sobota, 26 września 2015

Rozdział 13. Misleading hopes

Ojciec wrócił po tygodniu i wrócił całkiem odmieniony. Emanował od niego taki spokój, z jakim nigdy dotąd nie przyszło mi się spotkać, nawet jego oczy błyszczały nutką uczucia i troski. Mimo to napawał mnie niepokojem, a wręcz strachem, tym bardziej, że wiedziałam, jak daleko był w stanie się posunąć. 
Drżałam, gdy silnymi, wzbudzającymi respekt ramionami otoczył moje drobne ciało w geście przywitania. Nie odwzajemniłam uścisku. Bałam się wtedy, bałam się, gdy przytulając twarz do poduszki, czekałam na nadejście snu z niemą modlitwą na ustach, by tym razem kolejny koszmar o mojej śmierci nie okazał się proroczym, bałam się funkcjonować ze świadomością, że on jest gdzieś obok mnie, gotowy mnie skrzywdzić, gdy los zwróci się przeciwko niemu. Bałam się również teraz, siedząc obok niego w jednej z droższych restauracji, by w końcu poznać wybrankę jego zgniłego serca. 
Gardziłam nim. Gardziłam człowiekiem, który mnie spłodził, a jednocześnie bałam się go bardziej, niż ktokolwiek kiedykolwiek wyobrażał sobie ogrom, kryjący się pod pojęciem strachu. 
Kiedy poczułam ruch po swojej prawej stronie, mimowolnie zadrżałam, zanim spojrzałam na ojca. Zrozumiałam, co się dzieje, kiedy tylko dostrzegłam delikatny błysk uwielbienia w jego szarych, zmęczonych oczach. Nie mogłam, chociaż bardzo chciałam, oprzeć się wrażeniu, jakie wywarł na mnie ten widok. 
Niewiadomego pochodzenia podmuch powietrza poruszył moimi włosami, kiedy spojrzałam w tym samym kierunku, zasłaniając mi widok na ułamek sekundy, który jednak dłużył się niemiłosiernie, aż w końcu czas stanął w miejscu, gdy spojrzenie głębokich jasnobrązowych oczu odwzajemniało moje. 
Nie reagowałam. Moje ciało zamarło w bezruchu, jakby oderwało się od mojej woli, po prostu nie potrafiłam się poruszyć, widząc, jak Justin staje dokładnie przede mną, wpatrując się we mnie wzrokiem, który był najprawdopodobniej odbiciem mojego własnego. 
I tak trwaliśmy, nie wiadomo ile, jakby świat się skończył, zostawiając nas jedynych uratowanych, zbawionych i jednocześnie skazanych na życie obok siebie. Jakbyśmy po latach wzajemnych poszukiwań nie mogli uwierzyć, że ktoś jeszcze żyje na tej planecie, a w długo wyczekiwanym momencie spotkania, poczuli na plecach ogrom zawodu. 
Ale ta wieczność trwała jedynie ułamki sekundy, dopóki silne palce nie zacisnęły się agresywnie na moim nadgarstku, schowanym pod stołem przykrytym śnieżnobiałym obrusem, wyrywając mnie z chwilowego zamroczenia. 
- Pattie, poznaj moją córkę, Blair - wskazał na mnie dłonią, uśmiechając się ciepło. - Blair, to jest Pattie, kobieta, w której się zakochałem.
- Dzień dobry - mruknęłam, podając kobiecie rękę. Mój wzrok cały czas nieświadomie odbiegał w stronę Justina, ale uciekał w tym samym momencie, w którym spotykał się z jego spojrzeniem. 
- Niezmiernie się cieszę, że mogłam cię w końcu poznać, Blair. Ojciec sporo o tobie mówił.
- Naprawdę? - nie mogłam powstrzymać błysku w moich oczach i nutki ciekawości w głosie, to było silniejsze ode mnie, bo choćbym nienawidziła go z całego serca, z taką samą siłą również go kochałam.
Nim się obejrzałam, Pattie była już przy mnie obejmując lekko ramionami moje drżące ciało, co było pretekstem, do zbliżenia ust do mojego ucha i wyszeptania kilku słów, których nie chciała, by pozostali słyszeli.
- Mówił, że jest z ciebie dumny, bo wyrosłaś na piękną, młodą kobietę i że nigdy nie będzie wystarczająco odważny, by przyznać to tobie w twarz.
Przymknęłam oczy, napawając się ciepłem bijącym od jej ciała oraz słowami, które wywołały silny ucisk w żołądku, wyciskając łzy z moich oczy. Zakryłam pojedyncze krople włosami, nie chcąc wyjść na wrażliwą przy nim. 
- Dobrze, więc - westchnęła w końcu Pattie, wyplątując się z uścisku, który nieświadomie zacieśniłam i spojrzała najpierw na ojca, potem na mnie, a następnie na Justina i jego rodzeństwo. - Robercie, Blair... to są moje dzieci, najstarszy syn, Justin, moja jedyna córeczka Jazzy i Jaxon najmłodszy z rodzeństwa. Dzieci, to jest Robert i jego córka Blair.
- My się znamy - mruknął Justin, wbijając wzrok w swoje buty.
- Słucham?
- My się znamy, jesteśmy w jednej klasie.
- Naprawdę?!
- No tak - wtrąciłam się, uśmiechając się nieśmiało.
- Cóż, to... jestem naprawdę zaskoczona.
- Mamusiu, dlaczego Justin jest taki blady? - tę niezręczną chwilę przerwał głos Jazzy. 
Spojrzałam na niego, nie wiedząc, o czym tak naprawdę mówiła dziewczynka. Po raz pierwszy mogłam mu się tak naprawdę przyjrzeć. Rzeczywiście był blady, miał twarz całkowicie pozbawioną kolorów, ale właśnie takiego widziałam go zawsze. Nigdy nie zwróciłam uwagi na zupełny brak rumieńców na jego policzkach, zwykle zajęta byłam tym, jak beznadziejny z niego człowiek. 
Wyłapałam kontrast między jego bladością, a odcieniem pełnych ust, których kształt układał się w duże, malinowe serce. Jasnobrązowa grzywka opadała prosto na jego czoło, przykrywając odrobinę głębokie, brązowe oczy. Były niezwykle ciemne, pokryte jakąś tajemniczą mgłą, która sprawiła, że poczułam potrzebę odkrycia tej osłony, poznania każdego sekretu, jaki się pod nią kryje. 
- J-ja - zająknął się. - Nie najlepiej się czuję. Coś musiało mi zaszkodzić... I-idę... zaraz wrócę. 
Wstał i wybiegł na zewnątrz, zostawiając nas w niezręcznej ciszy, rzucających między sobą pytające spojrzenia. 
- Blair - mruknął mój ojciec z nutką znajomej agresji, którą tylko ja byłam w stanie wychwycić. To był znak, żebym robiła to, czego ode mnie oczekiwał, w przeciwnym wypadku stanie się to, czego bym nie chciała. Wiadomo o co chodzi... - Skoro mówisz, że się znacie, nie uważasz, że wypadałoby pójść za nim i upewnić się, że wszystko z nim w porządku?
To znaczyło "masz tam iść i przyprowadzić go z powrotem, żeby nic nie spieprzyło tej kolacji".
Przełknęłam ślinę i pokiwałam niepewnie głową, po czym przeprosiłam Pattie i odeszłam powoli tam, gdzie po raz ostatni mignęła mi sylwetka Justina. Nie chciałam tam iść, a jednocześnie coś ciągnęło mnie w tamtym kierunku, coś, czego bynajmniej nie chciałam.
Stał oparty o barierki i patrzył w dal, gdzieś poza horyzontem, gdzie nie dosięga ludzkie oko.
Długo wpatrywałam się w jego zgarbioną sylwetkę, zanim się odezwałam. Kilka razy przeskanowałam ubiór szatyna, przeliczyłam każde marszczenie na czarnych spodniach i koszuli w tym samym kolorze, której rękawy podwinięte były do łokci. Stojąc tak za nim, nie odczuwałam jakiejkolwiek bariery, granicy, którą sama wyznaczałam, będąc z nim w jakkolwiek, zwykle toksycznej relacji. 
- Nie pozwolę na to - szepnął, chociaż mimo szumu liści i hałasu przejeżdżających samochodów, usłyszałam te słowa bardzo wyraźnie, jakby wyszeptał mi je wprost do ucha. Stałam jednak dwa metry za nim, nie mogąc się poruszyć, nie mogąc nic powiedzieć. Przez cały ten czas tlił się we mnie ułamek strachu splątanego ze smutkiem, złością i nienawiścią. Wszystkie te negatywne emocje kumulowały się we mnie z każda chwilą bardziej, a jednak, nie potrafiłam tak po prostu im ulżyć. 
- Nie pozwolę na to - powtórzył i odwrócił się twarzą do mnie, patrząc mi prosto w oczy. Nie mogłam pozostać obojętną na jego łzy i ten wzrok, który mówił, jakby to wszystko była moja wina. Czułam się winna. - Nie pozwolę, byś zniszczyła mi życie jeszcze bardziej, rozumiesz? Możesz mi zabrać wszystko. I tak, kurwa, już nic nie mam do stracenia. Wszystko. Ale od mojej rodziny trzymaj się z daleka. 
- Jus...
- Nic już nie mów! - krzyknął. - Nie widzisz tego?! Granica już dawno została przekroczona, dostrzeż to wreszcie i po prostu pozwól mi żyć moim beznadziejnym życiem! Nie sprawiaj mi życia gorszego, niż jest, proszę. 
Wzięłam drążcy głos, starając się powstrzymać od tego, co nieuniknione. Ale Justin miał rację. Granica została przełamana w momencie, kiedy pozwoliliśmy zajść temu tak daleko. Jedniak nie byłam jedyną która zawiniła, lecz chyba jedyną, która to dostrzegała. Spojrzałam na niego gorzko.
- Myślisz, że ja cieszę się, że mój ojciec wybrał sobie na swoją dziwkę twoją matkę?! Myślisz, że chciałam tego? Kurwa, wolałabym każdego, niż ciebie i twoją zasraną rodzinkę i wyobraź sobie, że nie jesteś jedynym, który ma popieprzone życie! Inni także nie mają kolorowo i nie jesteś, kurwa, jedyną ofiarą, więc jej z siebie nie rób. Nie rób z siebie większej cioty, niż jesteś, bo, kurwa, rzygać mi się chce, jak widzę, że znowu płaczesz. Zachowujesz się jak mała dziewczynka, która nie dostała od mamy cukierka. Dorośnij, człowieku!
Zamknęłam oczy, nie chcą, by moje łzy frustracji ujrzały światło dzienne. Czułam je pod powiekami wystarczająco często, by nauczyć się je powstrzymywać. Musiałam być silna. Silna, aby pokazać innym, jak słabi są, mieć nad nimi kontrolę, robiąc rzeczy, których oni nie potrafią.
Poczułam jak coś zderza się z moim ramieniem, a gdy otworzyłam oczy, jego już nie było. Wchodził do środka, agresywnie popychając jedno skrzydło drzwi. Popędziłam za nim, by nie zdenerwować ojca swoją nieobecnością. Tak bardzo starałam się go nie zawieść, zagubiłam się w tej pogoni za spełnianiem jego oczekiwań, bo wiedziałam, jakie konsekwencje przyniesie moje nieposłuszeństwo. Chciałam żyć tak długo, ile jest mi to dane. Nie chciałam tracić tego wszystkiego teraz, tak młodo. Tyle rzeczy jest przede mną, tyle marzeń do spełnienia. 
- Wszystko w porządku, synku? 
Spojrzałam na Pattie, która z troską w oczach obejmowała dłonią twarz Justina, po czym przebiegła palcami po jego włosach i w końcu pozwoliła rękom opaść wzdłuż ciała. 
- Tak, po prostu potrzebowałem odrobiny powietrza.
Muszę przyznać, jak bardzo ścisnęło mi się serce na ten widok. Rozczuliło mnie tryskające z oczu Pattie uczucie, którego nigdy nie miałam szansy doznać i chyba poczułam coś w rodzaju zazdrości, a potem nawet poczucia winy. Szybko jednak potrząsnęłam głową, łudząc się, że w ten sposób pozbędę się tych uczuć i zajęłam swoje miejsce przy stoliku.
- Co wam tyle zajęło? - spytał ojciec, zachowując beztroski ton głosu, jakby wierzył, że nie wychwycę dezaprobaty, bardzo wyraźnie malującej się w tych słowach. Ale ja potrafiłam znacznie więcej, niż mogło to się to wydawać, chociaż stale pozwalałam mu żyć w niewiedzy, napawając się nadzieją, że dzięki temu mnie samej będzie lepiej. Łudziłam się, zapewne na marne. 
- Po prostu... Justin źle się poczuł i potrzebował powietrza. Tu jest dużo ludzi, pewnie poczuł się przytłoczony. - Rzuciłam znaczące spojrzenie w kierunku szatyna, zmuszając go tym do przytaknięcia.
Kiwnął głową, nie żałując sobie gorzkiej odpowiedzi oczu, tego wzroku, który wyrażał tak wiele żalu, nienawiści i uczucia, jakie czułam tak często, a jakiego teraz nie potrafiłam zdefiniować. 
Czułam się podle i beznadziejnie pod naciskiem spojrzeń, których na sobie nie chciałam. Zmuszały mnie do skulenia się w sobie i potakiwaniu na każde słowo wypowiedziane srogim głosem ojca przez resztę wieczoru. 
A cały ten dzień sam w sobie był beznadziejny. Tak po prostu, jakby został przypieczętowany w chwili, gdy się urodziłam. Czułam, że jakkolwiek bym się nie starała, ostatecznie i tak wszystko się spieprzy. Mimo wszystko musiałam się starać. Zostało to na mnie wymuszone, by grać dobrą córeczkę przed tą kobietą, dwojgiem przesłodkich dzieci i tym beznadziejnym chłopakiem. 
Było drętwo. Wszystko wokół wydawało się nazbyt... dobre i przesłodzone, co dawało efekt słodko-gorzkiej komedii romantycznej z wewnętrzną tragedią w tle. A może naprawdę takie było? Przecież każdy z nas ma w sobie odrobinę własnego dramatu. 
Ale jednocześnie wszystko, co dotyczyło tej czwórki było takie naturalne, bez zahamowań, ze stuprocentowym szacunkiem. Zazdrościłam im tej relacji, chociaż wiedziałam, że to jest jedyne, co tak naprawdę mają. 
Ja natomiast miałam wszystko to, czego im brakowało, oprócz tej jednej rzeczy, której tak naprawdę pragnęłam. 
Jednak życie nauczyło mnie, że moje pragnienia nigdy nie mają odzwierciedlenia w realnym świecie, pozostają jedynie skrywanymi w głębi marzeniami, wyścielającymi równoległą rzeczywistość, odtwarzaną w naszej podświadomości. Właśnie tam, gdzie marzenia stanowią realia, a modlitwy zawsze są wysłuchiwane. 

Justin's P.O.V.

Nie wiem już, czy śmiać się, czy może płakać. Być zły, załamany, a może zadowolony? 
Wiedziałem, że nie będzie to dla mnie łatwe. Wiedziałem, że ciężko będzie mi nie patrzeć na tego mężczyznę przez pryzmat mojego ojca, ale jeszcze trudniejszym okazało się patrzenie na niego przez pryzmat jego córki. 
McCannel. 
Czy to nazwisko samo w sobie nie zwiastuje zła? Czy trzeba pokazać to komuś na własne oczy, by zrozumiał, że do tych ludzi nie należy zbliżać się choćby na krok. 
Oczywiście, by zrozumiał już po fakcie. 
Otaczam się ślepcami.
Ślepcami, którzy potrafią patrzeć jedynie swoimi oczami. Nie widzą krzywd, które człowiek wyrządza drugiemu. Widzą jedynie to, co mają przed sobą: promienny uśmiech i plik banknotów, schowany w portfelu. 
Czy tylko pieniądze się dzisiaj liczą?
Ci podli ludzie, którzy otaczają mnie zewsząd, znaleźli najkrótszą drogę do mojej słabości. Najkrótszą i najbardziej bolesną.
Przyjrzałem się temu dziwnemu obrazowi przede mną i aż we mnie uderzyło. Dawno nie widziałem mamy tak roześmianej i szczęśliwej, tak zaangażowanej w rozmowę, w którą wkładała całe swoje serce. I martwiłem się, bo wiedziałem, że było ono zbyt kruche i zbyt dobre, by być w stanie stawić czoła złu, kryjącemu się w cieniu każdej z liter tego nazwiska. 
Blair wędrowała wzrokiem po wszystkich wkoło, jednocześnie zajmując rozmową Jazzy, która wydawała się oczarowana brunetką. Chciałem ze wszystkich sił odciągnąć ją od niej, ale bałem się skrzywdzić mamę. Bardziej od krzywdy wyrządzonej przez kogoś, obawiałem się krzywdy wyrządzonej przeze mnie samego. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym choć raz sprawił, że kąciki jej ust opadną z mojej winy. 
Ale teraz była szczęśliwa. Wszyscy wokół promienieli, rozciągając swe usta szerzej, niż zwykle, wypuszczając prosto z serca radosny śmiech, a pośrodku tego byłem ja, chichy, smutny i samotny, bo jak zwykle wszystko w moim życiu było nie takie, jak powinno, wszystko wydawało się być skierowane dokładnie na przekór mnie. 
Gdzie w tym wszystkim moje zdanie? Gdzie ja ze swoim pustym sercem i straconymi nadziejami? 
Byłem zbyt wrażliwy, by stać się nieodrębną częścią wszystkiego, tak jak inni. Każdy potrafił się dostosować, a ja? Ja nie potrafiłem i choćbym nie wiem, jak bardzo pragnął, nie mogłem się nauczyć. 
Więc musiałem pozostać sam jeden, osamotniony, karmiący się własnymi złudnymi nadziejami.
Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?


~*~*~
Wiem, że dawno nie było rozdziału. Przepraszam. 
Mam dużo nauki i w wolnych chwilach po prostu odpoczywam. Staram się pisać jak najszybciej, ale nie potrafię tego na sobie wymusić. 
Po prostu napiszcie w komentarzu, czy podobał się rozdział, to bardzo motywuje.
Dziękuję za te wszystkie miłe komentarze i wyświetlenia i w ogóle za to, że jesteście, chociaż jest Was niewiele <3 
nie potrzebuję więcej :*

8 komentarzy:

  1. Ojejku *_* kocham Twój styl pisania i w ogóle to opowiadanie... Przecudowne.
    Rozdział świetny <3
    Życzę weny i do następnego xx.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże boże boże świetny rozdzial! Matko i co teraz? Jestem ciekawa czy Blair po tym odpuści w szkole Justinowi czy nadal będzie wredna zołzą xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ajajaj, a już myślałam, że Blair się złamie i, przyznaję, przez moment przebiegło mi nawet przez myśl, że przytuli Justina wtedy, na zewnątrz. Przyznajmy sobie szczerze - oboje tego potrzebowali. W gruncie rzeczy Blair ma jeszcze gorsze i bardziej ponure życie niż Justin. Ją kocha jedynie gosposia, a przynajmniej ja tak to odbieram. Justin ma przy sobie kochającą matkę i rodzeństwo. Ona jest praktycznie sama. Gdyby tylko zechciała otworzyć to lodowate serducho i wpuścić do niego Justina. Czekam na następny, Martynko. Ten jest boski!
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdzial jest swietny, wszystko jest super, powodzenia w nauce i jak tylko mozesz dodawaj rozdzialy, bo tesknimy za tym opowiadaniem! Do nasteonego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy kolejny rozdzial? Masz zamiar jeszcze prowadzic tego bloga?

    OdpowiedzUsuń