Ojciec
wrócił po tygodniu i wrócił całkiem odmieniony. Emanował od
niego taki spokój, z jakim nigdy dotąd nie przyszło mi się
spotkać, nawet jego oczy błyszczały nutką uczucia i troski. Mimo
to napawał mnie niepokojem, a wręcz strachem, tym bardziej, że
wiedziałam, jak daleko był w stanie się posunąć.
Drżałam,
gdy silnymi, wzbudzającymi respekt ramionami otoczył moje drobne
ciało w geście przywitania. Nie odwzajemniłam uścisku. Bałam się
wtedy, bałam się, gdy przytulając twarz do poduszki, czekałam na
nadejście snu z niemą modlitwą na ustach, by tym razem kolejny
koszmar o mojej śmierci nie okazał się proroczym, bałam się
funkcjonować ze świadomością, że on jest gdzieś obok mnie,
gotowy mnie skrzywdzić, gdy los zwróci się przeciwko niemu. Bałam
się również teraz, siedząc obok niego w jednej z droższych
restauracji, by w końcu poznać wybrankę jego zgniłego serca.
Gardziłam
nim. Gardziłam człowiekiem, który mnie spłodził, a jednocześnie
bałam się go bardziej, niż ktokolwiek kiedykolwiek wyobrażał
sobie ogrom, kryjący się pod pojęciem strachu.
Kiedy
poczułam ruch po swojej prawej stronie, mimowolnie zadrżałam,
zanim spojrzałam na ojca. Zrozumiałam, co się dzieje, kiedy tylko
dostrzegłam delikatny błysk uwielbienia w jego szarych, zmęczonych
oczach. Nie mogłam, chociaż bardzo chciałam, oprzeć się
wrażeniu, jakie wywarł na mnie ten widok.
Niewiadomego
pochodzenia podmuch powietrza poruszył moimi włosami, kiedy
spojrzałam w tym samym kierunku, zasłaniając mi widok na ułamek
sekundy, który jednak dłużył się niemiłosiernie, aż w końcu
czas stanął w miejscu, gdy spojrzenie głębokich jasnobrązowych
oczu odwzajemniało moje.
Nie
reagowałam. Moje ciało zamarło w bezruchu, jakby oderwało się od
mojej woli, po prostu nie potrafiłam się poruszyć, widząc, jak
Justin staje dokładnie przede mną, wpatrując się we mnie
wzrokiem, który był najprawdopodobniej odbiciem mojego własnego.
I
tak trwaliśmy, nie wiadomo ile, jakby świat się skończył,
zostawiając nas jedynych uratowanych, zbawionych i jednocześnie
skazanych na życie obok siebie. Jakbyśmy po latach wzajemnych
poszukiwań nie mogli uwierzyć, że ktoś jeszcze żyje na tej
planecie, a w długo wyczekiwanym momencie spotkania, poczuli na
plecach ogrom zawodu.
Ale
ta wieczność trwała jedynie ułamki sekundy, dopóki silne palce
nie zacisnęły się agresywnie na moim nadgarstku, schowanym pod
stołem przykrytym śnieżnobiałym obrusem, wyrywając mnie z
chwilowego zamroczenia.
-
Pattie, poznaj moją córkę, Blair - wskazał na mnie dłonią,
uśmiechając się ciepło. - Blair, to jest Pattie, kobieta, w
której się zakochałem.
-
Dzień dobry - mruknęłam, podając kobiecie rękę. Mój wzrok cały
czas nieświadomie odbiegał w stronę Justina, ale uciekał w tym
samym momencie, w którym spotykał się z jego spojrzeniem.
-
Niezmiernie się cieszę, że mogłam cię w końcu poznać, Blair.
Ojciec sporo o tobie mówił.
-
Naprawdę? - nie mogłam powstrzymać błysku w moich oczach i nutki
ciekawości w głosie, to było silniejsze ode mnie, bo choćbym
nienawidziła go z całego serca, z taką samą siłą również go
kochałam.
Nim
się obejrzałam, Pattie była już przy mnie obejmując lekko
ramionami moje drżące ciało, co było pretekstem, do zbliżenia
ust do mojego ucha i wyszeptania kilku słów, których nie chciała,
by pozostali słyszeli.
-
Mówił, że jest z ciebie dumny, bo wyrosłaś na piękną, młodą
kobietę i że nigdy nie będzie wystarczająco odważny, by przyznać
to tobie w twarz.
Przymknęłam
oczy, napawając się ciepłem bijącym od jej ciała oraz słowami,
które wywołały silny ucisk w żołądku, wyciskając łzy z moich
oczy. Zakryłam pojedyncze krople włosami, nie chcąc wyjść na
wrażliwą przy nim.
-
Dobrze, więc - westchnęła w końcu Pattie, wyplątując się z
uścisku, który nieświadomie zacieśniłam i spojrzała najpierw na
ojca, potem na mnie, a następnie na Justina i jego rodzeństwo. -
Robercie, Blair... to są moje dzieci, najstarszy syn, Justin, moja
jedyna córeczka Jazzy i Jaxon najmłodszy z rodzeństwa. Dzieci, to
jest Robert i jego córka Blair.
-
My się znamy - mruknął Justin, wbijając wzrok w swoje buty.
-
Słucham?
-
My się znamy, jesteśmy w jednej klasie.
-
Naprawdę?!
-
No tak - wtrąciłam się, uśmiechając się nieśmiało.
-
Cóż, to... jestem naprawdę zaskoczona.
-
Mamusiu, dlaczego Justin jest taki blady? - tę niezręczną chwilę
przerwał głos Jazzy.
Spojrzałam
na niego, nie wiedząc, o czym tak naprawdę mówiła dziewczynka. Po
raz pierwszy mogłam mu się tak naprawdę przyjrzeć. Rzeczywiście
był blady, miał twarz całkowicie pozbawioną kolorów, ale właśnie
takiego widziałam go zawsze. Nigdy nie zwróciłam uwagi na zupełny
brak rumieńców na jego policzkach, zwykle zajęta byłam tym, jak
beznadziejny z niego człowiek.
Wyłapałam
kontrast między jego bladością, a odcieniem pełnych ust, których
kształt układał się w duże, malinowe serce. Jasnobrązowa
grzywka opadała prosto na jego czoło, przykrywając odrobinę
głębokie, brązowe oczy. Były niezwykle ciemne, pokryte jakąś
tajemniczą mgłą, która sprawiła, że poczułam potrzebę
odkrycia tej osłony, poznania każdego sekretu, jaki się pod nią
kryje.
-
J-ja - zająknął się. - Nie najlepiej się czuję. Coś musiało
mi zaszkodzić... I-idę... zaraz wrócę.
Wstał
i wybiegł na zewnątrz, zostawiając nas w niezręcznej ciszy,
rzucających między sobą pytające spojrzenia.
-
Blair - mruknął mój ojciec z nutką znajomej agresji, którą
tylko ja byłam w stanie wychwycić. To był znak, żebym robiła to,
czego ode mnie oczekiwał, w przeciwnym wypadku stanie się to, czego
bym nie chciała. Wiadomo o co chodzi... - Skoro mówisz, że się
znacie, nie uważasz, że wypadałoby pójść za nim i upewnić się,
że wszystko z nim w porządku?
To
znaczyło "masz tam iść i przyprowadzić go z powrotem, żeby
nic nie spieprzyło tej kolacji".
Przełknęłam
ślinę i pokiwałam niepewnie głową, po czym przeprosiłam Pattie
i odeszłam powoli tam, gdzie po raz ostatni mignęła mi sylwetka
Justina. Nie chciałam tam iść, a jednocześnie coś ciągnęło
mnie w tamtym kierunku, coś, czego bynajmniej nie chciałam.
Stał
oparty o barierki i patrzył w dal, gdzieś poza horyzontem, gdzie
nie dosięga ludzkie oko.
Długo
wpatrywałam się w jego zgarbioną sylwetkę, zanim się odezwałam.
Kilka razy przeskanowałam ubiór szatyna, przeliczyłam każde
marszczenie na czarnych spodniach i koszuli w tym samym kolorze,
której rękawy podwinięte były do łokci. Stojąc tak za nim, nie
odczuwałam jakiejkolwiek bariery, granicy, którą sama wyznaczałam,
będąc z nim w jakkolwiek, zwykle toksycznej relacji.
-
Nie pozwolę na to - szepnął, chociaż mimo szumu liści i hałasu
przejeżdżających samochodów, usłyszałam te słowa bardzo
wyraźnie, jakby wyszeptał mi je wprost do ucha. Stałam jednak dwa
metry za nim, nie mogąc się poruszyć, nie mogąc nic powiedzieć.
Przez cały ten czas tlił się we mnie ułamek strachu splątanego
ze smutkiem, złością i nienawiścią. Wszystkie te negatywne
emocje kumulowały się we mnie z każda chwilą bardziej, a jednak,
nie potrafiłam tak po prostu im ulżyć.
-
Nie pozwolę na to - powtórzył i odwrócił się twarzą do mnie,
patrząc mi prosto w oczy. Nie mogłam pozostać obojętną na jego
łzy i ten wzrok, który mówił, jakby to wszystko była moja wina.
Czułam się winna. - Nie pozwolę, byś zniszczyła mi życie
jeszcze bardziej, rozumiesz? Możesz mi zabrać wszystko. I tak,
kurwa, już nic nie mam do stracenia. Wszystko. Ale od mojej rodziny
trzymaj się z daleka.
-
Jus...
-
Nic już nie mów! - krzyknął. - Nie widzisz tego?! Granica już
dawno została przekroczona, dostrzeż to wreszcie i po prostu pozwól
mi żyć moim beznadziejnym życiem! Nie sprawiaj mi życia gorszego,
niż jest, proszę.
Wzięłam
drążcy głos, starając się powstrzymać od tego, co nieuniknione.
Ale Justin miał rację. Granica została przełamana w momencie,
kiedy pozwoliliśmy zajść temu tak daleko. Jedniak nie byłam
jedyną która zawiniła, lecz chyba jedyną, która to dostrzegała.
Spojrzałam na niego gorzko.
-
Myślisz, że ja cieszę się, że mój ojciec wybrał sobie na swoją
dziwkę twoją matkę?! Myślisz, że chciałam tego? Kurwa,
wolałabym każdego, niż ciebie i twoją zasraną rodzinkę i
wyobraź sobie, że nie jesteś jedynym, który ma popieprzone życie!
Inni także nie mają kolorowo i nie jesteś, kurwa, jedyną ofiarą,
więc jej z siebie nie rób. Nie rób z siebie większej cioty, niż
jesteś, bo, kurwa, rzygać mi się chce, jak widzę, że znowu
płaczesz. Zachowujesz się jak mała dziewczynka, która nie dostała
od mamy cukierka. Dorośnij, człowieku!
Zamknęłam
oczy, nie chcą, by moje łzy frustracji ujrzały światło dzienne.
Czułam je pod powiekami wystarczająco często, by nauczyć się je
powstrzymywać. Musiałam być silna. Silna, aby pokazać innym, jak
słabi są, mieć nad nimi kontrolę, robiąc rzeczy, których oni
nie potrafią.
Poczułam
jak coś zderza się z moim ramieniem, a gdy otworzyłam oczy, jego
już nie było. Wchodził do środka, agresywnie popychając jedno
skrzydło drzwi. Popędziłam za nim, by nie zdenerwować ojca swoją
nieobecnością. Tak bardzo starałam się go nie zawieść,
zagubiłam się w tej pogoni za spełnianiem jego oczekiwań, bo
wiedziałam, jakie konsekwencje przyniesie moje nieposłuszeństwo.
Chciałam żyć tak długo, ile jest mi to dane. Nie chciałam tracić
tego wszystkiego teraz, tak młodo. Tyle rzeczy jest przede mną,
tyle marzeń do spełnienia.
-
Wszystko w porządku, synku?
Spojrzałam
na Pattie, która z troską w oczach obejmowała dłonią twarz
Justina, po czym przebiegła palcami po jego włosach i w końcu
pozwoliła rękom opaść wzdłuż ciała.
-
Tak, po prostu potrzebowałem odrobiny powietrza.
Muszę
przyznać, jak bardzo ścisnęło mi się serce na ten widok.
Rozczuliło mnie tryskające z oczu Pattie uczucie, którego nigdy
nie miałam szansy doznać i chyba poczułam coś w rodzaju
zazdrości, a potem nawet poczucia winy. Szybko jednak potrząsnęłam
głową, łudząc się, że w ten sposób pozbędę się tych uczuć
i zajęłam swoje miejsce przy stoliku.
-
Co wam tyle zajęło? - spytał ojciec, zachowując beztroski ton
głosu, jakby wierzył, że nie wychwycę dezaprobaty, bardzo
wyraźnie malującej się w tych słowach. Ale ja potrafiłam
znacznie więcej, niż mogło to się to wydawać, chociaż stale
pozwalałam mu żyć w niewiedzy, napawając się nadzieją, że
dzięki temu mnie samej będzie lepiej. Łudziłam się, zapewne na
marne.
-
Po prostu... Justin źle się poczuł i potrzebował powietrza. Tu
jest dużo ludzi, pewnie poczuł się przytłoczony. - Rzuciłam
znaczące spojrzenie w kierunku szatyna, zmuszając go tym do
przytaknięcia.
Kiwnął
głową, nie żałując sobie gorzkiej odpowiedzi oczu, tego wzroku,
który wyrażał tak wiele żalu, nienawiści i uczucia, jakie czułam
tak często, a jakiego teraz nie potrafiłam zdefiniować.
Czułam
się podle i beznadziejnie pod naciskiem spojrzeń, których na
sobie nie chciałam. Zmuszały mnie do skulenia się w sobie i
potakiwaniu na każde słowo wypowiedziane srogim głosem ojca przez
resztę wieczoru.
A
cały ten dzień sam w sobie był beznadziejny. Tak po prostu, jakby
został przypieczętowany w chwili, gdy się urodziłam. Czułam, że
jakkolwiek bym się nie starała, ostatecznie i tak wszystko się
spieprzy. Mimo wszystko musiałam się starać. Zostało to na mnie
wymuszone, by grać dobrą córeczkę przed tą kobietą, dwojgiem
przesłodkich dzieci i tym beznadziejnym chłopakiem.
Było
drętwo. Wszystko wokół wydawało się nazbyt... dobre i
przesłodzone, co dawało efekt słodko-gorzkiej komedii romantycznej
z wewnętrzną tragedią w tle. A może naprawdę takie było?
Przecież każdy z nas ma w sobie odrobinę własnego dramatu.
Ale
jednocześnie wszystko, co dotyczyło tej czwórki było takie
naturalne, bez zahamowań, ze stuprocentowym szacunkiem. Zazdrościłam
im tej relacji, chociaż wiedziałam, że to jest jedyne, co tak
naprawdę mają.
Ja
natomiast miałam wszystko to, czego im brakowało, oprócz tej
jednej rzeczy, której tak naprawdę pragnęłam.
Jednak
życie nauczyło mnie, że moje pragnienia nigdy nie mają
odzwierciedlenia w realnym świecie, pozostają jedynie skrywanymi w
głębi marzeniami, wyścielającymi równoległą rzeczywistość,
odtwarzaną w naszej podświadomości. Właśnie tam, gdzie marzenia
stanowią realia, a modlitwy zawsze są wysłuchiwane.
Justin's
P.O.V.
Nie
wiem już, czy śmiać się, czy może płakać. Być zły, załamany,
a może zadowolony?
Wiedziałem,
że nie będzie to dla mnie łatwe. Wiedziałem, że ciężko będzie
mi nie patrzeć na tego mężczyznę przez pryzmat mojego ojca, ale
jeszcze trudniejszym okazało się patrzenie na niego przez pryzmat
jego córki.
McCannel.
Czy
to nazwisko samo w sobie nie zwiastuje zła? Czy trzeba pokazać to
komuś na własne oczy, by zrozumiał, że do tych ludzi nie należy
zbliżać się choćby na krok.
Oczywiście,
by zrozumiał już po fakcie.
Otaczam
się ślepcami.
Ślepcami,
którzy potrafią patrzeć jedynie swoimi oczami. Nie widzą krzywd,
które człowiek wyrządza drugiemu. Widzą jedynie to, co mają
przed sobą: promienny uśmiech i plik banknotów, schowany w
portfelu.
Czy
tylko pieniądze się dzisiaj liczą?
Ci
podli ludzie, którzy otaczają mnie zewsząd, znaleźli najkrótszą
drogę do mojej słabości. Najkrótszą i najbardziej bolesną.
Przyjrzałem
się temu dziwnemu obrazowi przede mną i aż we mnie uderzyło.
Dawno nie widziałem mamy tak roześmianej i szczęśliwej, tak
zaangażowanej w rozmowę, w którą wkładała całe swoje serce. I
martwiłem się, bo wiedziałem, że było ono zbyt kruche i zbyt
dobre, by być w stanie stawić czoła złu, kryjącemu się w cieniu
każdej z liter tego nazwiska.
Blair
wędrowała wzrokiem po wszystkich wkoło, jednocześnie zajmując
rozmową Jazzy, która wydawała się oczarowana brunetką. Chciałem
ze wszystkich sił odciągnąć ją od niej, ale bałem się
skrzywdzić mamę. Bardziej od krzywdy wyrządzonej przez kogoś,
obawiałem się krzywdy wyrządzonej przeze mnie samego. Nie
wybaczyłbym sobie, gdybym choć raz sprawił, że kąciki jej ust
opadną z mojej winy.
Ale
teraz była szczęśliwa. Wszyscy wokół promienieli, rozciągając
swe usta szerzej, niż zwykle, wypuszczając prosto z serca radosny
śmiech, a pośrodku tego byłem ja, chichy, smutny i samotny, bo jak
zwykle wszystko w moim życiu było nie takie, jak powinno, wszystko
wydawało się być skierowane dokładnie na przekór mnie.
Gdzie
w tym wszystkim moje zdanie? Gdzie ja ze swoim pustym sercem i
straconymi nadziejami?
Byłem
zbyt wrażliwy, by stać się nieodrębną częścią wszystkiego,
tak jak inni. Każdy potrafił się dostosować, a ja? Ja nie
potrafiłem i choćbym nie wiem, jak bardzo pragnął, nie mogłem
się nauczyć.
Więc
musiałem pozostać sam jeden, osamotniony, karmiący się własnymi
złudnymi nadziejami.
Dlaczego
to wszystko musi być takie trudne?
~*~*~
Wiem, że dawno nie było rozdziału. Przepraszam.
Mam dużo nauki i w wolnych chwilach po prostu odpoczywam. Staram się pisać jak najszybciej, ale nie potrafię tego na sobie wymusić.
Po prostu napiszcie w komentarzu, czy podobał się rozdział, to bardzo motywuje.
Dziękuję za te wszystkie miłe komentarze i wyświetlenia i w ogóle za to, że jesteście, chociaż jest Was niewiele <3
nie potrzebuję więcej :*
Ojejku *_* kocham Twój styl pisania i w ogóle to opowiadanie... Przecudowne.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny <3
Życzę weny i do następnego xx.
Boże boże boże świetny rozdzial! Matko i co teraz? Jestem ciekawa czy Blair po tym odpuści w szkole Justinowi czy nadal będzie wredna zołzą xD
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńAjajaj, a już myślałam, że Blair się złamie i, przyznaję, przez moment przebiegło mi nawet przez myśl, że przytuli Justina wtedy, na zewnątrz. Przyznajmy sobie szczerze - oboje tego potrzebowali. W gruncie rzeczy Blair ma jeszcze gorsze i bardziej ponure życie niż Justin. Ją kocha jedynie gosposia, a przynajmniej ja tak to odbieram. Justin ma przy sobie kochającą matkę i rodzeństwo. Ona jest praktycznie sama. Gdyby tylko zechciała otworzyć to lodowate serducho i wpuścić do niego Justina. Czekam na następny, Martynko. Ten jest boski!
OdpowiedzUsuńpriest-jbff.blogspot.com
Rozdzial jest swietny, wszystko jest super, powodzenia w nauce i jak tylko mozesz dodawaj rozdzialy, bo tesknimy za tym opowiadaniem! Do nasteonego!
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny rozdzial? Masz zamiar jeszcze prowadzic tego bloga?
OdpowiedzUsuń