niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 9. What am I doing?

"Ludzie popełniają wiele błędów w swoim życiu. Słowo "wszystko" było moim największym."

Justin siedział na swoim łóżku i starał się opanować drżenie całego ciała. "Wszystko". Dlaczego to powiedział? Ze wszystkich błędów, za które się winił, to było najgorszym i teraz będzie musiał ponieść jego konsekwencje. 

"Dzisiejszy dzień sprawił, że znowu się załamałem. Te żądania... "Wszystko" nie zawsze oznacza wszystko. Nie to miałem na myśli. Ale teraz za późno, by cofnąć czas." 

Szatyn z westchnieniem zamknął zeszyt. Próbował z całych sił powstrzymać łzy, które ponownie płynęły po jego policzkach. Oddychał ciężko, a jego broda drżała, gdy tylko brał oddech. Wplątał dłoń we włosy i pociągnął za końcówki, kiedy drzwi się otworzyły, a zza nich wychyliła się malutka główka Jazzy. 
- Nie mogę zasnąć, Justin. Mogę spać z tobą?
- Oczywiście, słoneczko.
Ułożył się na łóżku i przesunął tak, by starczyło miejsca dla jego młodszej siostry. Dziewczynka od razu wtuliła się w brata i po chwili zasnęła, a on wpatrywał się tępo w ścianę przed sobą. 
Głaszcząc włosy siostrzyczki wracał wspomnieniami do dzisiejszego popołudnia.

flashback 
Justin zamykał właśnie swoją szafkę, by ze spokojem wrócić do domu. Starał się cieszyć faktem, że nikt nie widział kompromitującego go nagrania, ale mimo wszystko ogarniał go niepokój. I właśnie wtedy, kiedy odwracał się, żeby odejść w swoim kierunku, stanęła przed nim brunetka. 
- Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego tu jestem - zaczęła z szerokim uśmiechem na twarzy i nie czekając na odpowiedź chłopaka, ciągnęła dalej. - Przez cały wczorajszy dzień oraz dzisiaj zastanawiałam się, ile warte dla ciebie jest wszystko. Jak cenne jest to, co chcesz poświęcić dla tego. - Uniosła dłoń, w której trzymała pudełeczko z płytą CD, opisaną "Upadek". Tak niepozornie, a jednak zabolało. 
- Co masz na myśli? - zająknął się.
- Ile? Myślałam o tym przez cały wieczór. Sto, dwieście, trzysta? Ale w końcu doszłam do wniosku, że godność jest znacznie droższa. Tysiąc.
- Tysiąc czego? O czym ty mówisz, Blair?!
- Tysiąc dolarów. Do piątku. Dzisiaj jest wtorek, więc masz trzy dni.
- Nigdy nie zdobędę tysiąca dolarów, Blair. Nie dam rady, ja...
- Mam pewną alternatywę - przerwała mu. Stanęła na palcach i zbliżyła usta do ucha chłopaka. - Wiesz, co nastolatkowie robią by zdobyć pieniądze? Proszą rodziców. A gdy rodzice ich nie mają, radzą sobie sami.
- J-jak? - szepnął. 
- W centrum handlowym roi się od ludzi, których kręcą takie niewinne buźki. - Poklepała go po policzku. - Nie lecą tylko na dziewczyny. Wystarczy dobrze patrzeć. Myślę, że kilku facetów bez problemu spłaci twój... dług. Ale będą chcieli czegoś w zamian. A ty im to dasz. 
end of flashback

Nie mógł tego zrobić. Nie mógł zrobić tego, czego chciała od niego Blair. Jej żądania były niemoralne, a ona nie mogła być człowiekiem. Nie miała uczuć, nie miała niczego, co stworzyłoby z niej wartościową osobę i chociaż jej oczy krzyczały coś innego, niż mówiły usta, ona była potworem. I tu nie chodziło już o maskę, jaką przywdziewała na co dzień, jej wnętrze całe było zepsute i nie pozostało w niej nic, co można było uratować. 

***
Justin obudził się z silnym bólem głowy, który zignorował, gdy tylko spojrzał na malutką Jazmyn, wtuloną w poduszkę. Gdy spała, była taka spokojna, a jej buźka niezmącona żadną myślą i emocją odzwierciedlała oblicze anioła. Jazmym niezaprzeczalnie byłą aniołem, zesłanym na ziemię, by dodać mu otuchy, gdy tego potrzebował, podnieść go z ziemi po każdym upadku i ułożyć jego usta w uśmiech, kiedy jego twarz malował grymas bólu i smutku. I teraz też, chociaż migrena niemal rozsadzała mu czaszkę, on uśmiechnął się lekko, a w jego sercu rozprzestrzeniło się delikatne ciepło. 
A potem wrócił strach. Wróciły wspomnienia wczorajszego dnia i obawy przed dzisiejszym. Bo nadszedł kolejny dzień, będący przeszkodą, której nie miał sił pokonać. Kolejny dzień, niszczący nadzieję. Kolejny, pokazujący, że wiara w ludzkość to największy błąd człowieka, błąd, jaki mimo wszystko popełniał każdego kolejnego dnia. 
- Wstawaj, aniołku. Pora do szkoły - szepnął nad uchem siostrzyczki i podniósł się do pozycji siedzącej. 
Po chwili dziewczynka przeciągnęła się leniwie na niewielkim łóżku brata i spojrzała spod półprzymkniętych powiek na Justina. Była zaspana, a jednak zauważyła.
- Jesteś smutny. - To było stwierdzenie, nie pytanie i sprawiło, że szatyn poczuł się gorzej. Nie mógł być dla siostry podporą, gdy sprawiał, że się martwiła. 
- Nie jestem - mruknął. Wiedział, że było to kłamstwo, ale Jazzy nie musiała tego wiedzieć. - Po prostu mam przed sobą ciężki dzień.
- Wierzę w ciebie, Justin. - Położyła mu malutką dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Dasz radę, jak zawsze. Jesteś moim bohaterem. 
Wstała i w podskokach pobiegła do kuchni, gdzie mama przygotowała już śniadanie. Jaxon siedział na swoim krzesełku i jadł płatki na mleku. Usiadła obok niego, a Pattie zaraz postawiła przed nią taką samą miseczkę, jaką miał jej młodszy braciszek. 
Justin natomiast zamknął się w łazience i pozwolił łzom popłynąć po policzkach. Tak dobrze znał ich smak oraz to lekkie pieczenie skóry w miejscu, gdzie zostawiały mokry ślad. Tak dobrze wiedział, że nie uda mu się zatrzymać niemego szlochu, kiedy przez zamknięte powieki docierały do niego obrazy wszystkich chwil, które łamały mu serce. Musiał być silny, obiecał to swojemu ojcu, obiecał, że będzie prawdziwym mężczyzną, mimo to płakał każdego dnia i nie potrafił wykrzesać w sobie siły. Był słaby. Jednak znosił ten cały ból, by później, kiedy będzie już gotowy, z bagażem doświadczeń wkroczyć w nowe życie, o którym marzył każdego dnia. 

Justin otworzył swoją szafkę, by wyjąć z niej właściwą książkę, gdy na jego but spadłą niewielka karteczka. Wzdrygnął się lekko, zanim podniósł ją z ziemi i swoimi brązowymi oczami prześledził zapisany na niej tekst. Dopiero po chwili zorientował, że nie było to delikatne wzdrygnięcie, ale drżenie całego ciała, które nie chciało ustać. 

Sala gimnastyczna na drugiej lekcji. Będę czekać na to, co jesteś mi winien w zamian za milczenie. Jestem niecierpliwa. Pospiesz się, albo czeka cię kara. 

Liściku nie podpisano. Nie było takiej potrzeby, bo Justin bardzo dobrze wiedział, kto był jego nadawcą. Blair nie należała do litościwych osób. Nie miała w sobie ani odrobiny człowieczeństwa, oprócz tych pojedynczych przebłysków, które znikały tak szybko, jak się pojawiały. 
Spojrzał na zegar, wiszący na ścianie za nim, chociaż dobrze wiedział, że druga lekcja nadejdzie zaraz po dzwonku. Nie pozwolił sobie na łzy tym razem. Wziął głęboki oddech i z przymkniętymi powiekami odliczał kolejne sekundy.
Jeden
Dwa
Trzy
Ktoś szturchnął go ramieniem, mijając go i nawet nie przeprosił. A Justin nawet się nie obejrzał.
Cztery
Pięć
Sześć...
Dzwonek zadzwonił po dwóch minutach, w ciągu których szatyn zdołał zapanować nad drżącym ciałem i przygotować się na spotkanie ze swoim najgorszym koszmarem. Jednak nie skierował się w stronę sali gimnastycznej. Poszedł w przeciwnym kierunku, do klasy, w której miała odbyć się lekcja matematyki.
Szatyn usiadł na swoim stałym miejscu i rozejrzał się po sali. Brakowało tylko Blair. Tylko jej z całego zepsutego towarzystwa, z którym spędzała każdą wolną chwilę. 
Zaczekał, aż lekcja się rozpocznie i policzył do stu, zanim podniósł rękę.
- Pani Flynn... - Odchrząknął. - Czy mógłbym... czy mógłbym pójść do toalety? - Przycisnął pięść do ust, by wyglądać wiarygodniej. Nie był najlepszym kłamcą, mimo to starał się, jak mógł. - Nie czuję się najlepiej.
- Faktycznie, jesteś jakiś blady. Idź, idź. I nie musisz wracać już na lekcję, jeszcze nas wszystkich pozarażasz. Możesz odwiedzić higienistkę. 
Justin skinął głową i zgarnąwszy z ławki swoje rzeczy wyszedł z klasy. Gdy mijał Mike'a, ten pochylił się do niego nieznacznie i szepnął tak, by tylko szatyn słyszał jego słowa.
- Już teraz ci niedobrze na myśl o sobocie? - Na dźwięk tych słów, Justin przełknął ślinę trochę za głośno, bo Mike nie powstrzymał od kolejnego komentarza. - Tak, bardzo dobrze. Właśnie to będziesz musiał zrobić, gdy już spuszczą ci się do ust.
Zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył w stronę sali gimnastycznej. Po drodze jeszcze zatrzymał się koło łazienki, poczuł silny skurcz żołądka, a kiedy żółć podeszła mu do gardła, on już pochylał się nad muszlą klozetową i trząsł się przed nadchodzącymi torsjami.
- Coś długo zajęło ci dojście tutaj. Mike napisał mi, kiedy wychodziłeś z klasy - powiedziała Blair, kiedy Justin niepewnie pchnął ciężkie, podwójne drzwi, wchodząc do sali gimnastycznej.
Stała tam, w półmroku sali, jak zwykle pewna siebie i zadowolona z wytyczonego przez siebie obrotu spraw. Justin cholernie bał się tego spotkania, był bowiem pewien, że skończy się ono bardzo źle.
- To jak? Masz pieniążki? - zapytała przesłodzonym głosikiem i roześmiała się, jakby powiedziała najzabawniejszy żart pod słońcem. - Och, oczywiście, że nie! Będziesz musiał dać dupy zboczeńcom, bo ja nie mam zamiaru odpuścić.
- Dlaczego miałbym to zrobić? 
- Bo nie chcesz, by oni widzieli to, co w każdej chwili mogę im pokazać - odparła z wyższością, jednak w jej głosie można było poczuć nutkę wahania, przez co Justin poczuł się trochę lepiej, pewniej. Poczuł, że zdobywa kontrolę, nie wiedział bowiem, że była to zwykła, podła gra nastolatki. Chciała, żeby walczył, chciała, żeby jej się sprzeciwiał i buntował, nie czułaby satysfakcji, pokonując leżącego. Justin musiał wierzyć, że ma asy w rękawie, które pokonają drobną brunetkę. Dopiero wtedy tak naprawdę dziewczyna zwycięży. Bo jedynego asa w tej grze miała ona.
- Niech sobie widzą, co chcą. Nie zależy mi. Nie wiedzą o mnie nic i mogą myśleć sobie, co im się żywnie podoba. Nie zależy mi ani na nich, ani na tym, co o mnie sądzą. - Na ten moment czekała. Zrobiła kilka kroków w kierunku chłopaka i położyła mu dłoń na policzku.
- Masz rację, Justin. Masz całkowitą rację - szepnęła. - Oni nie wiedzą nic o tobie i o twojej przeszłości, ale ja dopilnuję, by to się zmieniło. Bo wiesz... ja wiem coś, czego oni nie wiedzą. Twój ojciec nie żyje... - W obie ręce chwyciła dłonie szatyna i spojrzała na nie... - a ty masz na rękach jego krew. Zabiłeś własnego ojca. Jesteś mordercą. 
To był cios poniżej pasa. Justin odsunął się od dziewczyny i pozwolił, by dłonie opadły bezwładnie po obu stronach jego ciała.
- Nie - szepnął, ale jego głos z każdą chwilą się unosił. - Nie, nie, nie, nie, nie! NIE! Nie zrobiłem tego, rozumiesz?! On... Nie zrobiłem tego.
- Ty to wiesz. Ale ja tego nie wiem. I nie wiem też, czy teraz mnie nie okłamujesz. Boję się ciebie, Justin. Boję się, że mnie też zabijesz. - Mówiła tak spokojnie, a w jej głosie Justin słyszał lęk. Blair była świetną aktorką. - Skoro nie miałeś zahamowań przed pchnięciem pod pociąg SWOJEGO OJCA, strach pomyśleć, co możesz zrobić mnie. Osobie, której nienawidzisz. 
- Jesteś bezdusznym potworem! Jak możesz w ogóle oddychać, przynosząc tak wiele krzywy drugiej osobie. Poczucie winy powinno już dawno cię udusić. Ty nie jesteś człowiekiem. Niszczysz wszystko, co stanie na twojej drodze. Nigdy nie znajdziesz szczęścia, nigdy. Do końca życia będziesz niczym więcej, jak niszczycielską, bezużyteczną larwą! - wysyczał z jadem w głosie. - W tej chwili jesteś warta tyle, co zwykła tania szmata. I nią jesteś, Blair. Jesteś cholerną suką. 
- Może jestem suką, nie będę zaprzeczać. Mogę być też szmatą, larwą i potworem. Ale nie jestem i nigdy nie będę mordercą. 
- Nie. Jestem. Mor...
- Tak, wiem. Nie jesteś mordercą, bla, ba bla. Powiedz tylko, kto ci w to uwierzy? Kto uwierzy tobie, tajemniczemu, aspołecznemu, biednemu i zazdrosnemu nastolatkowi, który rzucił się na swoją koleżankę z klasy? - Jej oczy błysnęły szaleństwem, a na ustach zagościł szeroki uśmiech. Wyglądała jak psychopatka. 
Wtedy wszystkie lampy podwieszone na wysokim suficie zabłysły jasnym światłem, oślepiając na moment Justina. Odwrócił się i spostrzegł Mike'a, opierającego się o otwarte drzwi. Na jego ustach gościł podły uśmieszek i szatyn zrozumiał, że wpadł w pułapkę. 
- Dziękuję, że przyszedłeś, Mike. Justin, oto mój wybawca, który uratował mnie przed tobą. 
- Przede mną?! Przecież ja ci nic... 
I wtedy to dostrzegł. Blair nie miała swojego mocnego makijażu, przez co widać było bardzo wyraźnie duży siniak na jej policzku. Również na jej odkrytych ramionach widniały sine ślady. Nie były świeże, musiały mieć kilka dni, jednak były, a fakt, że nikt nie widział jej dotąd w takim stanie był na niekorzyść chłopaka. Dziewczyna mogła mu przysporzyć znacznie więcej problemów, niż się spodziewał. 
- Nic mi nie zrobiłeś? My to wiemy, ale inni nie muszą tego wiedzieć. To jak? 
- Ja... - zająknął się, chcąc znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Znalazł się między młotem a kowadłem, bowiem którejkolwiek możliwości by nie wybrał, tylko on wyjdzie na tym najgorzej. I jako jedyny wyjdzie na tym źle. Podstępna żmija... - Zrobię to - szepnął i poczuł łzy, spływające po jego policzkach.
Przegrał. 


*** 
Blair szła przed siebie pustym, szkolnym korytarzem. Była z siebie dumna. Do końca tygodnia nie pokazała się na żadnej lekcji. Nikt, oprócz Justina i Mike'a nie widział jej tego dnia w szkole. Opracowała bardzo dobrze swój plan zniszczenia życia szatynowi i nawet jeśli powoli, małymi kroczkami zbliżała się do zdobycia całkowitej kontroli nad swoim życiem, nie zamierzała z niego rezygnować. Bo to właśnie brak kontroli sprawiał, że była niebezpieczna. Blair była szalona, nieprzewidywalna, zdolna do wszystkiego, byle tylko dopiąć swego. Po trupach do celu i tak do końca. Tylko jedna myśl ją zasmuciła. Justin miał rację. Uświadomił jej to słowami, które zabolały, ale nie mogła się poddać tylko dlatego, że ktoś naruszył jej pewność siebie. Kiedy ktoś ją rani, ona odwdzięczała się dziesięć razy mocniej, niszcząc nie tylko tę jedna osobę, ale wszystkich wokół niej. Zraniła już tylu ludzi, ale nie potrafiła nazwać siebie potworem. Czy to by coś zmieniło? Co by się stało, gdyby przyznała Justinowi rację? Bo przecież ją miał i ona o tym wiedziała. 

Już teraz jestem szczęśliwsza, niż ty kiedykolwiek byłeś i kiedykolwiek będziesz. Jeszcze doznam prawdziwego szczęścia, zobaczysz. Tylko najpierw muszę cię zniszczyć. Ciebie i wszystkich, którzy cię kochają. 

Ułożyła głowę na miękkiej poduszce i wsłuchała w dźwięki w piosenki, lecącej z słuchawek, podłączonych do niewielkiego, podręcznego odtwarzacza. Z cichym pomrukiem przymknęła oczy, a na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. Nie miała zamiaru pokazywać się w szkole do końca tygodnia, zdecydowanie wystarczała jej świadomość, że Mike będzie kontrolował osiemnastolatka. 
I robił to każdego dnia, jeśli kontrolowaniem można nazwać wsuwanie za drzwiczki szafki szatyna niewielkich karteczek niemal na każdej przerwie. Każdego dnia takich samych. Jedno słowo wystarczało w zupełności i stanowiło dla Justina groźbę większą, niżby przekazały najdłuższe listy, oplecione najbarwniejszą metaforą.

Morderca.

Justin był zastraszany. Każdego dnia. I drżał niespokojnie w każdej sekundzie tych dwóch, cholernie długich dni. Płakał w poduszkę tak długo, dopóki wyczerpany nie odpłyną w krainę koszmarów. Każdego dnia zapełniał swój zeszyt i moczył jego kartki słonymi łzami, sprawiając, że tusz rozmazywał się, a słowa zlewały w całość. 
Był cieniem samego siebie.  Blada twarz, podkrążone, zaczerwienione oczy, puste spojrzenie pozbawionych blasku tęczówek. Jego nastrój udzielał się członkom jego rodziny, ale zbywał ich za każdym razem, gdy próbowali nawiązać z nim jakikolwiek kontakt.
Morderca... Czy naprawdę był mordercą? Nie wepchnął swojego ojca pod pociąg, tego był pewny. Ale może w którymś momencie, który przeoczył, zawiódł swojego ojca na tyle, że ten... Nie, te myśli nie dawały mu spokoju. Zdołał uwierzyć całym sobą, że naprawdę przyczynił się do śmierci Jeremy'ego.
Nie chciał tego. Nie chciał poczucia winy, ale czuł, że na nie zasłużył. Co więcej, winił się, że nie odczuwał jego wcześniej tak, jak czuł je teraz. Całym sobą, każdą najmniejszą cząsteczką swojego ciała. 
Stał właśnie przed lustrem, wpatrując się tępo w swoje odbicie. Wglądał jak śmierć. Miał zapadnięte policzki, a gdy to zauważył, uświadomił sobie, że od wtorku przełknął niewiele, a każdy kęs kończył się wycieńczającymi jego organizm torsjami. Dzisiejszego dnia również nie zamierzał nic zjeść, chociaż jego żołądek boleśnie kurczył się z głodu. I bez tego czuł, że zaraz ponownie zwymiotuje. Justin miał wrażenie, że w ciągu ostatnich czterech dni wymiotował więcej, niż przez całe swoje życie. 
Idąc przed siebie opustoszałymi ulicami, trząsł się ze strachu. Było sobotnie popołudnie i, chociaż na niebie świeciło jesienne słońce, ludzie chowali się w swoich domach, jakby czuli, że ten dzień napiętnowany był bólem, cierpieniem i upokorzeniem. 
Justin już teraz czuł do siebie obrzydzenie, chociaż nie zrobił jeszcze nic, co dałoby mu do tego powód. Nienawidził siebie za to, że się zgodził, mimo to wiedział, że było to jedyna możliwa decyzja. 
Szatyn usiadł na jednej z ławeczek i rozejrzał się wokół siebie. Nie widział żadnej znajomej twarzy, podświadomie jednak wiedział, że jego oprawcy czyhają gdzieś za rogiem, gdzieś, gdzie mieli na niego dobry widok i gdzie on nie mógł ich dostrzec. Co chwilę przełykał żółć podchodzącą mu do gardła. Nie wiedział co robić, bał się wykonać jakikolwiek gest, bał się wstać i ruszyć w jakimś kierunku. Nie bywał często w galeriach, w zasadzie w ogóle w nich nie bywał, co powodowało, że czuł się jeszcze bardziej zdezorientowany. Nie przestawał rozglądać się chaotycznie na wszystkie strony świata, dopóki jego spojrzenie nie spotkało się z innym spojrzeniem. Mężczyzna około pięćdziesiątki stał oparty o ozdobny filar, pnący się do samego, wysoko osadzonego sufitu. Jego błyszczący wzrok wywoływał u Justina jeszcze większe dreszcze, choć jeszcze przed chwilą zdawało mu się, że bardziej trząść się nie da rady. Walczył ze łzami, skanując dyskretnie ubiór mężczyzny. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że facet był cholernie bogatym. Trzymał ręce w kieszeniach swojego szarego garnituru, a Justin dałby sobie uciąć rękę, że ten strój skrojony był na miarę. Na lewym nadgarstku błyszczał srebrny zegarek, z pewnością najlepszej marki, jednak szatyn nie mógł stwierdzić jakiej nie tylko ze względu na odległość, jaka ich dzieliła, ale także przez zupełny brak wiedzy na ten temat. 
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i nieznacznie skinął głową w nieznanym jeszcze chłopakowi kierunku, jego srebrny ząb błysnął niebezpiecznie, a Justin wyczuł w tym geście szaleństwo. Nie czekając na osiemnastolatka odszedł we wskazaną przez siebie stronę. Chłopak w ostatniej chwili pojął, że powinien teraz ruszyć za nim, zachowując przyzwoitą, kilkunastometrową odległość i nie okazując najmniejszego zainteresowania względem tego obcego człowieka, tak jakby całkiem przypadkowo w tym samym momencie poczuli potrzebę skorzystania z najodleglejszej od najbardziej zapełnionej tłumem części galerii, łazienki.
Czy to w ogóle legalne?
Szatyn miał wrażenie, że stracił świadomość, gdy tylko zatrzasnął za sobą drzwi męskiej toalety. Był odrętwiały, a jedyne, co pamiętał z tej chwili, to słowa zapisane na kartkach swojego czarnego notatnika kilkadziesiąt minut później.

"Ten mężczyzna dotykał mnie tam, gdzie nie chciałem, by mnie dotykał. Czułem się jak małe przestraszone dziecko. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi łazienki, rozbił swoje wargi na moich i przyssał się do mnie w drapieżnym, dzikim i bardzo złym pocałunku. To, co robił, było złe. To, co my robiliśmy, było źle. Nie odwzajemniłem pocałunku. Nie byłem w stanie. Łzy ciekły po moich policzkach, a ja drżałem tak bardzo. I tak bardzo chciałem się teraz znaleźć w swoim łóżku. Gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego zboczeńca, który chciał mnie skrzywdzić. Zboczeńca, któremu dawałem się skrzywdzić. 
Chwycił mnie za rękę i pociągnął do środkowej kabiny. Nie wiedziałem dlaczego, ale patrzył na swoje buty, dopóki nie usiadł na muszli. Ścisnął moje nadgarstki bardzo mocno, tak że poczułem ból i przyciągnął mnie do siebie. W kabinie było tak bardzo mało miejsca. Ze wstydu piekły mnie policzki, które chłodziły się lekko przez słone łzy. Miałem mokrą koszulkę od płaczu. Brakowało mi powietrza, chciałem jak najszybciej uciec stamtąd i już nigdy nie wrócić. Dałbym tak wiele, by cofnąć czas, jednak nie dałbym wszystkiego. Już nie. Teraz wiem, że wszystko nie jest warte niczego. 
Ten mężczyzna zmusił mnie, bym usiadł okrakiem na jego kolanach. Traktował mnie jak swoją dziwkę, których podejrzewam, że miał wiele. Łapczywie przesuwał dłońmi po moim ciele, a ja płakałem pod jego dotykiem. Sposób, w jaki to robił, tak bardzo ranił.
A w końcu zepchnął mnie z siebie. Stał się bardziej brutalny. Ruchem ręki nakazał mi rozpiąć sobie rozporek i uwolnić nabrzmiałego już członka. A ja... ja... ja to zrobiłem." 

Justin klęczał, pochylając się nad kroczem mężczyzny. Wiedział, co musi zrobić i brzydził się sobą. Po raz kolejny powstrzymał atak torsji i pochylił się jeszcze bardziej. 
Mężczyzna warknął niecierpliwie jakieś przekleństwo, którego szatyn nie zdołał usłyszeć i nakazał chłopakowi by się pospieszył. 
Ostatnia kropla przesunęła się wzdłuż prostego nosa chłopaka i kapnęła na sam czubek penisa obcego mężczyzny. Justin wziął jeden głęboki wdech i zatrzymał na chwilę powietrze w płucach, po czym układając spierzchnięte usta w dzióbek, wypuścił je dokładnie w to samo miejsce, w którym przed kilkoma sekundami spadła ostatnia słona kropla. Spodobało to się mężczyźnie, który jękną w mankiet swojego garnituru. Musiał zachowywać się jak najciszej, byli przecież w miejscu publicznym, w toalecie jednej z galerii, położonej w centrum miasta. Byli w miejscu, w którym każdego dnia przebywały dziesiątki osób i w każdej chwili ktoś mógł ich nakryć na tej niezwykle upokarzającej chwili, dlatego też jeszcze mocniej przycisnął dłoń o ust, gdy osiemnastolatek ponownie dmuchnął w jego członka. Justin jako jedyny z ich dwójki był w nieszczęsnej nieświadomości, ale jeszcze nie było mu dane dowiedzieć się, jaką intrygę przeciwko niemu wymyślili ci bezduszni ludzie. Powtórzył czynność, niekoniecznie z chęcią sprawienia temu zboczeńcowi przyjemności, próbował po prostu zebrać w sobie resztki siły oraz unormować oddech. 
Rozchylił nieznacznie wargi i jeszcze bardziej się pochylił. Przymknął oczy i już pogodził się ze swoim losem. 
Co ja robię?! - pomyślał tylko. Wiedział, że to nieodpowiednie, złe. A jednak...




~*~*~*~*~*~
Witajcie, Robaczki! 
Czuję się tak źle przez to, co napisałam i wiem, że wychodzę na hipokrytkę, ale nawet nie wiecie, jak bardzo szkoda mi jest Justina w tym momencie. No i chciałabym zamordować Blair. Ale tego nie zrobię, więc UWAGA, SPOJLER: nie zabiję Blair w najbliższych rozdziałach :)
Postanowiłam wprowadzić taki zwrot akcji, bo tak jakby zboczyłam z pierwotnego planu. Musiałam "unormować" sytuację. 
Z czasem dowiecie się, co i jak. 
+ mam geeeeenialny plan na ciąg dalszy i powoli będę wdrażać go w życie!

Napiszcie w komentarzach, co sądzicie! <3

komentując, motywujesz mnie do dalszego pisania! 
każdy miły komentarz powoduje szeroki uśmiech na moich ustach

damn, powinniście mnie nienawidzić, ja sama się na siebie wkurzam za to, jak traktuję tu Justina :')
Martyna, ty hipokrytko :)

xx 



8 komentarzy:

  1. to opowiadanie jest wspaniale piszesz cudownie czekam na next pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Justin, jejku :( Kiedy Blair mowila o tym, ze Justin jest mordercą aż się popłakałam... Czekam na next ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochanie błagam Cie z każdym rozdziałem jest co raz gorzej daj nam nutke nadziejii albo coś co da nam satysfakcje że nie tylko Justin ma źle (to nie właściwe określenie) okropnie! Blair musi ponieść tego konsekwencje chce SUROWEJ kary dla tej bezdusznej dziewczyny! Niech ją wyślą do ośrodka lub na jakieś tortury ! Byle by lepiej było Justinowi 😞. Czekam na kolejnego z niecierpliwością❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Fanfiction było naprawdę świetne i przykuło moją uwagę, aczkolwiek ten rodział sprawił, że przestałam mieć ochotę, aby je czytać. Pomysł oraz realizacja - genialne, ale uważam, iż starzy zboczeńcy to lekka przesada, bynajmniej jak na moje gusta. Mimo wszystko, kontynuuj swoją historię! Nie wszystkim musi się ona podobać. Jest mi jedynie trochę przykro, gdyz naprawdę to opowiadanie mi się podobało. Ale wciąż życzę Ci powodzenia w pisaniu!
    Pozdrawiam, Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dobrze rozumiem o co Ci chodzi i dziękuję za ten komentarz <3 to zakrawa na hipokryzję z mojej strony, wiem, ale sama źle się czułam, pisząc tę scenę i nie zamierzam rozwijać tego wątku w żadnym wypadku! chciałabym, abyś dała jeszcze szansę temu opowiadaniu, ponieważ uważam, że następny rozdział trochę zmieni :)
      mimo wszytko dziękuję i też pozdrawiam <3

      Usuń
  5. Matko, beczeć mi się chce jak to czytam. Pieprzona Blair i biedny Justin. Strasznie smutne, ale świetne opowiadanie.
    Weny życzę i czekam na kolejny <3
    anonimowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja osobiście nie zgadzam się z komentarzem na który odpowiedziałaś, ponieważ mi ten zwrot akcji cholernie przypadł do gustu (tak, mam zapędy sadystyczne i nic z tym nie zrobię). Naprawdę cholernie spodobał mi się ten wątek, ale Blair to spaliłabym żywcem, a potem prochy pokroiła na kawałki. Boże, jak można być tak cholernie egoistycznym i podstępnym. Ona ma to w genach czy ktoś kiedyś bardzo ją skrzywdził? Tak czy inaczej nic jej nie usprawiedliwia, chociaż wątpię już, czy ma w sobie resztkę człowieczeństwa. A Justina cholernie mi szkoda. Musi robić z siebie dziwkę, żeby spłacić dług, którego w rzeczywistości nie ma. Gdybym spotkała taką Blair........ Rozdział wspaniały, czekam na ciąg dalszy! <3
    18th-street-jbff.blogspot.com
    priest-jbff.blogspot.com
    getting-closer-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowne...wczoraj zaczelam czytac...tak wiele emocji...szybko dodaj nastepny!

    OdpowiedzUsuń