Blair's
POV
-
To wszystko twoja wina! - krzyczał. Powtarzał te słowa cały czas,
bez końca, z każdym coraz mocniejszym uderzeniem, zostawiając
czerwone ślady na kolejnym centymetrze mojego ciała. - To twoja
wina! To ty jesteś pieprzonym problemem. Wszystko byłby lżejsze,
gdybyś się kurwa nie pojawiła!
Bolało.
Bolało tak cholernie bardzo, gdy to mówił, bo jeszcze kilka dni
wcześniej uśmiechał się do mnie i prowadził rozmowę, jak ojciec
z córką. A teraz znowu jest tak źle, jak dotąd, a może nawet
gorzej. Jest tak, jak być nie powinno.
Bolało
mnie wszystko, każdy najmniejszy kawałek mojego ciała, jak i
serce, które na nowo zdążyło pokryć się mgiełką nadziei i
osłabnąć. Długo mi zajmie mi ponowne odbudowanie wokół niego
muru, a i tak nie będzie on już tak gruby i twardy, jak przedtem.
Jego konstrukcja została poważnie naruszona i już nigdy nie uda mi
się naprawić luk, które sama stworzyłam, dopuszczając go z
powrotem do mojego odrętwiałego serca.
-
C-co zrobiłam, tato? - spytałam, leżąc na wpół przytomna i
walcząc z bólem, rozprzestrzeniającym się po każdym centymetrze
mojego ciała. - Co jest moją winą?
Zostałam
kopnięta w brzuch i nie byłam w stanie zdusić krzyku. Odkaszlnęłam
kilka razy i wyplułam krew na marmurową podłogę, próbując
powstrzymać łzy, które i tak płynęły po moich policzkach.
Czułam się taka słaba i poza kontrolą, a świadomość utraty
jedynego, czego tak bardzo zawsze pragnęłam doprowadzała mnie do
krawędzi wytrzymałości. Dusiłam się powietrzem, które
spazmatycznie próbowałam pochłonąć i zatrzymać przez chwilę w
płucach, jednak uchodziło ze mnie z cichym świstem tak szybko,
jak szybko robiłam kolejny wdech. Chwytała mnie panika.
-
Była tu - wrzasnął. - Ta szmata ma czelność wracać tu po latach
i domagać się o to, czego wyrzekła się wcześniej. Gdyby cię,
kurwa, nie było... gdybym zrobił to, co już dawno chciałem
zrobić, więcej bym jej nie zobaczył!
Szarpnął
moją koszulką i podniósł do góry tak, że wisiałam kilka
centymetrów nad podłogą, a szwy boleśnie wbijały mi się w
skórę. Ale nadal nie miałam pojęcia, o kim mówił tata. Chciałam
wiedzieć, co spowodowało taki nagły wybuch.
-
K-kto? - wysapałam z wysiłkiem. Klatka piersiowa bolała mnie z
każdym, ciężkim oddechem. Próbowałam utrzymać ciężkie powieki
w górze, ale to było takie trudne, byłam zmęczona i bezsilna. Jednak kiedy spojrzałam w jego pokryte mgłą oczy, już wiedziałam
wszystko, a adrenalina wtłoczyła się do mojego krwiobiegu.
-
Twoja matka - wysyczał. - Ta szmata, która zrujnowała mi życie,
chce ciebie z powrotem. Mogłem już dawno zrobić to, czego nie
zrobiłem wtedy. To, co chcę zrobić i teraz.
Upuścił
mnie na ziemię, a ja nie miałam sił utrzymać równowagi i spadłam
boleśnie na wypolerowaną podłogę, uderzając o nią głową.
Ojciec opadł na mnie i usiadł na moim brzuchu. Jego ręce
powędrowały do mojej szyi, a palce natychmiast ją otoczyły. Kilka
ciężkich wdechów później ucisk zwiększył się, odcinając mi
dostęp powietrza.
Płuca
paliły mnie od braku tlenu, szarpałam się, próbowałam krzyczeć,
ale wszystko szło na marne. Zaczęłam przeklinać te cholernie
grube ściany domu, dzięki którym najgłośniejsza muzyka podczas
niejednej urządzanej tutaj imprezy wydawała się na zewnątrz
jedynie cichym szmerem. Nie było szans, żeby ktokolwiek usłyszał
moje stłumione błagania. Mimo to, nie przestawałam, chociaż to
przyspieszyło tylko moją zgubę. Wtedy o tym nie myślałam,
chciałam tylko się ratować, ale szybko zaczęło mi brakować
powietrza.
Łzy
ciekły mi po policzkach, kiedy ostatkiem sił próbowałam oderwać
jego dłonie od swojej szyi, jednak z każdą boleśnie dłużącą
się sekundą byłam coraz słabsza. Nie zauważyłam nawet, kiedy
ogarnęła mnie ciemność, po prostu nagle opadłam bez sił, bez
świadomości. Bez oddechu.
Justin's
POV
Byłem
wściekły. Wściekły i zdruzgotany.
Po
pierwsze, nie mogłem zrozumieć, co tak naprawdę siedzi w głowie
tej dziewczyny. Przybiega tak nagle i można wyczuć niepokój po
sposobie, w jaki oddycha czy postępuje z nogi na nogę, po
chwili jednak to wszystko znika i na nowo staje się podłą szmatą,
która gardzi ludźmi.
Po
drugie natomiast, moja nienaruszalna przestrzeń została tak po
prostu przełamana i straciłem jedyne miejsce, w którym czułem się
tak naprawdę sobą. To sprawiało, że czułem się źle, bo
utraciłem swoją prywatność, intymność.
Mimo
wszystko jednak, nie potrafiłem życzyć jej najgorszego, chociaż
było to jedynym, czego dla niej pragnąłem. Chciałem, by czuła
się choć odrobinę tak źle, jak ja, ale nie potrafiłem przyznać
tego wprost.
Byłem
zbyt dobry dla ludzi, którzy nie byli dobrzy dla mnie, ale
najzwyczajniej w świecie nie potrafiłem tego w sobie zmienić. A
może nawet nie chciałem?
Nie
chciałem być taki, jacy są ci wszyscy ludzie, którzy gardzą i
nienawidzą. Kim wtedy bym był? Czy byłbym wtedy więcej wart, niż
oni?
Byłbym
wart tyle samo, co ci, którzy rujnują mi życie.
***
Minął
tydzień, potem kolejny i następny. Trzy tygodnie pełne spokoju,
ulgi i ciszy. Ale miałem wrażenie, że była to jedynie cisza przed
burzą, na którą jak zwykle nie byłem gotowy.
Nigdy
nie byłem wystarczająco przygotowany na jakikolwiek atak ze strony
Blair, a każdy dzień jej nieobecności wprawiał mnie w jeszcze
większy niepokój, wręcz strach.
Czułem
się jednak silniejszy. Silniejszy i pewniejszy, że czegokolwiek by
ode mnie zażądała, nie pozwolę sobie stracić swojej godności.
Już teraz wiem, że głównie ona trzyma mnie prosto, choćbym kulił
się w sobie nie wiadomo jak długo.
Nikt
nie wiedział, dlaczego Blair opuściła lekcje, chociaż był to
jedyny temat do plotek na korytarzu czy stołówce. Jej imię
odbijało się echem w każdej części szkoły i nie znajdowało
odpowiedzi na jedno najważniejsze pytanie.
Co
się stało?
Jedni
szeptali, że wyjechała, inni powtarzali o chorobie. Słyszałem
jednak również bardzo często słowo, na dźwięk którego serce
przestawało bić, pot skraplał się na czole, a wspomnienia
napływały do umysłu, jakkolwiek bardzo chciałbym je od siebie
odeprzeć.
Dlaczego
uważali, że umarła? Przecież ludzie z idealnym życiem nie
umierają tak z dnia na dzień, takie rzeczy zdarzają się w
telewizji, nie w normalnym życiu.
No one's POV
Szczupła,
osiemnastoletnia brunetka leżała na łóżku w swoim pokoju,
pogrążona w głębokim śnie. Jej blade dłonie ułożone były na
cienkiej, bawełnianej pościeli, która przykrywała jej ciało do
pasa. Twarz nastolatki pozostawała bez wyrazu od wielu dni, kiedy
ona, pozbawiona kontroli nad własnym ciałem, szybowała gdzieś w
krainie snów i marzeń, z której nie wiadomo, czy kiedykolwiek
powróci.
Siniaki
na twarzy i ramionach zdołały już niemal wyblaknąć, a pojedyncze
rany zagoić się, jednak dziewczyna wciąż pozostawała
nieprzytomna.
Do
jej ręki przymocowana była kroplówka, przez którą do jej
krwiobiegu wtłaczane były substancje niezbędne, by przeżyła.
Robert McCannel tamtej nocy nie przejął się swoją córką, wyszedł z domu i wrócił dopiero, gdy słońce wychylało się nieśmiało znad horyzontu. To Anthony, gdy tylko znalazł nieprzytomną Blair, zadzwonił po zaufanego lekarza, który opatrywał każde rany nastolatki po każdym z poważniejszych ataków ojca. Gdyby wezwał pogotowie, policja dowiedziałaby się natychmiast o problemach w ich domu i Robert mógłby trafić do więzienia. Ale tak się nie stanie i sam tego dopilnował.
Robert McCannel tamtej nocy nie przejął się swoją córką, wyszedł z domu i wrócił dopiero, gdy słońce wychylało się nieśmiało znad horyzontu. To Anthony, gdy tylko znalazł nieprzytomną Blair, zadzwonił po zaufanego lekarza, który opatrywał każde rany nastolatki po każdym z poważniejszych ataków ojca. Gdyby wezwał pogotowie, policja dowiedziałaby się natychmiast o problemach w ich domu i Robert mógłby trafić do więzienia. Ale tak się nie stanie i sam tego dopilnował.
Nikt
jednak nie zastanowił się, podłączając do jej ciała ratującą
jej życie aparaturę, czy ona tego chce. Nikomu nawet przez myśl
nie przeszło, że dziewczyna taka, jak Blair odczuła atak ojca jako
przysługę. I chociaż była nieświadoma, czuła, że tam, gdzie
jest teraz, w swojej własnej krainie marzeń, jest szczęśliwsza
niż kiedykolwiek będzie w stanie być na ziemi, u boku swojego ojca
i tych wszystkich podłych ludzi, otaczających ją zewsząd. Podłych
niemal tak bardzo jak ona sama.
Przy
jej boku wolne chwile spędzała Mary. Gosposia, chociaż pozornie
była obcą osobą dla rodziny McCannelów, przez wiele lat pracy
bardzo zżyła się zarówno z Blair, jak i z jej ojcem, który wbrew
pozorom był dobrym człowiekiem. Przez większość czasu odnosił
się do niej z należytym szacunkiem, dlatego Mary wybaczała mu
wszystkie chwile, w których nie był dobry.
Jednak
tamtego wieczoru przekroczył granicę. Zarówno Mary, jak i Anthony
wiedzieli to bardzo dobrze i mieli żal do Roberta o to, że pobił
swoją córkę oraz, że przez niego Blair leży teraz nieprzytomna
od trzech tygodni, mimo to nie zgłosili tego do odpowiednich
placówek ze strachu o własną przyszłość.
Gdyby
choć trochę zaszkodzili swojemu pracodawcy, ten w ramach zemsty
dopilnowałby, żeby nigdy więcej nie znaleźli innej pracy.
Straciliby wszystko, bo to właśnie poświęcili dla rodziny
McCannel. Wszystko.
Czy całkowite poświęcenie jest warte utraty nas samych? Czy jest warte braku perspektyw, prawdziwej rodziny, szans na normalne życie? Czy to, co poświęcamy, nie jest często tym, z czym nie powinniśmy się rozstawać?
Niezależność.
Pewność
siebie.
Szczęście.
Godność.
To
najczęściej poświęcane wartości, które tracimy na rzecz
piorących mózg wizji przyszłości, zwykle nad wyraz kolorowych.
Każdy
pewnego dnia się o tym przekona. Niestety wtedy, będzie już za
późno, by wrócić do tego, co było. Nie możemy zyskiwać, nie
odczuwając również utraty. Są one połączone tajemniczą nicią,
która reguluje dobro i zło, występujące na świecie. Nigdy nie
doświadczymy w życiu samych przykrości, lub jedynie szczęścia.
Co więcej, nie poznamy, co to szczęście, nie doznając nigdy
goryczy smutku i żalu. Tak samo, nie poczujemy, jak źle mamy, nie
kosztując nigdy słodyczy luksusów.
Justin
jak na razie doświadczył więcej nieszczęścia, niż większość
z nas zdołałaby unieść. Nie wiedział, czy los szykował dla
niego choć odrobinę radości i choć miał nadzieję, nie potrafił
już wyobrazić sobie siebie szczęśliwego.
Próbował
wykreować w swojej wyobraźni wizję idealnego życia, dzielonego z
tymi, których kocha, jednak cały czas miał przed oczami stary,
zapuszczony dworzec, odwiedzany niekiedy przez bezdomnych i pijaków.
Jego szara rzeczywistość go dobijała, sprawiała, że tracił
chęci na przetrwanie kolejnego dnia, ale coś w jego wnętrzu,
dawało mu siłę, jakiej nigdy by się po sobie nie spodziewał.
Siłę, której jeszcze nie znał i z którą nie potrafił na razie
obcować, a także siłę, dzięki której mógł żyć pełnią
życia na tyle, na ile sam sobie pozwolił.
To
jednak nie dawało mu chęci. Tych miał zdecydowanie za mało.
Słońce
już dawno zaginęło za horyzontem, gdy białe drzwi otworzyły się,
ukazując wysoką sylwetkę pijanego mężczyzny. Alkohol nie odebrał
mu jeszcze zmysłów, wiedział dokładnie co robi i gdzie się
znajduje, chciał zobaczyć nieprzytomną córkę, chciał zobaczyć
co jej zrobił i nasycić się tym widokiem. Nienawidził tego
wszystkiego, co go spotkało, nienawidził tego okropnego uczucia,
gdy osoba, którą kochał całym sobą zdradziła go, zraniła.
Winił za to córkę. Winił ją, chociaż nie była niczemu winna i
on bardzo dobrze o tym wiedział. Jednak, gdyby nie pojawiła się na
tym świecie, gdyby się nie urodziła, pozwoliłaby matce wieść
dalej wspaniałe życie bez zobowiązań u boku mężczyzny, któremu
ślubowała miłość, wierność, uczciwość. Kłamała przed
księdzem, przed Bogiem i przed samą sobą, patrząc mu czułym
wzrokiem prosto w oczy. Wydawała się wtedy taka zakochana i dopiero
teraz zrozumiał, że jedyna miłość, jaką go darzyła, to miłość
do jego majątku. Patrząc mu w oczy, widziała kolejne dolary, które
regularnie zaczęły wpływać na jej konto, odkąd związała się
ze starszym mężczyzną.
-
Jaki ja byłem głupi - mruknął siadając na krześle, stojącym
przy dużym łóżku. Za dnia godzinami przesiadywała na nim Mary. -
Ale uszczęśliwiała mnie. Tak pazerna szmata mnie uszczęśliwiała,
rozumiesz? I uszczęśliwiałaby mnie dalej, gdybyś się nie
urodziła. Dlatego jak byłaś mała, chciałem, żebyś zniknęła,
ale zrozumiałem, że i tak to by nic nie zmieniło. Ona i tak by do
mnie nie wróciła. Ale teraz wróciła. Do ciebie, nie do mnie. I
teraz wiem, że wtedy powinienem był to zrobić. Nie popełnię już
tego błędu.
~*~*~
Rozdział krótki, mało dialogów, dużo przemyśleń i powiem szczerze, szłam na ilość, bo dalsze sceny przewidziałam na następny rozdział. Dlatego też miałam problem z weną i rozdział nie pojawiał tak długo.
Jestem już w trakcie pisania następnego, więc powinien się niedługo pojawić.
Zachęcam do komentowania, to bardzo motywuje :)
xx
Ojeeeju jaki cudowny *___* szkoda mi Blair :( do następnego x
OdpowiedzUsuńAs-long-as-you-love-me-jbff.blogspot.com
świetny rozdział. bardzo wciągnęłam się w tą historie. życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńTen ojciec jest chory! Rozdzial daje duzo do myślenia. Do następnego!:*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział <3
OdpowiedzUsuńNa maksa się wkręciłam :*
Szkoda mi Blair :( Czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńJeju, jestem taka rozbita.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony szkoda mi Blair, ale z drugiej strony ona zrobiła tyle złego Justinowi, że to jakoś ucieka na drugi plan.
No ale nawet taka wredna suka jak ona nie zasługuje na coś takiego.
Justin odrobinę się przejął jej nieobecnością czy mi się zdaje?
I do cholery, czy jej ojciec chce ją zabić? Co do kurwy?
Nie każ mi długo czekać na kolejny.
Weny!
school-loser-and-love-jb.blogspot.com
Szkoła, a ja znów wróciłam do czytania ff na lekcjach :D Rety, nie spodziewam sie, ze ojciec Blair posunie sie do takiego czynu. On naprawde chce ją zabić. Juz sama nie wiem, czy współczuć Blair czy nie. zasłużyła na cierpienie, ale gdyby sama nie cierpiała może nie krzywdziłaby ludzi dookoła. Czekam z niecierpliwością na kolejny, weny <3
OdpowiedzUsuńpriest-jbff.blogspot.com
to jest tak cudowne, że nie mam słów! wszystko jest perfekcyjnie opisane i widać, że wkładasz w to dużo pracy. podziwiam cię, życzę weny i czekam na kolejny, z pewnością, świetny rozdział:)
OdpowiedzUsuń