wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 11. It's all your fault!

Blair's POV
- To wszystko twoja wina! - krzyczał. Powtarzał te słowa cały czas, bez końca, z każdym coraz mocniejszym uderzeniem, zostawiając czerwone ślady na kolejnym centymetrze mojego ciała. - To twoja wina! To ty jesteś pieprzonym problemem. Wszystko byłby lżejsze, gdybyś się kurwa nie pojawiła!
Bolało. Bolało tak cholernie bardzo, gdy to mówił, bo jeszcze kilka dni wcześniej uśmiechał się do mnie i prowadził rozmowę, jak ojciec z córką. A teraz znowu jest tak źle, jak dotąd, a może nawet gorzej. Jest tak, jak być nie powinno.
Bolało mnie wszystko, każdy najmniejszy kawałek mojego ciała, jak i serce, które na nowo zdążyło pokryć się mgiełką nadziei i osłabnąć. Długo mi zajmie mi ponowne odbudowanie wokół niego muru, a i tak nie będzie on już tak gruby i twardy, jak przedtem. Jego konstrukcja została poważnie naruszona i już nigdy nie uda mi się naprawić luk, które sama stworzyłam, dopuszczając go z powrotem do mojego odrętwiałego serca.
- C-co zrobiłam, tato? - spytałam, leżąc na wpół przytomna i walcząc z bólem, rozprzestrzeniającym się po każdym centymetrze mojego ciała. - Co jest moją winą?
Zostałam kopnięta w brzuch i nie byłam w stanie zdusić krzyku. Odkaszlnęłam kilka razy i wyplułam krew na marmurową podłogę, próbując powstrzymać łzy, które i tak płynęły po moich policzkach. Czułam się taka słaba i poza kontrolą, a świadomość utraty jedynego, czego tak bardzo zawsze pragnęłam doprowadzała mnie do krawędzi wytrzymałości. Dusiłam się powietrzem, które spazmatycznie próbowałam pochłonąć i zatrzymać przez chwilę w płucach, jednak uchodziło ze mnie z cichym świstem tak szybko, jak szybko robiłam kolejny wdech. Chwytała mnie panika.
- Była tu - wrzasnął. - Ta szmata ma czelność wracać tu po latach i domagać się o to, czego wyrzekła się wcześniej. Gdyby cię, kurwa, nie było... gdybym zrobił to, co już dawno chciałem zrobić, więcej bym jej nie zobaczył! 
Szarpnął moją koszulką i podniósł do góry tak, że wisiałam kilka centymetrów nad podłogą, a szwy boleśnie wbijały mi się w skórę. Ale nadal nie miałam pojęcia, o kim mówił tata. Chciałam wiedzieć, co spowodowało taki nagły wybuch.
- K-kto? - wysapałam z wysiłkiem. Klatka piersiowa bolała mnie z każdym, ciężkim oddechem. Próbowałam utrzymać ciężkie powieki w górze, ale to było takie trudne, byłam zmęczona i bezsilna. Jednak kiedy spojrzałam w jego pokryte mgłą oczy, już wiedziałam wszystko, a adrenalina wtłoczyła się do mojego krwiobiegu.
- Twoja matka - wysyczał. - Ta szmata, która zrujnowała mi życie, chce ciebie z powrotem. Mogłem już dawno zrobić to, czego nie zrobiłem wtedy. To, co chcę zrobić i teraz.
Upuścił mnie na ziemię, a ja nie miałam sił utrzymać równowagi i spadłam boleśnie na wypolerowaną podłogę, uderzając o nią głową. Ojciec opadł na mnie i usiadł na moim brzuchu. Jego ręce powędrowały do mojej szyi, a palce natychmiast ją otoczyły. Kilka ciężkich wdechów później ucisk zwiększył się, odcinając mi dostęp powietrza. 
Płuca paliły mnie od braku tlenu, szarpałam się, próbowałam krzyczeć, ale wszystko szło na marne. Zaczęłam przeklinać te cholernie grube ściany domu, dzięki którym najgłośniejsza muzyka podczas niejednej urządzanej tutaj imprezy wydawała się na zewnątrz jedynie cichym szmerem. Nie było szans, żeby ktokolwiek usłyszał moje stłumione błagania. Mimo to, nie przestawałam, chociaż to przyspieszyło tylko moją zgubę. Wtedy o tym nie myślałam, chciałam tylko się ratować, ale szybko zaczęło mi brakować powietrza.
Łzy ciekły mi po policzkach, kiedy ostatkiem sił próbowałam oderwać jego dłonie od swojej szyi, jednak z każdą boleśnie dłużącą się sekundą byłam coraz słabsza. Nie zauważyłam nawet, kiedy ogarnęła mnie ciemność, po prostu nagle opadłam bez sił, bez świadomości. Bez oddechu. 

Justin's POV
Byłem wściekły. Wściekły i zdruzgotany. 
Po pierwsze, nie mogłem zrozumieć, co tak naprawdę siedzi w głowie tej dziewczyny. Przybiega tak nagle i można wyczuć niepokój po sposobie, w jaki oddycha czy postępuje z nogi na nogę, po chwili jednak to wszystko znika i na nowo staje się podłą szmatą, która gardzi ludźmi. 
Po drugie natomiast, moja nienaruszalna przestrzeń została tak po prostu przełamana i straciłem jedyne miejsce, w którym czułem się tak naprawdę sobą. To sprawiało, że czułem się źle, bo utraciłem swoją prywatność, intymność. 
Mimo wszystko jednak, nie potrafiłem życzyć jej najgorszego, chociaż było to jedynym, czego dla niej pragnąłem. Chciałem, by czuła się choć odrobinę tak źle, jak ja, ale nie potrafiłem przyznać tego wprost. 
Byłem zbyt dobry dla ludzi, którzy nie byli dobrzy dla mnie, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiłem tego w sobie zmienić. A może nawet nie chciałem?
Nie chciałem być taki, jacy są ci wszyscy ludzie, którzy gardzą i nienawidzą. Kim wtedy bym był? Czy byłbym wtedy więcej wart, niż oni? 
Byłbym wart tyle samo, co ci, którzy rujnują mi życie. 

***
Minął tydzień, potem kolejny i następny. Trzy tygodnie pełne spokoju, ulgi i ciszy. Ale miałem wrażenie, że była to jedynie cisza przed burzą, na którą jak zwykle nie byłem gotowy.
Nigdy nie byłem wystarczająco przygotowany na jakikolwiek atak ze strony Blair, a każdy dzień jej nieobecności wprawiał mnie w jeszcze większy niepokój, wręcz strach. 
Czułem się jednak silniejszy. Silniejszy i pewniejszy, że czegokolwiek by ode mnie zażądała, nie pozwolę sobie stracić swojej godności. Już teraz wiem, że głównie ona trzyma mnie prosto, choćbym kulił się w sobie nie wiadomo jak długo. 
Nikt nie wiedział, dlaczego Blair opuściła lekcje, chociaż był to jedyny temat do plotek na korytarzu czy stołówce. Jej imię odbijało się echem w każdej części szkoły i nie znajdowało odpowiedzi na jedno najważniejsze pytanie. 
Co się stało?
Jedni szeptali, że wyjechała, inni powtarzali o chorobie. Słyszałem jednak również bardzo często słowo, na dźwięk którego serce przestawało bić, pot skraplał się na czole, a wspomnienia napływały do umysłu, jakkolwiek bardzo chciałbym je od siebie odeprzeć. 
Dlaczego uważali, że umarła? Przecież ludzie z idealnym życiem nie umierają tak z dnia na dzień, takie rzeczy zdarzają się w telewizji, nie w normalnym życiu. 

No one's POV
Szczupła, osiemnastoletnia brunetka leżała na łóżku w swoim pokoju, pogrążona w głębokim śnie. Jej blade dłonie ułożone były na cienkiej, bawełnianej pościeli, która przykrywała jej ciało do pasa. Twarz nastolatki pozostawała bez wyrazu od wielu dni, kiedy ona, pozbawiona kontroli nad własnym ciałem, szybowała gdzieś w krainie snów i marzeń, z której nie wiadomo, czy kiedykolwiek powróci. 
Siniaki na twarzy i ramionach zdołały już niemal wyblaknąć, a pojedyncze rany zagoić się, jednak dziewczyna wciąż pozostawała nieprzytomna. 
Do jej ręki przymocowana była kroplówka, przez którą do jej krwiobiegu wtłaczane były substancje niezbędne, by przeżyła.
Robert McCannel tamtej nocy nie przejął się swoją córką, wyszedł z domu i wrócił dopiero, gdy słońce wychylało się nieśmiało znad horyzontu. To Anthony, gdy tylko znalazł nieprzytomną Blair, zadzwonił po zaufanego lekarza, który opatrywał każde rany nastolatki po każdym z poważniejszych ataków ojca. Gdyby wezwał pogotowie, policja dowiedziałaby się natychmiast o problemach w ich domu i Robert mógłby trafić do więzienia. Ale tak się nie stanie i sam tego dopilnował. 
Nikt jednak nie zastanowił się, podłączając do jej ciała ratującą jej życie aparaturę, czy ona tego chce. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że dziewczyna taka, jak Blair odczuła atak ojca jako przysługę. I chociaż była nieświadoma, czuła, że tam, gdzie jest teraz, w swojej własnej krainie marzeń, jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek będzie w stanie być na ziemi, u boku swojego ojca i tych wszystkich podłych ludzi, otaczających ją zewsząd. Podłych niemal tak bardzo jak ona sama.
Przy jej boku wolne chwile spędzała Mary. Gosposia, chociaż pozornie była obcą osobą dla rodziny McCannelów, przez wiele lat pracy bardzo zżyła się zarówno z Blair, jak i z jej ojcem, który wbrew pozorom był dobrym człowiekiem. Przez większość czasu odnosił się do niej z należytym szacunkiem, dlatego Mary wybaczała mu wszystkie chwile, w których nie był dobry. 
Jednak tamtego wieczoru przekroczył granicę. Zarówno Mary, jak i Anthony wiedzieli to bardzo dobrze i mieli żal do Roberta o to, że pobił swoją córkę oraz, że przez niego Blair leży teraz nieprzytomna od trzech tygodni, mimo to nie zgłosili tego do odpowiednich placówek ze strachu o własną przyszłość.
Gdyby choć trochę zaszkodzili swojemu pracodawcy, ten w ramach zemsty dopilnowałby, żeby nigdy więcej nie znaleźli innej pracy. Straciliby wszystko, bo to właśnie poświęcili dla rodziny McCannel. Wszystko. 

Czy całkowite poświęcenie jest warte utraty nas samych? Czy jest warte braku perspektyw, prawdziwej rodziny, szans na normalne życie? Czy to, co poświęcamy, nie jest często tym, z czym nie powinniśmy się rozstawać? 
Niezależność. 
Pewność siebie.
Szczęście.
Godność.
To najczęściej poświęcane wartości, które tracimy na rzecz piorących mózg wizji przyszłości, zwykle nad wyraz kolorowych. 
Każdy pewnego dnia się o tym przekona. Niestety wtedy, będzie już za późno, by wrócić do tego, co było. Nie możemy zyskiwać, nie odczuwając również utraty. Są one połączone tajemniczą nicią, która reguluje dobro i zło, występujące na świecie. Nigdy nie doświadczymy w życiu samych przykrości, lub jedynie szczęścia. Co więcej, nie poznamy, co to szczęście, nie doznając nigdy goryczy smutku i żalu. Tak samo, nie poczujemy, jak źle mamy, nie kosztując nigdy słodyczy luksusów. 
Justin jak na razie doświadczył więcej nieszczęścia, niż większość z nas zdołałaby unieść. Nie wiedział, czy los szykował dla niego choć odrobinę radości i choć miał nadzieję, nie potrafił już wyobrazić sobie siebie szczęśliwego. 
Próbował wykreować w swojej wyobraźni wizję idealnego życia, dzielonego z tymi, których kocha, jednak cały czas miał przed oczami stary, zapuszczony dworzec, odwiedzany niekiedy przez bezdomnych i pijaków. Jego szara rzeczywistość go dobijała, sprawiała, że tracił chęci na przetrwanie kolejnego dnia, ale coś w jego wnętrzu, dawało mu siłę, jakiej nigdy by się po sobie nie spodziewał. Siłę, której jeszcze nie znał i z którą nie potrafił na razie obcować, a także siłę, dzięki której mógł żyć pełnią życia na tyle, na ile sam sobie pozwolił. 
To jednak nie dawało mu chęci. Tych miał zdecydowanie za mało. 

Słońce już dawno zaginęło za horyzontem, gdy białe drzwi otworzyły się, ukazując wysoką sylwetkę pijanego mężczyzny. Alkohol nie odebrał mu jeszcze zmysłów, wiedział dokładnie co robi i gdzie się znajduje, chciał zobaczyć nieprzytomną córkę, chciał zobaczyć co jej zrobił i nasycić się tym widokiem. Nienawidził tego wszystkiego, co go spotkało, nienawidził tego okropnego uczucia, gdy osoba, którą kochał całym sobą zdradziła go, zraniła. Winił za to córkę. Winił ją, chociaż nie była niczemu winna i on bardzo dobrze o tym wiedział. Jednak, gdyby nie pojawiła się na tym świecie, gdyby się nie urodziła, pozwoliłaby matce wieść dalej wspaniałe życie bez zobowiązań u boku mężczyzny, któremu ślubowała miłość, wierność, uczciwość. Kłamała przed księdzem, przed Bogiem i przed samą sobą, patrząc mu czułym wzrokiem prosto w oczy. Wydawała się wtedy taka zakochana i dopiero teraz zrozumiał, że jedyna miłość, jaką go darzyła, to miłość do jego majątku. Patrząc mu w oczy, widziała kolejne dolary, które regularnie zaczęły wpływać na jej konto, odkąd związała się ze starszym mężczyzną. 
- Jaki ja byłem głupi - mruknął siadając na krześle, stojącym przy dużym łóżku. Za dnia godzinami przesiadywała na nim Mary. - Ale uszczęśliwiała mnie. Tak pazerna szmata mnie uszczęśliwiała, rozumiesz? I uszczęśliwiałaby mnie dalej, gdybyś się nie urodziła. Dlatego jak byłaś mała, chciałem, żebyś zniknęła, ale zrozumiałem, że i tak to by nic nie zmieniło. Ona i tak by do mnie nie wróciła. Ale teraz wróciła. Do ciebie, nie do mnie. I teraz wiem, że wtedy powinienem był to zrobić. Nie popełnię już tego błędu.


~*~*~

Rozdział krótki, mało dialogów, dużo przemyśleń i powiem szczerze, szłam na ilość, bo dalsze sceny przewidziałam na następny rozdział. Dlatego też miałam problem z weną i rozdział nie pojawiał tak długo. 
Jestem już w trakcie pisania następnego, więc powinien się niedługo pojawić.
Zachęcam do komentowania, to bardzo motywuje :) 

xx

8 komentarzy:

  1. Ojeeeju jaki cudowny *___* szkoda mi Blair :( do następnego x
    As-long-as-you-love-me-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział. bardzo wciągnęłam się w tą historie. życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten ojciec jest chory! Rozdzial daje duzo do myślenia. Do następnego!:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział <3
    Na maksa się wkręciłam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda mi Blair :( Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju, jestem taka rozbita.
    Z jednej strony szkoda mi Blair, ale z drugiej strony ona zrobiła tyle złego Justinowi, że to jakoś ucieka na drugi plan.
    No ale nawet taka wredna suka jak ona nie zasługuje na coś takiego.
    Justin odrobinę się przejął jej nieobecnością czy mi się zdaje?
    I do cholery, czy jej ojciec chce ją zabić? Co do kurwy?
    Nie każ mi długo czekać na kolejny.
    Weny!
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoła, a ja znów wróciłam do czytania ff na lekcjach :D Rety, nie spodziewam sie, ze ojciec Blair posunie sie do takiego czynu. On naprawde chce ją zabić. Juz sama nie wiem, czy współczuć Blair czy nie. zasłużyła na cierpienie, ale gdyby sama nie cierpiała może nie krzywdziłaby ludzi dookoła. Czekam z niecierpliwością na kolejny, weny <3
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. to jest tak cudowne, że nie mam słów! wszystko jest perfekcyjnie opisane i widać, że wkładasz w to dużo pracy. podziwiam cię, życzę weny i czekam na kolejny, z pewnością, świetny rozdział:)

    OdpowiedzUsuń