"Ludzie
popełniają wiele błędów w swoim życiu. Słowo "wszystko"
było moim największym."
Justin
siedział na swoim łóżku i starał się opanować drżenie całego
ciała. "Wszystko". Dlaczego to powiedział? Ze wszystkich
błędów, za które się winił, to było najgorszym i teraz będzie
musiał ponieść jego konsekwencje.
"Dzisiejszy
dzień sprawił, że znowu się załamałem. Te żądania...
"Wszystko" nie zawsze oznacza wszystko. Nie to miałem na
myśli. Ale teraz za późno, by cofnąć czas."
Szatyn
z westchnieniem zamknął zeszyt. Próbował z całych sił
powstrzymać łzy, które ponownie płynęły po jego policzkach.
Oddychał ciężko, a jego broda drżała, gdy tylko brał oddech.
Wplątał dłoń we włosy i pociągnął za końcówki, kiedy drzwi
się otworzyły, a zza nich wychyliła się malutka główka Jazzy.
-
Nie mogę zasnąć, Justin. Mogę spać z tobą?
-
Oczywiście, słoneczko.
Ułożył
się na łóżku i przesunął tak, by starczyło miejsca dla jego
młodszej siostry. Dziewczynka od razu wtuliła się w brata i po
chwili zasnęła, a on wpatrywał się tępo w ścianę przed sobą.
Głaszcząc
włosy siostrzyczki wracał wspomnieniami do dzisiejszego popołudnia.
flashback
Justin
zamykał właśnie swoją szafkę, by ze spokojem wrócić do domu.
Starał się cieszyć faktem, że nikt nie widział kompromitującego
go nagrania, ale mimo wszystko ogarniał go niepokój. I właśnie
wtedy, kiedy odwracał się, żeby odejść w swoim kierunku, stanęła
przed nim brunetka.
-
Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego tu jestem - zaczęła z szerokim
uśmiechem na twarzy i nie czekając na odpowiedź chłopaka,
ciągnęła dalej. - Przez cały wczorajszy dzień oraz dzisiaj
zastanawiałam się, ile warte dla ciebie jest wszystko. Jak cenne
jest to, co chcesz poświęcić dla tego. - Uniosła dłoń, w której
trzymała pudełeczko z płytą CD, opisaną "Upadek". Tak
niepozornie, a jednak zabolało.
-
Co masz na myśli? - zająknął się.
-
Ile? Myślałam o tym przez cały wieczór. Sto, dwieście, trzysta?
Ale w końcu doszłam do wniosku, że godność jest znacznie
droższa. Tysiąc.
-
Tysiąc czego? O czym ty mówisz, Blair?!
-
Tysiąc dolarów. Do piątku. Dzisiaj jest wtorek, więc masz trzy
dni.
-
Nigdy nie zdobędę tysiąca dolarów, Blair. Nie dam rady, ja...
-
Mam pewną alternatywę - przerwała mu. Stanęła na palcach i
zbliżyła usta do ucha chłopaka. - Wiesz, co nastolatkowie robią
by zdobyć pieniądze? Proszą rodziców. A gdy rodzice ich nie mają,
radzą sobie sami.
-
J-jak? - szepnął.
-
W centrum handlowym roi się od ludzi, których kręcą takie
niewinne buźki. - Poklepała go po policzku. - Nie lecą tylko na
dziewczyny. Wystarczy dobrze patrzeć. Myślę, że kilku facetów
bez problemu spłaci twój... dług. Ale będą chcieli czegoś w
zamian. A ty im to dasz.
end
of flashback
Nie mógł tego zrobić. Nie mógł zrobić tego, czego chciała od niego Blair. Jej żądania były niemoralne, a ona nie mogła być człowiekiem. Nie miała uczuć, nie miała niczego, co stworzyłoby z niej wartościową osobę i chociaż jej oczy krzyczały coś innego, niż mówiły usta, ona była potworem. I tu nie chodziło już o maskę, jaką przywdziewała na co dzień, jej wnętrze całe było zepsute i nie pozostało w niej nic, co można było uratować.
***
Justin
obudził się z silnym bólem głowy, który zignorował, gdy tylko
spojrzał na malutką Jazmyn, wtuloną w poduszkę. Gdy spała, była
taka spokojna, a jej buźka niezmącona żadną myślą i emocją
odzwierciedlała oblicze anioła. Jazmym niezaprzeczalnie byłą
aniołem, zesłanym na ziemię, by dodać mu otuchy, gdy tego
potrzebował, podnieść go z ziemi po każdym upadku i ułożyć
jego usta w uśmiech, kiedy jego twarz malował grymas bólu i
smutku. I teraz też, chociaż migrena niemal rozsadzała mu czaszkę,
on uśmiechnął się lekko, a w jego sercu rozprzestrzeniło się
delikatne ciepło.
A
potem wrócił strach. Wróciły wspomnienia wczorajszego dnia i
obawy przed dzisiejszym. Bo nadszedł kolejny dzień, będący
przeszkodą, której nie miał sił pokonać. Kolejny dzień,
niszczący nadzieję. Kolejny, pokazujący, że wiara w ludzkość to
największy błąd człowieka, błąd, jaki mimo wszystko popełniał
każdego kolejnego dnia.
-
Wstawaj, aniołku. Pora do szkoły - szepnął nad uchem siostrzyczki
i podniósł się do pozycji siedzącej.
Po
chwili dziewczynka przeciągnęła się leniwie na niewielkim łóżku
brata i spojrzała spod półprzymkniętych powiek na Justina. Była
zaspana, a jednak zauważyła.
-
Jesteś smutny. - To było stwierdzenie, nie pytanie i sprawiło, że
szatyn poczuł się gorzej. Nie mógł być dla siostry podporą, gdy
sprawiał, że się martwiła.
-
Nie jestem - mruknął. Wiedział, że było to kłamstwo, ale Jazzy
nie musiała tego wiedzieć. - Po prostu mam przed sobą ciężki
dzień.
-
Wierzę w ciebie, Justin. - Położyła mu malutką dłoń na
ramieniu i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Dasz radę, jak
zawsze. Jesteś moim bohaterem.
Wstała
i w podskokach pobiegła do kuchni, gdzie mama przygotowała już
śniadanie. Jaxon siedział na swoim krzesełku i jadł płatki na
mleku. Usiadła obok niego, a Pattie zaraz postawiła przed nią taką
samą miseczkę, jaką miał jej młodszy braciszek.
Justin
natomiast zamknął się w łazience i pozwolił łzom popłynąć po
policzkach. Tak dobrze znał ich smak oraz to lekkie pieczenie skóry
w miejscu, gdzie zostawiały mokry ślad. Tak dobrze wiedział, że
nie uda mu się zatrzymać niemego szlochu, kiedy przez zamknięte
powieki docierały do niego obrazy wszystkich chwil, które łamały
mu serce. Musiał być silny, obiecał to swojemu ojcu, obiecał, że
będzie prawdziwym mężczyzną, mimo to płakał każdego dnia i nie
potrafił wykrzesać w sobie siły. Był słaby. Jednak znosił ten
cały ból, by później, kiedy będzie już gotowy, z bagażem
doświadczeń wkroczyć w nowe życie, o którym marzył każdego
dnia.
Justin otworzył swoją szafkę, by wyjąć z niej właściwą książkę, gdy na jego but spadłą niewielka karteczka. Wzdrygnął się lekko, zanim podniósł ją z ziemi i swoimi brązowymi oczami prześledził zapisany na niej tekst. Dopiero po chwili zorientował, że nie było to delikatne wzdrygnięcie, ale drżenie całego ciała, które nie chciało ustać.
Sala
gimnastyczna na drugiej lekcji. Będę czekać na to, co jesteś mi
winien w zamian za milczenie. Jestem niecierpliwa. Pospiesz się,
albo czeka cię kara.
Liściku
nie podpisano. Nie było takiej potrzeby, bo Justin bardzo dobrze
wiedział, kto był jego nadawcą. Blair nie należała do
litościwych osób. Nie miała w sobie ani odrobiny człowieczeństwa,
oprócz tych pojedynczych przebłysków, które znikały tak szybko,
jak się pojawiały.
Spojrzał
na zegar, wiszący na ścianie za nim, chociaż dobrze wiedział, że
druga lekcja nadejdzie zaraz po dzwonku. Nie pozwolił sobie na łzy
tym razem. Wziął głęboki oddech i z przymkniętymi powiekami
odliczał kolejne sekundy.
Jeden
Dwa
Trzy
Ktoś
szturchnął go ramieniem, mijając go i nawet nie przeprosił. A
Justin nawet się nie obejrzał.
Cztery
Pięć
Sześć...
Dzwonek
zadzwonił po dwóch minutach, w ciągu których szatyn zdołał
zapanować nad drżącym ciałem i przygotować się na spotkanie ze
swoim najgorszym koszmarem. Jednak nie skierował się w stronę sali
gimnastycznej. Poszedł w przeciwnym kierunku, do klasy, w której
miała odbyć się lekcja matematyki.
Szatyn
usiadł na swoim stałym miejscu i rozejrzał się po sali. Brakowało
tylko Blair. Tylko jej z całego zepsutego towarzystwa, z którym
spędzała każdą wolną chwilę.
Zaczekał,
aż lekcja się rozpocznie i policzył do stu, zanim podniósł rękę.
-
Pani Flynn... - Odchrząknął. - Czy mógłbym... czy mógłbym
pójść do toalety? - Przycisnął pięść do ust, by wyglądać
wiarygodniej. Nie był najlepszym kłamcą, mimo to starał się, jak
mógł. - Nie czuję się najlepiej.
-
Faktycznie, jesteś jakiś blady. Idź, idź. I nie musisz wracać
już na lekcję, jeszcze nas wszystkich pozarażasz. Możesz
odwiedzić higienistkę.
Justin
skinął głową i zgarnąwszy z ławki swoje rzeczy wyszedł z
klasy. Gdy mijał Mike'a, ten pochylił się do niego nieznacznie i
szepnął tak, by tylko szatyn słyszał jego słowa.
-
Już teraz ci niedobrze na myśl o sobocie? - Na dźwięk tych słów,
Justin przełknął ślinę trochę za głośno, bo Mike nie
powstrzymał od kolejnego komentarza. - Tak, bardzo dobrze. Właśnie
to będziesz musiał zrobić, gdy już spuszczą ci się do ust.
Zatrzasnął
za sobą drzwi i ruszył w stronę sali gimnastycznej. Po drodze
jeszcze zatrzymał się koło łazienki, poczuł silny skurcz
żołądka, a kiedy żółć podeszła mu do gardła, on już
pochylał się nad muszlą klozetową i trząsł się przed
nadchodzącymi torsjami.
-
Coś długo zajęło ci dojście tutaj. Mike napisał mi, kiedy
wychodziłeś z klasy - powiedziała Blair, kiedy Justin niepewnie
pchnął ciężkie, podwójne drzwi, wchodząc do sali gimnastycznej.
Stała
tam, w półmroku sali, jak zwykle pewna siebie i zadowolona z
wytyczonego przez siebie obrotu spraw. Justin cholernie bał się
tego spotkania, był bowiem pewien, że skończy się ono bardzo źle.
-
To jak? Masz pieniążki? - zapytała przesłodzonym głosikiem i
roześmiała się, jakby powiedziała najzabawniejszy żart pod
słońcem. - Och, oczywiście, że nie! Będziesz musiał dać dupy
zboczeńcom, bo ja nie mam zamiaru odpuścić.
-
Dlaczego miałbym to zrobić?
-
Bo nie chcesz, by oni widzieli to, co w każdej chwili mogę im
pokazać - odparła z wyższością, jednak w jej głosie można było
poczuć nutkę wahania, przez co Justin poczuł się trochę lepiej,
pewniej. Poczuł, że zdobywa kontrolę, nie wiedział bowiem, że
była to zwykła, podła gra nastolatki. Chciała, żeby walczył,
chciała, żeby jej się sprzeciwiał i buntował, nie czułaby
satysfakcji, pokonując leżącego. Justin musiał wierzyć, że ma
asy w rękawie, które pokonają drobną brunetkę. Dopiero wtedy tak
naprawdę dziewczyna zwycięży. Bo jedynego asa w tej grze miała
ona.
-
Niech sobie widzą, co chcą. Nie zależy mi. Nie wiedzą o mnie nic
i mogą myśleć sobie, co im się żywnie podoba. Nie zależy mi ani
na nich, ani na tym, co o mnie sądzą. - Na ten moment czekała.
Zrobiła kilka kroków w kierunku chłopaka i położyła mu dłoń
na policzku.
-
Masz rację, Justin. Masz całkowitą rację - szepnęła. - Oni nie
wiedzą nic o tobie i o twojej przeszłości, ale ja dopilnuję, by
to się zmieniło. Bo wiesz... ja wiem coś, czego oni nie wiedzą.
Twój ojciec nie żyje... - W obie ręce chwyciła dłonie szatyna i
spojrzała na nie... - a ty masz na rękach jego krew. Zabiłeś
własnego ojca. Jesteś mordercą.
To
był cios poniżej pasa. Justin odsunął się od dziewczyny i
pozwolił, by dłonie opadły bezwładnie po obu stronach jego ciała.
-
Nie - szepnął, ale jego głos z każdą chwilą się unosił. -
Nie, nie, nie, nie, nie! NIE! Nie zrobiłem tego, rozumiesz?! On...
Nie zrobiłem tego.
-
Ty to wiesz. Ale ja tego nie wiem. I nie wiem też, czy teraz mnie
nie okłamujesz. Boję się ciebie, Justin. Boję się, że mnie też
zabijesz. - Mówiła tak spokojnie, a w jej głosie Justin słyszał
lęk. Blair była świetną aktorką. - Skoro nie miałeś zahamowań
przed pchnięciem pod pociąg SWOJEGO OJCA, strach pomyśleć, co
możesz zrobić mnie. Osobie, której nienawidzisz.
-
Jesteś bezdusznym potworem! Jak możesz w ogóle oddychać,
przynosząc tak wiele krzywy drugiej osobie. Poczucie winy powinno
już dawno cię udusić. Ty nie jesteś człowiekiem. Niszczysz
wszystko, co stanie na twojej drodze. Nigdy nie znajdziesz szczęścia,
nigdy. Do końca życia będziesz niczym więcej, jak niszczycielską,
bezużyteczną larwą! - wysyczał z jadem w głosie. - W tej chwili
jesteś warta tyle, co zwykła tania szmata. I nią jesteś, Blair.
Jesteś cholerną suką.
-
Może jestem suką, nie będę zaprzeczać. Mogę być też szmatą,
larwą i potworem. Ale nie jestem i nigdy nie będę mordercą.
-
Nie. Jestem. Mor...
-
Tak, wiem. Nie jesteś mordercą, bla, ba bla. Powiedz tylko, kto ci
w to uwierzy? Kto uwierzy tobie, tajemniczemu, aspołecznemu,
biednemu i zazdrosnemu nastolatkowi, który rzucił się na swoją
koleżankę z klasy? - Jej oczy błysnęły szaleństwem, a na ustach
zagościł szeroki uśmiech. Wyglądała jak psychopatka.
Wtedy
wszystkie lampy podwieszone na wysokim suficie zabłysły jasnym
światłem, oślepiając na moment Justina. Odwrócił się i
spostrzegł Mike'a, opierającego się o otwarte drzwi. Na jego
ustach gościł podły uśmieszek i szatyn zrozumiał, że wpadł w
pułapkę.
-
Dziękuję, że przyszedłeś, Mike. Justin, oto mój wybawca, który
uratował mnie przed tobą.
-
Przede mną?! Przecież ja ci nic...
I
wtedy to dostrzegł. Blair nie miała swojego mocnego makijażu,
przez co widać było bardzo wyraźnie duży siniak na jej policzku.
Również na jej odkrytych ramionach widniały sine ślady. Nie były
świeże, musiały mieć kilka dni, jednak były, a fakt, że nikt
nie widział jej dotąd w takim stanie był na niekorzyść chłopaka.
Dziewczyna mogła mu przysporzyć znacznie więcej problemów, niż
się spodziewał.
-
Nic mi nie zrobiłeś? My to wiemy, ale inni nie muszą tego
wiedzieć. To jak?
-
Ja... - zająknął się, chcąc znaleźć jakieś wyjście z tej
sytuacji. Znalazł się między młotem a kowadłem, bowiem
którejkolwiek możliwości by nie wybrał, tylko on wyjdzie na tym
najgorzej. I jako jedyny wyjdzie na tym źle. Podstępna
żmija... - Zrobię to - szepnął i poczuł łzy,
spływające po jego policzkach.
Przegrał.
***
Blair
szła przed siebie pustym, szkolnym korytarzem. Była z siebie dumna.
Do końca tygodnia nie pokazała się na żadnej lekcji. Nikt, oprócz
Justina i Mike'a nie widział jej tego dnia w szkole. Opracowała
bardzo dobrze swój plan zniszczenia życia szatynowi i nawet jeśli
powoli, małymi kroczkami zbliżała się do zdobycia całkowitej
kontroli nad swoim życiem, nie zamierzała z niego rezygnować. Bo
to właśnie brak kontroli sprawiał, że była niebezpieczna. Blair
była szalona, nieprzewidywalna, zdolna do wszystkiego, byle tylko
dopiąć swego. Po trupach do celu i tak do końca. Tylko jedna myśl
ją zasmuciła. Justin miał rację. Uświadomił jej to słowami,
które zabolały, ale nie mogła się poddać tylko dlatego, że ktoś
naruszył jej pewność siebie. Kiedy ktoś ją rani, ona
odwdzięczała się dziesięć razy mocniej, niszcząc nie tylko tę
jedna osobę, ale wszystkich wokół niej. Zraniła już tylu ludzi,
ale nie potrafiła nazwać siebie potworem. Czy to by coś zmieniło?
Co by się stało, gdyby przyznała Justinowi rację? Bo przecież ją
miał i ona o tym wiedziała.
Już
teraz jestem szczęśliwsza, niż ty kiedykolwiek byłeś i
kiedykolwiek będziesz. Jeszcze doznam prawdziwego szczęścia,
zobaczysz. Tylko najpierw muszę cię zniszczyć. Ciebie i
wszystkich, którzy cię kochają.
Ułożyła głowę na miękkiej poduszce i wsłuchała w dźwięki w piosenki, lecącej z słuchawek, podłączonych do niewielkiego, podręcznego odtwarzacza. Z cichym pomrukiem przymknęła oczy, a na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. Nie miała zamiaru pokazywać się w szkole do końca tygodnia, zdecydowanie wystarczała jej świadomość, że Mike będzie kontrolował osiemnastolatka.
I
robił to każdego dnia, jeśli kontrolowaniem można nazwać
wsuwanie za drzwiczki szafki szatyna niewielkich karteczek niemal na
każdej przerwie. Każdego dnia takich samych. Jedno słowo
wystarczało w zupełności i stanowiło dla Justina groźbę
większą, niżby przekazały najdłuższe listy, oplecione
najbarwniejszą metaforą.
Morderca.
Justin
był zastraszany. Każdego dnia. I drżał niespokojnie w każdej
sekundzie tych dwóch, cholernie długich dni. Płakał w poduszkę
tak długo, dopóki wyczerpany nie odpłyną w krainę koszmarów.
Każdego dnia zapełniał swój zeszyt i moczył jego kartki słonymi
łzami, sprawiając, że tusz rozmazywał się, a słowa zlewały w
całość.
Był
cieniem samego siebie. Blada twarz, podkrążone,
zaczerwienione oczy, puste spojrzenie pozbawionych blasku tęczówek.
Jego nastrój udzielał się członkom jego rodziny, ale zbywał ich
za każdym razem, gdy próbowali nawiązać z nim jakikolwiek
kontakt.
Morderca...
Czy naprawdę był mordercą? Nie wepchnął swojego ojca pod pociąg,
tego był pewny. Ale może w którymś momencie, który przeoczył,
zawiódł swojego ojca na tyle, że ten... Nie, te myśli nie dawały
mu spokoju. Zdołał uwierzyć całym sobą, że naprawdę przyczynił
się do śmierci Jeremy'ego.
Nie
chciał tego. Nie chciał poczucia winy, ale czuł, że na nie
zasłużył. Co więcej, winił się, że nie odczuwał jego
wcześniej tak, jak czuł je teraz. Całym sobą, każdą najmniejszą
cząsteczką swojego ciała.
Stał
właśnie przed lustrem, wpatrując się tępo w swoje odbicie.
Wglądał jak śmierć. Miał zapadnięte policzki, a gdy to
zauważył, uświadomił sobie, że od wtorku przełknął niewiele,
a każdy kęs kończył się wycieńczającymi jego organizm
torsjami. Dzisiejszego dnia również nie zamierzał nic zjeść,
chociaż jego żołądek boleśnie kurczył się z głodu. I bez tego
czuł, że zaraz ponownie zwymiotuje. Justin miał wrażenie, że w
ciągu ostatnich czterech dni wymiotował więcej, niż przez całe
swoje życie.
Idąc
przed siebie opustoszałymi ulicami, trząsł się ze strachu. Było
sobotnie popołudnie i, chociaż na niebie świeciło jesienne
słońce, ludzie chowali się w swoich domach, jakby czuli, że ten
dzień napiętnowany był bólem, cierpieniem i upokorzeniem.
Justin
już teraz czuł do siebie obrzydzenie, chociaż nie zrobił jeszcze
nic, co dałoby mu do tego powód. Nienawidził siebie za to, że się
zgodził, mimo to wiedział, że było to jedyna możliwa decyzja.
Szatyn
usiadł na jednej z ławeczek i rozejrzał się wokół siebie. Nie
widział żadnej znajomej twarzy, podświadomie jednak wiedział, że
jego oprawcy czyhają gdzieś za rogiem, gdzieś, gdzie mieli na
niego dobry widok i gdzie on nie mógł ich dostrzec. Co chwilę
przełykał żółć podchodzącą mu do gardła. Nie wiedział co
robić, bał się wykonać jakikolwiek gest, bał się wstać i
ruszyć w jakimś kierunku. Nie bywał często w galeriach, w
zasadzie w ogóle w nich nie bywał, co powodowało, że czuł się
jeszcze bardziej zdezorientowany. Nie przestawał rozglądać się
chaotycznie na wszystkie strony świata, dopóki jego spojrzenie nie
spotkało się z innym spojrzeniem. Mężczyzna około pięćdziesiątki
stał oparty o ozdobny filar, pnący się do samego, wysoko
osadzonego sufitu. Jego błyszczący wzrok wywoływał u Justina
jeszcze większe dreszcze, choć jeszcze przed chwilą zdawało mu
się, że bardziej trząść się nie da rady. Walczył ze łzami,
skanując dyskretnie ubiór mężczyzny. Na pierwszy rzut oka można
było dostrzec, że facet był cholernie bogatym. Trzymał ręce w
kieszeniach swojego szarego garnituru, a Justin dałby sobie uciąć
rękę, że ten strój skrojony był na miarę. Na lewym nadgarstku
błyszczał srebrny zegarek, z pewnością najlepszej marki, jednak
szatyn nie mógł stwierdzić jakiej nie tylko ze względu na
odległość, jaka ich dzieliła, ale także przez zupełny brak
wiedzy na ten temat.
Mężczyzna
uśmiechnął się szeroko i nieznacznie skinął głową w nieznanym
jeszcze chłopakowi kierunku, jego srebrny ząb błysnął
niebezpiecznie, a Justin wyczuł w tym geście szaleństwo. Nie
czekając na osiemnastolatka odszedł we wskazaną przez siebie
stronę. Chłopak w ostatniej chwili pojął, że powinien teraz
ruszyć za nim, zachowując przyzwoitą, kilkunastometrową odległość
i nie okazując najmniejszego zainteresowania względem tego obcego
człowieka, tak jakby całkiem przypadkowo w tym samym momencie
poczuli potrzebę skorzystania z najodleglejszej od najbardziej
zapełnionej tłumem części galerii, łazienki.
Czy
to w ogóle legalne?
Szatyn
miał wrażenie, że stracił świadomość, gdy tylko zatrzasnął
za sobą drzwi męskiej toalety. Był odrętwiały, a jedyne, co
pamiętał z tej chwili, to słowa zapisane na kartkach swojego
czarnego notatnika kilkadziesiąt minut później.
"Ten
mężczyzna dotykał mnie tam, gdzie nie chciałem, by mnie dotykał.
Czułem się jak małe przestraszone dziecko. Gdy tylko zamknąłem
za sobą drzwi łazienki, rozbił swoje wargi na moich i przyssał
się do mnie w drapieżnym, dzikim i bardzo złym pocałunku. To, co
robił, było złe. To, co my robiliśmy, było źle. Nie
odwzajemniłem pocałunku. Nie byłem w stanie. Łzy ciekły po moich
policzkach, a ja drżałem tak bardzo. I tak bardzo chciałem się
teraz znaleźć w swoim łóżku. Gdziekolwiek, byle jak najdalej od
tego zboczeńca, który chciał mnie skrzywdzić. Zboczeńca, któremu
dawałem się skrzywdzić.
Chwycił
mnie za rękę i pociągnął do środkowej kabiny. Nie wiedziałem
dlaczego, ale patrzył na swoje buty, dopóki nie usiadł na muszli.
Ścisnął moje nadgarstki bardzo mocno, tak że poczułem ból i
przyciągnął mnie do siebie. W kabinie było tak bardzo mało
miejsca. Ze wstydu piekły mnie policzki, które chłodziły się
lekko przez słone łzy. Miałem mokrą koszulkę od płaczu.
Brakowało mi powietrza, chciałem jak najszybciej uciec stamtąd i
już nigdy nie wrócić. Dałbym tak wiele, by cofnąć czas, jednak
nie dałbym wszystkiego. Już nie. Teraz wiem, że wszystko nie jest
warte niczego.
Ten
mężczyzna zmusił mnie, bym usiadł okrakiem na jego kolanach.
Traktował mnie jak swoją dziwkę, których podejrzewam, że miał
wiele. Łapczywie przesuwał dłońmi po moim ciele, a ja płakałem
pod jego dotykiem. Sposób, w jaki to robił, tak bardzo ranił.
A
w końcu zepchnął mnie z siebie. Stał się bardziej brutalny.
Ruchem ręki nakazał mi rozpiąć sobie rozporek i uwolnić
nabrzmiałego już członka. A ja... ja... ja to zrobiłem."
Justin
klęczał, pochylając się nad kroczem mężczyzny. Wiedział, co
musi zrobić i brzydził się sobą. Po raz kolejny powstrzymał atak
torsji i pochylił się jeszcze bardziej.
Mężczyzna
warknął niecierpliwie jakieś przekleństwo, którego szatyn nie
zdołał usłyszeć i nakazał chłopakowi by się pospieszył.
Ostatnia
kropla przesunęła się wzdłuż prostego nosa chłopaka i kapnęła
na sam czubek penisa obcego mężczyzny. Justin wziął jeden głęboki
wdech i zatrzymał na chwilę powietrze w płucach, po czym układając
spierzchnięte usta w dzióbek, wypuścił je dokładnie w to samo
miejsce, w którym przed kilkoma sekundami spadła ostatnia słona
kropla. Spodobało to się mężczyźnie, który jękną w mankiet
swojego garnituru. Musiał zachowywać się jak najciszej, byli
przecież w miejscu publicznym, w toalecie jednej z galerii,
położonej w centrum miasta. Byli w miejscu, w którym każdego dnia
przebywały dziesiątki osób i w każdej chwili ktoś mógł ich
nakryć na tej niezwykle upokarzającej chwili, dlatego też jeszcze
mocniej przycisnął dłoń o ust, gdy osiemnastolatek ponownie
dmuchnął w jego członka. Justin jako jedyny z ich dwójki był w
nieszczęsnej nieświadomości, ale jeszcze nie było mu dane
dowiedzieć się, jaką intrygę przeciwko niemu wymyślili ci
bezduszni ludzie. Powtórzył czynność, niekoniecznie z chęcią
sprawienia temu zboczeńcowi przyjemności, próbował po prostu
zebrać w sobie resztki siły oraz unormować oddech.
Rozchylił
nieznacznie wargi i jeszcze bardziej się pochylił. Przymknął oczy
i już pogodził się ze swoim losem.
Co
ja robię?! - pomyślał tylko. Wiedział, że to
nieodpowiednie, złe. A jednak...
~*~*~*~*~*~
Witajcie, Robaczki!
Czuję się tak źle przez to, co napisałam i wiem, że wychodzę na hipokrytkę, ale nawet nie wiecie, jak bardzo szkoda mi jest Justina w tym momencie. No i chciałabym zamordować Blair. Ale tego nie zrobię, więc UWAGA, SPOJLER: nie zabiję Blair w najbliższych rozdziałach :)
Postanowiłam wprowadzić taki zwrot akcji, bo tak jakby zboczyłam z pierwotnego planu. Musiałam "unormować" sytuację.
Z czasem dowiecie się, co i jak.
+ mam geeeeenialny plan na ciąg dalszy i powoli będę wdrażać go w życie!
Napiszcie w komentarzach, co sądzicie! <3
komentując, motywujesz mnie do dalszego pisania!
każdy miły komentarz powoduje szeroki uśmiech na moich ustach
damn, powinniście mnie nienawidzić, ja sama się na siebie wkurzam za to, jak traktuję tu Justina :')
Martyna, ty hipokrytko :)
xx
to opowiadanie jest wspaniale piszesz cudownie czekam na next pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBiedny Justin, jejku :( Kiedy Blair mowila o tym, ze Justin jest mordercą aż się popłakałam... Czekam na next ❤❤❤
OdpowiedzUsuńKochanie błagam Cie z każdym rozdziałem jest co raz gorzej daj nam nutke nadziejii albo coś co da nam satysfakcje że nie tylko Justin ma źle (to nie właściwe określenie) okropnie! Blair musi ponieść tego konsekwencje chce SUROWEJ kary dla tej bezdusznej dziewczyny! Niech ją wyślą do ośrodka lub na jakieś tortury ! Byle by lepiej było Justinowi 😞. Czekam na kolejnego z niecierpliwością❤
OdpowiedzUsuńFanfiction było naprawdę świetne i przykuło moją uwagę, aczkolwiek ten rodział sprawił, że przestałam mieć ochotę, aby je czytać. Pomysł oraz realizacja - genialne, ale uważam, iż starzy zboczeńcy to lekka przesada, bynajmniej jak na moje gusta. Mimo wszystko, kontynuuj swoją historię! Nie wszystkim musi się ona podobać. Jest mi jedynie trochę przykro, gdyz naprawdę to opowiadanie mi się podobało. Ale wciąż życzę Ci powodzenia w pisaniu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Alex
bardzo dobrze rozumiem o co Ci chodzi i dziękuję za ten komentarz <3 to zakrawa na hipokryzję z mojej strony, wiem, ale sama źle się czułam, pisząc tę scenę i nie zamierzam rozwijać tego wątku w żadnym wypadku! chciałabym, abyś dała jeszcze szansę temu opowiadaniu, ponieważ uważam, że następny rozdział trochę zmieni :)
Usuńmimo wszytko dziękuję i też pozdrawiam <3
Matko, beczeć mi się chce jak to czytam. Pieprzona Blair i biedny Justin. Strasznie smutne, ale świetne opowiadanie.
OdpowiedzUsuńWeny życzę i czekam na kolejny <3
anonimowa.
Ja osobiście nie zgadzam się z komentarzem na który odpowiedziałaś, ponieważ mi ten zwrot akcji cholernie przypadł do gustu (tak, mam zapędy sadystyczne i nic z tym nie zrobię). Naprawdę cholernie spodobał mi się ten wątek, ale Blair to spaliłabym żywcem, a potem prochy pokroiła na kawałki. Boże, jak można być tak cholernie egoistycznym i podstępnym. Ona ma to w genach czy ktoś kiedyś bardzo ją skrzywdził? Tak czy inaczej nic jej nie usprawiedliwia, chociaż wątpię już, czy ma w sobie resztkę człowieczeństwa. A Justina cholernie mi szkoda. Musi robić z siebie dziwkę, żeby spłacić dług, którego w rzeczywistości nie ma. Gdybym spotkała taką Blair........ Rozdział wspaniały, czekam na ciąg dalszy! <3
OdpowiedzUsuń18th-street-jbff.blogspot.com
priest-jbff.blogspot.com
getting-closer-jbff.blogspot.com
Cudowne...wczoraj zaczelam czytac...tak wiele emocji...szybko dodaj nastepny!
OdpowiedzUsuń