednak była niespokojna.
Morderca.
- Matko
boska, o czym ty do mnie mówisz dziecko? - Mary próbowała jakoś
zrozumieć zachowanie nastolatki, ale bez skutku.
-
To... - wydała z siebie słaby głos, więc odkaszlnęła lekko. -
To tylko sen. Miałam okropny koszmar i był taki realny... Nadal mam
wrażenie, jakbym kogoś zabiła, chociaż nawet we śnie nie
zrobiłam tego bezpośrednio. Już leżał, był prawie martwy, ja...
-
Czytałam kiedyś artykuł, który mówił, że sny często
odzwierciedlają to, co czujemy - odezwała się Mary. Jej głos był
teraz poważny i jakby... mroczny, przez co ledwie widoczne włoski
na rękach nastolatki stanęły dęba, a na ciele pojawiła się
gęsia skórka. - Coś, czego pragniemy, lub się boimy. Są jakby
słowami naszej podświadomości, która nieustannie próbuje wysłać
nam jakieś znaki. Ale są też sny, które nie wynikają z niczego.
Głupie, bezsensowne czy straszne. To na pewno jeden z nich. Jesteś
przecież dobrą dziewczyną, to niemożliwe, byś kogoś
skrzywdziła.
Blair
skrzywiła się lekko na pogodny głos gosposi.
-
Gdybyś tylko wiedziała... - szepnęła, kiedy miała pewność, że
ta już jej nie usłyszy.
Brunetka
poczuła silną potrzebę cofnięcia czasu, słów, które
wypowiedziała z tą okropną i bezpodstawną pogardą w głosie.
Pobiegła na górę, do swojego pokoju i zamknęła się w łazience.
Osunęła się po ścianie na ziemię, po czym wyciągnęła rękę,
by z dna szuflady wyjąć małą, metalową żyletkę.
Rozwiązała
chustkę z lewego nadgarstka i bez zbędnych myśli przyłożyła do
ostrze do skóry.
Jedno,
płytkie cięcie. Morderca.
Drugie
cięcie. Morderca.
Trzecie
cięcie. Morderca.
Czwarte. Jestem
mordercą.
Piąte. Morderca.
Upuściła
żyletkę, która z cichy brzdękiem odbiła się od czystych kafelek
i z ciężkim oddechem przyglądała się krwi, wypływającej powoli
z rany.
Płynęła
za wolno, a rany były zbyt płytkie, by tak naprawdę je poczuła,
mimo to odepchnęła od siebie tę myśl jeszcze zanim do końca ją
przetrawiła, jednak jej spojrzenie automatycznie spojrzało na nogę,
tam, gdzie pod materiałem obcisłych dżinsów była gruba, wciąż
lekko zaczerwieniona blizna.
Nie
zrobiła tego jednak. Zamiast tego podeszła do umywalki i włożyła
nadgarstek pod strumień chłodnej wody, po czym zakleiła rany
szerokim plastrem, który następnie owinęła bandanką.
Jedna
myśl nadal nie dawała jej spokoju.
Morderca.
Z
hukiem wybiegła z łazienki i zgarniając telefon z komody, na
której go wcześniej położyła, opuściła swój pokój. Zbiegła
po schodach, ubrała buty i wyszła na zewnątrz, a gdy w jej jasną
skórę uderzyły promienie jesiennego słońca, ruszyła pędem w
znanym tylko sobie kierunku.
***
Co
ja robię?! - przemknęło Justinowi przez
myśl, kiedy pochylał się nad rozebranym od pasa w dół mężczyzną.
Miał wilgotne policzki i rozchylone usta, a patrzył się prosto na
erekcję obcego mężczyzny.
I
nagle uderzyło w niego to, co zamierzał zrobić i zerwał się na
proste nogi, zdobywając od półnagiego faceta zdziwione,
rozdrażnione, zniecierpliwione, ale co najważniejsze - głodne
spojrzenie.
-
Co ty robisz, dzieciaku?!
-
Spieprzaj dziadu - warknął szatyn. - Nie zrobię z siebie dziwki.
Pieprz się - splunął jeszcze, po czym z trzaskiem wyszedł z
łazienki i opuścił tłoczną galerię. Brzydził się tym, co miał
zrobić, ale czuł się lepiej na myśl, że udało mu się zrobić
to, co jako jedyne było słuszne. Zachował swoją godność i czuł
się z siebie dumny.
Teraz
szedł przed siebie, prosto do miejsca, gdzie wiedział, że odczuje
ulgę po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. A właściwie, co
się dzisiaj nie wydarzyło.
Justin's POV
Nie
wiedziałem, skąd we mnie te wszystkie uczucia. Ta słabość,
wrażliwość, wszystko to, co sprawia, że łzy z taką lekkością
i swobodą spływają po moich policzkach. Nie chciałem tego i
wypierałem się na każdym kroku, ale przecież to jestem ja. To
jest to, czym ja jestem i to, czy będę zawsze. Nie można wyprzeć
się własnej osobowości.
Ale
mimo wszystko nie chciałem tego i nie potrafiłem tak po prostu
zignorować moją wrażliwość i nauczyć się żyć z tymi
wszystkimi uczuciami.
Jednak
teraz znalazłem trochę siłę i wiem, że chociaż będzie ciężko,
będę miał oparcie w tym, co udało mi się zrobić.
Źródło
mojej siły znajdowało się gdzieś w głębi mnie, ale nadal miałem
problem z określeniem jego lokalizacji. Dlaczego to takie trudne?
Dlaczego nie mogę po prostu stanąć prosto na nogach i unieść
głowę, patrząc na nich wszystkich z góry i mówiąc, żeby się
pieprzyli. Zasłużyli na całe to gówno, przez jakie przeszedłem
ja, ale cholera, nie chciałem tego dla nich. Nie chciałem, by
ktokolwiek przechodził przez wszystko to, przez co przeszedłem ja,
bo wiem bardzo dobrze, jak to łamie i przeprowadza destrukcję
prosto w sercu, gdzie kumulują się te uczucia, które nie powinny w
ogóle istnieć. Wiedziałem, jak źle budzić się z nadzieją na
lepszy dzień, a potem spoglądać w smutne oczy matki i załamywać
się ponownie, bo kurwa mać, słońce już nigdy nie będzie
świeciło tak jasno, jak dotąd, a kolory przestaną wydawać się
takie żywe i... kolorowe. I czerń przykryje wszystko, bo właśnie
ten kolor, który noszą ludzie po czyjejś śmierci, odzwierciedla
to, co dzieje się w sercach najbliższych.
Żałoba
to gówno. To ten rodzaj tęsknoty, która nigdy nie zostanie
zaspokojona, bo nie da się wskrzesić martwego. I tak jak kogoś,
kto wyjeżdża, zobaczyć można nawet przypadkiem, tak po umarłym
pozostaną zdjęcia, które wyblakną i wspomnienia, które zostaną
wyparte przez te nowe, żywsze.
I
nawet po pięciu latach czuję ją tak samo bardzo, jak dzień po
pogrzebie.
To
wszystko ssie.
Jak
można mieć tak beznadziejne życie?!
Czy
to w ogóle możliwe?
***
Blair's
POV
Biegłam
prze siebie, dopóki nie znalazłam się tam, gdzie miałam być.
Morderca.
Rozejrzałam
się dookoła, kiedy stanęłam na środku zatłoczonej galerii. Moje
serce biło nienaturalnie szybko i mocno, kiedy wbiegałam po dwa
schodki na najwyższą kondygnację i skręciłam za najodleglejszy
róg, prowadzący do toalet. Nawet nie spojrzałam na siebie,
przekraczając próg męskiej toalety.
Stał
tam, przed umywalkami. Wysoki mężczyzna koło pięćdziesiątki
opierał się o kamienny blat i oddychał ciężko, patrząc w swoje
odbicie w lustrze. Naprzeciwko mnie, opierając się o drzwi
przedzielające toaletę, stał Mike i sceptycznie wpatrywał się w
mężczyznę.
-
Był tu Justin? - powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl.
-
Był - mruknął Mike w odpowiedzi, ale nie wyglądał na
zadowolonego.
Coś
się stało.
Coś
nie było w porządku.
Morderca.
-
Był, ale co z tego? - warknął mężczyzna. - Co z tego, że ten
dzieciak tu był, Blair? Gówno.
-
Co się stało George?
-
Chłopak uciekł tak szybko jak się pojawił, zostawiając mnie... -
wskazał na siebie, a ja widziałam rumieńce na jego policzkach,
chociaż jego oczy były ciemne i zamglone. Był wściekły - w
potrzebie.
-
Jak to... w potrzebie? O czym ty mówisz?!
-
Nie udawaj głupiej, Blair. Kto, jak kto, ale ty nie udawaj.
I
wyszedł trzaskając drzwiami.
Cholera,
co się tutaj stało?
I
dlaczego moje serce biło tak mocno, jakby zamierzało wyrwać się z
piersi?
Podbiegłam
do Mike'a i wbiłam w niego niepewne, pytające spojrzenie.
-
Co się stało, Mike?
Chłopak
westchnął głośno i wyjął z kieszeni dżinsów swój iPhone,
kilka razy stuknął palcami w ekran i podsunął mi komórkę pod
nos.
-
Sama zobacz.
Na
filmiku, który włączył pokazana była od góry jedna z kabin.
Pusta. Po chwili jednak wszedł do niej George, patrzył w dół na
swoje nogi, więc nie było widać jego twarzy. Ciągnął za sobą
Justina, który został pociągnięty na kolana, gdy tylko mężczyzna
zsunął spodnie i usiadł na muszli. Szatyn pochylał się nad nim i
widać było, jak drży. Płakał, a moje serce pękło na tysiąc
kawałków. Przyłożyłam sobie dłoń do ust i wciągnęłam drżący
oddech, gdy nagle poderwał się na równe nogi i wybiegł z
toalety.
Nie
zrobił tego.
Morderca.
-
O kurwa - wyrwało mi się, gdy cały mój sen przeleciał mi przed
oczami. - Tylko nie...
Wybiegłam
z toalety i tak, jak Justin opuściłam galerię i nie wiem,
dlaczego, ale wiedziałam, gdzie musiał teraz być.
Morderca.
Łzy
płynęły po moich policzkach, a ja nawet nie fatygowałam się, aby
je otrzeć, ponieważ i tak po chwili spłynęłyby nowe.
Morderca.
Modliłam
się w duchu, by nie stało się to, co przeczuwałam, bo...
Przełknęłam gulę, która wytworzyła mi się w gardle i
sprawiała, że nie mogłam oddychać. Byłam wręcz zmiażdżona
przez poczucie winy, dusiłam się we własnej skórze swoją
podłością i płakałam, bo nie chciałam, żeby to zaszło tak
daleko.
Mój
boże, co ja zrobiłam...
Stanęłam
na dworcu, który był tak szary i zapuszczony, że na ten widok
ścisnęło się serce. A on tam był. Leżał, ale nie mogłam
stwierdzić nic więcej, przez co zatrzęsłam się niespokojnie i
pędem ruszyłam w jego kierunku. Przebiegałam przez tory i
wspinałam się na wysokie mury, dopóki nie opadłam na kolana obok
niego.
Miał
zamknięte oczy, a jego twarzy nie malowała żadna zmarszczka. Był
taki spokojny, jakby spał, a moje serce się zatrzymało.
-
Justin - szepnęłam, chociaż zabrzmiało to raczej jak drżący
oddech.
-
Nie zrobiłem tego - odpowiedział spokojnie, ale nie otwierał
oczu.
Odetchnęłam
z ulgą, że wszystko, co czułam, było tylko moją paranoją.
A
potem uderzyło we mnie to, co działo się w ciągu ostatniej
godziny i zdałam sobie sprawę, jak bardzo się tym przejęłam. I
to nie mogło się więcej powtórzyć.
Zacisnęłam
zęby i spojrzałam na niego jeszcze raz.
-
Wiedziałam, że stchórzysz - prychnęłam, odpychając od siebie
jakąkolwiek emocję. - Zawsze tchórzysz.
Wstałam
i odwróciłam się, żeby odejść, a wtedy usłyszałam, jak
podrywa się na nogi i zbliża do mnie. Czułam jego oddech na
włosach, a przez moje ciało przeszedł niespokojny dreszcz.
Przełknęłam ślinę trochę zbyt głośno i odwróciłam się, gdy
tylko przywołałam na twarz pewną siebie minę, ale od razu tego
pożałowałam.
Poczułam
uderzenie w prawy policzek, a moja twarz odleciała w lewo. Nie było
to silne uderzenie, do których byłam przyzwyczajona przez swojego
ojca, ale dość lekkie, nawet na niego, jakby nie chciał mnie
skrzywdzić. Mimo wszystko przyłożyłam do policzka dłoń, a z
oczu popłynęły mi łzy. Jak on mógł...
-
Jesteś pieprzoną suką, Blair! - krzyknął, posyłając mi
wściekłe, ale i pełne bólu spojrzenie, a jego tęczówki wydawały
się niemal czarne. - Jesteś.. po prostu brak mi słów na ciebie,
wiesz? Jesteś, kurwa, beznadziejna! Nienawidzę cię, rozumiesz?
Nienawidzę tak, jak jeszcze nikogo nigdy nienawidziłem. Wiesz w
ogóle, co z siebie robisz? Wiesz, na jaką szmatę wychodzisz w tym
momencie? Kurwa, ty jesteś taka zepsuta! Tak bardzo zepsuta. I nie
wiem, kto cię tak urządził, ale całkowicie sobie na to
zasłużyłaś. Zgiń w piekle. Życzę ci tego z całego mojego
pieprzonego serca.
Wyminął
mnie mnie, trącając lekko ramieniem, a ja stałam tam przez
następne pięć minut, dochodząc do siebie. Czy on właśnie mnie
uderzył, zwyzywał i sprawił, że poczucie winy ogarnęło mnie
całą już drugi raz dzisiejszego dnia? Najgorsze jest to, że
zgadzałam się z każdym słowem, które wyszło z jego ust. Ale nie
miał prawa mnie dotykać. Nie miał prawa mówić do mnie takich
rzeczy, które chociaż prawdziwe, obrażały mnie. Nie miał
prawa... nie miał pieprzonego prawa. On jest tylko biednym
dzieciakiem z nierealnymi marzeniami zostania "kimś" w
szkole dla bogatych. Jest nikim. Natomiast ja jestem Blair McCannel i
do mnie ma się, kurwa, szacunek!
Rozpłakałam
się jak dziecko, padając na kolana na brudny beton i tak bardzo go
teraz nienawidziłam, bo sprawił, że moje uczucia wyszły na
zewnątrz. Znowu straciłam przez niego kontrolę i znowu będzie
musiał za to zapłacić.
Po długich minutach wypłakiwania uczuć na zimny beton wróciłam do domu. Panowała tam głucha cisza i odniosłam wrażenie, że było jakoś zimniej. Z kuchni nie dochodził zapach kolacji, którą co wieczór przygotowywała Mary, Tony nie wyszedł mnie przywitać, a ja poczułam niepokój, widząc tatę, siedzącego ciężko na skórzanej sofie w salonie. Telewizor był wyłączony, jednak on bezmyślnie wpatrywał się w jego czarny ekran. Na szklanym stoliku do kawy stała na pół opróżniona butelka najdroższej whiskey, a obok niej pusta szklanka z grubego szkła. Przełknęłam głośno ślinę, bo wiedziałam, jaki był po alkoholu. Ale teraz przecież wszystko miało się ułożyć. Wszystko miało być dobrze, odkąd zakopaliśmy topór wojenny.
-
Tato - szepnęłam tak, by usłyszał mnie choćby w alkoholowym
zamroczeniu, a on zerwał się na równe nogi i podbiegł do mnie
chwytając mnie na kołnierz koszulki.
Moje
serce stanęło na moment, kiedy spojrzałam w puste oczy ojca. Były
takie... dzikie, pełne furii, a ja po raz pierwszy naprawdę się
bałam.
-
To twoja wina - wysyczał mi w twarz i poczułam silny odór
alkoholu. Łzy pojawiły się w moich oczach, bo naprawdę nie
wiedziałam, co się dzieje. - To wszystko twoja pieprzona wina!
I
uderzył mnie, szarpiąc za włosy, ale tym razem nie skończyło się
to jednym uderzeniem.
~*~*~*~*~*~*~
Cóż, więc ugh, to jest chyba najszybciej napisany przeze mnie rozdział i jest zapewne jednym z krótszych, ale no musiałam dodać jak najszybciej, bo... no teraz wiecie czemu haha nie planowałam w ogóle, żeby Justin zrobił coś takiego i chciałam, żebyście nie mieli dłużej wątpliwości <3
dziękuję bardzo za komentarze, one choleeernie motywują :)
dodam jeszcze, że sprawdziłam rozdział tylko powierzchownie, bo przez ten upał myślenie nie wychodzi mi najlepiej
<3
dodam jeszcze, że sprawdziłam rozdział tylko powierzchownie, bo przez ten upał myślenie nie wychodzi mi najlepiej
<3
No i dobrze, że jej tak powiedział! Rozdział cudowny <3 do następnego xx
OdpowiedzUsuńWow, ale emocjonalny rozdział. Czyżby Blair zaczynała rozumieć, że jest największą zeszmaconą suką, jaką widział świat? Już zaczęłam wierzyć, że przeprosi Justina, a ona co? Razem z Mike'iem chciała to wszystko nagrać i jeszcze bardziej skompromitować Justina. Boże, gdyby ten filmik z toalety wypłynął, on nie miałby życia ani w szkole, ani nigdzie. Czekam na kolejny, mam nadzieję, że będzie równie szybko <33
OdpowiedzUsuń18th-street-jbff.blogspot.com
priest-jbff.blogspot.com
getring-closer-jbff.blogspot.com
Nareszcie Justin sie postawił Blair i nie jest taką cipą za przeproszeniem xd Mam nadzieję że stanie się silniejszy i odważniejsz. Czekam na kolejny i życzę weny :)
OdpowiedzUsuń-nowa czytelniczka ;)
Czyżby Blair zaczęła mieć wyrzuty sumienia ? A jednak tak to jest możliwe ! Justin już nie jest taki słaby coś go odmieniło sprawiło że jest pewniejszy siebie nareszcie mam nadzieje że już nie będzie dawał sie pomiatać tamtej pustej lalce i wkońcu postawi na swoim! OTO NASZ NOWY JUSTIN PROSZE PAŃSTWA ZAPAMIĘTAJCIE TO! i o co chodzi z Blair i jej tatą? Możliwe że coś się stało pomiędzy nim a matką Justina? Hmmm nic nie wiadomo pisz dalej z niecierpliwościa czekam na kolejny rozdział ❤
OdpowiedzUsuńMiałam kilka rozdziałów do nadrobienia, co powiem szczerze, było najlepszym co mnie spotkało! ;D
OdpowiedzUsuńNo i na początku.. Jestem dumna z Justina, bo wreszcie zaczął się jej stawiać i jak widać Blair uczucia chyba jeszcze łatwiej zranić niż jego.
Również cieszę się, że Justin nie zrobił "tego", bo miałby kompletnie przerąbane, pewnie oba filmiki trafiłyby do internetu, znając naturą Mike'a i Blair.
Weny <3 (chociaż ostatnio masz jej dużo i się cieszę, tak ma być!)
school-loser-and-love-jb.blogspot.com
Justin wreszcie się postawił. Blair zasłużyła na wszystko co jej powiedział, mógł się jednak powstrzymać od uderzenia.
OdpowiedzUsuńO co chodzi z jej ojcem? Strasznie ciekawi mnie co wywołało jego kolejne straszne zachowanie.
Rozdział świetny, czekam na kolejny <3
anonimowa.
im dłużej to czytam, tym bardziej chcę, żeby Blair się ogarnęła i przeprosiła Justina.
OdpowiedzUsuńa on musi uwierzyć i postawić się im wszystkim i w sumie na jego miejscu przywaliłabym jej jeszcze raz..
aż sie popłakałam, piszesz świetnie i powinnaś napisać książkę :) :*