Blair's
P.O.V.
Niezrozumiałe
szepty dźwięczały w moich uszach tak długo, aż zorientowałam
się, że coś jest nie w porządku. Czułam, że leżę, otoczona
zapachem lawendy, nie wiedziałam tylko, czy to wyobraźnia płata mi
figle, czy tak właśnie wygląda życie po śmierci. Czuć wszelkie
bodźce, ale nie móc na nie zareagować, nie móc nic zobaczyć,
powiedzieć, dotknąć. Byłam pewna, że umarłam, jednak coś,
jakieś dziwne wrażenie nie dawało mi spokoju, bo przecież...
-
Nie popełnię więcej tego błędu. - Znałam głos, który
wypowiedział te słowa. Ale nie było to moje wyobrażenie.
Słyszałam to zbyt dokładnie i wyraźnie, mimo że dochodziło
jakby z daleka. Po prostu wiedziałam, że nie był to sen, a jawa,
jakkolwiek dziwne mi się to wydawało, gdy byłam pewna, że nie
żyję.
Poczułam
dotyk na swojej skórze, w okolicy ramienia, a w mojej głowie
zapaliła się żółta lampka. Znałam tego dotyk, chociaż na pozór
delikatny, nie mógł oznaczać nic dobrego. Te szorstkie opuszki
zawsze sprowadzały na mnie ból, wprawiały z zagubienie i niepokój,
wręcz strach. Teraz również adrenalina zaczęła krążyć w mojej
krwi i mimo że nie wiedziałam jeszcze dlaczego, miałam pewność,
że muszę się bronić.
Zaczęło
się od palca. Czułam jak zadrgał, gdy usiłowałam zdobyć
kontrolę nad całym ciałem. Zdołałam poruszyć nim jeszcze raz,
skupiając na nim wszystkie swoje zmysły. Potem cierpliwie
odzyskiwałam kontrolę nad kolejnymi partiami, ale z każdą chwilą
czułam narastającą panikę. Wariowałam. Wszystko wracało do mnie
ze spowolnionym refleksem.
Kontrola.
To
słowo sprawiało, że mój oddech przyspieszał i gdy tylko pojawiło mi się w głowie, nie mogło już z niej wyjść, wręcz przeciwnie,
wypełniło ją całą i dudniło niczym puls w uszach.
Kontrola.
Czułam
strach na każdy wydźwięk tego słowa w mojej głowie.
W
końcu zdołałam otworzyć oczy, ale to, co zobaczyłam przed sobą
jeszcze bardziej pobudziło mój strach.
Najpierw
spotkałam parę przerażających oczu nad sobą. Czułam też
cuchnący alkoholem oddech na twarzy, który przyprawiał mnie o
zimne dreszcze. Bałam się. Wiedziałam, że to nie zwiastuje nic
dobrego, czułam, że mnie skrzywdzi, zrani i sprawi, że stracę
kontrolę po raz kolejny przez jego chorą obsesję na punkcie mojej
matki, której oboje nienawidzimy w równym stopniu.
Nie
zwracając uwagi ani na kable podłączone do mojej odkrytej piersi,
ani na igły wbite w moje ręce, z niemym krzykiem uciekłam na
koniec łóżka.
-
Żyjesz - wysyczał ojciec.
-
Żyję - powtórzyłam cichym szeptem. Żyję. Poczułam delikatne
ciepło rozlewające się po całym moim ciele i zrozumiałam, że
była to ulga, chociaż gdzieś jeszcze tlił się strach przed moim
koszmarem. Przed moim ojcem.
-
A ja przyszedłem to zmienić.
Mój
i tak szybki już oddech, przyspieszył, chwyciła mnie panika, a
adrenalina popychała mnie do zrobienia rzeczy, o których bałam się
nawet myśleć, kiedy tak kuliłam się w sobie, przyciskając swoje
ciało jak najbliżej ściany i jak najdalej od NIEGO.
-
Zostaw mnie. Błagam, zostaw. Nie dotykaj. NIE - na przemian
szeptałam i krzyczałam odpychając go od siebie nogami.
W
końcu owinął palce wokół moich kostek, zamykając je w silnym
uścisku i przyciągnął do siebie na skraj łóżka. Zapiszczałam,
gdy zacisnął ręce na mojej szyi, ponownie próbując mnie udusić,
a gdy już straciłam wszelkie nadzieje na ratunek, do pokoju wbiegł
Anthony. Odciągnął ojca ode mnie, dzięki czemu w końcu mogłam
wziąć kilka głębokich oddechów, by chociaż odrobinę dojść do
siebie.
-
Musi pan trochę odpocząć - powiedział Anthony, wyprowadzając go
z mojego pokoju. - Myślę, że wyjazd do pańskiej matki dobrze panu zrobi,
panie Robercie, co pan o tym myśli?
Spojrzał
na mnie ostatni raz, upewniając się, czy wszystko jest w porządku,
zanim zniknął na drzwiami, które zamknęły się z cichym
kliknięciem. Ale nic nie było w porządku. Nie. Nie było nawet
blisko do "w porządku". Właśnie wybudziłam się ze
śpiączki we własnym łóżku, bez odpowiedniej opieki tylko
dlatego, że mężczyzna, który próbował mnie zabić, zwany
również moim ojcem, boi się wziąć odpowiedzialności za to, co
spierdolił. Co więcej, pierwszym, co zobaczyłam po otwarciu oczu,
był ten oto człowiek, próbujący...
Przełknęłam
ślinę i przymknęłam oczy, pozwalając pojedynczej łzie spłynąć
w dół policzka. Wiedziałam, co muszę zrobić, by powstrzymać
nadchodzącą panikę. Bałam się. Bałam się tak, jak nigdy dotąd
jeszcze tego nie czułam. Całą miłość, wszystkie te ciepłe
uczucia, którymi na nowo zaczęłam darzyć ojca przemieniły się w
strach, którego nie chciałam oraz, z którym nie potrafiłam
walczyć.
Warknęłam
sfrustrowana. Ogarniała mnie złość, gdy uświadomiłam sobie jak
bardzo dałam się w to pochłonąć. Nie powinnam byłą zatracać
się w tym uczuciu, wiem, że gdybym nie pozwoliła mu zająć części
mnie gdzieś tam głęboko, nie dotknęłoby mnie to tak bardzo, a
tymczasem wewnątrz wszystko mnie boli na myśl, jak łatwo dałam
się temu omotać. Miałam cholerną nadzieję, że wydarzy się cud,
ale zapomniałam, że dla takich jak ja nie ma cudów. Jestem zbyt
złą osobą, by Bóg uchylił dla mnie rąbka nieba.
Ostrożnie
odpięłam od swojego ciała wszystkie kabelki i wyjęłam igłę, po
czym powoli wstałam i na chwiejnych nogach podeszłam do drzwi. Nie
myśląc zbyt wiele przekręciłam kluczyk i ruszyłam do łazienki,
ignorując mroczki pojawiające się co jakiś czas przed moimi
oczami. Byłam osłabiona i potrzebowałam chwili czasu, by się do
tego przyzwyczaić. Wiedziałam, że powinnam leżeć, ale nie
przejmowałam się tym, bo wiedziałam też, co muszę zrobić, by
się uspokoić.
Zamknęłam
się w łazience i również przekręciłam kluczyk w zamku.
rozebrałam się, wyjęłam z szuflady żyletkę i weszłam pod
prysznic, pozwalając letniej wodzie obmyć moje ciało. Obserwowałam
jak miesza się z krwią po każdym lekkim rozcięciu na nadgarstku i
jasnoczerwonymi kroplami spada na biały brodzik. Przecinałam stare
rany, robiłam świeże, czując jak ogarnia mnie coraz większa
frustracja.
Warknęłam
pod nosem i rzuciłam spojrzenie na bliznę na nodze.
-
Nie wierzę, że to robię - szepnęłam, kucając i przykładając
ostrze do jasnoczerwonej blizny.
Ale
ten ból przyniósł mi ukojenie, pozwolił odsunąć się od tego
wszystkiego, co kotłowało się w mojej głowie i rozchylić usta w
delikatnym uczuciu błogości. Ludzie mogą nazywać mnie wariatką,
zresztą sama się za nią uważam, jednak nie czuję potrzeby zmian.
Czuję za to potrzebę patrzenia w przeszłość i karmienia swojej
nienawiści bolesnymi wspomnieniami, bo tylko tak zdołam odbudować
na nowo mur wokół swojego serca, żeby nikt więcej już mnie nie
zranił.
To
jest cholernie złe uczucie, być zranionym. Ale ranić... to jest
coś, co utrzymuje mnie przy życiu. Nie potrafię inaczej. I może
to złe, to jestem ja. Taka jestem i nie potrafię tego zmienić. Nie
chcę. To sprawia, że czuję się silna, czuję, że mam kontrolę
nad sobą, nad innymi. Kontrola to moje błogosławieństwo i nie
zrozumie mnie nikt, kto jeszcze nigdy nie został jej pozbawiony. To jest
część nas, część, która pozwala nam czuć się pewnie w każdej
sytuacji, bo wiemy, że w każdej chwili, możemy to zakończyć.
Wzięłam
drżący oddech, czując ogarniające uczucie słabości. Spojrzałam
w dół i powstrzymałam się przed wzdrygnięciem. Patrzyłam z
poważną miną na krew wypełniającą brodzik i wypuściłam powoli
powietrze. Woda, która spokojnie spływała po moim ciele,
powodowała palący ból w świeżej ranie, która była głębsza,
niż na początku mi się wydawało. Uniosłam się na obie nogi i
przytrzymałam ściany, która uchroniła mnie przed upadkiem, gdy obraz przede mną chwilowo pokryła czerń. Byłam
słabsza, niż się tego po sobie spodziewałam, ale trzymałam się
twardo. Dokładnie wyczyściłam swoje ciało i pozbyłam się
niechcianych włosków, których przybyło, gdy leżałam
nieprzytomna, a następnie osuszyłam skórę.
Zacisnęłam
zęby i przyłożyłam ręcznik do krwawiącej rany i w tej dziwnej
pozycji przeszłam do umywalki. Wyjęłam apteczkę z szafki i
opatrzyłam nogę tak, jak poprzednim razem. Potem zajęłam się
opatrywaniem nadgarstka, z którego przestała już sączyć się
krew.
Oblizałam
usta, patrząc z niepokojem na swoje odbicie w lustrze, moja twarz
była zastraszająco chuda i blada z delikatnymi, zielonkawymi
przebarwieniami. Przełknęłam ślinę, przypominając sobie swoje
pełniejsze przedtem policzki, malinowe usta i błyszczące oczy.
Brakowało tego. Przesunęłam palcem po spierzchniętych wargach podniosłam wzrok na swoje tęczówki, nawet błyszczące łzy nie pozbawiły ich
pustości. Pozwoliłam pojedynczej, słonej kropli popłynąć,
wypuszczając kolejny drżący oddech.
-
Dlaczego to wszystko jest takie popieprzone? - spytałam samą
siebie, kiedy dotarło do mnie, że cała się trzęsłam. Nie
potrafiłam wydobyć z siebie tej mocy, siły, która podtrzymywała
mnie prosto, dzięki której stawiałam pewne kroki stojąc twarzą w
twarz z tyranem. Teraz na samą myśl o nim, pod powiekami
zbierały się łzy, a serce przyspieszało niespokojnie. Bałam się
go. Część mnie przez niego umarła. Część mnie, która została
pogrzebana gdzieś w odmętach mojej podświadomości. To było
nieodwracalne. Nie da się tak po prostu zignorować strachu przed
kimś, kto próbował cię zabić.
Nigdy
nie odzyskasz pełnego zaufania do przyjaciela, który wbił ci nóż
w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.
I
może to nie był przyjaciel, a człowiek, którego przez całe życie
nienawidziłam, ale bolało tak samo bardzo.
Potarłam
dłońmi swoje odkryte piersi, a potem ramiona, próbując ogrzać
chłodną skórę. Chwyciłam w dłoń puchaty szlafrok, wiszący na
drzwiach i otuliłam się nim, rozkoszując się jego miękkością
i, co zabawne, złudnym poczuciem bezpieczeństwa, która zalało
mnie od środka na ułamek sekundy. Potem znowu przypomniałam sobie
cały ból i smutek, ogarniający mnie od momentu, w którym
usłyszałam jego mrożący krew w żyłach głos.
Kiedy
opuściłam łazienkę, doszedł moich uszu niespokojny głos Mary.
-
Blair, słonko! Nie ignoruj mnie, proszę. Otwórz drzwi. To nie jest
zabawne, Blair, otwórz!
Podeszłam
do drzwi i upewniwszy się, że jestem dokładnie przykryta,
przekręciłam kluczyk, pozwalając gosposi wejść do środka i
zalać mnie lawiną niemal jednakowych pytań.
-
Święty Jezu, jak mnie przestraszyłaś, dziecko! Dobrze się
czujesz? Nic się nie stało? Wszystko w porządku? Dlaczego nie
otwierałaś?
-
Spokojnie, Mary. Brałam prysznic, poza tym nie chciałam, żeby
ojciec wszedł do środka. Nie za bardzo chcę go teraz widzieć i on
mnie chyba również.
-
Tata za chwilę wyjeżdża do twojej babci. Właśnie pomogłam mu
się spakować, nie wróci szybciej niż za tydzień, także nie ma
czego się obawiać.
Pokiwałam
głową na znak, że zrozumiałam, co do mnie powiedziała i
podeszłam do szafy, by wyjąć z niej ubrania. Padło na szare
leginsy i czarną za dużą bluzę. Walcząc ze szlafrokiem, by ze
mnie nie spadł, włożyłam bieliznę, po czym, zrzuciłam okrycie
na podłogę i ubrałam przygotowane rzeczy, upewniając się
przedtem, czy Mary nie widzi nowych opatrunków. Ostatnie, czego
potrzebowałam, to ona zamartwiająca się bardziej, niż to tego
warte.
Wtedy
rzucił mi się w oczy telefon. Od razu podniosłam go ze stoliczka i
zauważyłam, że jest wyłączony. Przełknęłam ślinę ogarnięta
niepokojem.
-
Mary... - zawołałam niepewnie.
-
Słucham, kochanie?
-
Jak długo ja... wiesz.
-
Trzy tygodnie, mniej więcej.
-
Mniej więcej? To znaczy ile?
-
Trzy tygodnie i trzy dni - mruknęła.
-
To prawie cztery tygodnie! Byłam nieprzytomna przez trzy i pół tygodnia przez tego... - urwałam. - Mogłam umrzeć - szepnęłam, pomijając to, jak chciałam nazwać swojego ojca. - On
naprawdę mógł mnie zabić.
-
Słonko, nie mów tak...
-
JAK MAM NIE MÓWIĆ?! - ryknęłam na gosposię, unosząc obie ręce
do góry i sprawiając, że Mary skuliła się w sobie. - Przepraszam
- mruknęłam.
-
Nie szkodzi. Masz pełne prawo być zła na mnie, na Anthony'ego, na
ojca...
-
Ja nie jestem zła, Mary. Nie jestem nawet wściekła, ja... nie
potrafię nawet nazwać tego, co w tym momencie czuję. Ponadto...
boję się tak bardzo. Nie chcę, żeby wracał.
-
Blair...
-
Nie. Chcę-chcę zostać sama. Muszę sobie to poukładać na
spokojnie.
Odwróciłam
się do niej plecami, sygnalizując, żeby opuściła mój pokój.
Byłam jej wdzięczna za to, że zajmowała się mną przez ten czas,
nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że to ona jako jedyna
przejmowała się moim stanem.
Włączyłam
telefon i sprawdziłam nieodebrane połączenia oraz nieodczytanie
wiadomości. Było ich tak wiele, zarówno od dziewczyn, jak i od Mike'a, na Facebooku również roiło się od wiadomości także od
osób, których nie kojarzyłam nawet z widzenia.
Martwili
się.
Nie
wiem, dlaczego na tę myśl zaświeciły mi się oczy.
Przejmowali
się mną.
Tylko,
dlaczego oni, a nie ci, którzy powinni się mną przejmować?
Dlaczego obchodziłam obcych ludzi, kiedy najbliżsi pragnęli mojej
śmierci?
-
Dlaczego to jest takie popieprzone? - powtórzyłam swoje słowa i bez
zastanowienia wystukałam wiadomość na klawiaturze i udostępniłam
jako post.
Wracam
do żywych! :D
-
Tak beztroskie, że aż żałosne, Blair. Stać cię na coś więcej
- mruknęłam.
Chwilę
później zadzwonił telefon.
-
Halo?
-
BLAIR?! - ze słuchawki spadły na mnie niczym pociski, wykrzyczane
słowa przyjaciółek. - DO CHOLERY CO SIĘ Z TOBĄ DZIAŁO
DZIEWCZYNO, ODCHODZILIŚMY OD ZMYSŁÓW, KIEDY CIĘ NIE BYŁO.
ZNIKNĘŁAŚ NA PIEPRZONE TRZY TYGODNIE!
-
Przepraszam. Byłam u babci, uznałam, że muszę odpocząć, ale oto
jestem. Jutro wracam do szkoły, nie martwcie się.
-
Mogłaś się odezwać!
-
Wiem, dziewczyny i jeszcze raz przepraszam. To było takie... nagłe.
W ogóle tego nie planowałam, po prostu... - westchnęłam. -
Pokłóciłam się z ojcem. Ta sama szopka, co zwykle, ale było
ostro, krzyczeliśmy do siebie codziennie od kilku dni i
zdecydowałam, że muszę od tego odpocząć. Dlatego spakowałam
najpotrzebniejsze rzeczy i Anthony zawiózł mnie do babci. Było
miło, dlatego została dłużej. Teraz jestem... czuję się jakbym
zmartwychwstała - zaśmiałam się cicho, żeby żadna z nich nie
poznała prawdy w moim głosie.
Potem
zadzwoniłam do Mike'a i sprzedałam mu podobną bajeczkę, po czym
zapewniłam go, że jutro pojawię się w szkole i ponownie odcięłam
się od świata, myśląc o tym, co miało miejsce wcześniej.
Żałowałam
tego, że się obudziłam. Czy chciałam umrzeć? Nie. Czy chciałam
przeżyć? Również nie.
Wolałam
szybować pomiędzy, tam gdzie byłam. Uwięziona bez szans na
odpowiedź, ale taka... spokojna, beztroska, jakby nic nigdy nie
mogło zakłócić mi w podróży pośród pełnej kolorów nicości.
To było coś, czego nie potrafiłam opisać. Jakbym przeżywała
jedną chwilę cały czas i od nowa, jedną tę samą, a jednak za
każdym razem inną. Za każdym razem tak samo piękną, choć tak
samo okropną, jakby wszystkie emocje złączyły się w całość,
pozwalając mi jednocześnie mieć nad nimi kontrolę. Nie potrafię
tego dokładnie opisać, zresztą zawsze miałam problem z mówieniem
o uczuciach. Ostatecznie byłam wtedy szczęśliwa. Tu jestem pełna
strachu i jedyne, czego pragnę, to cofnąć się do tamtego
stanu. Czy to wiele?
Justin's P.O.V.
Justin's P.O.V.
Otworzyłem
oczy, jak zwykle budząc się na kilka minut przed budzikiem i
podniosłem się z łóżka. Otarłem niewyschnięte łzy z policzków
i westchnąłem głośno, tej nocy, tak jak każdej innej nawiedził
mnie ten sam sen, z którego wybudzam się w takim samym stanie.
Chciałbym dojść do tego momentu w moim życiu, kiedy wspomnienie
ojca wywoła uśmiech na mojej twarzy, a nie łzy w oczach.
Wziąłem
jeden głębszy oddech, a potem następny, dopóki nie mogłem
wykrzywić ust w uśmiechu, który nie przypominałby smutnego
grymasu. Czułem się lepiej, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
W końcu udało mi się pożywić nadzieją, że mój koszmar już
nie wróci, zacząłem nawet z humorem brać swój strach do Blair,
że tak bardzo obawiałem się każdego spotkania z drobniutką,
niższą ode mnie o głowę dziewczyną, która w zasadzie miała
tylko pieniądze i pewność siebie.
Jednak
cały czas odczuwałem niepokój, że ta sielanka kiedyś się
skończy, ona wróci i będzie równie okropnie, a może nawet
gorzej, bo chociaż czułem się pewniejszy i silniejszy,
podświadomie nadal się jej bałem.
Wyszedłem
ze swojego pokoju ze świeżą parą dżinsów, spraną koszulką i
trochę za dużą, granatową bluzą, którą nosiłem od kilku dni.
Nie miałem ich zbyt wiele, bym mógł zmieniać je codziennie.
Ułożyłem ubrania na pralce i rozebrałem się do naga, po czym
wszedłem pod prysznic, by pozwolić wodzie zmyć ze mnie wspomnienia
snu, w którym na nowo przeżywałem wszystkie smutki swojego życia,
a miałem ich niestety wiele. Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem na
sobie zimne strumienie, ale po chwili moje ciało rozluźniło się,
bowiem woda szybko nagrzała się, przynosząc mi upragnione ukojenie
przynajmniej na moment. Potem musiałem w pośpiechu umyć swoje
ciało i wetrzeć szampon we włosy, a następnie spłukać z siebie
pianę i osuszyć skórę, by móc ubrany i gotowy stawić czoła kolejnemu dniu.
Wszedłem
do kuchni i uśmiechnąłem się na moment pod nosem, widząc mamę,
od rana krzątającą się w kuchni, ubrana w fartuszek, który
kupiliśmy kiedyś z Jaxonem i Jazmyn na jej urodziny. Był biały,
ozdobiony kolorowymi serduszkami i Jazzy od razu, gdy go zobaczyła,
wiedziała, że to strzał w dziesiątkę. Podszedłem do niej i
pochyliłem się, by ucałować ją w policzek.
-
Dzień dobry, mamo - powiedziałem, w zamian otrzymując szeroki
uśmiech mamy.
-
Dzień dobry, Justin. Siadaj do stołu, zaraz podam ci śniadanie.
-
Dziękuję - mruknąłem.
Zanim
zająłem swoje miejsce potargałem włosy Jaxona i nadstawiłem
Jazzy policzek, by złożyła na nim słodkiego buziaka, a gdy
usiadłem, zamieniłem z nimi kilka słów. Tak było każdego dnia.
Nasza rodzinna tradycja, praktykowana codziennie od lat. Mama odkąd
pamiętam przygotowywała nam śniadanie oraz kanapki na lunch, a ja
zawsze wchodząc do kuchni całowałem jej policzek i wspólnie
jedliśmy posiłek, ciesząc się spędzanymi razem chwilami.
Dziękowałem Bogu za te chwile, dziękowałem za to, że pośród
tego całego smutku i nieszczęścia znajdowałem choćby krótkie
chwile, dla których chciało się żyć.
Codziennie
po szkole przychodziłem na dworzec i siadałem na peronie, oparty
plecami o filar, zapisując w zeszycie swoje myśli. Pisałem do
ojca, słałem mu pytania, na które nigdy nie otrzymam odpowiedzi,
prosiłem o to, by był przy mnie, choćbym nie wiem jak bardzo go
zawiódł, bo tego właśnie potrzebowałem. Jego.
Wyszedłem z domu w poczuciu niesamowitego spokoju. Nie czułem ani odrobiny niepokoju, niepewności, czegokolwiek, co odczuwałem każdego dnia, kiedy wyruszałem do szkoły. Bo za każdym razem czekała mnie tam jakaś przeszkoda, którą musiałem pokonać, a na jaką nie zawsze byłem przygotowany.
Ale
gdy wszedłem na teren szkoły, wiedziałem, że coś jest nie tak.
Było głośniej, niż zazwyczaj, jakby bardziej tłoczno i byłem
pewien, że stało się coś, co było dla nich sensacją.
To
działo się automatycznie, szedłem przed siebie i nie reagowałem
na zaczepki innych, tak jak działo się to codziennie, a wtedy
zobaczyłem ją. A ona zobaczyła mnie. Już nie wiem, jak zmusiłem
swoje nogi, by prowadziły mnie dalej, a może całkowicie się od
nich odłączyłem i one same podążały w znanym tylko sobie kierunku?
Tego nie wiem, wiem jedynie, że ten chytry uśmieszek, który
pojawił się na jej twarzy, sprawił, że moje serce się
zatrzymało.
-
Bieber, jak ja tęskniłam za widokiem twojej okropnej mordy -
wykrzyczała entuzjastycznie, przyciągając spojrzenia wszystkich
wkoło.
-
To jest to, co lubisz, Blair, prawda? - mruknąłem do niej cicho,
starając się na jak najgroźniejszy ton, ale jedyne, na co było
mnie stać to nienawistne spojrzenie posyłane prosto w jej oczy. -
Tłum, widownia. Gromada piesków, które pójdą w twoje ślady, bo
boją się, że zniszczysz ich, tak jak niszczysz mnie.
Widziałem
wyraźnie, jak na ułamek sekundy jej twarz zmienia wyraz z
zarozumiałego na zaskoczony i może nawet niepewny, ale po chwili
powrócił ten kpiący uśmiech.
-
To, co lubię, hm? A może to, czego ty się boisz? Nie czujesz się
pewnie, gdy każdy, na kogo spojrzysz, jest przeciwko tobie, bo ty
jesteś niczym, a my... cóż, my mamy życiu coś więcej do
zaoferowania, niż bieda i ojciec pod ziemią. Do się nazywa selekcja,
Justin. Ci, którzy są czegoś warci, zostają nagrodzeni tym, na co
zasługują. Ty nie zasłużyłeś najwidoczniej na wszelkie dobro w
swoim życiu, a ja... ja spełniam tylko wolę tego na górze.
Westchnąłem
zrezygnowany i minąłem ją, pozwalając swojemu ramieniu zderzyć
się z jej. Wsunąłem zaciśnięte pięści do kieszeni spodni,
zarzucając uprzednio kaptur na głowę i odszedłem, zostawiając za
sobą tłum zdezorientowanych nastolatków. Z całych sił starałem
się nie pokazać tego, co drzemie w środku mnie, ale drżałem na
całym ciele i to mogły być minuty, zanim wybuchnę, niszcząc
automatycznie to, co udało mi się zbudować przez cały ten czas.
Opuściłem głowę, przyspieszając kroku, wspinałem się po
schodach i nie zatrzymałem się, dopóki nie znalazłem się na
najwyższym, zapomnianym piętrze budynku, gdzie zwykłem wyładowywać
emocje na kartce papieru. Teraz też miałem taki zamiar, będąc
świadomym, że w przeciwnym wypadku nie wytrzymam dzisiejszego dnia.
Gdy
wszedłem do brudnej łazienki oparłem się o ścianę w jedynym
miejscu, w którym podłoga nie była mokra i osunąłem się ciężko
na zimne kafelki.
"Wróciła.
Wróciła,
nie wiem skąd, nie wiem dlaczego i nie wiem po co. Było lepiej.
Wszystko stawało się lepsze, gdy jej nie było w pobliżu, a teraz
wróciła i jest tak samo bezczelna, tak samo arogancka. I rani tak
samo bardzo, chociaż mam odwagę się jej przeciwstawić. To nic nie
zmienia.
Nadal
z trudem powstrzymuję łzy, myśląc o tym, jak bardzo zdążyła
mnie zniszczyć.
Wiem,
że nie przestanie, dopóki nie dopnie swego i to sprawia, że
jeszcze bardziej się boję. Wiem już, do czego jest zdolna... po
trupach do celu, jak to mówią. Ale ja nie chcę być tym trupem,
nie teraz."
Podniosłem
się z ziemi z cichym jękiem i stając przed brudnym lustrem,
pozwoliłem jednej łzie popłynąć swoją stałą trasą w dół
mojego policzka. Wpatrywałem się w nią w swoim odbiciu. Płynęła
tak powoli, jakby nie gonił jej czas ani nie trwożyły żadne
troski, po prostu sunęła spokojnie przy linii nosa, obrysowała
górną wargę i leniwie potoczyła się po brodzie, gdzie skapnęła
prosto do ubrudzonej umywalki.
Potrzebowałem
tego spokoju. Potrzebowałem spokoju, którym emanowały moje łzy,
gdy ja byłem cały rozdygotany od nadmiaru uczuć, emocji, myśli.
Tak
bardzo pragnąłem wyzbyć się z siebie tego całego negatywnego
gówna, ale gdy już zaczynałem w tym brodzić, tonąłem
całkowicie. Nie potrafiłem unieść się z powrotem nad
powierzchnię, wrócić na brzeg i iść dalej, zapominając o tym,
co było, bo cały czas znajdowałem się na skraju.
Gdy
wchodzisz do niespokojnej wody tak głęboko, że musisz stawać na
palcach, by móc oddychać, bardzo łatwo możesz upaść na dno.
Potrzeba wiele wysiłku, by utrzymać się na powierzchni i wystarczy
jedna niewielka fala, która zaburzy równowagę i nim się
obejrzysz, znajdziesz się pod taflą wody, zbyt słaby, by zacząć
walczyć o ostatni oddech.
Tak
właśnie wyglądała moja codzienność, moja rutyna, która ciągnie
się od pięciu lat i która zdaje się nie mieć końca. Nie mam w
sobie pewności wartej choćby jednego centa. Można powtarzać po
tysiąckroć, że powinienem uwierzyć w siebie, zacząć dostrzegać
w sobie siłę, jaką posiadam oraz wciąż mówić, że wcale nie
jestem beznadziejny, ale jaki ma to sens, kiedy ja po prostu nie
potrafię? Nie wiem, jak odnaleźć w sobie to, co wszyscy wokół
mnie zdołali zdobyć z taką łatwością. Czuję, że pogubiłem
się gdzieś na drodze dorastania, za bardzo otworzyłem swoje
uczucia, zamykając się na innych tak, że każdy mógł do mnie
dotrzeć, chociaż ja nie umiałem ich do siebie dopuścić.
To
takie ciężkie do zrozumienia, jak i do wyjaśnienia. Nie ma
formułek, by w jak najmniej zawiły sposób objaśnić zasadę
funkcjonowania ludzkiego umysłu, nie ma żadnego naukowego
wyjaśnienia na to, skąd biorą się w nas te wszystkie emocje i nie
ma sposobu, by to wszystko w sobie wyłączyć.
Nie
ma ma skutecznego sposobu, by wyłączyć tylko to. W dniu narodzin
dostajemy to w jednym pakiecie życia bez możliwości wymiany,
rezygnacji, naprawy. Musimy ciągnąć wszystkie swoje doświadczenie
za sobą do samego końca, albo zakończyć to teraz. Całkowicie.
Myśli
samobójcze nie są mi całkiem bliskie, wbrew pozorom. Czasem myślę,
co by było, gdyby, czasami nawet chcę się dowiedzieć, ale wiem,
że w ostatniej chwili stchórzyłbym i wrócił niczym pies z
podkulonym ogonem z powrotem do domu, pod dach, który przez wiele
lat dawał mi złudne poczucie spokoju, bezpieczeństwa i szczęścia.
Są
dni, chwile, kiedy brakuje mi tego dziecięcego szczęścia, w
zasadzie brakuje mi jego bezustannie, jednak momentami czuję to tak
bardzo, że jedyne, co jestem wstanie zrobić, to skulić się w
miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie i cicho płakać w rękaw
bluzy, ewentualnie nabazgrać kilka słów na kartkach grubego,
czarnego zeszytu.
Nigdy
nie chciałem przyznać się przed sobą, że piszę pamiętnik.
Zawsze była to dla mnie rzecz przeznaczona dla dziewczyn, dziewczyny
przecież lubią to robić. Ja jednak spisywałem swoje myśli na
papier, bo tego potrzebowałem. Potrzebowałem czegoś, w czym
mógłbym gromadzić wszystko to, czego w swoim życiu nie chcę,
żeby nie musiało to ciążyć mi na sercu. Szybko jednak sobie
uświadomiłem, że to zawsze będzie bolało, bo nie da się tak po
prostu wymazać wszystkich złych wspomnień, zostawiając tylko te
dobre. To nie tak działa.
Westchnąłem
ciężko, starając się odciągnąć jakoś od siebie te
wszystkie myśli, skupić na głosie nauczyciela, który tłumaczył
właśnie nowy temat. Zerknąłem na otwarty zeszyt i prześledziłem
wzrokiem zapisaną jak dotąd notatkę. Pisałem wszystko
automatycznie, tak, by później móc nauczyć się z tego na
następną lekcję, bo tylko na swoich notatkach mogłem polegać.
Byłem
nieobecny w ciągu ostatnich dni. Odkąd wróciła Blair, wszystko
wróciło do poprzednich realiów, nie pozostawiając mi żadnych
złudzeń. Jestem na dnie, odkąd po raz pierwszy o nie uderzyłem i
nie mam choćby cienia szansy, by powrócić na powierzchnię. Moja
siła jest niewystarczająca, bym zbudził w sobie tę pewność, nie
potrafię, zagubiłem się, nie umiem znaleźć drogi powrotnej.
Potrzebuję pomocy, ale nie umiem jej przyjąć, nie wiem, jak to
wytłumaczyć. Po prostu, trzeba to czuć, by móc to zrozumieć.
Jednak
dzisiejszy dzień był wyjątkowo ważny zarówno dla mnie, jak i,
przede wszystkim, dla mojej mamy, musiałem więc dołożyć
wszelkich starań, by odseparować się od depresyjnych myśli i
skupić na czymś pozytywnym. Gdy powtarzałem to sobie rano, przed
lustrem, wydawało mi się to znacznie łatwiejsze do wykonania, niż
jest naprawdę. Szybko doszedłem do wniosku, że nie potrafię
znaleźć w sobie nic pozytywnego.
Moja
noga niespokojnie podrygiwała, odrywając piętę od ziemi i
ponownie ją na niej stawiając w bardzo szybkim tempie. Dzięki temu
mogłem odstresować się chociaż odrobinę, a bardzo potrzebowałem
w tej chwili spokoju, chociaż cały czas nie mogłem usiedzieć w
miejscu. W myślach odliczałem kolejne sekundy do dzwonka,
oznajmiającego koniec lekcji na dzisiaj. Musiałem wrócić do domu
i ubrać swoje najlepsze ubrania, by razem z mamą i rodzeństwem
zjeść obiad w jednej z droższych restauracji w towarzystwie
mężczyzny, z którym związała się Pattie.
Powiedzenie,
że się stresowałem, byłoby poważnym niedopowiedzeniem. Byłem
też zaniepokojony. Mama powiedziała mi, że mężczyzna, z którym
od jakiegoś czasu się spotyka, ma pieniądze i stać go na to oraz,
że się zakochała w nim, a nie w jego majątku.
Czuła
się źle, mówiąc mi o tym, bo wiedziała, jak ludzie patrzą na
kobiety, takie jak ona, będące u boku starszego, bogatego
mężczyzny.
Rozumiałem
ją.
Rozumiałem
jej obawy.
-
Nie jestem dziwką - mówiła. Nie jest, tego byłem pewien. - Kocham
go. Najwyższy czas, byście go poznali.
W
głowie krążyły mi jej słowa, wypowiedziane szczęśliwym,
chociaż zaniepokojonym głosem. Dawno nie widziałem jej tak
pogodnej, wręcz emanowała radością, która tryskała z jej oczu i
zarażała wszystkich dookoła niej. To niesamowite uczucie widzieć
ją taką szczęśliwą, kiedy wszystko wokół wydawało się szare
i ponure. Dawało trochę koloru do czarno-białej rzeczywistości.
Pogrążony
we własnych myślach, nie usłyszałem nawet dzwonka. Podniosłem
się z miejsca, gdy spostrzegłem, że wszyscy zaczęli wychodzić z
klasy i byłem jedynym, który zajmował miejsce w ławce.
Nieprzytomnym wzrokiem przeskanowałem korytarz, zanim ruszyłem nim
prosto do wyjścia, prosto do złudnej wolności.
Nawet
się nie obejrzałem, mijając zapuszczony dworzec, tylko dalej
szedłem przed siebie tam, gdzie oczekiwali mnie moi bliscy. Mama,
Jazmyn i Jaxon. Jedyni bliscy, których mam i jedyni najważniejsi
dla mnie ludzie.
Po
około trzydziestu minutach drogi, wszedłem przez ciężkie drzwi
mojej kamienicy i ruszyłem po schodach do swojego mieszkania.
-
Wróciłem - zawołałem, gdy już zamknąłem za sobą drzwi.
-
Nareszcie. Przebierz się, synku i wychodzimy, dobrze?
-
Nie ma sprawy - odparłem, całując mamę w policzek i skierowałem
się do swojego pokoju, gdzie na łóżku leżały już świeżo
wyprane dżinsy i odrobinę za duża, granatowa koszula po ojcu.
Nie
zastanawiając się dwa razy, rozebrałem się i ubrałem
przygotowane rzeczy, po czym podciągnąłem do łokci rękawy
koszuli. Wyszedłem w pokoju, by przyjrzeć się swojemu odbiciu w
powieszonym w holu wąskim lustrze. Nie wyglądałem źle, ale nie
czułem się najlepiej. Nie byłem przyzwyczajony do elegancji, moim
codziennym strojem były za duże bluzy i podarte dżinsy. To była
dla mnie w pewnym sensie nowość.
-
Justin, jesteś już gotowy? - usłyszałem głos matki, dobiegający
z kuchni, więc odwróciłem się w tym kierunku, chociaż
wiedziałem, że przez nasz układ mieszkania, ani ja nie mogłem jej
zobaczyć, ani ona nie widziała mnie.
-
Tak - zawołałem, ale ona stała już przede mną.
Skuliłem
się w sobie, widząc błysk w jej oczach, kiedy tak wpatrywała się
we mnie pełnym uwielbienia wzrokiem. Zbliżyła się do mnie na parę
kroków i ułożyła dłoń na moim ramieniu, po czym przesunęła
nią wzdłuż mojej ręki, bacznie przyglądając się temu, jak
wyglądam. Palcami wolnej dłoni przeczesała moją grzywkę,
zostawiając ją postawioną w nieładzie do góry.
-
Wyglądasz cudownie, synku - szepnęła. - Pamiętam... pamiętam,
jak bardzo uwielbiałam, gdy Jeremy ją ubierał. Jesteś do niego
taki podobny.
-
Mamo... T-tata to rozdział zamknięty. Wiem, że nigdy nie
przestaniesz go kochać, ale musisz iść dalej, zwłaszcza dzisiaj,
zaraz, kiedy mam poznać mężczyznę, którego również pokochałaś,
pamiętasz o tym?
-
Pamiętam - westchnęła głośno. - Po prostu, czasami tak bardzo mi
go przypominasz, a wraz z wspomnieniem twojego ojca, przychodzą
wspomnienia wszystkich pięknych chwil, jak i tych, o których
wolałabym zapomnieć. Wszystko to, co tworzyło ze mnie i z
Jeremy'ego NAS. Nasz związek, małżeństwo. Nasza rodzina. Wszystko
to wraca, po kolei, aż do samego pogrzebu. Może to przez sentyment,
nie wiem. Wiem jedynie, że chcę iść naprzód, zostawić za sobą
to, co złe i zamknąć rozdział pod tytułem "Utracona miłość"
i zacząć ten zatytułowany "Szczęście". I ty też
powinieneś to zrobić, Justin.
Musiałem
przyznać, że swoimi słowami kompletnie zbiła mnie z tropu, nie
miałem pojęcia, o czym mówi, a to wzbudziło niepokój. Czy ona
wie?
-
Co? - udawałem głupiego. - O czym ty mówisz, mamo?
-
Tęsknisz za nim bardziej niż powinieneś. Każdego dnia rozpaczasz
na tym cholernym dworcu, a mnie boli widok twoich podpuchniętych od
łez oczu, które widzę każdego dnia, gdy wracasz późno po
szkole. Minęło pięć lat, Justin. To prawie dwa tysiące dni.
Hektolitry łez wylanych za tę samą osobę, za ten sam błąd.
-
Tata jet wart więcej niż hektolitry łez. Gdybym mógł, wylałbym
ich kolejne tyle.
-
Łzy go nie zbawią, synku. Po prostu... nie chcę. Nie chcę, byś
płakał, nie chcę, byś się smucił i, żebyś tęsknił każdego
dnia tak bardzo. Pamięć jest ważna, ale nie można przeżywać
żałoby przez całe swoje życie, bo nim się obejrzysz, stracisz
coś bardzo ważnego. Przemknie ci przed nosem, a nawet tego nie
zauważysz, tak bardzo zatracisz się w tych przykrościach. Chcę,
byś otworzył oczy, otarł łzy i spojrzał wokół siebie, ile
dobra znajduje się w każdym człowieku. Oni mogą ci pomóc. Czasem
ten, po kim najmniej się tego spodziewasz, może pomóc tobie
najbardziej.
"Gdybyś
tylko wiedziała..." - pomyślałem sobie. - "Ale się nie
dowiesz. Nie pozwolę na to, bo to cię zniszczy. Nigdy nie dopuszczę
do tego, by coś zniszczyło ciebie tak bardzo, jak potrafiło
zniszczyć mnie.
Trzymając
na rękach Jaxona oraz czując małą rączkę Jazmyn, zaciśniętą
na materiale mojej koszuli, szedłem krok w krok z mamą do taksówki,
stojącej pod moją kamienicą. Zająłem miejsce pasażera, podczas
gdy mama i rodzeństwo rozsiedli się na siedzeniach z tyłu.
Malutkie noski dzieci niemal natychmiast przycisnęły się do szyb,
gdy podziwiali mknący obraz starych kamienic, zmieniających się w
coraz to nowsze budynki bogatszej części miasta. Nie znałam
adresu, który mama podała kierowcy, ale byłem pewien, że była to
jedna z tych wysokiej klasy ulic, jakimi prowadzili się ludzie
biznesu.
Wszyscy
na moim miejscu byliby podekscytowani, ja natomiast z każdą kolejną
sekundą, minutą, stawałem się coraz bardziej zaniepokojony, wręcz
przerażony. Nie byłem przystosowany do luksusów, nie znałem zasad
savoir vivre'u, wykraczających poza podstawową wiedzę, poznawaną
w normalnym domu. Boże, nie miałem najmniejszego pojęcia, jak mam
zachować się przy tym człowieku.
Czy
będzie sam?
Mama
wspominała, że jest ojcem i ma dziecko w moim wieku.
Czego
mam się spodziewać po nim? Po sobie? Po mamie?
Jak
zareaguję, widząc ją, zakochaną w siedzącym obok mężczyźnie,
który nie był moim ojcem?
Wziąłem
jeden głęboki wdech, a potem następny i kolejny. Oddychałem
powoli, ostrożnie wciągając powietrze nosem i wypuszczając je z
cichym świstem ustami, aż samochód się zatrzymał.
-
Jesteśmy na miejscu - oznajmił kierowca, zwracając się do mojej
mamy, która wyjęła z portfela pieniądze i zapłaciła należytą
kwotę, po czym wszyscy razem wysiedliśmy.
-
No to jesteśmy - mruknęła mama, bardziej do siebie, niż do nas,
ale po chwili zwróciła się do maluchów. - Gotowi?
-
Tak! - wykrzyczeli od razu zgodnym chórem.
-
Oczywiście... - mruknąłem. - "...że nie" - chciałem
dodać, jednak powstrzymałem się w ostatniej chwili.
Weszliśmy
do środka, napawając się bijącym od restauracji luksusem i
bogactwem. Czułem się źle. Taki... niepewny, zagubiony. Jakbym
nagle został oderwany z mojej smutnej, spokojnej bajki i trafił w
sam środek komedii, w której wskutek pomyłki biedak zostaje
pomylony z bogaczem.
Tak
bardzo tu nie pasowałem. My wszyscy tu nie pasowaliśmy.
-
Dzień dobry, w czym mogę państwu służyć? - od moich panicznych
myśli oderwał mnie głos mężczyzny w firmowym stroju, który
zapewne musiał być kelnerem.
-
Dzień dobry. Mieliśmy zamówienie na nazwisko...
-
Justin! - usłyszałem głos Jazzy, gdy mama właśnie wypowiadała
nazwisko tego mężczyzny.
Warknąłem
w duchu, sam nie wiem dlaczego, lekko zirytowany beznadziejnym
wyczuciem czasu siostrzyczki. Mimo to przykleiłem na usta uśmiech i
kucnąłem przy jej ciałku, tak, by nasze głowy zrównały się ze
sobą.
-
Słucham, skarbie?
-
Czy będziemy mogli zjeść, co tylko chcemy?
-
Myślę, że tak, o ile nie będzie to nic zbyt wyszukanego. Tutaj
raczej nie podają twoich bajkowych potraw, których gotowania zawsze
wymagasz od mamusi.
-
A dostaniemy zabawki?
-
Ja będziecie grzeczni - puściłem im oczko i podniosłem się,
patrząc mamie w oczy. - Możemy już iść do stolika? Który to?
-
Ten miły pan nas zaprowadzi, chodźmy.
Chwyciła
Jazzy za rączkę, a ja wziąłem Jaxona i poszliśmy za kelnerem w
umówione miejsce.
Nie
wiem, dlaczego czas wydawał mi się zwolnić. Szliśmy tylko chwilę,
chociaż zdawało się to ciągnąć minutami, jak nie godzinami, a
potem nagle wszystko przyspieszyło.
Przed
oczami mignęły mi długie, ciemnobrązowe, niemal czarne włosy,
sekundę później moje oczy spotkały się z niespokojnym
spojrzeniem zielono-brązowych oczu, a moje serce stanęło.
~*~*~
Od czego powinnam zacząć?
No, tak...
P R Z E P R A S Z A M
Miałam kryzys, znowu i miałam problem z napisaniem choćby jednego zdania, które by mnie zadowoliło.
Rozdział miał być dodany w weekend przed 1 września, tymczasem jest już tydzień później.
Ale już jest, więc mam nadzieję, że przez ten czas nikomu nie odwidziało się moje fanfiction :)
Teraz druga ważna kwestia: zaczął się rok szkolny, niestety. Właśnie zaczęłam szkołę średnią i postanowiłam sobie na poważnie wziąć się za naukę i tym razem nie będą to tylko puste słowa. Całe gimnazjum przetrwałam na zasadzie ZZZ (Zakuć, Zdać, Zapomnieć) i mam cholerne zaległości, przez co już od samego początku muszę się spiąć, żeby nie mieć problemów. Może to głupie, ale bardzo mi zależy, żeby jak najlepiej zdać maturę (chociaż to dopiero za 4 lata) i wszystkie egzaminy zawodowe, jakie będę miała (jestem w technikum logistycznym).
Dlatego też mogą pojawić się problemy, takie jak rzadko dodawane rozdziały. Jestem tylko człowiekiem, nie jestem maszyną, niestety. I tak czuję, że bez kawy nie wytrwam :) bloggerowi będę poświęcać weekendy i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by dodawać rozdziały jak najczęściej. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę.
Pisanie jest dla mnie pasją. To jest coś, w co daję zawsze 100% z siebie i czasem nawet widzę swoje odbicie w niektórych bohaterach. Ale nie chcę, by pasja przekształciła się w przymus, obowiązek. To co piszę, piszę zarówno dla Was, jak i przede wszystkim dla siebie. Wiem, że nikt nie lubi długo czekać na rozdział, ale czasami wolę, by rozdziały były dodawane rzadziej, ale były dłuższe i znacznie lepsze, bo pisane z chęcią i pasją, niż dodawane często, ale pisane z przymusu, bez jakichkolwiek chęci. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
No i trzecia rzecz, najważniejsza: WHAT DO YOU MEAN?!
Boże, boże, boże, boże, boże!!! Czy tylko ja mam te cholerne palpitacje, gdy słucham WDYM, a co dopiero, gdy oglądam teledysk? Fangirling tak bardzo, omg ;o
Rozpisałam się w tej notce, haha :')
Dajcie znać w komentarzach, jak podobał się rozdział!
xx <3
Tsk myslałam, ze to ojciec Blair! Rozdzial cudowny *_*
OdpowiedzUsuńJezu nie...to blair na pewno wiedzialam ze jego mama umawia sie z jej ojcem! Przeciez to katastrofa! Nie wytrzymam do nasteonego rozdziału! Buziaki!
OdpowiedzUsuńBoże, wiedziałam! Wiedziałam, że nowym facetem matki Justina okaże się ojciec Blair. I mimo że byłam tego pewna, i taj jestem w szoku hahaha. Boże, znów przestałam w jakikolwiek sposób współczuć Blair. Jestem cholernie ciekawa, czy ta sytuacja coś w niej zmieni, a jeśli zmieni, czy na lepsze czy na gorsze. Może coś w niej w końcu pęknie, może się złamie, a może z czasem otworzy się przed Justinem i zwierzy mu się z problemów? Czekam na kolejny i mnóstwo weny!
OdpowiedzUsuńpriest-jbff.blogspot.com
wdym to życie, zdecydowanie
OdpowiedzUsuńnawet nie wiem jak opisać to ff, bo całe jest genialne i cudowne, więc powiem tylko, że je kocham
czekam na następny :*
o mamusiu
OdpowiedzUsuńszybko nn :**